W książce "Jak wychować rapera. Bezradnik" Marcin Matczak z jednej strony opisuje relację z synem, a z drugiej wykorzystuje teksty jego piosenek, żeby pokazać kondycję polskiej demokracji i naświetlić, jak jego zdaniem ważne jest przygotowanie młodego pokolenia do nieposłuszeństwa obywatelskiego. Publikacja ta nie spodobała się recenzentowi "Tygodnika Powszechnego", Jackowi Podsiadle, który napisał dość zjadliwy felieton "Rapcio i ojcio".
Podsiadło w swoim tekście uznał, że książka Matczaka jest "źle napisana", sam autor zaś pozuje na "prawnika-celebrytę". Odniósł się także do wywiadu, którego autor udzielił "Gazecie Wyborczej". W trakcie wspomnianej rozmowy nawiązał m.in. do utworu "Schodki" swojego syna i stwierdził, że woli, żeby "chłopaki roztrzaskiwali butelki po piwie nad Wisłą, niż głowy rówieśników na wojnie". Podsiadło stwierdził, że jest to tylko "obrona prawa synalka do chlania, rzygania i rozbijania butelek", do której "prawnik-katolik angażuje Arendt i Fromma". Tymczasem zdaniem felietonisty ten "utwór raperka jest ohydnym, agresywnym bełkotem beztalencia".
Matczak na publikację zareagował w mediach społecznościowych. Jak podkreślił we wpisie, nie ma pretensji, że opublikowano tekst krytyczny wobec jego książki i twórczości jego syna, rapera Maty, choć uważa, że zamiast "tekstu ad personam ('ojcio', 'rapcio', 'raperek, 'prawnik-celebryta') stać Tygodnik na krytykę poważną, a nie zbiór wyzwisk". Dodał też, że choć jest felietonistą "Tygodnika Powszechnego", to nie zaproponowano mu napisania polemiki do tekstu Jacka Podsiadły - "jak zrobiłaby porządna redakcja dbająca o pluralizm opinii". Jego zdaniem skandaliczne jednak jest to, że bez podania powodu odmówiono mu opublikowania publikacji na atakujący go personalnie tekst w następnym numerze. "To już nie jest sprawa dotycząca wyłącznie mnie, ale sprawa wolności słowa, niecenzurowania krytyki i otwartości" - napisał i oznajmił, że zrywa współpracę z tygodnikiem.
Redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego" Piotr Mucharski w rozmowie z Wirtualnymi Mediami tłumaczył później, że profesor Matczak już od dwóch lat nie jest ich felietonistą, bo pisze dla "Gazety Wyborczej". Dodał też, że redakcja nie ma zwyczaju "publikować polemik z felietonami, a tym bardziej z recenzjami".
Szczepan Twardoch, który podobnie jak Matczak, jest felietonistą "Gazety Wyborczej", czujnie prześledził medialne reakcje profesora na jego książkę. Uznał, że prawnik, zrywając współpracę z redakcją, z którą jednak nie współpracuje oraz "zdalnie psychoanalizując relacje z rodzicami swych adwersarzy, którzy w jego mniemaniu muszą Matczakom zazdrościć, skoro sami nie upublicznili tego fragmentu prywatności i na dodatek jeszcze ośmielili się publicznie wyrazić brak zachwytu jego personą czy twórczością" w istocie dostarcza "wiele radości". Jego zdaniem jest to jednak "radość niewysokich lotów". Twardoch najpierw pisze:
Matczak senior jest zabawny, bo daje się tak łatwo prowokować, bo jego uwadze nie umknie żaden niepochlebny tekst i każdy wywoła reakcję.
Następnie podkreśla, że nie chce się nad nim znęcać i zamiast tego ma dla kolegi po piórze radę, opartą o wieloletnie doświadczenia w świecie literackim. Łopatologicznie tłumaczy Matczakowi, że każdy, kto publikuje i uczestniczy w publicznej debacie, zetknie się z nieżyczliwymi recenzjami, bo "nic nie wzbudza wyłącznie uniwersalnego zachwytu, nawet zupy pomidorowej ktoś tam gdzieś nie lubi".
Następnie stawia tezę, że widocznie profesor Matczak jest "swoim dziełem i personą zachwycony", więc jego zdaniem krytyka książki jest niesprawiedliwa. Twardoch zwraca uwagę, że jednak reagowanie na niepochlebne opinie i krytykę wcale ich nie zaciera, a wręcz wzmacnia. Zauważa, że tym samym autor "odsłania się" i daje satysfakcję autorom niepochlebnych opinii, bo pokazuje, że go zabolało. Stawia tezę, że dobre pisarstwo broni się samo:
Jeśli Pańskie dzieło jest tak znakomite, jak Pan sądzi, to obroni się samo. Jeśli nie jest, to obronić się nie da..
Nie trzeba było długo czekać na reakcję Marcina Matczaka, który na wpis Twardocha odpowiedział w dość obszernym wpisie. W pierwszej kolejności zaznaczył, że nie interesują go opinie ludzi, którzy jego książki nie przeczytali, zaś krytyczne opinie czytelników uważa za cenne, bo dają mu szansę, by następnym razem napisać coś lepszego. Podkreśla:
Pewnie Pan o tym nie wie, ale dobre czasopisma naukowe odrzucają ponad 90 procent twórczości, którą jako akademicy do nich wysyłamy, a każde takie odrzucenie opiera się na krytycznych recenzjach. Mam za sobą, jak każdy akademik, wiele takich odrzuceń i kilkanaście akceptacji, co czyni mnie odpornym na krytykę.
Zauważa następnie, że ani Szczepan Twardoch, ani Jacek Podsiadło książki "Jak wychować rapera" nie czytali, więc nie jest dla niego "ważne merytorycznie", co o niej piszą. Matczak uważa, że felietonistę i pisarza zwyczajnie "zdenerwowała jego obecność w mediach". I wprost oznajmił, że ich "słabe, nienawistne teksty" wykorzystał w celu promowania edukacyjnego projektu, bo "ludzie lubią takie inby". Zauważa, że promocja udała się nader skutecznie, skoro "sam Szczepan Twardoch" pisze o jego książce. Uważa, że pisarz "nawet w swoim paternalizmie pomieszanym z cynizmem" jest przydatny. W związku tym apeluje:
Bardzo więc proszę, żeby mnie Pan publicznie nie upupiał, robiąc ze mnie płatek śniegu i nadwrażliwca.
Na sam koniec dodał, że Twardochowi może wszystko wybaczyć, ale nie to, że się z niego i z ludzi, którzy "w obronę ważnych dla nich wartości (...)" po tym jak "kiedyś niezdarnie chodziliśmy z tymi świeczkami po Krakowskim Przedmieściu" naigrawał, bo sam w te same wartości "już nie wierzy".