Joan od najmłodszych lat mierzy się z męską dominacją i okrucieństwem. Kiedy jej żonaty kochanek na jej oczach popełnia samobójstwo, kobieta ucieka z Nowego Jorku i rusza na poszukiwania Alice, jedynej osoby, która może pomóc jej zrozumieć przeszłość. Na gorących wzgórzach Los Angeles Joan próbuje stawić czoło swojemu traumatycznemu dzieciństwu i przerażającemu wydarzeniu, którego była świadkiem jako mała dziewczynka i które przez lata ją prześladowało, kładąc się cieniem na jej życiu i relacjach z mężczyznami. Fragment powieści Lisy Taddeo "Zwierzę", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora 10 listopada, przeczytacie poniżej.
Wyjechałam z Nowego Jorku, gdzie mężczyzna zastrzelił się na moich oczach. Był człowiekiem łakomym, a krew, która z niego popłynęła, wyglądała jak świńska. Wiem, to okrutne tak myśleć. Zrobił to w restauracji, podczas gdy jadłam kolację z innym mężczyzną, z innym żonatym mężczyzną. Tak to wygląda, ale nie zawsze taka byłam.
Nigdy nie używał imienia Victor. Wyłącznie Vic. Był moim szefem i zanim cokolwiek się wydarzyło, przez długi czas go podziwiałam. Wyróżniał się ogromną inteligencją i schludnością, a do tego miał ciepłą, serdeczną twarz. Pił i jadł zachłannie, ale w skłonności do nadmiaru zachowywał godność. Przy tym był też szczodry, zawsze nakładał wielkie łyżki szpinaku w śmietanie wszystkim zebranym, zanim doszedł do własnego talerza. Miał bogate słownictwo, staranną zaczeskę i wielką kolekcję eleganckich kapeluszy. A także dwoje dzieci, córkę i synka. Chłopiec był opóźniony w rozwoju, a Vic starał się nie mówić o tym ani mnie, ani innym swoim pracownikom. Na biurku trzymał tylko zdjęcie dziewczynki.
(…)
Przyjaźń ze starszym mężczyzną, który cię podziwia, może się wydawać czymś bardzo bezpiecznym. Gdziekolwiek byś była, jeśli coś pójdzie nie tak, wystarczy jeden telefon, żeby się zjawił. Mężczyzną zjawiającym się w takiej chwili powinien być ojciec, ale ja wtedy go nie miałam, a ty nie będziesz go mieć nigdy.
Doszło do tego, że zaczęłam polegać na Vicu we wszystkim. Pracowaliśmy w agencji reklamowej. On był dyrektorem kreatywnym. Gdy zaczynałam, nie mogłam się pochwalić praktycznie żadnym doświadczeniem, ale on twierdził, że mam talent. Awansował mnie ze zwykłej asystentki na copywriterkę. Z początku cieszyłam się z każdego wyrazu uznania, ale po jakimś czasie zaczęło mi się wydawać, że sama na wszystko sobie zasłużyłam, a on nie miał z tym nic wspólnego. Ten proces trwał kilka lat. W międzyczasie nasza relacja nabrała intymnego wymiaru.
Mogę wiele powiedzieć o seksie z mężczyzną, który cię nie pociąga. Wszystko budujesz na własnej prezencji, na twoim ciele i na tym, jak wygląda, jak się porusza nad tym człowiekiem, który dla ciebie pełni jedynie funkcję widza.
Kiedy to wszystko się działo, nie miałam pojęcia, jaki ma na mnie wpływ. Zorientowałam się dopiero kilka lat później, kiedy trzy prysznice dziennie przestały mi wystarczać.
(…)
Gdyby ktoś poprosił, żebym opisała się jednym słowem, powiedziałabym "zepsuta". Deprawacja okazała się dla mnie czymś przydatnym. Do jakiego stopnia? Tego nie potrafiłam stwierdzić. Ważne, że przetrwałam najgorsze. "Ocalała" byłoby drugim słowem, jakiego mogłabym użyć. W dzieciństwie spadł na mnie mrok śmierci. Opowiem ci, ale najpierw porozmawiajmy o tym, co nastąpiło po wieczorze, który zmienił bieg mojego życia. Zrobię to tak, żebyś powstrzymała się od współczucia. A może w ogóle go w sobie nie znajdziesz. Nie szkodzi. Ważniejsze jest dla mnie rozbrojenie kilku błędnych przekonań – głównie tych o kobietach. Nie chcę, żebyś podtrzymywała krąg nienawiści.
Wyzywano mnie od kurew. Osądzano nie tylko za to, co czyniłam innym, ale też – co bardziej okrutne – za to, co przydarzyło się mnie.
Zazdrościłam ludziom, którzy mnie oceniali. Tym żyjącym sobie schludnie i przewidywalnie. Właściwe studia, właściwy dom, właściwy moment na przeprowadzkę do większego. Zalecana liczba dzieci – to może znaczyć dwoje, a czasem troje. Idę o zakład, że większość z nich nie przeżyła ani jednego procenta tego, co przypadło w udziale mnie.
Dostawałam natomiast szału, kiedy ktoś nazywał mnie socjopatką. Niektórzy uważali to nawet za komplement. Jestem osobą przekonaną o tym, że wie, kto powinien być martwy, a kto żywy. Dałoby się mnie opisać na wiele sposobów. Ale „socjopatka" do nich nie należy.
Kiedy Vic zafundował sobie nową dziurę, krew wypłynęła z niego jak wino. Nie widziałam takiej krwi, odkąd miałam dziesięć lat. Otworzyła jakiś portal. Ujrzałam w niej odbicie swojej przeszłości. Po raz pierwszy widziałam ją tak wyraźnie. W końcu do restauracji przyszła policja, funkcjonariusze byli tak przejęci, że prawie napaleni. Wszystkich wyprowadzono. Mężczyzna, z którym jadłam kolację, zapytał, czy sobie poradzę. Wkładał marynarkę. Chodziło mu o to, czy poradzę sobie sama dzisiaj i przez resztę życia, bo nigdy więcej go nie zobaczę. Kiedyś zapytał, do jakiego koła należę, a ja nie wiedziałam, o co mu chodzi, aż do teraz. Ten martwy facet na podłodze był moim kołem zainteresowań. Należałam do koła nieuznawanego przez prestiżowe uczelnie, takie jak Dartmouth. Kiedy policja już się zawinęła, poszłam do mieszkania. Sądziłam, że nie mam w domu żadnych węglowodanów, ale znalazłam zestaw do przygotowania tacosów. Najgorsze w przejedzeniu jest to, że potrzeba więcej klonazepamu niż normalnie. Przyćpałam na tyle mocno, żeby podjąć stanowczą decyzję. Postanowiłam, że ją znajdę.
Do tego czasu Vic prawdopodobnie zdążył ostygnąć. Wyobrażałam sobie jego zimne macki. Kiedy ktoś dusi cię czymś, co uważa za miłość, to nawet jak brakuje ci już powietrza, nadal myślisz, że przynajmniej otacza cię ramionami. Kiedy Vic umarł, zostałam całkiem sama. Nie miałam w sobie dość energii, by przekonać kogoś innego, by mnie pokochał. Stałam się bezwładna. Vuota. Po to słowo sięgnęłaby moja matka. Ona zawsze miała na wszystko najlepsze słowa.
Została mi jedna osoba. Kobieta, której nigdy nie poznałam. Ta wizja była szczególnie przerażająca, bo kobiety nigdy mnie nie kochały. Nie byłam taką dziewczyną, która budzi uwielbienie ze strony innych kobiet. Mieszkała w Los Angeles, mieście, którego nie pojmowałam. Fiołkowe stiuki, przestępcy, brokat.
Nie spodziewałam się, że Alice – bo tak miała na imię – mnie pokocha, ale liczyłam na to, że przynajmniej będzie chciała się ze mną spotkać. Od lat znałam jej imię. Byłam niemal pewna, że ona mojego nie. Pierwszy raz od dawna jechałam gdzieś w konkretnym celu. Nie miałam pojęcia, jak mi się ułoży w Kalifornii. Czy kogoś przerucham, pokocham, czy zranię. Wiedziałam, że będę czekać na telefon. Że będę toczyć pianę jak wściekła. Miałam zero dolarów na koncie, ale nie wykluczałam perspektywy dorobienia się prywatnego basenu. Moja podróż mogła mnie poprowadzić wieloma ścieżkami. Nie spodziewałam się, że którakolwiek z nich zawiedzie mnie do morderstwa.
(…)
Od lat była nieuchwytna, nie miała kont w mediach społecznościowych, nie handlowała nieruchomościami. Raz na jakiś czas próbowałam jej szukać. Z tym że brakowało mi informacji, a na dodatek byłam na śmierć przerażona.
Aż wreszcie któregoś popołudnia poszłam do dentysty, bo miałam wybite dwa zęby. Zrobił mi to mężczyzna – technicznie rzecz biorąc, bez użycia przemocy. Dentysta nie był tani, ale płacił facet odpowiedzialny za szkodę.
Przez ponad godzinę siedziałam w poczekalni, kartkując któryś z tych aspiracyjnych magazynów dla ludzi, którzy zarabiają ponad pięć milionów rocznie. I oto ona, na okładce, w otoczeniu czterech innych atrakcyjnych kobiet opisanych jako najlepsze w fitnessie, asztandze, aikido i innych takich w całym Los Angeles.
Tak mnie zafrapował jej wygląd, że przeczytałam cały artykuł i znalazłam jej imię i nazwisko, które potem przez dekadę trzymałam zapisane na kawałku papieru. Zachłysnęłam się powietrzem, wciągnęłam je ze świstem przez zęby.
Była ładniejsza, niż to sobie wyobrażałam. Miała absolutnie doskonałe piersi. Dawny chłopak – nie mój chłopak, tylko jeden z tych dostarczycieli poranków równie częstych co niepewnych – powiedział kiedyś coś takiego o aktorce, która odsłoniła piersi w filmowej scenie. Jej piersi, powiedział, jedząc tanie lody waniliowe, jej piersi są absolutnie doskonałe. Do dziś jestem pod wrażeniem, że go wtedy nie zabiłam.
(…)
Latami widywałam ją w koszmarach. Często śniło mi się, że robię jej krzywde?. Przez resztę czasu chodziło o coś innego, równie niepokojącego.
Wystarczyło mi kilka dni po śmierci Vica, żeby wyczyścić całe mieszkanie do goła. Byłam ekspertką w odchodzeniu. Nie wiedziałam, gdzie zamieszkam. Obdzwoniłam kilka agencji najmu w pobliżu jej pracy, ale słabo stałam z kasą, a w moim zakresie finansowym nie trafiało się wiele ofert. Doszło do tego, że zadzwoniłam nawet do właściciela mieszkania ze strony internetowej, który jako główne zdjęcie zamieścił fotografię łazienki z grzybem na tynku i butelką selsun blue w kabinie prysznicowej, nic więcej.
Opracowałam sobie donkiszotowską, niepraktyczną trasę i wybrałam się swoim Dodge’em Stratusem do Kalifornii. Samochód był paskudny, ale spory, więc udało mi się upchnąć w nim wiele rzeczy. Biżuterię matki w pudełeczku karmelowej barwy. Najlepsze sukienki, każda w folii, wszystkie złożone na siedzeniu pasażera. Książki Derridy, zdjęcia i karty dań z restauracji, w których spędzałam pamiętne wieczory. Pachnące olejki ze świętego miejsca we Florencji. Grudka suszu marihuany, fajka, dziewięćdziesiąt sześć pigułek o różnych kształtach i odcieniach śmietanki i błękitu. Bardzo drogie spodnie do jogi w kolorze miedzi i kilka musztardowych braletów. Opakowania wędzonej soli morskiej marki Maldon i dwadzieścia przysadzistych pudełek z pastiną, której, jak słyszałam, nie da się kupić w Ralphs czy Vons. Zabrałam rzeczy, które mogły jechać wyłącznie ze mną, bo nie powierzyłabym ich nikomu innemu. Ulubiony szal, moja panama. Fotografie Diane Arbus. Moi matka i ojciec.
<<Reklama>> E-book i audiobook "Zwierzę" są dostępne w Publio.pl >>