W życiu zdarza się tak, że ktoś zrobi coś złego. Na przykład włamywacz wyniesie z domu telewizor, złodziejaszek okradnie staruszkę z całej emerytury, wandal zdemoluje przystanek autobusowy... I o takich sprawach właśnie mówią powieści albo opowiadania kryminalne. Główną postacią w powieści kryminalnej jest najczęściej detektyw, który próbuje dowiedzieć się, kto popełnił przestępstwo. Żeby to ustalić, przesłuchuje świadków zdarzenia i zastanawia się, kto mógł mieć motyw – czyli powód, aby popełnić dane przestępstwo – a także sposobność do jego popełnienia. Na początku zwykle ma całą listę podejrzanych. Niektórych podejrzanych można jednak oczyścić z zarzutów. Jeśli podejrzany w momencie popełnienia przestępstwa był na przykład na drugim końcu świata – ma tak zwane alibi. Detektyw bada też miejsce zbrodni i zbiera wszystkie potrzebne informacje, a także ślady, takie jak odciski palców, włosy czy nawet nitki z ubrania. Praca detektywa to bardzo ekscytujące i pożyteczne zajęcie. W końcu chcemy, żeby przestępca został złapany i ukarany, prawda?
Do najważniejszych twórców kryminałów należą Agatha Christie oraz Arthur Conan Doyle, który stworzył postać Sherlocka Holmesa.
Słyszysz? Ktoś biegnie ulicą. To Lusia wraca ze szkoły. Spieszy się, bo równo w południe otwiera się biuro detektywistyczne jej taty, Lucjana Zagadki. Z takim nazwiskiem tata Lusi mógł zostać tylko detektywem! Teraz codziennie rozwiązuje sprawy kryminalne, a Lusia mu w tym pomaga. Dziewczynka wbiega po schodach i puka do drzwi.
– Luizo, obudzisz cały blok! – protestuje tata, udając zagniewanego.
– Jak to obudzę? Przecież nikt już nie śpi o tej porze… Chyba że ty. Dopiero wstałeś?
– Ależ skąd! Wstałem wieki temu – odpowiada pan Lucjan i ziewa szeroko. – Zdążyłem już nawet zjeść jajko na miękko. Kawy?
– Tatusiu, sześcioletnie dziewczynki nie piją kawy, zapomniałeś? Kakałko mi zrób i pospiesz się, bo zaraz otwieramy.
Jednak nic z tego picia kakao nie wychodzi, bo rozlega się dzwonek. W drzwiach stoi Hanna Bajadera, właścicielka pobliskiej cukierni. Jest tak wzburzona, że nie może złapać tchu.
– Przyniosła nam pani jakieś ciasteczka? – pyta niewinnie Lusia i wyszczerza się w swoim najbardziej zuchwałym uśmiechu.
– Luizo, zachowuj się! – upomina ją tata i rozkłada bezradnie ręce. – Ja sobie z nią nie radzę.
– Właśnie widzę, jest kompletnie rozpuszczona – dyszy pani Bajadera. – Tak to jest, jak dziecko wychowuje się bez matki.
Tata Lusi nie odpowiada. Marszczy tylko brwi i mówi chłodnym tonem:
– Co panią do nas sprowadza?
– Jak to co?! Moje różowe babeczki! To skandal!
– Spokojnie – odpowiada pan Lucjan i szuka swojego notesu, ale że nigdzie go nie widzi, chwyta leżącą na stole gazetę, żeby na niej zanotować zeznania.
– Moja stała klientka, pani Krups, zamówiła rano do kawy różową babeczkę z kremem malinowym! Okazało się, że krem jest niedobry. Że to jakaś dziwna masa! Wygląda jak krem, ale nie pachnie ani nie smakuje jak krem! A przecież sama go robiłam tydzień temu! – opowiada coraz bardziej zdenerwowana pani Hanna.
– Tydzień temu! Fuj! Nie był zbyt świeży... Może się po prostu zepsuł?
– Nieświeży? U mnie wszystko jest świeżutkie! A krem z margaryny, cukru i barwnika spożywczego można przechowywać nawet dwa tygodnie!
Lusia patrzy porozumiewawczo na tatę. "Jak to dobrze, że rzadko chodzimy do cukierni pani Bajadery" – myśli.
– Ma pani te babeczki? – pyta rzeczowo pan Lucjan.
– Nie. Zostawiłam wszystko, jak jest, zamknęłam i przybiegłam tutaj.
– To świetnie – cieszy się pan Zagadka. Zawsze powtarza, że na miejscu przestępstwa niczego nie wolno ruszać, żeby nie zatrzeć śladów.
Wkrótce wszyscy są już w kawiarni. Pani Bajadera otwiera szklaną gablotę i wskazuje różowe ciastka.
– To te babeczki!
– Za chwilę zbadamy je w laboratorium – mówi z powagą detektyw Zagadka.
Lusia wyciąga z kieszeni jednorazowe rękawiczki i ostrożnie bierze jedną z babeczek. Przygląda się ciastku, wącha je i…
– To nie będzie potrzebne – wyrokuje. – To ciastolina.
– Ciasto... co?! – Tata i pani Hanna wyglądają, jakby po raz pierwszy słyszeli to słowo. "Jacy ci dorośli niewyedukowani" – myśli Lusia.
– Ciastolina – powtarza. – Taka plastelina, ale lepsza.
– No tak, oczywiście. Ciastolina – mówi tata. – Hm… A teraz pobierzemy odciski palców.
– Zaraz, zaraz, co pan robi? – oburza się właścicielka cukierni.
– Posypuję babeczki proszkiem do zdejmowania odcisków palców. Będę mógł potem sprawdzić w bazie, czy odcisków nie pozostawił ktoś schwytany za inne przestępstwa.
– Nabrudzi, nabrudzi i nie posprząta – burczy pani Hanna pod nosem, ale detektyw Zagadka nic sobie z tych narzekań nie robi.
– Sprawdzała pani inne ciastka? – pyta Lusia, biorąc w palce sernik krakowski. – Hm, ten serniczek chyba jest z sera. Tato, mogę? Obiad w szkole był dziś niesmaczny, papka mięsna. – I zjada kawałek sernika. – Tak... zgadza się, jest z sera – stwierdza – choć chyba wczorajszy. A to znaczy, że ktoś zajął się tylko babeczkami. Ładna robota, nie powiem.
– Czy zauważyła pani jakieś ślady włamania? – pyta dalej pan Lucjan.
Pani Hanna kręci głową.
– Zostawiła pani cukiernię zamkniętą?
– Oczywiście! Zawsze zostawiam zamkniętą. Chuliganów tyle, złodziei, zaraz by wszystko rozkradli!
– Kto oprócz pani ma klucz? – pyta Lusia, a tata się do niej uśmiecha. Zawsze tak robi, gdy Lusia zada jakieś mądre pytanie.
– Nikt. Tylko ja. Zawsze trzymam go w torebce.
– Kto o tym wie? – pyta tata.
– Nikt…
– Wszyscy! – wykrzykuje równocześnie Lusia i wzrusza ramionami. – Nie ma chyba nic dziwnego w tym, że klucz trzyma się w torebce.
– Proszę mi teraz powiedzieć... czy ma pani wrogów?
– Ja?! – oburza się pani Hanna. – Wrogów? Absolutnie żadnych. Wszyscy mnie lubią w miasteczku.
"Aha! – myśli Lusia. – Akurat!".
– Niech pani na razie nie otwiera cukierni. Zajmę się niezwłocznie tą sprawą, ale teraz muszę zabrać córkę na obiad, jadła dziś tylko...
– Nieświeży sernik – mruczy Lusia pod nosem.
Pan Lucjan i jego córka chodzą do pizzerii Ostry Wypas. Lusia najbardziej lubi pizzę z kurczakiem, a tata diabelską pepperoni. Wypija do tego całe hektolitry coli.
– Podsumujmy, co mamy – mówi tata. – Brak śladów włamania. Odcisków palców nie ma w bazie, już sprawdziłem. Łatwy dostęp do klucza. Luizo, myślisz, że to jakiś okropny przestępca włamał się najpierw do torebki pani Bajadery, a potem krwiożercze instynkty skłoniły go do dokonania tego haniebnego czynu? Już sobie go wyobrażam... – Tata Lusi patrzy w sufit. – Czarniawy, z zarostem... blizną na policzku.
– Za dużo sobie wyobrażasz, tatku. Sam mówiłeś, że w pracy detektywa wyobraźnia tylko przeszkadza. Trzeba zbierać dowody krok po kroku...
– Ale ja mam intuicję! – obrusza się pan Lucjan. – I ta intuicja...
– ... powinna ci powiedzieć, że tego nie mógł zrobić nikt dorosły. Przecież wy nawet nie wiecie, co to jest ciastolina!
– Czyli… to dziecko... Dziecko jest zbrodniarzem! Lusiu, a może to jakaś głodna sierotka wyjadła krem, a potem ze wstydu nafaszerowała babeczki ciastoliną?
– Tato, głodne dziecko zjadłoby całe ciastka. Ten ktoś nie był głodny, tylko chciał zrobić pani Bajaderze psikusa. I tu mamy dwie możliwości. Po pierwsze, konkurencja. Kto prowadzi inną cukiernię?
– Pan Tornado ze Słodkiej Chwilki?
– Tak. Gdyby pani Bajadera straciła klientów, pan Tornado miałby ich więcej.
– Nie sądzę. Ma ciastka jeszcze gorsze od tych.
– No ale ma. Po drugie, motyw miałby ktoś, kto nie lubi tej baby.
– Luizo, mówi się: pani! Poza tym ona przecież nie ma wrogów.
– Moim zdaniem ma samych wrogów. Widziałam kiedyś, jak jednemu chłopcu zabrakło pięć groszy do pączka i mu nie sprzedała. Skąpa jest. I niemiła. Każdemu przygaduje, przecież wiesz. Ali Bochenek powiedziała, że nie powinna jeść tyle słodyczy, bo jest gruba.
– Sama za to chuda jak wieszak! – zauważa tata.
– No właśnie. Może tylko jej wnuki ją lubią, bo ich rozpuszcza jak dziadowskie lasso.
– Dziadowski bicz.
– Tak... Henio i Benio są więc poza podejrzeniem. A poza tym to może być każdy, komu zrobiła albo powiedziała coś nieprzyjemnego. Ja bym się zastanowiła nad narzędziem zbrodni. Czyli ciastoliną. Tatku, zauważ, że kupić ją można w sklepie papierniczym. Może zrobimy tak: ty pójdziesz do papiernika, ja w tym czasie skoczę do Słodkiej Chwilki.
Pan Lucjan pcha drzwi sklepu papierniczego U Tolka i podskakuje przerażony. Czuje się tak, jakby na głowie usiadła mu wielka wrona i kraknęła prosto do ucha.
– Fajny mam nowy dzwonek, prawda?! – woła rozpromieniony pan Anatol, który właśnie wyszedł z zaplecza.
– A nie straszy panu klientów?
– Gdzie tam! Dzieciaki to uwielbiają! Ale w czym mogę panu pomóc?
– Ma pan różową ciastolinę? – przystępuje do rzeczy pan Lucjan.
– Nowe śledztwo, co? Nie, są tylko podstawowe kolory. Po inne to trzeba jechać do miasta.
Nagle od wejścia dobiega potworne wronie krakanie. W drzwiach staje Luiza.
– To nie pan Tornado, tato. Jest w sanatorium, a cukiernia zamknięta, więc wygląda na to, że ma alibi. I co? Już wiemy, kto kupował różową ciastolinę?
Kapelusz opowieści HarperCollins Polska