Legenda kina i ikona stylu. Perfekcjonistka z wielkim ego, która zarówno na planie, jak i w życiu dawała z siebie wszystko – i tego samego wymagała od innych. Zagrała w pierwszej filmowej scenie pocałunku dwóch kobiet, a do tworzenia kostiumów nie wahała się pożyczać ubrań od męskich prostytutek z ulic Berlina. Jej urokowi ulegli Ernest Hemingway, Gary Cooper oraz ojciec Johna F. Kennedy’ego. Uwiodła kochankę Grety Garbo i romansowała z Édith Piaf. Na złość Goebbelsowi porzuciła niemieckie obywatelstwo. Uwielbiała diamenty, luksusowe tkaniny i futra, a do jej ulubionych przekąsek należały frankfurterki i chleb z gęsim smalcem. Jak Marlene Dietrich wspomina jej córka? Tego dowiecie się z książki "Prawdziwe życie legendy kina", którą 24 listopada wydał Znak Literanova. Przekładem na język polski zajęły się: Dorota Pomadowska, Natalia Wiśniewska i Monika Skowron.
Studio zwróciło się do Dietrich z kolejnym żądaniem. Oczekiwano od niej pozowania do nagiej rzeźby grającej ważną rolę w Pieśni nad pieśniami. Matka uznała, że już i tak "skurwiła się" wystarczająco dla tego filmu. Było to jedno z jej ulubionych wyrażeń, którego używała zawsze wtedy, kiedy finanse zmuszały ją do robienia rzeczy miernych. Odmówiła więc i poinformowało studio, że mogą wykorzystać piękne ciało dowolnej osoby i przyczepić do niego głowę Dietrich, po czym wypuścić informację prasową, że Dietrich pozowała nago do rzeźby z filmu, a resztą zajmą się brukowce.
– Łatwowierni fani i tak wierzą we wszystko, co czytają – skomentowała na zakończenie.
Istniał jednak inny, znacznie ważniejszy powód jej odmowy. Mianowicie piersi. Chociaż utrzymywała, że poświęciła swoje idealne alabastrowe wzgórki dla zachłannego dziecka, odkryłam, że wcale nie ponosiłam winy za rzekome zniszczenia. Dietrich, czy to w młodości, czy na starość, miała okropne piersi – wiszące, opadające i dyndające. Staniki, a ostatecznie także jej owiany tajemnicą „stelaż", stanowiły najważniejsze elementy garderoby Dietrich dla nas wszystkich, jako że oczekiwała od najbliższych jej osób, że razem z nią będą cierpiały w powodu tej przypadłości.
Dietrich kupiła każdy rodzaj i model biustonosza, jaki kiedykolwiek zaprojektowano. Jeśli uznała, że znalazła ten idealny, natychmiast zamawiała kilkanaście sztuk jedynie po to, aby zamknąć je w pojemnikach na dnie szafy, kiedy ostatecznie okazały się nieskutecznie. Pierwszą rzeczą, jaką robiłyśmy po przybyciu do nowego miasta albo kraju, była wycieczka do sklepu bieliźniarskiego. Bo może tym razem uda nam się znaleźć magiczny krój, który przekształci jej, jak mawiała, „paskudny" biust w jędrne, sterczące młode gruczoły, których tak bardzo pożądała.
Cierpiała katusze w trakcie każdych przymiarek. Do każdej bluzki, każdej sukienki i każdego swetra dobierała odpowiedni rodzaj stanika; tak zestawione komplety pozostawały później niezmienne, a biustonosze trzymano w specjalnie oznaczonych kopertach „na przymiarki". Dopiero później, kiedy stworzono jej fantastyczny szkielet, najpilniej strzeżoną tajemnicę Legendy Dietrich, mogła się odprężyć i wyglądać idealnie, nawet „nago", jeśli tylko miała na to ochotę.
Ale nawet ona nie potrafiła wymyślić niczego stosownego na te okazje, kiedy zniecierpliwieni kochankowie wyczekiwali chwili, gdy w końcu zaprezentuje im swoją doskonałość. Kolekcjonowała cienkie, jedwabne koszule nocne i do perfekcji opanowała prześlizgiwanie się ze szlafroka pod kołdrę, niczym żywe srebro. Z równą wprawą radziła sobie z tym manewrem w drugą stronę. Seks zawsze odbywał się w całkowitej ciemności. Dłuższe związki, lub te wyjątkowo romantyczne, opisywała takimi oto słowami: „No wiesz, kiedy nie musisz robić tego od razu, możecie razem spać, jest miło i wygodnie, zamiast całego tego znoju!". Dla swoich ulubionych mężczyzn wybierała koszule nocne z przewiewnego szyfonu z wbudowanymi stanikami z siateczki w cielistym kolorze. Coś, o czym nikt nie słyszał w tamtych czasach.
„W życiu" to cudowne wyrażenie, z którym dorastałam. Oznacza wszystko to, co prawdziwe, w przeciwieństwie do tego, co wiąże się z pracą „gwiazdy filmowej", a zatem prawdziwe nie jest. Dla tych, którzy żyją w świecie pozorów, to bardzo ważne, aby nie zatrzeć tej granicy. I tak „w życiu", kiedy zostawała sama, Dietrich nosiła zgrzebne piżamy i pozwalała swoim piersiom dyndać tak, jak tylko chciały.
Każdy kochanek odgrywał rolę w romantyzowaniu mojej matki, zwykle nieświadomy tego, że w ogóle dostał się do obsady. Nawet jeśli z nią żyli, nigdy nie stawali się prawdziwymi ludźmi „w życiu". Wymyślała scenariusze, które bezwiednie rozgrywali jej kochankowie, wierząc, że tylko oni jedyni ją znają, ponieważ darzą ją miłością. Ale w rzeczywistości nie znał jej żaden z nich. W życiu Dietrich rzeczywistość i romans nie zazębiały się ze sobą.
Dietrich była również głęboko przekonana, że ma nieatrakcyjne dłonie i stopy, i dlatego ukrywała także je. Kolejne powiedzenie, z którym dorastałam, brzmiało „po rewolucji rosyjskiej". Powszechna i utarta teoria w latach trzydziestych dwudziestego wieku zakładała, że bolszewickie hordy, gdy tylko przybywały, namierzały i zabijały arystokratów. Rzekomo wystarczyło im jedno spojrzenie na ich delikatne, białe dłonie, aby zyskać pewność co do pochodzenia swoich potencjalnych ofiar.
Mimo wszystko matka zawsze zapewniała mnie, że nie trzeba się bać Kozaków. Na widok jej rąk każdy prawdziwy Rosjanin automatycznie uznałby ją bowiem za chłopkę. Były to jedne z tych rzadkich chwil, kiedy sugerowała, że cokolwiek mogłoby łączyć ją z grupą uważaną przez nią za „plebs". Dłonie były pierwszym elementem, który zawsze retuszowała na zdjęciach. Palce wysmuklano, wydłużano i wygładzano. „W życiu" nieustannie poruszała nimi ekspresyjnie, grała nimi podczas palenia papierosów, trzymała je w kieszeniach spodni albo ukrywała w możliwie najcieńszych rękawiczkach.
Nie przez przypadek buty Dietrich zawsze były najwyższej jakości, ręcznie robione. Przymiarki trwały w nieskończoność, ale efekt zawsze okazywał się wart doskonałych nóg, które zdobił. Przy tych znienawidzonych okazjach, kiedy musiała pokazywać stopy, ukrywała je za pomocą rajstop, biżuterii, ziemi i makijażu, tak jak w Sprawach zagranicznych i Złotych kolczykach, albo za pomocą złotej farby i bransoletek, tak jak w Kismet.
Właściwie nie tylko własne stopy uważała za nieatrakcyjne; jej zdaniem ludzkie stopy co do zasady porażały brzydotą. Także nosów nie darzyła gorącym uczuciem! Prawdę powiedziawszy, Dietrich cały gatunek ludzki uważała za niezbyt urodziwy. Zawsze ze zdumieniem przyglądała się zwykłym ludziom w zatłoczonych miejscach, takich jak lotniska czy hole hotelowe.
– Spójrz, jak wielu brzydkich ludzi żyje na tym świecie! Nic dziwnego, że płacą nam tak dużo pieniędzy!
***
Zawsze wiedziałam, kiedy zaczynali kręcić. W naszym domu pojawiały się wówczas długie, białe pudła, przypominające miniaturowe trumny, zamówione u jedynej eleganckiej florystki w Beverly Hills przez reżysera i partnerującego matce aktora.
Podróż z Santa Monica do Paramountu trwała dłużej niż z Beverly Hills. Matka siedziała spięta niczym żołnierz szykujący się do bitwy. Ciaśniej opatuliłam ją samochodowym kocem z włosia gerez. Tak wcześnie rano w tym pustynnym mieście zawsze panował chłód. Jak zwykle nie odzywała się słowem. Otworzyła usta tylko raz, kiedy opuściła przepierzenie oddzielające nas od Bridgesa, żeby zapytać go, czy wiezie na przodzie wszystkie jej termosy. Kiedy wracała do pracy, miała w zwyczaju brać ze sobą pięć dużych termosów pełnych najróżniejszych zup, bulionów i europejskiej kawy. Gdy minęliśmy bramę Paramountu, odniosłam wrażenie, jakbyśmy robili to pierwszy raz. Nellie i Dot czekały już na nas na chodniku przed garderobą. Niektóre z ciągnących się wzdłuż ulicy latarni były zapalone.
Nellie, balansując dwiema główkami na peruki, odciągnęła moskitierę, po czym otworzyła drzwi. Matka jak zwykle weszła jako pierwsza i pozapalała światła, maszerując do swojej toaletki w głębi pomieszczenia. Ruszyliśmy za nią, świadomi spoczywających na nas obowiązków: Nellie z dwiema koronami z warkoczy idealnie dobranych do włosów mojej matki, Dot ze swoją specjalną dużą walizką, która otwierała się jak akordeon, ukazując poukładane na tackach kosmetyki, ja z fartuchami do makijażu, matki i moim, przewieszonymi przez ramiona, i wreszcie Bridges, z głęboką skórzaną torbą pełną termosów. Nie padło ani jedno słowo. I nie było w tym nic dziwnego.
Wszyscy byliśmy doskonale wyszkoleni i znaliśmy swoje zadania. Matka zdjęła spodnie i sweter, Dot powiesiła je na specjalnych wieszakach w szafie. Ja podałam matce fartuch do makijażu, a ona obwiązała go ciasno paskiem w talii i podwinęła rękawy powyżej łokci. Dot uklękła, rozwiązała sznurowadła męskich oksfordów Dietrich, po czym zamieniła je na beżowe kapcie bez pięt. Ustawiłam zieloną puszkę pełną lucky strike’ów wraz ze złotą zapalniczką Dunhill obok dużej szklanej popielniczki, nieopodal talerza z puszkami do pudru z piór marabutów. Dot nalała kawę do kubka Meissen, dodała śmietankę. Nellie zaczęła układać matce włosy. Najpierw robiła fale, przytrzymywała je palcami i mocowała szpilkami do włosów, które podawała jej Dietrich. Jakich to wymagało umiejętności w czasach, kiedy nikt nie słyszał o wsuwkach i wałkach!
Siedząc pod suszarką, matka zaczęła powtarzać kwestie. Obserwowałam ją. Dietrich miała ciekawe techniki uczenia się na pamięć. Nigdy nie wypowiadała kwestii na głos ani nie prosiła o pomoc suflera. Po prostu czytała daną scenę raz za razem bez wydawania dźwięków. Dopiero kiedy zyskiwała pewność, że opanowała tekst, ćwiczyła na głos razem z suflerem, ale tylko jeśli scena była naprawdę długa. Krótkie nie stanowiły wyzwania dla jej pamięci. Uważała za swój obowiązek przyswajanie tego, czego od niej oczekiwano. Nie była zainteresowana udziałem osób trzecich w występie. One miały swoje obowiązki, a ona swoje. One miały się wywiązywać ze swoich, a ona ze swoich.
Z kolei reżyser miał z efektów tej pracy tworzyć całość. W kolejnych filmach została zmuszona bardziej dostosować się do konwencjonalnych sposobów tworzenia scen z udziałem innych aktorów; współpracowała, choć zawsze pełna irytacji i zniecierpliwienia. Uważała, że ruchome obrazy to proces techniczny – maszyny i obsługujący je natchnieni ludzie mieli czynić swoje czary. Aktorzy natomiast powinni siedzieć cicho i robić to, co im mówiono. Ci, którzy chcieli "grać", powinni byli zostać w teatrze.
Ostatni papieros przed malowaniem ust. W tamtych czasach pomadki były tak gęste, że papierosy zwyczajnie w nich grzęzły, klejąc się do warg. Włosy rozczesano, pozycje fal sprawdzono na zdjęciach, warkocze przymocowano i zabezpieczono słynnym splotem Westmore – rodzajem półwęzła spiętego prostą szpilą, która prawie wbijała się w czaszkę. Ból był naprawdę potworny! Po wielu dniach kręcenia skóra głowy była podrażniona, ale tresek nigdy nie ruszano, żeby nie przesunęły się ani o centymetr, i nie liczyło się nic poza tym. Dziewczyny z działu kostiumów przyniosły strój zgodny z grafikiem. Zawsze były nazywane „dziewczynami", niezależnie od tego, ile miały lat. Dziewczyny z działu charakteryzacji nigdy nie dotykały kostiumów. Ponieważ każdy był kompetentnym specjalistą w swojej dziedzinie, podziały były wyraźnie wytyczone i przestrzegane przez wszystkie działy z branży.
Wszystko było już gotowe. Dietrich wyglądała doskonale, nie olśniewająco, ale doskonale, i wiedziała o tym. Stała w milczeniu, czekając, aż wszyscy zbierzemy się z naszym ekwipunkiem niezbędnym do wywiązywania się z naszych obowiązków na planie.
– Idziemy!
Maria Riva, Marlene Dietrich. Prawdziwe życie legendy, wyd. Znak Literanova mat. prasowe