Bilans pierwszego pięciolecia rządów Gierka mógł napawać I sekretarza niekłamaną dumą: okres 1971–1975 zamykał się wzrostem dochodu narodowego o bez mała czterdzieści dziewięć procent, a Polska wciąż cieszyła się sławą "tygrysa Europy". Wobec tak dużego sukcesu pojawiły się głosy, żeby szefowi PZPR, który był przecież tak naprawdę najważniejszym człowiekiem w ówczesnym państwie, nadać jakąś funkcję formalizującą jego rolę w aparacie władzy. Wrócił pomysł reaktywacji… urzędu prezydenta, który miałby objąć Gierek. Oczywiście oficjalnie nie podano niczego do wiadomości publicznej, ale rozmowy na ten temat toczono w partyjnych kuluarach, co osobiście poświadczył bohater naszej opowieści w udzielonym po latach wywiadzie: "To prawda, że w kręgach kierowniczych omawiano tę sprawę. Co prawda nigdy na posiedzeniu Biura Politycznego, ale wielokrotnie dyskutowano ją na posiedzeniach różnych gremiów nieformalnych. […] Dzięki nowemu urzędowi prezydenta miała zniknąć dwuwładza w kraju, to znaczy premier zostałby podporządkowany w sposób konstytucyjny pierwszemu sekretarzowi, będącemu zawsze prezydentem. Jako prezydent przewodniczyłbym zatem posiedzeniom gabinetu, czyli mógłbym w sensie formalnym rządzić krajem. Tłumaczono mi, że byłaby to sytuacja znacznie porządkująca stan prawny"1.
I wreszcie zniknęłyby wątpliwości natury protokolarnej związane z zagranicznymi wizytami I sekretarza. Samemu Gierkowi pomysł bardzo się spodobał, miał on nawet swojego kandydata na wiceprezydenta w osobie Józefa Tejchmy, który nie zareagował jednak na tę propozycję entuzjastycznie. Zresztą pomysł zrobienia z Gierka prezydenta nie spodobał się też Henrykowi Jabłońskiemu, którego część partyjnych towarzyszy widziała na stanowisku wiceprezydenta, oraz wielu członkom KC, na czele ze Stanisławem Kanią, który na samą wzmiankę o tym wpadał w istną furię.
Ostatecznie pomysł upadł, bo I sekretarzowi uświadomiono, że zostając prezydentem, utraciłby przywództwo w partii, a co za tym idzie — realną władzę. A to już się Gierkowi nie uśmiechało. Na fali sukcesów władze PRL-u postanowiły natomiast wprowadzić wspomniane wcześniej zmiany w konstytucji; jak wiadomo, spotkało się to z oporem społeczeństwa, przede wszystkim intelektualistów i Kościoła. Jednak protesty zostały przez władze zlekceważone, co sam Gierek po latach uznał za wielki błąd swojej ekipy: "Wyznam, że zlekceważyliśmy tę sprawę. Nie sądziłem, że jest to początek jakościowo nowej sytuacji. Atmosfera w kraju na początku 1976 roku była jeszcze dobra, myśmy na protesty te nie reagowali histerycznie"2.
Szczerze mówiąc, argumenty, którymi się kierował podczas wprowadzania kontrowersyjnych zmian, a które wyjawił w Przerwanej dekadzie, wydają się żywcem wyjęte z jakiegoś propagandowego artykułu. Gierek wyznał bowiem Rolickiemu: "wzorem innych państw socjalistycznych postanowiliśmy zadekretować zbudowanie w Polsce podstaw socjalizmu. Z doktrynalnego punktu widzenia była to herezja, bowiem nie można godzić społeczeństwa socjalistycznego z rolnictwem prywatnym i istnieniem potężnego kościoła katolickiego. Uznaliśmy jednak, że jeśli nie chcemy być outsiderami i słuchać pouczeń choćby Czechów i Słowaków, musimy sami zadekretować zbudowanie w Polsce podstaw socjalizmu. We wszystkich bratnich krajach takie zadekretowanie wiązało się z konstytucyjnym podkreśleniem nierozerwalnych związków ze Związkiem Radzieckim i wspólnotą socjalistyczną"3.
Z pewnością sytuacji Gierka i jego ludzi nie poprawiał fakt, że na początku 1976 roku pojawiły się już zwiastuny kryzysu, a wraz z kolejnymi miesiącami zaopatrzenie sklepów stawało się coraz gorsze. Tasiemcowe kolejki znów powróciły do pejzażu polskich miast. Tymczasem 10 lutego Sejm jednogłośnie uchwalił wprowadzenie zmian do ustawy zasadniczej. Ponieważ jedynym posłem, który nie chciał przykładać do tego ręki, był Stanisław Stomma, a I sekretarzowi zależało na jednogłośnym głosowaniu za zmianami, Kania zaproponował przeciwnikowi zmian opuszczenie sali obrad jeszcze przed głosowaniem. Stomma nie posłuchał i wstrzymał się od głosu. Za karę w kolejnych wyborach do Sejmu zabrakło go na liście kandydatów na posłów. Mieczysław Rakowski odnotował: "Jabłoński, jako przewodniczący Komisji Nadzwyczajnej, złożył sprawozdanie. Kłamał jak pies, mówiąc, że dyskusja nad wprowadzonymi zmianami trwała cztery lata. Ciekawe gdzie? W prasie nie wolno było pisnąć ani jednego słowa na ten temat. Wszyscy, z wyjątkiem Stommy, który wstrzymał się od głosu, głosowali za przyjęciem poprawek. Podziwiam jego odwagę, tym bardziej że został zaskoczony hymnem narodowym, który zaintonowali posłowie PZPR. Nie muszę dodawać, że gdy opuszczałem gmach Sejmu, to poza wielkim kacem moralnym niczego innego nie czułem. Polska dokonała dzisiaj kolejnego wielkiego kroku w kierunku umocnienia autorytarnych rządów. Żeby tylko to się kiedyś na nas nie zemściło"4.
Kac moralny był jak najbardziej uzasadniony, Rakowski bowiem głosował dokładnie tak, jak życzył sobie tego I sekretarz. Jeżeli jednak Gierek sądził, że wiernopoddańczą deklaracją wobec Wielkiego Brata poprawi swoje notowania na Kremlu, to bardzo się przeliczył. Już od jakiegoś czasu był na cenzurowanym ze względu na zaciągane na Zachodzie kredyty oraz, zdaniem Moskwy, zbyt duże otwarcie na Zachód, jak również z powodu intensyfikacji kontaktów na linii Warszawa–Bonn, co szczególnie nie podobało się towarzyszom radzieckim, na czele z Breżniewem. Zresztą radziecki przywódca był w coraz gorszym stanie i praktycznie nie rządził państwem. Symptomy tego zaobserwowano jeszcze w grudniu 1975 roku, kiedy przyjechał do Polski z okazji organizowanego tu wówczas VII Zjazdu PZPR. Z pociągu, którym przybył na Dworzec Centralny w Warszawie, wysiadł w stanie wskazującym na upojenie alkoholowe i nawet nie zauważył owej wspaniałej inwestycji, jaką była oddana właśnie do użytku stacja, określana przez propagandę mianem najnowocześniejszego dworca w Europie.
W pierwszym dniu obrad zjazdu doszło do dość dziwnego incydentu z udziałem Leonida: gdy usłyszał on delegatów śpiewających "Międzynarodówkę", wstał, by… dyrygować śpiewającymi. Gierek obserwował to z kamienną twarzą. Zdaniem większości Breżniew był pijany, ale polski gensek przyczyny dziwnego zachowania upatrywał w aplikowanych wówczas radzieckiemu przywódcy lekach. Jak tłumaczył w jednym z wywiadów: "Wiedziałem, że on już wtedy był ciężko chorym człowiekiem. Wiedziałem też, iż na Zjazd przyszedł naszpikowany środkami przeciwbólowymi, wprowadzającymi człowieka w stan euforii, nie reagowałem na jego zachowanie. Gdybym zareagował, byłby grubszy skandal. Polska by na tym nie skorzystała"5.
Zdaniem wielu jednak towarzysz Leonid doskonale wiedział, co robi: swoim zachowaniem chciał upokorzyć Gierka, pokazać mu, że jest tylko namiestnikiem Kremla i chociażby nie wiadomo jak się starał i jakie sukcesy osiągnął, jedno skinienie Moskwy wystarczy, żeby go utrącić.
Gierek i jego czerwony dwór Wyd. Lira
1-4 M. Głuszko, Edward Gierek. Szkic do portretu PRL, Sandomierz 2017
5 Edward Gierek: A jednak Polak potrafi!, rozmowę przeprowadził Andrzej Bęben, https://poltimes.pl/edward-gierek-a-jednak-polak-potrafi/ [30.04.2021].