Fantastyczna Martha Argerich z Argentyny, ciężarna reprezentantka Polski i bunt krytyków to tylko trzy elementy, za które miłośnicy Konkursów Chopinowskich zapamiętali ten z 1965 roku. Fantastycznie pisał o tym legendarny krytyk muzyczny Jerzy Waldorff, przypominając historię konkursów od 1927 roku. W nowym wydaniu, które ukazało się 29 września, a więc na kilka dni przed rozpoczęciem XVIII Konkursu Chopinowskiego (2-23 października), jego opowieść uzupełnia dziennikarz muzyczny i twórca Płytomanii Jacek Hawryluk.
Była już o tym mowa, że dwa poprzednie, powojenne konkursy, w 100-lecie śmierci oraz 150-lecie urodzin artysty, oddano w ręce specjalnie utworzonych, dostojnych Komitetów Narodowych, iżby uroczystościowe pomyślane być mogły jak najwspanialej. VII Konkurs, z lutego i marca 1965, zawierzono całkowicie opiece i staraniom TIFC, które poczyniło szereg korektur organizacyjnych i repertuarowych, bo zresztą każdy następny Konkurs Chopinowski – zgodnie z powszechnie obowiązującym ziemskim prawem bezustannej ewolucji – wymaga jakichś zmian, pod naciskiem różnych sił i wydarzeń.
O ile w poprzednim, jubileuszowym jury zasiadało 37 sędziów, o tyle skład obecnego zmniejszono niemal o połowę. Częściowo pod wpływem krytyki, która sierdziła się, że przy rozstrzelonych głosach 37 jurorów o wynikach konkursu decyduje juror trzydziesty ósmy – komputer, a częściowo pod sugestią Ministerstwa Kultury, przerażonego kosztami angażowania i utrzymania tak licznego zespołu sędziowskiego. Jurorów zatem w VII Konkursie zasiadało tylko 21 z piętnastu krajów, na czele z paru nowymi o głośnych nazwiskach, jak Vlado Perlemuter reprezentujący Francję, Nikita Magaloff ze Szwajcarii, Eugene List z USA i z ZSRR Jakow Flier.
Kandydatów za to natłok był niezmniejszony i po starannym zweryfikowaniu podań do rozgrywek dopuszczono 76 z trzydziestu krajów, a w tym najliczniejszych, bo aż ośmioro, ze Stanów Zjednoczonych. Być może zwycięstwo Polliniego w VI Konkursie przekonało ich, że to nie jest impreza koteryjna, dla laureatów ze Wschodu.
Polska siódemka wystąpiła przygotowana odmiennie. Ze wspólnej pracy kandydatów, z "obozu kondycyjnego", co nie dało oczekiwanych rezultatów w konkursie poprzednim, chętnie zrezygnowano. Było to zgodne z odwiecznym indywidualizmem naszym i głęboko zakorzenioną odrazą do poczynań koszarowych, choćby i w najlepszych celach. Repertuar natomiast rozgrywek eliminacyjnych w Polsce, pod naciskiem krytyki, poszerzono o dzieła innych kompozytorów, od Bacha, przez Beethovena, aż do Debussy’ego i Ravela. Żeby młodzież w okresie rozwoju artystycznego uchronić od jednostronnego, romantycznego zmanierowania się.
Co dotyczy programu samego VII Konkursu Chopinowskiego, nie tylko że został dalej utrudniony, ale też i wydłużony: każdy ze śmiertelnie stremowanych kandydatów znacznie więcej czasu musiał poświęcić na udowodnienie swoich artystycznych zalet. Na pierwszym etapie nokturny, etiudy, wybór polonezów pomnożony o Andante spianato i Wielki Polonez Es-dur, a oprócz tego cykl sześciu preludiów z opusu 28. Dalej nie było Spotkanie jurorów i uczestników ze studentami PWSM podczas wieczorku tanecznego, ballady i scherza w zastępstwie sonaty, lecz na drugim etapie walc, jeszcze dwie etiudy, trzy mazurki, po czym któraś ballada i któreś scherzo, a dopiero na trzecim etapie dla wszystkich obowiązkowy Nokturn Es-dur z opusu 55 nr 2 i jedna z dwóch sonat: b albo h-moll. Wreszcie czwarty etap z koncertem. Istny maraton muzyczny!
Wyniki były o tyle sensacyjne i potwierdzające bezstronność sędziów w warszawskich konkursach, że spośród tradycyjnie przygotowanych w sposób wyborny pianistów radzieckich nikt tym razem nie został nagrodzony, a pięć pierwszych miejsc rozdzielono następująco: Martha Argerich z Argentyny, po niej Arthur Moreira Lima z Brazylii, na trzecim miejscu Polka – Marta Sosińska, na czwartym Hiroko Nakamura z Japonii, zaś piątą nagrodę wziął Edward Auer, wychowanek Juilliard School w Nowym Jorku, z klasy świetnej profesor Rosiny Lhévinne.
O rosnącej popularności i powadze warszawskich Konkursów Chopinowskich mógł również świadczyć fakt, że Martha Argerich poza pierwszą nagrodą regulaminową, Nagrodą Miasta Warszawy i Nagrodą Polskiego Radia za najlepsze mazurki otrzymała dodatkowo dwie nagrody zagraniczne: Towarzystwa Chopinowskiego z Mariańskich Łaźni w Czechosłowacji oraz Szkoły Muzycznej imienia Vincenta d’Indy z Montrealu w Kanadzie.
A publiczność warszawska tym razem się nie awanturowała, gdyż była zanadto rozczulona i wzruszona. Okazało się mianowicie, że bohaterska kandydatka polska, Marta Sosińska, brała udział w konkursie, będąc w zaawansowanej ciąży. Więc czy to jej aby nie zaszkodzi? Co będzie, jeżeli zacznie rodzić podczas gry…? W Warszawie – może dlatego, że tak często nawiedzała ją masowa śmierć wojenna – ludzie szczególnie okazali się wyczuleni na rodzące się życie. Dużo też było radości, gdy Sosińska – poza nagrodą regulaminową – otrzymała nagrodę TIFC za najlepsze wykonanie poloneza i jeszcze, w dodatku, prywatnie ufundowaną przez polskiego mecenasa sztuki osiadłego w Szwajcarii – Juliana Godlewskiego, nagrodę imienia jego zmarłej matki Anny Godlewskiej.
Ten VII Konkurs Chopinowski został w pamięci warszawskiego środowiska muzycznego bardzo przykro związany z najgwałtowniejszym zatargiem między jurorami a krytyką. Podobne, choć nigdy w tak ostrej formie, spięcia konkursowych sędziów z publicystami zdarzały się od samego początku turniejowej imprezy w Warszawie. Już w roku 1927, a więc u początków I Konkursu ówczesny czołowy krytyk polski Stanisław Niewiadomski tak pisał z wielką pasją:
W niedzielę ubiegłą odbyło się posiedzenie komitetu, na które zaproszono prasę w tym celu, aby ją zobowiązać do odpowiedniego popierania komitetu, a jednocześnie do niewydawania sądu, zanim Jury ze swoim nie będzie gotowe. Ta degradacja krytyki i sprawozdawstwa nie była aktem ani osobliwej zręczności, ani wyszukanej uprzejmości. Naprzód bowiem, w wypadku gdy się wymaga od kogoś grzeczności, nie ma zwyczaju między ludźmi dobrze wychowanymi wzywać go do siebie, aby mu to łaskawie objawić, tylko idzie się do niego lub pisze z taką a taką prośbą, na którą jego obowiązkiem jest stosownie odpowiedzieć. A następnie żądanie od dziennikarza-krytyka, aby przez cały tydzień milczał lub pisał to tylko, co będzie się komitetowi podobać, jest całkiem naiwne. "Życzymy sobie, aby prasa nie wpływała na Jury"– pouczył mnie czcigodny prezes. I to było wszystko, po co nas wezwano. Ale wypada stąd wniosek, iż istnieje poważna obawa o członków Jury. (…) niepewni na punkcie wytrawności sądu i wytrwałości słuchu, widocznie uciekać się będą do wyczytywania zdań krytyki dziennikarskiej. (…) W takim jednak razie powinien komitet wydać odpowiedni regulamin dla członków Jury, w którym jeden z głównych paragrafów obejmowałby zakaz czytania dzienników. Do krytyków komitet nie ma prawa się zwracać, bo przełożoną ich władzą nie jest.
Tak pisał w styczniu 1927 w dzienniku "Warszawianka" Stanisław Niewiadomski. Ale teraz – roku Pańskiego 1965 – jury wcale nie miało zamiaru prosić krytyków na rozmowę do siebie, trzech natomiast polskich sędziów o bardzo szacownych nazwiskach udało się z wizytą do prezesa Polskiego Radia, żądając usunięcia sprzed konkursowych mikrofonów sprawozdawczych młodego wówczas, ale już cenionego za wybitne znawstwo pianistyki, muzykologa i publicysty Jana Webera.
Prezesem Komitetu ds. Radiofonii był Włodzimierz Sokorski, człowiek rozsądny, a ja przewodniczyłem sekcji krytyków w Stowarzyszeniu Polskich Artystów Muzyków. Poszedłem więc zaraz do Sokorskiego i wytłumaczyłem mu bezzasadność kagańcowych zapędów jury. Weber przy mikrofonie ostał się, lecz ja popełniłem jeszcze drugą nieostrożność.
Biorąc przykład z innych, zagranicznych konkursów, postanowiłem wraz z kolegami z zarządu sekcji ufundować po raz pierwszy w tym Konkursie Chopinowskim z 1965 roku nagrodę krytyków jako korekcyjną, dla wyeliminowanej przez komputer najzdolniejszej młodzieży.
Nazwaliśmy to wyróżnienie "Nagrodą Specjalną Polskich Krytyków Muzycznych dla niezwykłych młodych talentów, które zabłysły na estradzie Konkursu Chopinowskiego, Warszawa 1965". Premia, niekonkurująca z nagrodami jury, bo oceniająca talent, a nie produkcje i ich bezbłędność, zyskała sobie od razu takie wzięcie nie tylko u społeczeństwa, lecz i u władz, że Ministerstwo Kultury i Sztuki wyraziło życzenie, aby odtąd nagrody krytyków stale towarzyszyły chopinowskim imprezom. W tym roku 1965 srebrne patery, z wygrawerowanymi napisami i dołączonymi dyplomami w języku francuskim, otrzymali pianiści: Ikuko Endō z Japonii, Rebecca Penneys z USA oraz Georgij Sirota ze Związku Radzieckiego.
Ministerstwo sobie, a niektórzy wpływowi polscy jurorzy mieli własne, jak najgorsze zdanie o "buncie krytyków". Gdy więc niebawem nadszedł termin walnego zjazdu SPAM, przypuszczono do mnie gwałtowny atak i z trybuny zjazdowej padło żądanie, aby ci członkowie sekcji krytyków, którzy mają zasiadać we władzach stowarzyszenia, na czas trwania swojej kadencji… zawieszali uprawianie krytyki! Sekcję krytyków SPAM organizowałem w roku 1959 osobiście w złudnej nadziei, że będzie mogła harmonijnie współdziałać – w ramach jednej organizacji muzycznej – z pedagogami i wykonawcami, czyli że będą zgodnie pasły się na wspólnej łące wilki z owcami.
Widząc klęskę mojego rozumowania, rzuciłem na stół zjazdowy legitymację SPAM i już do stowarzyszenia nie powróciłem. Taki oto, w związku z Konkursami Chopinowskimi, mieliśmy jeden więcej smutny dowód, że teza Arystotelesa o muzyce, która "łagodzi obyczaje", po bez mała dwóch i pół tysiącu lat zostaje nadal jeno tęsknym postulatem.
Wielka gra. Rzecz o Konkursach Chopinowskich Znak