Trudny start Hanksa. "Dobrze, że syn nie chorował, bo musielibyśmy go zabierać do lekarza. A to byłby koszmar" [FRAGMENT]

Ulubieniec milionów. Aktor, reżyser, producent filmowy, pisarz, dwukrotny zdobywca Oscara - ale Toma Hanksa chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Warto jednak przypomnieć, jak ciężko musiał pracować, by dotrzeć na sam szczyt. 13 października nakładem wydawnictwa Znak ukaże się polskie wydanie biografii aktora pt. "Tom Hanks. Enigma", której autorem jest David Gardner. Prezentujemy przedpremierowy fragment książki w tłumaczeniu Mikołaja Kluzy.

Widzowie pokochali go za role w komediach romantycznych, takich jak kultowa "Bezsenność w Seattle" czy "Masz wiadomość". Jednak to role dramatyczne przyniosły mu nagrody i uznanie. W filmie "Filadelfia" pokazał nową twarz i zdobył pierwszego Oscara. Rok później zdobył drugiego – za niezapomnianą rolę w uwielbianym przez widzów na całym świecie filmie "Forrest Gump". Role w produkcjach takich jak "Szeregowiec Ryan", "Cast Away – poza światem" czy "Terminal" ugruntowały jego pozycję jako jednej z największych gwiazd Hollywood. David Gardner pokazał Hanksa od nowej, mniej znanej strony i opowiedział m.in. o jego bardzo trudnych początkach, kiedy ledwo wiązał koniec z końcem.

Zobacz wideo Meg Ryan tak lubi Toma Hanksa, że wciągnęła go do swojego debiutu reżyserskiego [Popkultura Extra]

David Gardner, "Tom Hanks. Enigma", tłum. Mikołaj Kluza — fragment książki

Dla młodego małżeństwa bez pracy życie w Nowym Jorku nie było łatwe. Wprowadzili się do małej, pełnej karaluchów kamienicy blisko torów kolejowych w dzielnicy Hell’s Kitchen. Na podłodze nie było linoleum ani dywanów, tylko gołe deski. Tom wyruszył od razu na poszukiwanie pracy. Pierwsze kilka miesięcy przetrwał jedynie dzięki łasce swoich szefów w Cleveland.

– Najmilszą rzecz zrobili dla mnie, kiedy chciałem odejść – powiedział. – Byłem już wcześniej w Nowym Jorku i chciałem tam wrócić, bo pojawiły się dla mnie pewne możliwości, ale by przeżyć, potrzebowałem zasiłku dla bezrobotnych. Żeby go dostać, nie mogłem sam porzucić pracy. Powiedziałem im więc: „Musicie mnie zwolnić". A oni na to: „Zrobiłeś dla nas wiele. Więc cię zwalniamy". To było bardzo miłe.

Miesiącami Tom chodził na przesłuchania do niezliczonych ról w teatrach, telewizji i kinie. Miał equity card, która pozwalała mu pracować jako aktor, ale Susan straciła szansę na uzyskanie swojej przez ciążę, dlatego porzuciła nadzieję na znalezienie zatrudnienia w zawodzie.

W 1979 roku ledwie wiązali koniec z końcem i dawali radę zapłacić dwieście osiemdziesiąt pięć dolarów czynszu miesięcznie głównie dzięki zasiłkowi dla bezrobotnych i pieniądzom, które sporadycznie udawało im się zarobić. Sytuacja zrobiła się dramatyczna do tego stopnia, że siostra Toma, Sandra, sprzedała butelki do skupu, a potem przesłała swojemu udręczonemu bratu zarobione w ten sposób dwadzieścia dolarów.

– Raz dostałem dwadzieścia pięć dolarów za rolę, do której same przesłuchania trwały cztery weekendy – wspominał Tom.

– Byliśmy młodzi i działaliśmy impulsywnie. To był gorący czas – powiedział w wywiadzie dla magazynu „Première". – Ale też niebezpieczny. Cudownie, że nasz syn nie chorował, bo w przeciwnym razie musielibyśmy go zabierać do lekarza… A to byłby koszmar. Nie mieliśmy w ogóle pieniędzy. Nauczyło nas to jednak by się nie poddawać. Gdybym nie miał żony i dziecka, cóż, wtedy mógłbym robić, co bym chciał. Ale sprawy wyglądały inaczej, powiedzieliśmy więc sobie: „OK, sytuacja przedstawia się tak: mamy takie, a nie inne warunki do życia i tyle czasu do zainwestowania. I nie narzekamy!". Nie mieliśmy dokąd pójść. Nawet gdybyśmy chcieli, nie mieliśmy jak. (...)

Tom desperacko potrzebował pracy, sytuacja stała się tak beznadziejna, że wziął z banku wszystkie pozostałe pieniądze, czyli jakieś sto dolarów, i zaczął jeździć od miasta do miasta i przyjmować wszystkie możliwe zlecenia, których nikt inny nie chciał.

– Czasami budziłem się w środku nocy i szedłem do łazienki. Wpatrywałem się w swoje odbicie w lustrze i myślałem: „Co się ze mną stało? Moja kariera nawet się jeszcze nie zaczęła, a już nastąpił jej kres". (...)

Irlandzka aktorka Bairbre Dowling grała w Wiśniowym sadzie w Sacramento razem z Tomem. Była córką Vincenta Dowlinga i należała do grupy z Cleveland. Ona także wyjechała do Nowego Jorku. Zamieszkała nawet blisko Hanksów w dzielnicy Hell’s Kitchen i razem z Tomem czekała w kolejkach na castingi.

– Wszyscy mieszkaliśmy w tej samej okolicy. My pod numerem czterdzieści trzy, a Tom i Samantha chyba pod czterdzieści pięć. Straszne to były nory. Z mieszkania Toma pamiętam tylko tyle, że było bardzo ciemne. Mieszkaliśmy tam całą grupą, mieliśmy jedno z najlepszych mieszkań, ale nasz jedyny mebel stanowił materac. Moja siostra i ja zajmowałyśmy się dzieckiem Toma i Samanthy. Nazywałyśmy siebie „ciotkami starymi pannami". Zarówno Tom, jak i ja szukaliśmy pracy i mieliśmy duże nadzieje. Cały świat stał przed nami otworem, chociaż brakowało nam pieniędzy. Tom i Samantha jako jedyni mieli dziecko, więc było im ciężko. Nie wychodzili balować jak my. Jadaliśmy jednak razem w niedzielę i urządzaliśmy spotkania. Po tym, jak dostał rolę w "Bosom Buddies", wpadał do nas w odwiedziny, ale przez lata kontakt się urwał. Lubiłam przebywać w jego otoczeniu, zawsze był pozytywnie zakręcony.

Nawet wtedy jednak Tom trzymał się nieco na uboczu, zupełnie jakby pielęgnował to poczucie samotności, które zawsze mu towarzyszyło. Traktował je jak swój pancerz, o czym wiedzieli jego przyjaciele. Bairbre wspominała:

– Nie otwierał się. Nie sądzę, by komukolwiek z nas udało się go naprawdę poznać.

Po setkach nieudanych przesłuchań Tom wyrobił sobie mechanizm obronny: zachowywał się tak, jakby mu zbytnio nie zależało. Wydawał się na tyle nonszalancki, że przez to sam nieraz rujnował swoje szanse.

– Ludzie nie cierpią takiego zachowania – powiedział.

Presja stawała się dla niego zbyt wielka, w pewnym momencie nie widział drogi ucieczki z tej dołującej spirali, w którą wpadł. Po wielu latach przyznał w wywiadzie dla „Evening Outlook":

– Miałem takie okresy, kiedy nieszczęście towarzyszyło mi bez ustanku i nic nie potrafiłem z tym zrobić, choćbym nie wiem, jak się starał. Jestem pesymistą, po prostu. Wydaje mi się, że to wynika z doświadczenia, że przychodzi wraz z pewną wiedzą, którą zdobywa się dzięki trudnym chwilom. Zawsze zakładasz, że wszystko się schrzani. W ten sposób nie bywasz zawiedziony.

Tom jednak, zupełnie jak jego ojciec kiedyś, się nie poddawał. Latem 1979 roku wrócił do Cleveland, żeby zagrać niewielką rolę w "Otellu" i wcielić się w dramaturga Harolda Pintera w innej sztuce. Lecz mimo to czuł, że nie dostaje wystarczająco dużo ofert, wrócił więc do Nowego Jorku, gdzie dostał angaż w niezależnym horrorze "On wie, że jesteś sam". Zapłacili mu osiemset dolarów za trzy dni pracy.

Przełom, chociaż niewielki, nastąpił, gdy zagrał w komediowej produkcji "Mandragola, czyli napój zapładniający" autorstwa Machiavellego.

– Jedna z dziewczyn znała agenta, który kogoś szukał – powiedział Tom. – Poszedłem do niego i odbyłem z nim długie spotkanie. Powiedział: „Poszukam czegoś dla ciebie i dam ci znać". I tak też zrobił. Spotykałem już różnych agentów, ale on zadzwonił do mnie następnego dnia i podpisaliśmy umowę. Później skończyłem ostatni sezon w Great Lakes, na który się wcześniej zapisałem. Po powrocie stamtąd wystąpiłem w "On wie, że jesteś sam". To jeden z tych horrorów, które kręci się na Staten Island za jakieś czterdzieści dolców.

Tom zajął ósme miejsce na liście płac.

– Może to i kiepska fucha, ale po raz pierwszy mogłem w pracy założyć normalne ubranie, a nie jakieś skórzane kamizelki, sandały i pas z mieczem.

W ubogim krewnym takich serii jak "Halloween" i "Piątek trzynastego" obowiązkowo znalazły się liczne morderstwa i scena pod prysznicem rodem z "Psychozy". Fabuła kręciła się wokół tego, że morderca miał zamiłowanie do zabijania ładnych młodych dziewczyn w czasie, gdy uprawiały seks.

Toma ominęły cała ta przemoc i nagość, wcielił się bowiem w rolę Elliota, studenta, który odprowadza grupkę dziewcząt na festyn i ostrzega je przed niebezpieczeństwami, jakie czają się w ludzkim umyśle. Nie czekał na recenzje swojego filmowego debiutu z niecierpliwością. Kevin Thomas z „Los Angeles Times" ocenił film dość typowo: „standardowy, makabryczny festiwal seryjnych morderstw… To niedorzeczne, że ludzie płacą, by zobaczyć coś takiego".

Simon Maslow, agent, który pomógł Tomowi dostać rolę w tym filmie, został potem jego nowym menedżerem. Kontaktował się z wieloma agentami i studiami, aby załatwić swojemu klientowi kolejne role.

Nie wszyscy jednak wierzyli w młodego aktora z Kalifornii, który nie mógł poszczycić się ani piękną opalenizną, ani muskulaturą, ani przystojną twarzą. Johnnie Planco, wówczas wschodząca gwiazda agencji William Morris, pamięta spotkanie z Hanksem pod koniec lat siedemdziesiątych. W wywiadzie dla magazynu „People" powiedział:

– Tom przyszedł do mnie. Miał długie włosy w stylu afro i kiepską cerę. Jego zęby również nie zachwycały. Nie zrobił na mnie wrażenia. Kiedy przyszedł, nie umiałem go zmusić do rozmowy. – Po namowach Maslowa Planco dał Hanksowi drugą szansę. – Wtedy Tom wypadł bardziej czarująco. Dalej jednak byłem na nie, ponieważ zaczynał od zera.

***

Podczas gdy rola w niskobudżetowym horrorze stanowiła niewielki przełom w karierze Hanksa, w życiu prywatnym pojawiły się pewne problemy: zaczął potajemnie zażywać narkotyki.

Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych na Manhattanie, a zwłaszcza w branży rozrywkowej, można było dostać wszelkie możliwe środki odurzające. W wielu klubach, a także w niektórych barach ludzie otwarcie wciągali kokainę wprost ze stolików. W show-biznesie ten narkotyk pojawiał się na każdej imprezie. Był to szczyt ery klubu Studio 54 i nawet od bezrobotnych aktorów oczekiwano, że będą sobie uprzyjemniać życie jakimś stymulantem.

Tom miał styczność z prochami od czasów szkoły, ale zawsze odmawiał. Nawet w Nowym Jorku nie wykazywał zainteresowania, zwłaszcza że – jak sam powiedział: „Palenie trawki robiło z niego najgłupszego człowieka na ziemi".

W pewnym momencie jednak zaczął koić smutek i frustrację marihuaną i kokainą, o czym nie wiedzieli nawet jego najbliżsi. Jak przyznaje, był to okres, w którym zażywał najwięcej narkotyków.

– Zażywałem te środki potajemnnie – wyznał w 1994 roku. – Robiłem to bardzo dyskretnie.

Szybko jednak zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa.

– Zrozumiałem, że nie mogę tak dłużej postępować. Nie da się być odpowiedzialnym ojcem i brać prochy. To się musiało skończyć. Nie mogłem się wymawiać towarzystwem. Widziałem w tym zagrożenie nie tylko dla mnie, ale także dla moich bliskich. Dzięki temu dość łatwo przyszło mi powiedzenie sobie: „Koniec z tym".

Kiedy już wydawało się, że spirala porażek ponoszonych na castingach rozkręciła się na dobre, rekruter z amerykańskiej stacji telewizyjnej ABC zobaczył w pewnym siebie młodym aktorze to coś. W 1980 roku zaprosił Toma do budzącego postrach Los Angeles, aby ten wziął udział w przesłuchaniach do kilku planowanych produkcji, między innymi do serialu "Bosom Buddies", komedii sytuacyjnej o dwóch uganiających się za spódniczkami copywriterach, którzy przywdziewają damskie kostiumy, by móc mieszkać w tanim hotelu dla kobiet.

Tom przyciągnął uwagę Joyce Selznick, siostrzenicy legendarnego szefa studia Davida Selznicka, i producenci postanowili dać mu szansę, zestawiając go z innym młodym aktorem, Peterem Scolarim. Pierwszy odcinek został wyemitowany w listopadzie 1980 roku.

Wraz z żoną i dzieckiem Hanks przeprowadził się wówczas na drugi koniec kraju z szansą na stałą pracę. Mając dwadzieścia trzy lata, nagle zaczął zarabiać niemalże dziewięć tysięcy dolarów za odcinek.

– Nie mieli powodów, żeby mnie zatrudniać – powiedział. – W dwa tygodnie zarobiłem więcej niż w całej dotychczasowej karierze.

Tom Hanks. EnigmaTom Hanks. Enigma mat. prom. (Wydawnictwo Znak)

Więcej o: