Kelly Rimmer to autorka dziesięciu powieści – w tym "Tego ci nie powiedziałam" – notowanych na listach bestsellerów "New York Timesa", "Wall Street Journal" i "USA Today". Jej książki sprzedały się do tej pory w liczbie ponad miliona egzemplarzy i były tłumaczone na przeszło dwadzieścia języków na całym świecie. Jej najnowsza propozycja, "Sierota z Warszawy", to porywająca opowieść o realiach życia dzieci podczas wojny. Pomimo głodu i strachu nie tracą one nadziei na lepszą przyszłość i nie przestają walczyć o miłość. Książka w przekładzie Violetty Dobosz ukazała się 10 listopada nakładem wydawnictwa Znak Horyzont. Prezentujemy jej fragment.
Samuel płakał w kącie zwinięty w kłębek, a jego niepohamowany, pusty szloch wywoływał u mnie poczucie osamotnienia. Maja natomiast spokojnie, bez łez pomagała Sarze przygotować córeczkę; włożyła jej najlepsze ubranko i szepcząc coś delikatnie w jidysz, wycierała jej maleńkie rączki i buźkę.
Nigdy jeszcze nie byłam świadkiem tej części procesu, bo Sara pilnowała, żebym w niej nie uczestniczyła. Jednak Eleonora była chora i słaba i w tej sytuacji wydawało się, że dla wszystkich będzie najlepiej, jeśli jak najszybciej znajdzie się u przybranej rodziny. Już po chwili Sara pokazała, żebym przeszła z nią na drugą stronę pokoju, by Maja przez chwilę mogła pobyć z maleńką sama.
Sara sięgnęła do swojej torby i wyjęła to, co kryło się w podwójnym dnie, a po chwili ja zrobiłam to samo. Jej tajny zestaw leków – żałosne kilka fiolek podpisanych atramentem – zniknął w skrytce w mojej torbie. Ale jedna buteleczka została, Sara postawiła ją na podłodze u swoich stóp i na kartce obliczała dawkę.
– Środek nasenny jest bardzo trudny do zdobycia – mówiła półgłosem, nabierając płyn z fiolki do metalowej strzykawki. – Liczy się każda kropla, a ponadto u dziecka łatwo przedawkować, przez co może przestać oddychać. Lepiej podać za mało niż za dużo, ale to znaczy, że szybko będziemy musiały minąć punkt kontrolny, żeby się nie obudziła. Będzie spała tylko przez godzinę. Miałyśmy dzisiaj przejść przez bardziej oddaloną bramę, ale nie mamy czasu, więc pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że kapitan Fischer nie dyżuruje akurat na Muranowskiej.
– A jeśli tam będzie? – wyszeptałam, zmrożona tą myślą. Ilekroć spotykałyśmy Fischera, zawsze nas zatrzymywał i grzebał w torbach, zachwycony możliwością utrudnienia nam życia. Nie odkrył dotąd, że nasze torby mają podwójne dno, ale też żadna z nas nigdy nie niosła w skrytce niczego tak ciężkiego, jak dziecko. – Czy malutka będzie miała w torbie czym oddychać?
Sara pokazała mi maleńką klapkę w rogu schowka.
– Zostawię to otwarte.
– Saro, jeśli Fischer będzie przy bramie…
– Będziemy się o to martwić, jeśli zajdzie potrzeba.
Maja kołysała córeczkę i śpiewała jej cicho, gdy Sara wbiła igłę. Dziecko prawie nie zareagowało na ukłucie, lecz po kilku sekundach zamrugało i zamknęło oczy. Sara wzięła kawałek muślinu i rozłożyła na materacu, a Maja delikatnie położyła na nim swe śpiące maleństwo. Układała rączki i nóżki Eleonory to tak, to inaczej, aż wreszcie ucałowała ją w czółko. Samuel na chwilę wziął się w garść, podszedł i pocałował małą w policzek. Chrypliwym głosem wyszeptał coś do niej, a ja nie musiałam znać jidysz, by się domyślić, że to słowa pożegnania.
Wiedziałam, że Matylda prowadzi szczegółową listę, tak by dzieci mogły po wojnie wrócić do swoich rodziców, ale wiedziałam też, że szanse na to, by Maja i Samuel przeżyli, są nikłe. Czułam ulgę, że jest ze mną Sara. Była spokojna i opanowana. Gdy tylko Samuel odstąpił od dziecka, zajęła jego miejsce, owinęła maleństwo ciasno, lecz niezwykle wprawnie, zostawiając tylko niewielki otwór wokół nosa i ust. Wreszcie podniosła Eleonorę i ułożyła ją ostrożnie na dnie torby.
– Czy to bezpieczne? – wykrztusiła Maja teraz już bliska łez.
– Robiłam to już wiele razy – cicho odpowiedziała Sara. – Skrytka jest przystosowana. Elżbieto, mogłabyś? – Podeszłam bliżej, a ona zniżyła głos, tak że ledwo usłyszałam, jak mówi: – Musimy się pospieszyć. Pomóż mi.
Pomogłam ułożyć medykamenty w torbie, po czym Sara się wyprostowała.
– Wrócimy porozmawiać o Dawidku, gdy tylko znajdziemy dla niego bezpieczną kryjówkę – powiedziała i skierowała się do drzwi.
Ruszyłam za nią, lecz Maja chwyciła mnie za rękę.
– Proszę o nią dbać – wyszeptała przez łzy. – Zasługuje na wszystko, co najlepsze.
Nie wiedziałam, dlaczego zwraca się z tym akurat do mnie. Moją rolą było teraz jedynie podążać za Sarą. Nie wiedziałam nawet, co jej odpowiedzieć, więc niepewnie ścisnęłam dłoń kobiety.
– Dopilnujemy, żeby miała dobrą opiekę.
– Dziękuję. Dziękuję, że nam pomagacie.
Przypomniał mi się liścik przekazany przez Romana i pożałowałam, że nie miałam czasu mu odpisać. Pewnie i tak w którymś momencie przyszłoby mi uczyć Dawidka, ale nie chciałam czekać. Czas w tym miejscu był bezcenny.
– Czy mogłaby pani powiedzieć Romanowi, że mu wybaczam? Napisał do mnie z przeprosinami za to, co tu zaszło w ubiegłym tygodniu… Byłabym wdzięczna, gdyby mu pani przekazała, że wiadomość do mnie dotarła.
– To dobry chłopiec. Cieszę się, że przeprosił.
Skinęłam tylko ze smutkiem głową i musiałam iść, bo Sara czekała już na ulicy.
– Chodź – wycedziła, gdy w końcu wyszłam. – Im szybciej się stąd wydostaniemy, tym szybciej i jej tu nie będzie. Przyspiesz kroku, Elżbieto, proszę.
Już wiele razy wchodziłam do getta i je opuszczałam, bywałam tu na tyle często, że przestałam czuć przerażenie w każdej sekundzie każdej wyprawy. Ale tego dnia, z maleńkim niemowlęciem w torbie Sary mój niepokój wezbrał falą wysoką jak nigdy wcześniej. Raźnym krokiem szłyśmy, nie rozmawiając, w kierunku bramy przy ulicy Muranowskiej. Musiałyśmy być całkowicie skupione na tym, co widziałyśmy i co robiłyśmy.
Ale gdy skręciłyśmy za róg ostatniego budynku przed punktem kontrolnym, Sara gwałtownie się zatrzymała. Prawie na nią wpadłam, tak że syknęła cicho:
– Stój. Stój.
Wyhamowałam w ostatniej chwili i przylgnęłam do ściany budynku. Serce waliło mi tak mocno i tak szybko, że poczułam, jak czerń zaczyna się wdzierać w pole mojego widzenia. Musiałam napomnieć siebie, żeby oddychać, powoli i głęboko. Gdybym zemdlała, utrudniłabym wszystko i opóźniła, a dziecko mogłoby umrzeć.
Coś się poruszyło u moich stóp i ze zdumieniem zobaczyłam, że Sara położyła swoją torbę na ziemi i piętami popycha ją w moją stronę. Wyciągnęłam rękę i po chodniku przysunęłam ją do siebie.
– Daj mi swoją torbę – wyszeptała.
– Moją? Ale dlaczego…?
– Przed punktem kontrolnym jest kolejka – wyszeptała do mnie zza rogu. – Fischer ma służbę. Już mnie zauważył, więc gdybym teraz zawróciła, nabrałby podejrzeń i mógłby pójść za mną. Będziesz musiała iść sama.
Serce stanęło mi na moment, gdy patrzyłam to na jedną torbę, to na drugą.
– Co mam robić? – wyszeptałam gorączkowo, popychając swoją po ziemi w stronę Sary.
– Nie mamy czasu. Małą trzeba będzie niedługo wyjąć. Idź do bramy przy placu Krasińskich, a potem na przystanek tramwajowy na Muranowskiej.
– Sama? – wydusiłam z siebie, lecz ona już ruszyła w swoją stronę.
Kolejka się przesunęła.
Torba Sary była cięższa, niż się spodziewałam, a mimo to o wiele za lekka, jeśli wziąć pod uwagę, że ukryto w niej istotę ludzką. W chwili gdy podniosłam ją z ziemi, żołądek mi się ścisnął. Czułam się zagubiona i absolutnie przerażona. Tak, byłam w getcie już dziesiątki razy, lecz ani razu nie przechodziłam przez bramę sama.
A teraz nie dość, że byłam sama, to jeszcze jako jedyna miałam odpowiadać za ocalenie chorego niemowlęcia.
Wszystko zwolniło tak bardzo, że usłyszałam bicie własnego serca. Gdy wciągnęłam przez nos powietrze, próbując się uspokoić, wyraźnie dotarł do moich zmysłów obecny w powietrzu zapach śmierci i cierpienia. Pomyślałam o tym, jak czyste i świeże jest powietrze po drugiej stronie muru i jak bardzo potrzebuje tego powietrza dziecko w mojej torbie, ale strach i panika mnie unieruchomiły.
„Nie dam rady. Nie mam dość siły. Nie mam dość odwagi. Jestem tylko dzieckiem biorącym udział w zabawie dorosłych".
Skręciłam za róg i znalazłam się w zaułku. Nie był pusty; w getcie nigdzie nie było pusto. Ale zobaczyłam w nim tylko kilkoro dzieci i wychudzonego mężczyznę śpiącego pod swoim płaszczem.
Osunęłam się na bruk i wlepiłam wzrok w torbę.
Mogłabym zanieść dziecko z powrotem do rodziców. Wiedziałam, że byłoby to zupełnie rozsądne posunięcie. Razem z Sarą mogłybyśmy spróbować jeszcze raz nazajutrz. Usiłowałam sobie wmówić, że gdybym tak zrobiła, Sara byłaby dumna, że tak trzeźwo oceniłam sytuację, podczas gdy ją trzeźwe myślenie wyraźnie zawiodło: pewnie wpadła w popłoch, gdy zobaczyła Fischera, i dlatego nie pomyślała, by mi to podpowiedzieć.
A może powinnam zanieść dziecko do ogniska młodzieżowego. Pan Andrzej by mi pomógł. Może był gdzieś tunel, przez który mogłabym się przecisnąć razem z torbą. Nie musiałabym wtedy przechodzić sama przez punkt kontrolny.
Ale użyłyśmy cennego środka nasennego, a wiedziałam, jak trudno go zdobyć. No i czy mogłam wymagać od rodziców, by żegnali się ze swoją najdroższą córeczką drugi raz? Sara dokładnie mi powiedziała, co mam robić. A ja po prostu za bardzo się bałam, by wypełnić jej polecenie.
W oczach zaczęły mi wzbierać łzy, ale pozbyłam się ich mruganiem, bo wiedziałam, że gdybym dała popłynąć choć jednej, rozszlochałabym się na dobre. Zamiast tego zrobiłam kilka głębokich wdechów i zaczęłam się modlić:
„Boże. Proszę. Powiedz mi, co mam robić. Tomaszu, jeśli mnie słyszysz, potrzebuję twojego wstawiennictwa. Ojcze, jeśli słuchasz, proszę, pomóż".
Już samo wspomnienie rodziny wystarczyło. Wiedziałam, że ojciec zwyczajnie wziąłby tę torbę i przeszedł z nią przez punkt kontrolny z podniesioną głową. Podobnie jak Tomasz. Odwagę miałam we krwi. Urodziłam się z nią i dobrze ją poznałam, bo była częścią mojego dziedzictwa.
Musiałam tylko dostatecznie głęboko sięgnąć, żeby się do niej dokopać.