"Reder" jest bohaterem konspiracji, żołnierzem AK. "Komar" - agentem i zdrajcą. To ta sama osoba [FRAGMENT]

Praca wywiadowcza była jego powołaniem. Umiejętności wykorzystał jednak w dwóch zupełnie różnych miejcach i celach. Dionizy Mędrzycki to bohater z AK i zdrajca z UB w jednej osobie. Andrzej Nowak-Arczewski pisze o nim w swojej najnowszej książce, której fragment publikujemy.

"Reder" jest bohaterem konspiracji, żołnierzem Armii Krajowej. Dowodzi kompanią, plutonem żandarmerii, następnie zostaje oficerem w sztabie 2. Dywizji Piechoty Legionów AK. Uczestniczy w wielu walkach podczas akcji "Burza". Bohatersko dowodzi podczas zwycięskiej bitwy z oddziałami Wehrmachtu w Cebrze koło Sandomierza z 4 na 5 sierpnia 1944 r. Jest prawą ręką wybitnych dowódców AK. Po wojnie aktywnie wspiera działania mające upamiętnić wyczyny dawnych kolegów z partyzantki.

"Komar" jest agentem i zdrajcą. Współpracuje z Sowietami i Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego PRL. Posyła na śmierć, katorgę lub prześladowanie ze strony NKWD i UB swoich kolegów i dowódców. Przez dziesiątki lat aktywnie współpracuje z tajnymi służbami Polski Ludowej. Żyje z wyrokiem śmierci od AK i umiera, unikając zdemaskowania.

"Reder" i "Komar" to jedna osoba. Wiele razy pisze własną biografię, zmienia fronty, przeinacza fakty, zdradza przyjaciół lub wynosi ich na piedestał. Oszukuje nawet swoich bliskich, gotowych czcić pamięć o jego bohaterskim życiu. Wszystko zaczyna się pewnego listopadowego dnia 1944 roku, gdy Dionizy przepływa Wisłę, by dostać się na sowiecką stronę.

Andrzej Nowak-Arczewski "Przykosa. Bohater z AK - zdrajca z UB. Śledztwo śladami Redera", Znak Horyzont - fragment:

W swoim "jasnym" dziele pisze o pracy wywiadowczej, agencyjnej, tajnej, która była jego powołaniem. A może miał ją już we krwi. Przed wojną znalazł się w korpusie żandarmerii, chociaż jednostka ta, co podkreślał, służyła jedynie utrzymaniu ładu, porządku, bezpieczeństwa w siłach zbrojnych i nie można jej utożsamiać z wywiadem i kontrwywiadem.

Coś jednak było na rzeczy. Dochodziło do współpracy między żandarmerią i kontrwywiadem, zatrzymywano osoby wojskowe podejrzane o szpiegostwo. W obecności żandarma starano się zamykać usta na kłódkę. Szczerość nie była wskazana, bo mogłaby zostać wykorzystana w nie zawsze szlachetnych celach. Dionizy przytaczał krążące wówczas powiedzenie, że żandarm na służbie to pies, a poza służbą – świnia.

W czasie wojny, przed przyjazdem do Sandomierza, służył w Skarżysku-Kamiennej w konspiracyjnej organizacji wywiadowczej "Muszkieterzy", która podlegała emigracyjnemu rządowi polskiemu w Londynie. Współpracował z wywiadem ZWZ powiązanym ze służbami brytyjskimi.

– Czeka pana praca w swoim mieście, gdzie zna pan prawie wszystkich – powiedział do niego kapitan Stefan Myśliwski przed objęciem pracy w Skarżysku-Kamiennej. – W każdej sytuacji może pan liczyć na pomoc, jednak proszę o rozwagę w działaniu. Interesuje nas przemysł zbrojeniowy.

Kapitan Stefan Myśliwski nie ukrywał, że to duża odpowiedzialność. Centrala w Warszawie powierzyła Mędrzyckiemu kierowanie komórką wywiadowczą na tym terenie. Mógł ją zorganizować według własnego uznania z odpowiednio dobranymi ludźmi. Miała być niewielka, by nie rzucała się w oczy. Im mniejsza, tym lepiej nią kierować. Jej członkowie nie mogli wiedzieć o sobie nawzajem. Z każdym należało się kontaktować indywidualnie.

Niebawem przyjął swój pierwszy pseudonim Czech i zaraz zaczął zbierać informacje.

– Wywiad jest zabawą niebezpieczną, ale pociągającą i przy tym ważną – tłumaczył mu kapitan Stefan Myśliwski. – Jest istotą polityki wewnętrznej i zewnętrznej każdego państwa. A w okresie wojny ma ogromne znaczenie.

Spodobała mu się ta praca. Przyznawał, że wywiad odrzuca bez skrupułów wszelkie pozory przyzwoitości.

Pisał: "Pracownicy wywiadu szukają tajemnic, na pozór nawet błahych, w teczkach i dokumentach administracji i zakładach przemysłowych każdego szczebla, szczególnie w ministerstwach obrony narodowej i spraw zagranicznych, odczytują i fotografują szyfry, nie gardzą także poszukiwaniami w koszach na odpadki i śmietnikach".

Już wtedy wiedział, że najwięcej wiadomości wywiadowczych zdobywa się poprzez bezpośrednią obserwację, rozmowy z przygodnymi gadułami, wykorzystanie nieświadomości ludzi. W pierwszej części swojej księgi, "Wywiad muszkieterów", tak wspominał swoje zatrudnienie w fabryce amunicji: "Woziłem wózkiem wióry. Praca – tak mi się zdawało – pokrywała się z celami, dla jakich się tutaj znalazłem. Dawała mi możność swobodnego ruchu, miałem możność obserwacji ogólnej, liczenia maszyn, zapoznawania się z ich nazwami, a przede wszystkim ułatwiało to prowadzenie rozmów na wydziale ze wszystkimi robotnikami i dawało mi okazję do zbierania wiadomości o produkcji, jej ilości oraz materiale, z którego maszyny były wykonane".

Z dalszego opisu widać, że doskonale sprawdzał się w roli agenta. Szukał ludzi pracujących w wydziałach administracyjnych i technicznych. W połowie czerwca czterdziestego roku skompletował całą siatkę wywiadowczą. Do współpracy udało mu się przekonać kolegów z lat szkolnych. W książce wymienia ich nazwiska.

Szczególną rolę przypisuje Janowi Chojnackiemu, który "…docierał bez trudu wszędzie, nawet do tajników biura głównego – ośrodka dyspozycyjnego i zbiorczego".

I ta część jego księgi życia, bez wątpliwości chwalebna, może stanowić źródło wiedzy o organizacji "Muszkieterzy" czy konspiracji w skarżyskiej fabryce amunicji.

W połowie czterdziestego drugiego roku mogło dojść do dekonspiracji i zatrzymania Dionizego Mędrzyckiego. Biuro fabryki zażądało jego akt, prawdopodobnie zaczęło się nim interesować gestapo. Wolał nie ryzykować.

Wykorzystując swoje wcześniejsze kontakty z ZWZ-AK, znalazł nowe miejsce w konspiracji. Trafił do Sandomierza. A przygoda z "Muszkieterami" i tak by się skończyła, bo zostali niebawem wchłonięci przez wywiad AK.

Jakże prorocze były słowa Mędrzyckiego, które zapisał w swoim dziele: "Wywiad pracuje w cieniu, a jego sukcesy pozbawione są zazwyczaj rozgłosu. Dopiero po wielu latach dociera do opinii publicznej, że na danym terenie dochodziło do ważnych wydarzeń, chociaż nikt o nich nie wiedział".

Czy spodziewał się, że te słowa tak bardzo będą określać jego działalność, którą na długie lata zajmie się już po wojnie?

Zobacz wideo Wojciech Smarzowski zaczynał jako operator. Po drodze dostał Fryderyka za teledysk dla Myslovitz

Jak to się stało, że wybitny żołnierz AK tak zapaskudził swoją biografię? Co zdecydowało o jego wyborze? Trudno odpowiedzieć na te pytania nawet po wielokrotnym przeczytaniu tekstów, które po sobie zostawił, i ciągłym analizowaniu epizodów z jego życia. Czy moment wkroczenia Armii Czerwonej zdecydował o wyborze dalszej drogi? Co wtedy się stało?

Czy tłumaczą to jego patetyczne słowa, że "na gruzach umęczonej Polski, rozbitkowie zaistniałych układów politycznych, wypatrujących docelowego portu, błądzących w gąszczu różnych orientacji, iluzji, tendencji, kompleksów z racji niewyjaśnionych, a nurtujących nas problemów, ale wciąż i uporczywie tętniących energią i zapałem nadziei, dostrzegliśmy w 1945 roku, mimo wielu sprzeczności, drogowskaz prawidłowej oceny sytuacji i kierunek rozsądku, wskazany strzałką busoli okresu dziejowego, jaki stał się udziałem naszego narodu".

Bronił swego stanowiska, uzasadniał swój wybór. Czy, używając jego określenia, zachował twarz? Co oznaczały wówczas "patriotyzm", "prawdziwy Polak"? Widzimy, jak przez lata zmienił się sens niektórych słów.

Postanowił odnaleźć się w nowym ustroju, przyniesionym z Moskwy, ale ani słowem nie wspominał o współpracy z organami bezpieczeństwa. Próbował nawet ezopowym językiem polemizować z tymi, którzy określali go "niewybrednymi sformułowaniami", obrzucali "obelgami uwłaczającymi godności ludziom Bogu ducha winnym".

Owszem, część jego kolegów w różnych sytuacjach i w różnych okolicznościach poparła nowe państwo. Z trudem to zrobili, z bólem serca, pełni wahań i wątpliwości. Stawiali jednak pewną granicę, którą było zdecydowane "nie" wobec współpracy z organami bezpieczeństwa i wydawania swoich kolegów.

PrzykosaPrzykosa Znak Horyzont

Więcej o: