"Zdarzyło się, że pobiliśmy się przy nagrywaniu płyty Trubadurów. Urazy nie chował. Ale emocjonalny był". Fragment biografii Krzysztofa Krawczyka

Ta biografia była zaplanowana na 75. rocznicę urodzin Krzysztofa Krawczyka. Stało się inaczej - Krzysztof Krawczyk odszedł, a książka ukaże 31 sierpnia się jako pierwsza niezależna biografia artysty po jego śmierci.

Anna Bimer "Chciałem być piosenkarzem. Biografia Krzysztofa Krawczyka", Wydawnictwo Rebis - fragment:

"Czy tu biją" – staje się motywem przewodnim młodości Krzysztofa Krawczyka. W tamtych latach mężczyzna musiał umieć się bić: o swoje, za innych, w obronie słabszych. I przydało się wiedzieć, jak walnąć z piąchy, choćby wtedy, gdy Trubadurzy byli w trasie koncertowej z Hanką Bielicką. Pewnego dnia do hotelowej restauracji podczas śniadania przypałętali się jacyś szukający zwady miejscowi. Swoimi niewybrednymi odzywkami zaczęli zaczepiać panią Hankę. Starczyła chwila. Sztućce poszły w bok i Krawczyk z chłopakami z zespołu rzucili się do ugrzecznienia autochtonów. Zachwycona tym Bielicka swoim donośnym głosem podpowiadała, jak komentator sportowy: "uważaj z lewej", "masz go z tyłu", "teraz, teraz, dawaj…". Przy takim dopingu musieli wygrać.

Postępował więc nasz bohater honorowo. A czasem… wprost przeciwnie.

–?Mam i ja przeszłość z Krawczykiem – mówi psycholożka i psychoterapeutka Katarzyna Miller. – Mieszkałam w Łodzi od urodzenia, na ulicy Brzeźnej, czyli przecznicy Piotrkowskiej. A od Brzeźnej z kolei odchodziła jeszcze taka malutka uliczka: 10 Lutego. Tam mieszkał młody Krawczyk. Życie dzieciarni i młodzieży toczyło się na podwórkach. Co i rusz słyszało się wołania z okien: "Hanka, wracaj na obiad!". Albo: "Kolacja, Wojtek!". Prawie na każdym podwórzu zawiązywała się młodzieżowa lokalna "banda". U nas też. Zostałam nawet jej hersztem, ponieważ byłam dzielna, umiałam się bić i jako pierwsza nosiłam dżinsy. I jeszcze miałam pistolet. Taką dużą zapalniczkę. Na podwórku na 10 Lutego hersztem, jak się okazało, był Krzysiek. Nasze bandy oczywiście chciały się bić, rywalizować, ale my z Krzysiem się sobie spodobaliśmy. Był on przystojny, wysoki, smukły, dobrze zbudowany, chłopięcy. Miał te włosy takie bujne… Po prostu ładny chłopak. Myśmy się dogadali, że nie będziemy się tłukli między sobą, tylko utworzymy jedną, dużą bandę. Łatwo nam przyszło to porozumienie również dlatego, że Krzysiek był ciepły, taki swój chłopak. Wtedy, po raz pierwszy w życiu i ostatni chyba, uległam i oddałam szefostwo. Mało tego, pewnego dnia zacerowałam mu koszulę! Podarła się, kiedy przedzieraliśmy się przez schrony poniemieckie, przez rozwalone bunkry, z których wystawały spojenia i druty, nawiśnięte fragmenty grubego betonu. Myśmy się między tym wszystkim przeczołgiwali, co było niebezpieczne. Wtedy Krzyś sobie rozwalił koszulę, taką flanelową, w kratkę. To był jedyny facet, któremu ja cokolwiek zeszyłam. Wiem, że mu się też podobałam, ale nie tylko… Po pewnym czasie dowiedziałam się od moich chłopaków z podwórka, że Krzysiek na mnie zarabiał. Wykorzystał moją ówczesną sławę, a byłam znana na całą Brzeźną i okolice z tego, że potrafię przywalić facetowi. Tata nauczył mnie, jak się bić. Krzysiek zakładał się z chłopakami z innych domów, że Kaśka ich naleje. A potem zbierał pieniądze i się cham ze mną nie podzielił! Jak ja się o tym dowiedziałam… pomyślałam: Czekaj ty! Kiedyś cię spotkam i powiem: Krzysiek, ileś na mnie zarobił? Oddawaj połowę! Taki przebojowy cwaniaczek!

Andrzej Zaucha Pierwszy wielki przebój Zaucha zawdzięcza Wodeckiemu [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Urodzony bukmacher z czasem jednak będzie musiał wesprzeć się pracą własnych pięści.

–?Krzysztof był w młodości szczuplutki, jak dzisiaj jego syn. Zawsze i wszędzie nosił ze sobą hantle i ćwiczył, bo chciał być człowiekiem silnym, sprawnym, mocnym. I był – opowiada Trubadur Marian Lichtman. – W tamtych czasach w Łodzi często dochodziło do walk i potyczek ulicznych. Takie to były zwyczaje. Kiedy się zanosiło na bijatykę, nigdy nie uciekaliśmy na drugą stronę. Pewnego razu szliśmy Piotrkowską, a naprzeciwko ciągnęła jakaś szemrana zgraja. Krzysztof mówi: "Chyba będzie lanie". Ja na to: "Poczekaj tutaj, aż oni do mnie dojdą". I stanąłem. A on znienacka wyskoczył do przodu i od razu jednego na dzień dobry palnął. Koleś upadł i zwinął się z jękiem, ja osłupiałem. Tamtych było więcej, a błyskawicznie zaczęli zwiewać. Pomyślałem: Boże, jak ten Krawiec się wyrobił, jak on się trzaska! A on mi pokazuje: "Widzisz? Zrobiłem sobie taki kastecik mały". Uczeń przerósł mistrza. Musiał być the best.

–?Zdarzyło się też, że pobiliśmy się między sobą, w studiu przy nagrywaniu płyty – mówi założyciel Trubadurów, Sławomir Kowalewski. – Powiedziałem Krzyśkowi, żeby coś zagrał inaczej, a on stanął okoniem. Miał czasem taką buńczuczność w sobie. Poprosiłem drugi raz, a on, że nie zagra. Skoczyliśmy do siebie, ku zdziwieniu obecnych. Sytuacja oczywiście zaraz dała się opanować. Krzysiek jak szybko wybuchał, tak szybko dawał się ostudzić. I urazy nie chował. Ale emocjonalny był. Przyznał potem rację, że sprowokował mnie do tego incydentu.

W szczenięcych latach nawet Gandhi zapewne komuś przyłożył w chwili nieuwagi, młodość upoważnia do najróżniejszych wybryków. A jeden figiel osobowości nie konstruuje. Jednak w przypadku Krawczyka już wtedy zaznacza się pewien rys, dość celnie zawarty w puencie pewnego popularnego kawału: "I teraz wchodzę JA, cały na biało". Ani Krzyś, ani Krzysztof nie zamierzał pozostawać w niczyim cieniu, nie do tego został stworzony. I nie do tego wychowany.

Miał kilka lat, działo się to więc naprawdę grubo przed założeniem Trubadurów, gdy ojciec nakreślił przed nim cele życiowe. Powiedział małemu Krzysiowi, że rodzice byliby z niego niesłychanie dumni, gdyby mogli wybrać się do filharmonii na koncert syna pianisty, entuzjastycznie przyjmowanego i oklaskiwanego przez publiczność. Dla dziecka taki przekaz oznacza tyle co "za to chcemy cię kochać, synu". Rodzice, w tamtych czasach zwłaszcza, nie dysponowali wiedzą psychologiczną. Nie wiedzieli, że takie z pozoru niewinne gadanie winduje stawiane przed dzieckiem oczekiwania niebotycznie wysoko i może zdeterminować całe jego późniejsze życie. Cel bywa nie do osiągnięcia, okazuje się zamierzeniem ponad miarę i staje przyczyną frustracji, a nawet załamań. Albo przynosi sukcesy, często na przemian z klęskami i wszystkim, co takiej huśtawce towarzyszy. Im wyżej postawiona poprzeczka, tym większe ryzyko poważnej życiowej kontuzji.

Rodzice tamtych generacji nie wiedzieli też, że dziecko ma prawo do takiego szczęścia, jakie samo sobie wybierze. Oni byli przecież wychowani do powinności wobec czegoś lub kogoś. I wobec ojczyzny. Sądzili, że kocha się, wymagając jak najwięcej, z myślą o przyszłości rosnącego człowieka. Stąd ojcowska projekcja nie do odrzucenia: Krzysiu, ja to od dawna wiem – zostaniesz wirtuozem.

Że wizja ojca nie była tylko nic nieznaczącym paplaniem, niech świadczy zakup, jakiego dokonał January Krawczyk w związku z narodzinami syna. Było to pianino, niejako w wyprawce. Stało w pokoju, Krzyś widział je, odkąd jako niemowlak zaczął rozróżniać kształty, a potem uczył się gry i chodził do szkoły muzycznej podstawowej i średniej. Aż pewnego dnia zdobył się na wielki akt niezależności, oświadczając rodzicom, że nie zostanie drugim Arturem Rubinsteinem ani nawet jego niedoskonałą wersją, gdyż porzuca klawiaturę.

Zobacz wideo Za Krzysztofem Krawczykiem będziemy tęsknić wszyscy. Piosenki niektórych twórców nigdy się nie starzeją

Natomiast pokusa bycia na scenie, pęd do kariery i apetyt na aplauz zostaną w nim na zawsze, niezależnie od talentów i predyspozycji odziedziczonych po rodzicach w DNA. "Chciałem mieć pełne sale" – zaśpiewa. Nie tylko marzył o scenie jako potencjalnej radości ze śpiewania. Satysfakcję miały dać rzesze wyznawców.

Zawodowe kontakty mamy i taty – oboje byli aktorami i śpiewakami – szybko utorują Krzysztofowi drogę na plan kultowego filmu "Szatan z siódmej klasy" z Polą Raksą w jednej z głównych ról. Sensacja? Coś nadzwyczajnego? W tej rodzinie raczej naturalna kolej rzeczy. Krawiec od dziecka słyszy w domu, że scena to taki pokój bez jednej ściany. Trzeba się zachowywać normalnie i naturalnie, jak w pokoju, chociaż tam, gdzie ściany brak, jest widownia – nauczali rodzice. Więc jak potem żyć bez braw?

W latach 90. Krzysztof, jako naprawdę dorosły mężczyzna, po swoim koncercie jubileuszowym powie, że teraz ojciec może być z niego dumny.

Nie matka, nie syn, nie żona nawet. Ojciec.

January Krawczyk naprawdę lubił się szczycić synem. Nauczył go rysować Układ Słoneczny. Dzieciak miał z sześć lat. A potem w garderobie teatralnej przy kolegach prosił, żeby syn wykonał ten rysunek. Oczywiście robiło to na zebranych ogromne wrażenie. Mały Krzyś zbierał pochwały. Dorosły Krzysztof żartobliwie porównywał ten numer do tresowania małpki. Jaka lekcja mogła z tego płynąć, że warto być lepszym od innych i umieć zabłysnąć?

Jednak trzeba też przyznać, że January, dopóki żył, przyczynił się do dobrego startu syna. Niestety nie dane mu było kibicować rozwojowi tej kariery. Śmierć ojca, którą Krzysiek przeżyje bardzo mocno, tylko spotęguje w nim poczucie zawodowego zobowiązania wobec rodzica. Na rok przed własnym końcem powie z ulgą: Jestem dumny, że nie zmarnowałem życia. W czyich oczach się wtedy przejrzy?

Rok 1946 przeszedł do historii Polski jako czas okrutnej biedy. Coraz nędzniej przedstawiał się też stan ducha rodaków, ponieważ terror siały NKWD i UB. Prymas postanowił dokonać w tych okolicznościach uroczystego poświęcenia narodu polskiego Najświętszemu Sercu Maryi, co nastąpiło 8 września. Tak się złożyło, że w tym dniu przyszedł na świat Krzysztof January Krawczyk.

8 września, tyle że w 1504 roku, odsłonięto we Florencji rzeźbę Michała Anioła przedstawiającą Dawida przed walką z Goliatem. A współcześnie 8 września utytułowano Dniem Dobrej Wiadomości.

Krzysztof Krawczyk Ostatni koncert Krzysztofa Krawczyka na juwenaliach. Tak jego muzykę kochali młodzi

Życie Krzysztofa Januarego miało się składać z wielu wyjątkowo dobrych wiadomości. Na przemian z walką.

Narodziny dziecka płci męskiej w rok po zakończeniu straszliwej wojny przyniosły szczególną radość. Mama Lucyna, z domu Drapała, była córką powstańca śląskiego, który znalazł się po latach w Dywizjonie 303. Ojciec, January Krawczyk, miał z kolei matkę wywodzącą się z hrabiowskiego rodu Sampolińskich.

–?To bardzo zacna rodzina, z tradycjami – wspomina teściów pierwsza żona Krzysztofa, Grażyna Krawczyk. – Dom nie był bogaty, bo wtedy żyło się biednie, ale bardzo kulturalny, z kindersztubą. Ciotka Krzysia też była artystką, miała zdolności plastyczne, w tym kierunku poszedł potem młodszy brat Krzysztofa, Andrzej. A teść był znanym i szanowanym śpiewakiem operetki, na afiszach przedstawiał się January Sampolini Krawczyk. Bardzo serdeczni, ciepli ludzie, dobrze było być wśród nich.

Krzysztof urodził się w Katowicach, potem rodzina została zmuszona przenieść się do Białegostoku i Poznania. Aż wreszcie Krawczykowie osiedli w Łodzi.

January oszalał na punkcie pierworodnego. Krzyś odwzajemniał zachwyt, pierwsze słowo, jakie wypowiedział, brzmiało ponoć "tata".

–?Krzysiek był niesamowicie związany z rodzicami, a ojciec, January, stał się jego mistrzem, bohaterem i autorytetem – wspomina Marian Lichtman, przyjaciel z Trubadurów. – Pan Krawczyk za to bardzo kibicował synowi i jego kumplom, czyli nam, w poczynaniach muzycznych. Zaprotegował nas u swojego kolegi, dyrektora ówczesnej Estrady, stając się tym samym pierwszym i kluczowym menadżerem Trubadurów.

Krzysztof w dzieciństwie zasypia przy czytanych przez ojca powieściach Sienkiewicza. Są mu wpajane: rycerskość i sprawiedliwość. A także ambicja. Słowa Zagłoby z Potopu: "Nie masz takowych terminów, z których by się viribus unitis przy boskich auxiliach podnieść nie można" – będą jak motto życiowe.

Tymczasem jest z miłością, uwagą i troską wychowywanym szczęśliwym dzieckiem.

Chciałem być piosenkarzem. Biografia Krzysztofa KrawczykaChciałem być piosenkarzem. Biografia Krzysztofa Krawczyka Rebis

Więcej o: