"Widzę osoby LGBT jako tych, którzy naśladują Chrystusa przez swoje cierpienie". Fragment książki "Polacy pod tęczową flagą"

Kilka tygodni temu Daniel Rycharski stał na scenie, odbierając z twórcami Złote Lwy na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za film "Wszystkie nasze strachy", inspirowany jego życiem. Dziś ukazuje się książka Anny Konieczyńskiej "Polacy pod tęczową flagą", w której artysta jest jednym z bohaterów. Publikujemy jej fragment.

Więcej ciekawych tekstów znajdziesz na Gazeta.pl

Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni - w centrum kadru Daniel RycharskiFestiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni - w centrum kadru Daniel Rycharski Michal Ryniak / Agencja Wyborcza.pl

Andrzej Szwan ma osiemdziesiąt trzy lata, pamięta jeszcze drugą wojnę światową i powstanie warszawskie. W latach sześćdziesiątych poznał swoją pierwszą miłość, a dziś podbija estrady jako Lulla La Polaca, najstarsza w Polsce drag queen.

Ewelina i Kasia są parą od prawie dziesięciu lat. Od trzech razem z ich córką Amelią i psem Moką tworzą szczęśliwą, tęczową rodzinę.

Bartek ma siedem lat i jest transpłciowym chłopcem. Jego mama Dorota od kilku lat walczy o szczęście swojego syna i innych dzieci LGBTQ+ w Polsce.

"Polacy pod tęczową flagą" to 13 historii o miłości, akceptacji, walce o siebie i trudach, z jakimi mierzą się osoby nieheteronormatywne w Polsce. Książka powstała w oparciu o rozmowy autorki, Anny Konieczyńskiej, z tęczowymi Polkami i Polakami, a 1 proc. z jej sprzedaży zostanie przekazany na rzecz Kampanii Przeciw Homofobii. Publikujemy fragmenty rozdziału poświęconemu Danielowi Rycharskiemu.

Zobacz wideo "Wesele" już w kinach. Co jeszcze? [POPkultura]

Anna Konieczyńska "Polacy pod tęczową flagą", Znak - fragment:

W ascetycznym wnętrzu galerii zawieszono różnokolorowe krzyże – łacińskie, prawosławne, św. Andrzeja – ubrane w dżinsy i trampki, bluzy z kapturem i czerwone sukienki. Odzież należała wcześniej do osób LGBT+, które na wsi doświadczyły dyskryminacji. Wystawę Strachy zaprezentowano w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej na początku 2019 roku. Krzyże zadomowiły się tu tylko na chwilę. Ich naturalnym środowiskiem jest pole w Kurówku. Po ekspozycji trafiły do stałej kolekcji muzeum, ale mogły równie dobrze powrócić do liczącej stu pięćdziesięciu mieszkańców mazowieckiej wsi obok Sierpca, by znów pełnić swoją podstawową funkcję – odstraszać dziki. Po to zostały spętane drutem kolczastym. Bez niego na nic by się zdały, radzili artyście sąsiedzi.

Pierwsza indywidualna wystawa Daniela Rycharskiego poruszała trzy kluczowe problemy jego twórczości i tożsamości: LGBT+, wieś i wiarę. "W swoich pracach potrafi opowiedzieć pozornie sprzeczne doświadczenie: bycia wierzącym artystą, gejem pracującym w konserwatywnej społeczności nad nowymi sposobami emancypacji od rutynowych form religii" – wyjaśniano w tekście kuratorskim. "Widzę osoby LGBT jako tych, którzy naśladują Chrystusa przez swoje cierpienie. Strachy to golgota LGBT" – tłumaczy Rycharski. Wyjaśnień w sprawie wystawy zażądał od MSN-u minister kultury, dziedzictwa narodowego i sportu Piotr Gliński, powołując się na wykorzystanie elementów szat liturgicznych pozyskiwanych od osób LGBT+.

(...)

Dzięki temu, że jest "stąd" i identyfikuje się jako wierzący, może w lokalnej społeczności pozwolić sobie na więcej. W ostatnich latach sytuacja zmieniła się na gorsze, także za sprawą telewizji publicznej.

"Moja babka nie miała żadnego problemu z tym, że jestem gejem. Mówiła nawet, że osoby LGBT tworzą trwalsze związki niż heterycy. Gdy nasłuchała się o tęczowej zarazie w TVP, uznała, że chyba coś musi być na rzeczy… Teraz powtarza wszystkim, że pewnie sobie ubzdurałem bycie gejem, bo pracuję jako artysta. A to wśród artystów modne" – mówi.

Rycharski prowadzi więc oddolną walkę z homofobią. "Z roku na rok jest coraz gorzej. Już prawie każda znana mi osoba LGBT chodzi do psychiatry. Nie mamy wsparcia państwa, szkoły ani Kościoła. Tej systemowej homofobii trzeba się wreszcie pozbyć! To wymaga pracy u podstaw, także na wsiach. Ludzie z natury wcale nie są tu uprzedzeni" – mówi artysta.

"Reprezentuję wieś. Nie jestem jednym z rolników, którzy muszą wyżyć z gospodarstwa. Czasem oni tę reprezentację akceptują, a czasem nie. Mam czasem lepsze, czasem gorsze relacje ze swoją wsią, ale generalnie jestem tu akceptowany. Pozwalają mi na bardzo wiele. Gdybym był źle traktowany, to nie mógłbym tam pracować" – mówi. Jest "zawieszony" między Sierpcem, Gorzewem, gdzie mieszka jego ojciec, i domem dziadków w Kurówku. Między miejscowościami – dziesięć kilometrów w każdą stronę –jeździ na motorze, ubrany najczęściej w oldskulowy dres adidasa z tęczowymi paskami. "Zapleczem produkcyjnym" jest warsztat taty spawacza. Sztuka Rycharskiego opiera się na współpracy – w tworzeniu konstrukcji z metalu pomaga mu ojciec, w szyciu – Koło Gospodyń Wiejskich, w analizie społecznej przydatne jest zdanie kuratorów, kulturoznawcy Rocha Sulimy, etnografa Tomka Rakowskiego oraz socjologów.

W tym duchu powstał jego projekt "Opieka rodzinna", który skupia się na podobieństwach, a nie różnicach, na ludziach, a nie ideologii. Osoby LGBT+ wyjechały na tydzień do gospodarstw, gdzie opiekowali się nimi, pokazywali im okolicę i przyuczali ich do pracy rolnicy z Chocznia, Dobaczewa, Kurówka, Dzięgielewa i Golejewa. "Chciałem stworzyć nowy model rodziny z przyszywaną osobą LGBT. Kiedyś na wsi była krowa żywicielka, która dawała pieniądze, później trzymało się emeryta, a ja wymyśliłem, żeby trzymać geja, który będzie dawać pieniądze mieszkańcom wsi. I to, o dziwo, zadziałało… W szerszym planie chodziło mi też o to, żeby stworzyć pierwszą w Polsce strefę wolną od nienawiści, skoro powstają kolejne strefy wolne od LGBT" – opowiada. "Rolnicy leczą polskie społeczeństwo z homofobii i nienawiści. Z kolei osoby LGBT oswajają rolników z takimi sytuacjami jak nieznajomość, niewiedza, strach przed nowością. Leczymy i pomagamy sobie wzajemnie – bo ja też czuję się częścią tego projektu" – tłumaczył zamysł na łamach magazynu "Szum". Niedługo ma szansę powstać program telewizyjny na podstawie projektu.

Wie, że osób takich jak on – należących do środowiska LGBT+, które zostały na wsi – jest niewiele.

Niektórzy poszli do seminarium, myląc homoseksualizm z powołaniem. Większość uprawia "zbiegostwo". "Uciekają do miasta jak chłopi w czasach pańszczyźnianych, którzy brali cały dobytek i przedostawali się na Ukrainę albo do innego, trochę łaskawszego pana. Szkoda, że uciekają aktywni, fajni, wrażliwi ludzie, których potem wysysają wielkie miasta. Różnorodność znika z prowincji. I takie Kurówko, i taki Sierpc zostają same ze swoimi uprzedzeniami. Mnie została tu tylko jedna osoba, z którą mogę iść na piwo czy pizzę" – mówi Rycharski.

Jako swój gej Rycharski we wspólnocie wiejskiej czuje się bardziej akceptowany niż w Kościele katolickim. Współpracował z Fundacją Wiara i Tęcza, zrzeszającą wierzące osoby LGBT+. Od kilku lat poszukuje duchowości poza Kościołem katolickim.

"Zdystansowałem się do katolicyzmu i skupiam się na istocie chrześcijaństwa. Wiele osób, tak jak ja, odchodzi od Kościoła, ale nie chce rezygnować z wartości chrześcijańskich. Jest zły klimat, żeby bronić katolicyzmu, ale dobry, żeby mówić o chrześcijaństwie. Ludzie mają dosyć Kościoła, ale potrzebują duchowości" – tłumaczy. W Kurówku i okolicach Kościół szkodzi wspólnocie. Swój ksiądz jest ludziom bliższy niż polityk z dalekiej Warszawy. A miejscowy proboszcz wytyka Rycharskiego palcami. Choć wplątany jest w liczne skandale, społeczność ufa mu bardziej niż artyście.

W pismach ewangelickiego teologa Dietricha Bonhoeffera, straconego przez nazistów w 1945 roku, Rycharski odnalazł bezreligijne chrześcijaństwo (te nauki etyczne podchwycone zostały wcześniej także przez Jacka Kuronia, Tadeusza Różewicza czy Stanisława Barańczaka). Zgodnie z nauczaniem Bonhoeffera dopiero po odrzuceniu tradycyjnych rytuałów, uprzedzeń i podziałów można budować nowe chrześcijaństwo. "Jezus nie ukrywa się w ołtarzach, w kościołach, w kaplicach, widzimy go w drugim człowieku. Wierzę, że można widzieć Jezusa w drugim człowieku. Sercem chrześcijaństwa jest poświęcenie dla drugiego człowieka. Nie jestem święty, daleko mi do tego. Nie da się żyć bez grzechu" – mówi. Dla Rycharskiego to sztuka jest formą posługi, "praktyki poświęcenia", aktywizmu.

Czuje ciężar tej odpowiedzialności wobec wszystkich wspólnot, z którymi się identyfikuje – artystów, chrześcijan, osób LGBT+.

Dawid Ogrodnik w roli Daniela Rycharskiego w nagrodzonym Złotym Lwem filmie 'Wszystkie nasze strachy', reż. Łukasz Ronduda i Łukasz Gutt,Dawid Ogrodnik w roli Daniela Rycharskiego w nagrodzonym Złotym Lwem filmie 'Wszystkie nasze strachy', reż. Łukasz Ronduda i Łukasz Gutt, fot. Jarosław Sosiński

Na 46. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni premierę miał film Łukasza Rondudy "Wszystkie nasze strachy" z Dawidem Ogrodnikiem w roli Rycharskiego (wcześniej reżyser opowiedział na ekranie o Oskarze Dawickim w "Performerze" oraz Wojciechu Bąkowskim i Zuzannie Bartoszek w "Sercu miłości"). "Może widz będzie miał skojarzenia z Janosikiem? Wiejskim bandytą, który zabiera bogatym wielką sztukę, by dać ją biednym? W tej postaci jest dużo tragizmu, konfliktów i sprzeczności" – tłumaczy.

Gdyby Daniel miał porównać "Wszystkie nasze strachy" z zagranicznym filmem, pewnie wskazałby brytyjskich "Dumnych i wściekłych" z 2014 roku o aktywistach LGBT+, którzy w 1984 roku wspierali strajk górników na prowincji, a potem zaprosili nowych przyjaciół na Paradę Równości do Londynu. "Wszystkie nasze strachy" też krzepi, wzrusza, nie antagonizuje. "Powinno się pokazywać ten film w szkołach, żeby promować tolerancję" – mówi Rycharski.

"Po pracy nad filmem jeszcze lepiej widzę, że choć mógłbym sobie wyjechać do jakiegoś Berlina, jestem potrzebny tutaj" – dodaje. Przyznaje jednak, że na wsi czasami czuje się samotny. Tak długo skupiał się na działaniu na rzecz wspólnoty, że trochę zapomniał o życiu osobistym. Teraz chce zająć się sobą, być po prostu szczęśliwy.

Polacy pod tęczową flagąPolacy pod tęczową flagą Znak

Więcej o: