Miał zostać świadkiem koronnym, nie wyszło. "Jednego jubilera walnęliśmy na 17 kg złota" [FRAGMENT]

"O tym niedoszłym świadku koronnym dowiedziałam się z rozmów z policjantami, głównie z aspirantem sztabowym Markiem Hubertem. To on prowadził pierwsze przesłuchania Artura P., ps. Żyd, a potem cały staż kandydacki, przygotowujący go do roli świadka koronnego. Ostatecznie Żyd nie dostał statusu świadka, bo miał zarzut kierowania grupą przestępczą" - pisze Gabriela Jatkowska w książce "Skruszony gangster czyli jak się zostaje świadkiem koronnym". Publikujemy jej fragment.

Jatkowska przeprowadziła dziesiątki rozmów z ludźmi z obu stron barykady: świadkami koronnymi, adwokatami, kryminologami, policjantami, sędziami. Jej książka ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B..

Chłopak z Pragi, a jednak z Mokotowa. Czyli prawie koronny, a jednak "sześćdziesiątka" (fragment książki)

To sympatyczny, jeśli o byłym przestępcy można tak powiedzieć, chłopak z warszawskiej Pragi. Dzięki wrodzonemu sprytowi i kreatywności biznesowej zdobył zaufanie Marcina S., ps. Molek, i Oskara Z. z grupy mokotowskiej. Aby wejść w szeregi otoczonej złą sławą i legendą grupy przestępczej, a właściwie jej odłamu, musiał zyskać uznanie tych dwóch bandytów. Napad dekady w podwarszawskiej Wólce Kosowskiej (centrum handlu hurtowego; to tam przeniosła się większość handlujących wcześniej na nieistniejącym już Stadionie Dziesięciolecia) to jego pomysł. W marcu 2013 roku konwojenci Konsalnetu padli ofiarą brutalnego i bardzo zuchwałego ataku. O czym później.

Nie wiem, jak często się zdarza, żeby gangster cieszył się sympatią policjantów. Żyd chyba potrafi "kupić" każdego, z najgorszymi zbirami światka przestępczego też się przecież przyjaźnił. Jak sam mówi, nie miał szans na normalną pracę, bo ulica upomniała się o niego już we wczesnej młodości. Na Stadionie Dziesięciolecia (gdzie dziś wznosi się dumnie Stadion Narodowy, wybudowany na Euro 2012) obrabiał handlujące tam grupy rosyjskojęzyczne, a potem Chińczyków. Planował napady na kantory i zakłady jubilerskie. Początkowo działał wspólnie z Adzią, czyli Arturem Ł.

– Znamy się od małego – wspomina gangstera, który odsiaduje dziś wyrok za zabójstwo Artura Sz., ps. Szubi. – Mówisz Praga, myślisz grupa Adzi. Razem się na tych przestępców wychowywaliśmy – mówi Żyd. Adzia to barwna postać warszawskiej Pragi. – Byłem razem z nim skazany, bo mieliśmy swoje grupy praskie. On też działał na Stadionie Dziesięciolecia. Obaj jesteśmy z tego samego rocznika i obaj wyrastaliśmy na małych przestępców. I tak weszliśmy w ten świat.

Żyd współpracował także z Mirosławem K., ps. Miron, późniejszym świadkiem koronnym. A potem wszedł w "Mokotów". W jego historii jak w soczewce skupia się to, z czym przyszło walczyć policji w latach dziewięćdziesiątych i później. Pierwsze grupy zaczęły powstawać na Pradze, gdzie handlowano, czym się dało, a bandy złodziei bezkarnie szlifowały swój szalbierczy fach. W siłę rosły gangi, takie jak np. markowski, z którego wywodzą się okrutni "Mutanci", "Wołomin", "Ząbki", "Pruszków". Dekadę później coraz większą rolę odgrywać będzie "Mokotów", to z nim ostatecznie zwiąże się Żyd. Na przykładzie tego gangu widać mechanizm funkcjonowania grup przestępczych, przenikania się ich struktur i zderzenia z policją.

Kiedy po zatrzymaniu Żyd zdecydował się przejść na drugą stronę, stał się ważnym świadkiem w sprawach grupy mokotowskiej. To sięgnięcie po koronę jednak nie do końca było udane, bo zamiast dużej korony dostał małą. Dziś Żyd odsiaduje kilkunastoletni wyrok.

Zobacz wideo Koleśnik rewelacyjnie gra ciałem. Twórcy "Kruka" bardzo dużą uwagę przywiązują do fizyczności

"Mnie kręci żywa gotówka. Kantor, jubiler. To złoto"

– Początki mojej przestępczej kariery to wczesne lata dziewięćdziesiąte, miałem wtedy piętnaście lat - opowiada Artur P., ps. Żyd. – Działałem wówczas między innymi z Mironem. Napadaliśmy na sklepy, a wtedy było dużo sklepów z bronią i te upodobaliśmy sobie w szczególności. W dziewięćdziesiątym trzecim zatrzymali Mirona, ja zostałem umieszczony w zakładzie poprawczym, ale długo tam nie zabawiłem. Do siedemnastego roku życia przesiedziałem w poprawczaku łącznie z półtora miesiąca, za każdym razem uciekałem. Najdalej na gigancie byłem w Tarnowie – śmieje się. – Potem zaczęliśmy napadać na Ruskich handlujących na Stadionie, który był jednym wielkim bazarem. Jako taki gnój potrafiłem zarobić po trzydzieści, czterdzieści tysięcy dolarów. Dziennie – precyzuje. – Ci, co przyjeżdżali na handel na Stadion czy Bazar Różyckiego, nosili przy sobie ogromne sumy pieniędzy. Największy utarg miałem z Kubą G., też znanym na Pradze złodziejem. To była jednorazowa kradzież stu siedemdziesięciu tysięcy dolarów. Tyle tego dnia miała przy sobie jakaś Rosjanka czy Ukrainka. Wtedy na bazar przyjeżdżały autokary pełne Ruskich. Tam zawsze jedna osoba zbierała całą kasę od wszystkich. To był taki skarbnik, który trzymał forsę i rozdzielał ją na całą wycieczkę. Szli razem na zakupy, kupowali ubrania hurtowo. Napady na Ruskich były na Pradze na porządku dziennym, a grup specjalizujących się w rabunkach nie zliczę. Takiego delikwenta wciągało się w bramę, zrywało saszetkę, dusiło na krawat. I urobek gotowy.

– Jak idę przez Pragę, nie patrzę na kamienice, aniołki i tak dalej – dodaje policjant, który towarzyszy nam w trakcie rozmowy. – Tylko na ludzi, przyglądam się i rozpoznaję poszczególnych osobników. O, ten typ właśnie wyszedł, siedział za handel narkotykami, drugi wystaje w bramie.

– W tym czasie, to był rok dziewięćdziesiąty czwarty, miałem pstryknięte przez jednego reportera zdjęcia z tych napadów – ciągnie Żyd. – Zdjęcia z roboty! Napisali wtedy artykuł, całą serię właściwie, o tym, jak funkcjonuje Praga, jakie tu jest bezprawie. Po tej publikacji zostałem aresztowany, dostałem pierwszą sankcję, cztery lata, z czego odsiedziałem dwa. Praga była specyficzna. Jak nie siedzisz, a jesteś z Pragi, to zaraz będziesz siedział, mawiało się. Dziś młodzi zajmują się głównie narkotykami, kiedyś było tam raczej "złodziejowo".

– Po Ruskich – wraca do historii z Pragi, od której zaczął swoje wspomnienia – na Stadionie pojawili się Chińczycy, Wietnamcy. Handlowali tekstyliami, napadów nie zgłaszali, bo na nielegalu wszyscy tu siedzieli. Przecież żadne zaginięcie u nich nie jest zgłaszane. Oficjalnie nie ma ich w Polsce. Potrafiliśmy wjechać tam w biały dzień samochodem, wrzucić do auta Wietnamca i uciec z nim. Hordy Wietnamców nas atakowały, na samochód wskakiwali, no i dochodziło do wypadków. A potem w moim życiu znalazł się Łucek, znany bandyta. Był przy grupie wołomińskiej. Łucek już nie żyje, miał tętniaka, zmarł ładnych prę lat temu. Zaczęliśmy dla niego latać, miał swoją stałą ekipę. I z nim właśnie, w ramach tej kolejnej grupy praskiej, zaczęliśmy napadać na zakłady jubilerskie, sklepy z futrami, z telefonami. Dobrze sprzedawał się sprzęt RTV. To był koniec lat dziewięćdziesiątych i taki towar można było upłynnić za naprawdę potężne pieniądze.

– Czyli jakie? – dopytuję. – W dwutysięcznym roku na Mokotowie jednego jubilera walnęliśmy na siedemnaście kilogramów złota. Miałem taką specjalną metodę podważania podłóg, na lewar hydrauliczny. Tego się nie da opowiedzieć, to trzeba by zobaczyć – śmieje się Żyd. – Potem sprzedawało się to złoto u naszego pasera, a on je później przetapiał. Największy był taki paser z alei Niepodległości. Potrafił płacić parę złotych więcej niż w skupie. Zawiozło mu się cztery kilo i on od razu płacił za całość. Mówił, że zazwyczaj przetapia to złoto. Robił z tego sztabki, inne wyroby też. Sam o tym decydował, bo miał własny warsztat jubilerski. – I dodaje coś, co brzmi jak jego motto życiowe: – Mnie kręci żywa gotówka. Kantor, jubiler. To złoto.

Żyda wychowała ulica, tradycyjną szkołę omijał szerokim łukiem. Wyspecjalizował się w kradzieżach i ich planowaniu, do czasu szło mu w tym fachu, można powiedzieć, wyśmienicie.

– Przez całe życie ani minuty nie przepracowałem – zdradza Artur. – Nie miałem takiej szansy. W więzieniu też nie. Nigdzie mnie chcą, mówią, że za mądry jestem do takich zajęć jak tu – śmieje się. – Za każdym razem mój wniosek o pracę jest odrzucany. A ja po prostu chciałbym spróbować!

– A w jakiej pracy legalnej, na jakim stanowisku byś się widział? – pytam.

– Nie mam wykształcenia, to co ja mógłbym robić, jakiś zwykły robotnik najwyżej – myśli na głos, a potem kontynuuje swoją opowieść: – Oprócz mnie w domu byli jeszcze trzej bracia: Rafał, Edward, Waldemar, czyli Musztarda, Kaczor i Perełka. Jestem najstarszy, bracia zobaczyli, jak zarabiam pieniądze, jakie miałem z tego zyski, i poszli za moim przykładem. No i Rafał odsiaduje do tej pory wyrok, piętnaście lat, podobnie Edward, też odsiaduje ze mną wyrok za grupę. Waldek był taki spokojniejszy, ale i on miał jakieś epizody więzienne. Na szczęście teraz normalnie pracuje, założył rodzinę.

Gabriela JatkowskaGabriela Jatkowska mat. prasowe

***

"Kombinowałem, zarabiałem, myślałem"

G.J.: Jak mama przyjęła to więzienie trzech, a czasem wszystkich czterech synów?

Artur P.: Była przerażona. Do tej pory jest przerażona. Ona poświęciła nam całe życie. Najbardziej mnie. Jedyna osoba, która mnie nigdy nie zostawiła. Matka całe życie jeździ za nami po Polsce.

G.J.: Czym się mama zajmuje?

A.P.: Była sprzedawczynią w sklepie. Teraz ma rentę po ojcu.

G.J.: Ojciec nie żyje?

A.P.: Umarł w tysiąc dziewięćdziesiątym dziewiątym roku. Może dlatego na takich niedobrych wyrośliśmy. Nie było silnej ręki w domu.

G.J.: To prawda, że do mamusi na obiadki jeździliście z chłopakami?

A.P.: Do mojej mamy to Oskar przyjeżdżał na obiady, Molek i pół Pragi.

G.J.: A mama wiedziała, kim oni są?

A.P.: Tak.

G.J.: A skąd ten twój pseudonim – Żyd?

A.P.: Od dzieciaka tak na mnie mówili. Kombinowałem, zarabiałem, myślałem, co jest rzadkością na Pradze. Tam raczej wchodzisz do kamienicy, balujemy sobie wszyscy, zarobimy sześć dych i przepierdolimy to od razu.

***

Z Arturem P. udało mi się porozmawiać dzięki uprzejmości kilku osób. Towarzyszyli nam policjanci, jeden z nich na bieżąco uzupełniał i wyjaśniał wątki w historii Żyda. Widać było, że się dobrze znają. Artur jest dowożony na różne procesy, w których zeznaje jako mały świadek koronny. Z zakładu karnego odbierają go ludzie z "terroru", poza zakładem także oni go chronią. Nie udało mu się zostać świadkiem koronnym, mimo że policjanci i prokurator wykonali wszystkie potrzebne czynności: przeprowadzono wielotygodniowe przesłuchania, spisano jego historię i poddano ją weryfikacji. Ale traktowany jest niemal na tych samych zasadach co "korona". Jego przypadek unaocznia całą pracę związaną z przyznaniem statusu świadka koronnego – poszczególne etapy, rozmowy, mechanizmy rządzące tą procedurą. Ustanowienie statusu świadka koronnego miało pomóc w rozbijaniu potężnej przestępczości zorganizowanej, która rozlała się po naszym kraju w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.

<<Reklama>> Ebook "Skruszony gangster" dostępny jest w Publio.pl >>

Skruszony gangster czyli jak się zostaje świadkiem koronnymSkruszony gangster czyli jak się zostaje świadkiem koronnym mat. prasowe

Więcej o: