Natychmiast wywoływał śmiech. Przecież Pan Janeczek z Kabaretu Olgi Lipińskiej, przecież Majster, który uczy Jasia, przecież rólki arcydzieła w filmach Stanisława Barei… A jednak prywatnie był śmiertelnie poważny. Skąd się brała jego oryginalność? Czy potrafił uciec przed popularnością? Czy miał inne pasje niż aktorstwo?
Biografię znakomicie dopełniają wspomnienia krewnych oraz bliskich mu artystów. Anna Seniuk opowiada, jak Janek wprowadzał ją na warszawskie sceny, a Wiktor Zborowski zdradza, czym brzydkim postraszył go wuj, gdy strzelił gafę przed publicznością. Autorka książki, prywatnie siostrzenica aktora, wydobywa sekrety z rodzinnych archiwów. Łamie stereotypy, pokazując wuja od nieznanej strony.
Sława kabaretu Dudek, początkowo kulturalnej rozrywki ożywiającej nocne życie Warszawy, promieniowała i przyniosła propozycje. Dudek zaczął wyjeżdżać. Kilka związanych z jego podróżami historii zacznijmy od anegdoty krajowej.
Była zła pogoda, ale pilot usłyszał, że zespół Dudka musi dolecieć na koncert, zabrał więc całą grupę na pokład. Lecą, są sami w samolocie. "Kokpit otwarty, gadamy z pilotami. Nie wiem – mówi Krzysztof Chmielowski – czyj to był pomysł, mój czy Kobusza, w każdym razie panowała sielska, podniebna atmosfera wspomagana odpowiednio czymś mocnym, na przetrzymanie kołysania. Poszedłem do kokpitu, do pilotów, a Kobusz usiadł obok Kwiatkowskiej. Miał jej szepnąć parę słów, gdy… Umówiłem się z pilotem, że zrobi taką «dziurę powietrzną». Sam schowałem się, żeby mnie nie było widać. Samolot trochę «przepadł» w dół, wszyscy odczuli to zjawisko powietrzne, ale pani Irena zaniepokoiła się najbardziej. Kobusz wtedy ją «uspokoił»: Ci idioci dali Krzyśkowi stery i teraz on pilotuje, a przecież bałwan nie ma o tym pojęcia…. Pani Irena zerwała się z fotela. Musieliśmy ją potem udobruchać".
O kabaret literacki, nieco polityczny, bardzo dowcipny z elementami "podszczypywania władzy" upomniał się Jan Wojewódka, najsprawniejszy amerykański menedżer polskich artystów. Dudek rozwinął zatem skrzydła, by przelecieć nad Oceanem. Choć na początku pływał. "Batorym". W podróży jesienią 1971 roku zdarzyło się, że kapitan Hieronima Majek było obsługiwany przez dwóch stewardów: Gołasa i Kobuszewskiego. Na zdjęciach widać jak świetnie prezentowali się w białych kelnerskich kitlach i z gracją podtrzymywali tace z daniami. W długim rejsie zawsze dzielili kajutę. Jan Kobuszewski: "Gdy «szliśmy» do Montrealu, bo marynarze nie płyną, tylko «idą», pierwszego dnia przyszedł do nas pewien pan i powiedział: «Jestem szefem kuchni i panowie nie będą jadali w głównej sali, ale u mnie w kajucie». No i od tego czasu zamieniał nam się dzień z nocą. Kiedy kładliśmy się spać, czyli o ósmej rano, przychodzi do nas steward szefa kuchni i mówił: «Szef pyta, co podać teraz na kolację?». A o dziewiątej wieczorem było śniadanie, natomiast obiad w środku nocy. Dogadzał nam wtedy Zygmuś Łęgosz, szef kuchni na «Batorym», nieprawdopodobnie".
Po ubitej amerykańskiej ziemi poruszali się kilkoma samochodami. Jan Kobuszewski lubił prowadzić, zawsze więc był kierowcą. Tadeusz Suchocki: "Mają tam surowe ograniczenia prędkości i tak wolno sunęliśmy tymi potężnymi amerykańskimi maszynami, że nam się nudziło i dla rozrywki wymyślaliśmy różne rzeczy. Pamiętam, kiedyś jechaliśmy w trzy samochody: z przodu jechał pilotujący nas znakomity menedżer Jan Wojewódka, w drugim siedziałem ja z Kobuszem, a za nami jechał Dudek Dziewoński. Nasz samochód prowadził Kobusz. Wpadliśmy wtedy na świetny pomysł: z dołu chwyciłem kierownicę tak, żeby nie było widać, a Kobusz przez okno wystawił na zewnątrz obie ręce i głowę i coś tam gestykulował. Dudek z tyłu tak się przestraszył, że zaczął hamować i dawać znaki światłami! Nie ufał nam".
Kiedyś w Stanach Jan Kobuszewski zastępował Michnikowskiego w słynnym Sęku: "Wszędzie przyjęcie było znakomite, ale raz, chyba to było w Filadelfii, przyszły dwie panie, Żydówki. Zrobiły nam potworną awanturę, że to jest antysemityzm, że to jest wyśmiewanie się z Żydów. Osłupieliśmy. Dudek, zapowiadając Sęka, mówił, że to jest tekst ze złotej księgi humoru i polskiego i żydowskiego, a tu taki numer. Panie oświadczyły, że napiszą do Kongresu Żydów Amerykańskich skargę w tej sprawie. To było przy ludziach, w garderobie. Cicho się zrobiło, a tu odzywa się jakaś pani, która wcześniej gratulowała nam występu, i mówi: «To się świetnie składa, proszę pań, ja jestem we władzach tego kongresu i mnie się to ogromnie podobało, a mój mąż zachowuje się do dzisiaj tak jak jeden z tych panów, więc mogą panie darować sobie pisanie, bo według mnie jest to znakomity tekst». Panie poszły jak zmyte. Był to jedyny taki incydent związany z Sękiem".
Polecieli także do Australii. Tam podczas spaceru brzegiem oceanu Jan Kobuszewski, chcąc rozbawić towarzystwo, wpadł na pewien pomysł. Nieco wcześniej dostał zaliczkę a konto występów. Sumę wtedy niemałą – 1700 dolarów. Niewiele myśląc… zakopał portfel w piasku i cieszył się na myśl, że wracając, znajdzie go niby przypadkiem. Miejsce oznaczył kamieniem. Wracają. Hmm, ale który to kamień? Zaczął podkopywać kolejne i kolejne, bez skutku. Żart nie wypalił, przeciwnie, zrobiło się nerwowo. Wszyscy zaczęli kopać. Tadeusz Suchocki opowiadał potem Włodzimierzowi Nowakowi, jak biegali i kopali z obłędem w oczach, by ratować budżet kolegi. Pech chciał, że deptakiem szła grupa Japończyków, którzy na widok kilkorga dorosłych ryjących nerwowo w piasku włączyli swoje kamery. W końcu ktoś znalazł portfel. Japończycy nigdy nie dowiedzieli się, że nagrali unikatowe ujęcie: niereżyserowaną scenkę z udziałem kwiatu polskiego aktorstwa.
Kobusz. Jan Kobuszewski z drugiej strony sceny Wydawnictwo Mando