Więcej interesujących treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Zaraz po odprawie oglądaliśmy mecz naszej wspaniałej reprezentacji kopaczy. Dostawali po dupie, co nie było jakoś szczególnie zaskakujące, bo ostatnio dostawali niemal od każdego. Nie angażowaliśmy się za bardzo w spotkanie, bo wielkimi fanami piłki nożnej nie jesteśmy, ale jesień powoli odchodziła w zapomnienie, a na horyzoncie pojawiała się, teoretycznie dla nas najspokojniejsza, zima. Nie taka, żeby śnieg zasypywał drogi, żeby dało się na sankach jeździć i śnieżkami rzucać, ale jednak mróz było czuć w powietrzu. Mróz powodował, że w maseczkach funkcjonowało się coraz ciekawiej, ale nie ma na co narzekać; lekarze, pielęgniarki oraz wszyscy pracujący w szeroko rozumianej ochronie zdrowia mają gorzej, jakoś żyją, a przy tym ratują mnóstwo istnień ludzkich.
Dlatego warunki te zachęcały do rozgrzania auta, do ustawienia się w jakimś widocznym miejscu, żeby zaznaczyć swoją obecność, żeby pokazać, że jesteśmy. Później wystarczyło zajrzeć do parku, na skwery, do wodopojów, które w normalnych warunkach cieszą się dużą popularnością, ale zimą nawet spragnieni procentów nie zaglądają tam zbyt często. Niezmordowani byli tylko zbieracze: uczciwie maszerowali od śmietnika do śmietnika, od sklepu do sklepu. Rozmowy z niektórymi z nich, tymi, którzy jeszcze nie byli doszczętnie zniszczeni przez alkohol niewiadomego pochodzenia, bywały ciekawe i pouczające.
Na tyłach szkoły, na schodkach, rozsiadła się właśnie spora grupa. Dokonywali selekcji materiału. Pięć osób i kilkanaście reklamówek. Wszyscy doskonale nam znani. Siema panowie, nie za zimno na takie segregacje na świeżym powietrzu? Skądże! My jesteśmy porządni ludzie, proszę zobaczyć, w jednym miejscu mamy puszki i butelki, w drugim trochę złomu, a w trzecim jedzenie, którym się podzielimy. Byłby pan władza zdziwiony, ile dobrego pożywienia wyrzucają ludzie, ile jedzenia dostajemy w nocy od pracowników różnych marketów! A tu mamy żarcie, którego sami nie zjemy, ale jest jeszcze na tyle dobre, że nakarmimy nasze zwierzaki. Niektórzy z nich to naprawdę złoci ludzie. Tylko że bezdomni. Wielu z wyboru.
Jeden z nich nawet pokazał mi gaz, który kiedyś doradziłem zakupić, bo przydarzyła mu się nieciekawa historia. Jakieś łebki nastoletnie zaczęły go wyzywać, później popychać i uderzać, do tego jeszcze w psa kamieniami rzucali. Ot, bezstresowo wychowana gówniarzeria, która wszystko może, ale nic nie musi. Pokazał gaz, uśmiechnął się i podziękował za radę, bo już raz podobno się przydał. Już go przy tym śmietniku nie zaczepiają.
Wtedy, kiedy mu dałem tę radę, mocno się zdziwił. Obity był, ale wiedziałem, że nie będzie nic zgłaszał, bo tacy ludzie nie chcą zgłaszać, chcą mieć jedynie święty spokój, a czasem nawet tego nie mają. Tłumaczył, że się przewrócił, ale jakoś bez przekonania, widział, że nie wierzę w te banialuki, więc w końcu powiedział prawdę, a wtedy usłyszał, że jak go znowu będą zaczepiać, to ma się nie pierdolić w tańcu z hołotą i pryskać wszystkich wokół, a jak któryś śmie zadzwonić na numer alarmowy, to też niech się niczym nie przejmuje, bo jak przyjedzie ktoś od nas z jednostki, to na pewno nie będzie się go czepiał za to, że bronił się, bo musiał. Powiedziałem mu: u nas normalni służą. Kiedy powie, jak było, nikt mu problemów robił nie będzie.
Pożegnaliśmy się ze zbieraczami. Powiedzieli, że już kończą i tlenią się do siebie, tylko wyrzucą jeszcze do śmietnika rzeczy, które nie będą im do niczego potrzebne. Oko przymykało się już samoistnie, kraina snu wołała coraz głośniej i natarczywiej, padałem na ryj, nie to, co mój partner. Ten w robocie spał od święta, bo twierdził, że jak ma spać godzinę lub dwie, to jeszcze gorzej się czuje, niż gdyby nie spał w ogóle. Taki organizm i już, nic się nie poradzi. Ja jestem jego totalnym przeciwieństwem: cenię sobie nawet półgodzinną drzemkę.
Chwilowo jednak trzeba było te plany przesunąć, bo jakiś kochający konkubent postanowił swojej partnerce sprzedać kilka klapsów, niestety nie w tyłek. Na miejscu korpulentna kobieta, lekko po czterdziestce, lekko podchmielona, mocno zapłakana. Usłyszeliśmy, że jesteśmy za późno, bo konkubent już sobie poszedł, zabrał ze sobą swojego syna i zapowiedział, że już nie wróci. W mieszkaniu było jeszcze dwóch chłopców, dwunasto- i trzylatek. Obaj wystraszeni i zapłakani. Starszy mówi, że to on zadzwonił, bo w szkole mówili, że jak złe rzeczy się dzieją w domu, to trzeba dzwonić na numer alarmowy, a wujek uderzył mamę w twarz, a jemu groził, że go zabije, jak będzie się wtrącał w nie swoje sprawy. Wujek? Kobiecina się wtrąciła, że tak, że wujek, bo ona ma każde dziecko z innym. Tych dwóch jest jej, a ten, z którym wyszedł damski bokser, to syn jej partnera z poprzedniego związku. Żeby było ciekawiej, to jej obecny konkubent prawdopodobnie poszedł ze swoim synem do jej byłego faceta, ojca najstarszego chłopaka, który po nas zadzwonił, bo oni tutaj wszyscy mają w miarę dobry kontakt ze sobą. Nowoczesna rodzina, słowo daję. Kojarzyłem co nieco, że chyba na poprzednim adresie z poprzednim facetem też miała takie odpały, że był zatrzymywany za znęcanie. Teraz miała nowego, ale historia jakby podobna.
Cóż było robić? Chłopak wystraszony, mamuśka również. Boi się, kiedy tamten po alkoholu, bo wtedy zawsze wstępuje w niego diabeł, bo musi ją trzepnąć w twarz, zawsze znajdzie się powód, żeby na niej się wyładować, no i czasami czepia się jej dzieci. Niby nie bije, ale spustoszenie słowne sieje. Siadamy, uspokajamy, teczka z kwitami na stół, niebieska karta do ręki i do dzieła.
Pytanie po pytaniu, według arkusza: policzkuje, popycha, poniża, krytykuje, kontroluje? Przemoc domowa jak ta lala, może jeszcze nie znęcanie, ale wiele nie brakuje. Zmierza wszystko ku końcowi, tłumaczymy jej procedurę, ona dziękuje nam za zaangażowanie i pomoc, mówi, że może to wstrząśnie partnerem, bo wtedy, kiedy nie pije, jest podobno przyzwoitym i dobrym człowiekiem. Podpisałem się, ona też podpisała, że odebrała pouczenia, kiedy nagle wszedł nadźgany typek, zachowywał się, jakby nas tam w ogóle nie było. Dawaj, kurwa, kasę, dawaj pieniądze, głupia, niedojebana cipo! Szuka portfela, szuka kluczy. Halo, dzień dobry, tu policja, może się uspokoisz, człowieku? Dowód daj, bo niebieską kartę właśnie wam założyliśmy. To sobie do tej karty wpisz, co chcesz, a najlepiej, że ona jest pierdolnięta. Widzicie, panowie, jak on zachowuje się po alkoholu? Cierpliwość się wyczerpała, słowo i prośby nie działały, trzeba było wcielić fizykę, żeby rozmowa się kleiła i weszła na właściwy tor.
Fizyka spowodowała to, że bita i poniżana mamuśka diametralnie zmieniła postawę. Leżący i zakuty partner prawdopodobnie wzbudził w niej współczucie, wróciły wspomnienia chwil z początku znajomości, zaczęła krzyczeć, że go kocha, że co my w ogóle robimy, że tak nie można, żeby człowiekiem tak rzucać i zakuć go w kajdanki jak bandytę, że ona się nie zgadza. Nie ukrywam, że takie sytuacje się zdarzają, ale przeważnie na skończonej patolni, bo tam bitki między partnerami to codzienność i nikomu nie przychodzi do głowy pisanie niebieskiej karty, bo wiadomo, że jednego dnia piją dyktę, jak jej brakuje, jest walka, a drugiego dnia znowu piją dyktę. Ta rodzinka jednak nie pasowała do tego schematu, stąd nasze niemałe zdziwienie z powodu radykalniej zmiany frontu.
Histeria się zaczęła, larmo totalne, kobieta płacze, odwołuje niebieską kartę, on, zachęcony jej wsparciem, każe jej – a jakże! – nagrywać. Babsko biega, szuka telefonu, facet kopie po ścianach, dzieci płaczą. Rozpierdol totalny. Stacji nie wziąłem, bo po chuj, przeważnie zapominam, mam nadzieję, że nigdy się to nie zemści. Szybki telefon do dyżurnego: pilne wsparcie dawaj! Wiedzieliśmy, że jest drugi patrol w rejonie, wiedzieliśmy również, że na wsparcie to się u nas jeździ na zabicie, choćby corsą, do odcięcia. Nie inaczej było i tym razem. Wpadli nabuzowani, jakby nas tutaj bili, krótka informacja, że bitki nie ma, ale potrzebujemy pomocy w uspokojeniu pani i dzieci, no i najlepiej niech jeden nam tego kretyna pomoże wynieść, bo już zaczynał wierzgać, kopać, zapierać się. Kobieta również odleciała totalnie. Zostawcie mojego ukochanego, on jest moim życiem, wcale tak mocno mnie nie uderzył, zrobił to w nerwach, zawsze jak mnie bije, to tylko w nerwach, nie wińcie go, to wina mojego syna, że po was zadzwonił. Kiedy wynosiliśmy pajaca, to jeszcze słychać było, że obwinia syna za całą sytuację, że wyolbrzymił, że partner jemu też groził w nerwach.
Zaślepiona, pierdolnięta, oderwana od świata. Nie wiem, co sobie wyobrażała? Że po takich jego hasłach w jej stronę, no i w naszą przede wszystkim, to mu czerwony dywan rozwiniemy i będziemy błagać na kolanach o właściwe zachowanie? No chyba nie. Sam wybrał swój los. Mamuśka nie przejmowała się, że odjebała szopkę przy dzieciach, że te dzieci płakały na cały regulator, nie przejmowała się ich dobrem, ich spokojem, najważniejszy ponownie stał się jej kat. Co tam dzieci, zajdzie potrzeba i chęć, to zrobi sobie kolejne, być może z innym, być może z takim samym lub bardzo podobnym facetem.
Pies. Tom 2 mat. prasowe