"Fran Lebowitz wie, co jej się podoba, a co nie - i nie potrzebuje zaproszenia, żeby podzielić się swoim zdaniem. Ta krytyczka i eseistka otwarcie wyraża swoje opinie już od kilkudziesięciu lat. Czasem trochę przy tym zrzędzi, ale i tak zawsze brzmi przezabawnie i arcyciekawie. Przesiąknięta Nowym Jorkiem Lebowitz uczyniła z prostego dzielenia się opiniami formę sztuki - jej obserwacje na temat ukochanego miasta i jego mieszkańców to esencja genialnej trafności i złośliwości" - można przeczytać w opisie serialu dokumentalnego wyreżyserowanego przez Martina Scorsesego, który powstał dla serwisu Netflix.
W zbiorze "Nie w humorze" porusza przeróżne tematy: od dzieci ("rzadko dysponują sensowną gotówką, którą można by od nich pożyczyć") przez rozmowy o seksie ("gdyby twoje fantazje erotyczne kogoś interesowały, już dawno nie byłyby fantazjami") po nowojorskich kamieniczników ("świętym obowiązkiem każdego kamienicznika jest utrzymywanie w budynku odpowiedniej liczby karaluchów").
12.35. Dzwoni telefon. Nie bawi mnie to ani trochę. Nie tak wygląda mój ideał pobudki. Idealna pobudka jest wtedy, gdy o wpół do trzeciej po południu francuska gwiazda filmowa szepcze mi do ucha, żebym już zadzwoniła po śniadanie, bo inaczej nie zdążę do Szwecji na odebranie literackiego Nobla. Niestety, zdarza się to rzadziej, niżbym sobie życzyła.
Dzisiejszy telefon jest tego doskonałym przykładem. Otóż dzwoni do mnie agent z Los Angeles i mówi, że go nie znam. Chciałoby się rzec: nie dziwota. Z tego, co słyszę, mój rozmówca jest mocno opalony. Interesuje go moja twórczość. Do tego stopnia, że wpadł na pomysł, że mogłabym napisać scenariusz do filmu komediowego. Miałabym, rzecz jasna, zupełną swobodę artystyczną, bo jak wiadomo, scenarzyści komediowi trzęsą dziś całym światem filmu. Rozglądam się po mieszkaniu (w tym celu wystarczy podnieść wzrok) i stwierdzam, że Dino De Laurentiis chybaby się zdziwił, gdyby to usłyszał. Mój rozmówca śmieje się z opalenizną w głosie. Proponuje mi rozmowę. Ja mu na to, że przecież rozmawiamy. Ale nie, jemu chodzi o rozmowę w Los Angeles, z dojazdem na własny koszt. Odpowiadam, że na własny koszt mogłabym się dostać do Los Angeles co najwyżej drogą pocztową. On znów się śmieje i proponuje mi rozmowę. Ja mu na to, że bardzo chętnie, jak tylko dostanę Nobla za wybitne osiągnięcie w dziedzinie fizyki.
12.55. Próbuję zasnąć. Choć w tej sferze życia jestem tytanem pracy, moje wysiłki spełzają na niczym…
Idę na dół wyjąć listy ze skrzynki. Wracam do łóżka. Dziewięć informacji prasowych, cztery powiadomienia o przedpremierowych seansach, dwa rachunki, zaproszenie na benefis znanego heroinisty, ostatnie przed odłączeniem od sieci wezwanie do zapłaty rachunku za telefon i trzy jadowite listy od czytelniczek "Mademoiselle", które pytają, dlaczego uważam, że wolno mi pomiatać roślinami doniczkowymi – przecież to żywe istoty! Dzwonię do firmy telekomunikacyjnej i próbuję się z nimi dogadać. Zapłata chwilowo nie wchodzi w grę, ale może byliby zainteresowani wejściówką do kina? Albo zaproszeniem na benefis znanego heroinisty? A może chcieliby się dowiedzieć, dlaczego uważam, że wolno mi pomiatać roślinami doniczkowymi? Otóż nie. Chcieliby ode mnie 148 dolarów i 10 centów. Przyznaję, że to skądinąd zrozumiałe, przestrzegam ich jednak przed jałową pustką życia w bezustannej pogoni za pieniądzem. Nie udaje nam się dojść do porozumienia. Ledwie naciągam na siebie pościel, znów dzwoni telefon. Przez następnych parę godzin zbywam redaktorów, oddaję się pogaduszkom i knuję zemstę. Czytam i palę. Niestety, przypadkiem zahaczam wzrokiem o zegar.
15.40. Zastanawiam się, czyby nie wstać, dochodzę jednak do wniosku, że nagły ruch mógłby mi zaszkodzić. Jeszcze trochę czytam i palę.
16.15. Wstaję. Jestem jakaś taka dziwnie niewypoczęta. Otwieram lodówkę. Połówka cytryny i słoiczek musztardy Gulden’s patrzą na mnie zalotnie, po krótkim namyśle postanawiam jednak zjeść śniadanie na mieście. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – jestem dość rozkapryszona.
17.10. Wracam do mieszkania objuczona czasopismami i przez resztę popołudnia czytam teksty dziennikarzy, którzy, stwierdzam to z przykrością, dotrzymali terminów.
18.55. Romantyczny przerywnik. Zjawia się przedmiot moich uczuć z rośliną doniczkową.
21.30. Wychodzę zjeść kolację w towarzystwie dwóch modelek, fotografa mody, agentki fotografa mody oraz dyrektora artystycznego. Z całego tego grona najbardziej zajmuje mnie dyrektor artystyczny, zapewne dlatego, że zna najwięcej słów.
2.05. Wracam do mieszkania i przygotowuję się do pracy. Ze względu na lekki chłód wdziewam dwa swetry i dodatkową parę skarpet. Nalewam sobie wody sodowej i przysuwam lampę do biurka. Czytam po raz wtóry stare numery "Rona Barrett’s Hollywood" i pokaźny fragment Listów Oscara Wilde’a. Sięgam po długopis i gapię się w kartkę. Zapalam papierosa. Gapię się w kartkę. U góry piszę: "Mój dzień, czyli zamiast wstępu". Dobre. Krótko i rytmicznie. Myślę o swoim dniu i – nie wiedzieć czemu – wpadam w przygnębienie. Gryzmolę coś na marginesie. Notuję sobie pomysł na inscenizację komedii Szekspira z czarnoskórą obsadą pod tytułem 'Ziomowa opowieść'. Spoglądam tęskno w stronę kanapy – w takich chwilach trudno zapomnieć o tym, jak łatwo się ją rozkłada. Zapalam papierosa. Gapię się w kartkę.
4.50. Kanapa wygrywa. Kolejny triumf mebla.
(...)
Wbrew temu, co może się niektórym wydawać, zarabianie na życie pisaniem ma swoje minusy, a największy jest chyba taki, że od czasu do czasu trzeba usiąść przy biurku i coś napisać. Jest to wymóg specyficzny dla tego zawodu, a przez to nader irytujący, nie pozwala bowiem pisarzowi zapomnieć, że nie jest i nigdy nie będzie jak inni ludzie. Realia tego fachu są bowiem tak przykre i niesprawiedliwe, tak obce zwykłemu człowiekowi, że pisarz ma się do reszty świata jak esperanto do reszty języków – owszem, budzi pewną ciekawość, ale bez przesady. I dlatego uważam, że już czas, aby wszyscy zainteresowani uznali osobność autorów i raz na zawsze przyjęli do wiadomości, że między ślepymi jednooki jest pisarzem – i że wcale nie skacze z tego powodu z radości.
Wszystko, co następuje, przedkładam w nadziei, że uda mi się wzbudzić bardzo nam, autorom, potrzebne współczucie.
Punkty od 1 do 5 są dla rodziców, a dalsze wyjaśnienia dla masochistów. Lub na odwrót.
Jak poznać, że twoje dziecko jest pisarzem
Twoje dziecko jest pisarzem, jeżeli przynajmniej jedno z poniższych stwierdzeń trafnie opisuje rzeczywistość. Zalecamy szczerość – przykra prawda i tak wyjdzie na jaw.
1. Ciąża
A. Poranne mdłości zaczynają się późnym wieczorem, bo w ciągu dnia twój płód jest zbyt rozkojarzony.
B. Często zachciewa ci się maszynistki.
C. Gdy twój lekarz przykłada ci stetoskop do brzucha, słyszy usprawiedliwienia.
2. Narodziny
A. Dziecko przychodzi na świat co najmniej trzy tygodnie po terminie, bo męczyło się z zakończeniem.
B. Poród trwa trzy doby, bo dziecko odkładało wszystko na ostatnią chwilę i zamiast wziąć się do pracy, próbowało wyhodować palce u nóg w mniej oczywistej kolejności.
C. Dziecko nie jest ani trochę zaskoczone klapsem od położnej.
D. Dziecko jest tylko jedno, bo uznało, że bliźniaki to straszna klisza.
3. Niemowlęctwo
A. Dziecko zamiast piersi czy butelki domaga się wody gazowanej z plasterkiem cytryny w ramach przygotowań do zerwania z nałogiem.
B. Dziecko niemal od razu przesypia noce. Przesypia też większość dnia.
C. Pierwsze słowa dziecka, wypowiedziane w czwartej dobie życia, brzmią: "Za tydzień".
D. Ząbkowanie jest dla dziecka pretekstem, żeby nie uczyć się gaworzenia.
E. Dziecko ssie palec wskazujący, bo ssanie kciuka to strasznie zgrany motyw.
4. Wiek 1–3
A. Nie bawi się pluszowymi misiami, bo to zbyt banalne.
B. Z klocków z literkami układa złośliwe kalambury na temat cudzych imion.
C. W przypływach samotności nie prosi mamy o braciszka lub siostrzyczkę, lecz o protegowanego.
D. Po ukończeniu trzeciego roku życia myśli o sobie jak o trylogii.
E. Matka boi się zmywać jego bazgroły ze ściany w pokoju dziennym, bo nie chce być posądzona o nadmierne zapędy redaktorskie.
F. Słuchając książki do poduszki, wygłasza zgryźliwe uwagi na temat stylu.
5. Dzieciństwo
A. W wieku siedmiu lat zaczyna się zastanawiać nad zmianą imienia. (Także nad zmianą płci).
B. Nie chce jeździć na kolonie, bo zdaje sobie sprawę, że może tam spotkać dzieci, które nigdy o nim nie słyszały.
C. Nauczycielom mówi, że nie odrobił pracy domowej, bo dopadła go niemoc twórcza.
D. Nie chce się ćwiczyć w pisaniu miłych listów, bo wie, że mu się to do niczego nie przyda.
E. Z myślą o przyszłej ekranizacji zmienia tytuł wypracowania Jak spędziłem wakacje na znacznie bardziej intrygujące Wakacje.
F. Jest niepoprawnym hipochondrykiem, który bierze swoją ospę wietrzą za trąd.
Nie ma się co łudzić, że takie dziecko, osiągnąwszy wiek nastoletni, wyrośnie z ciągot pisarskich i stanie się kimś budzącym sympatię – na przykład ofiarą porwania. Dlatego największą troską rodziców w trudnym okresie dojrzewania powinno być zapewnienie dziecku odpowiedniej edukacji w otoczeniu, w którym będzie się ono czuło rozumiane. Nastoletnim pisarzom zaleca się więc naukę w szkole dostosowanej do ich szczególnych potrzeb, czyli w liceum pisarskim. Uczeń liceum pisarskiego jest otoczony ludźmi takimi jak on sam – niewdzięcznikami. W programie nauczania znajdzie duży wybór praktycznych zajęć w sam raz dla siebie: "Najgorsze pierwsze zdania", "Jak omijać Los Angeles", "Wstęp do nieprzespanych nocy", "Redaktor: po co?" albo "Swada dla średnio zaawansowanych". Kadrę dydaktyczną tworzą sami zazdrośni nauczyciele, którzy zdecydowanie woleliby siedzieć w uczniowskich ławkach. Nie brakuje też zajęć dodatkowych, jak choćby spotkania Klubu "Obwoluta", w którym uczniowie dowiadują się, jak wzbogacić swój biogram o malownicze prace dorywcze (drwal, pasterz, handlarz pornografią). Triumfy na zawodach święci zespół gimnastyki językowej Onomatopeja.
Księgę pamiątkową – zatytułowaną Pogarda – rzadko kiedy udaje się skończyć na czas przed rozdaniem dyplomów, niemniej stanowi ona cenne wspomnienie lat spędzonych w liceum pisarskim. W stołówce, której szefuje ambitna kobieta z nadwagą, po niedorzecznie wysokich cenach można zjeść mdłe dania kuchni włoskiej. Podtrzymywaniu wysokiego morale służą cotygodniowe apele w sali do ćwiczeń stylistycznych. Mniej pojętni uczniowie, zwani "widmami", mogą liczyć na pomoc starszych kolegów. Po uzyskaniu dyplomu lub wydaleniu ze szkoły (uczniowie nastawieni bardziej komercyjnie wolą to drugie ze względu na wspaniały potencjał anegdotyczny, który można spożytkować w telewizyjnym talk show) młody człowiek wreszcie jest gotów pokazać światu, na co go stać. Nad kolejnym etapem, czyli właściwą karierą pisarską, nie ma się co rozwodzić, gdyż wszyscy ludzie pióra kończą podobnie: lądują w grobie albo w domu starego literata. Perspektywa zamieszkania w takiej placówce nie bez powodu napawa pisarzy zgrozą. Za sprawą niedawnych skandali wyszły bowiem na jaw bulwersujące szykany, jakie na co dzień muszą znosić emerytowani literaci: podrzuca się im wyimki z nieprzychylnych recenzji, a co najmniej jedna dręczona w ten sposób osoba zmarła z braku pochwał.
Trzeba sobie powiedzieć, że powyższy obraz nie jest ani budujący, ani przesadnie ścisły. Niech was to jednak nie zachęca – dwa minusy nie zawsze dają Prousta.
<<Reklama>> Audiobook "Nie w humorze" dostępny jest w Publio.pl >>
Nie w humorze - Fran Lebowitz Znak