"Bywały dni, gdy Callas miała wrażenie, że publiczne wykonanie arii wymaga nieludzkich sił. Że to ponad jej możliwości"

Artystka, primadonna, bogini. Kobieta, której powołaniem była sztuka i miłość. 12 stycznia nakładem Wydawnictwa Znak ukaże się "Maria Callas i głos serca", powieść Michelle Marly z serii "Wyjątkowe kobiety". W Gazeta.pl prezentujemy przedpremierowy fragment książki w przekładzie Urszuli Pawlik.

Wenecja, 1957. Maria Callas jest największą śpiewaczką operową swoich czasów, ale artystyczna doskonałość, którą uosabia na scenie, zaczyna zbierać żniwo. Wspaniały głos odmawia jej posłuszeństwa, a przemęczona artystka marzy o chwili wytchnienia – na co jednak nie pozwala jej ani świat opery, ani jej mąż i menadżer Meneghini. Jej życie całkowicie podporządkowane jest karierze, nie ma w nim miejsca dla niej jako kobiety. Na jednym z przyjęć Maria spotyka armatora Arystotelesa Onassisa – przystojnego greckiego milionera. Wbrew wszelkim przeciwnościom zakochują się w sobie. W latach sześćdziesiątych uznawani są za parę idealną. Do czasu, aż Onassis nie pozna kolejnej ikony tamtych czasów... Poniżej prezentujemy fragment powieści "Maria Callas i głos serca".

Zobacz wideo Popkultura odc. 97

Michelle Marly, "Maria Callas i głos serca", tłum. Urszula Pawlik - fragment książki

Morze było gładkie niczym jezioro Garda wiosną. Woda połyskiwała i przybierała ciemnoszafirową barwę w miejscach wypiętrzenia się podwodnych, porośniętych wodorostami skał. Tego letniego poranka bezchmurne niebo miało tak głęboki odcień błękitu, jakby pomalował je sam Uranos. Nawet najmniejsza chmurka nie mąciła perfekcyjnej barwy. Nad taflą wody – tą jedyną w swoim rodzaju, przyprawiającą o zawrót głowy ultramaryną – wznosił się zwieńczony ciemnymi cyprysami brzeg wyspy Skorpios.

W tle widać było łagodne zbocza gór, mieniące się wszystkimi odcieniami zieleni. Tysiące młodych drzew, zasadzonych przez Arista w miejscu lasu, który niemal pięćset lat temu Wenecjanie wycięli w pień, pozostawiając wyłącznie nagie skały, wyciągało gałęzie ku słońcu. Ma się rozumieć, że zalesienie tego terenu nie było efektem wyłącznie jego pracy. Jednak to on pierwszy wbił łopatę w ziemię, dając przepięknej naturze szansę na odrodzenie się. Przez dłuższy czas codziennie schodził na ląd, gdzie spędzał całe dnie w towarzystwie architektów i robotników, pracując z nimi nad tym projektem, rozebrany do pasa, i dyskutując na tematy zawodowe.

Czyż o kochających przyrodę ludziach nie mówi się, że mają dobre serce i żyją w harmonii z naturą, co jest ich najlepszą cechą?

Gdy pogrążona w myślach Maria podziwiała ciągnący się aż po horyzont, zasadzony ogromnym nakładem kosztów las, nagle przypomniała sobie to powiedzenie. Czy właściciel wyspy, na którą patrzyła, faktycznie miał tę cechę charakteru, czy też może, odtwarzając wycięty przed stuleciami las, chciał pokazać światu, że jest w stanie zapanować także nad naturą? Podobnie jak próbował nagiąć niemal wszystkich ludzi do swojej woli.

Na swój sposób Arystoteles Onassis podporządkował sobie również Marię, która uległa jego czarowi i charyzmatycznej osobowości, wierząc, że kochanek ma dobre strony. Dlatego znosiła jego humory i tolerowała przytrafiające mu się od czasu do czasu romanse. W końcu wiedziała, że nigdy nie chciał jej celowo zranić, a jedynie zatryumfować i wykazać się przed samym sobą. Niektóre z tych kobiet były dla niego wyłącznie trofeum w czasach, gdy seksualność stawała się coraz mniejszym tabu. Maria z uśmiechem na twarzy tolerowała te przygody, doskonale zdając sobie sprawę, jak ważne jest dla niego wywieranie na innych wrażenia – nieistotne, jakiego rodzaju i na jakim polu. Aristo chciał być nie tylko najbogatszym, lecz także najbardziej podziwianym człowiekiem na świecie. Być może wcale nie miał dobrego serca, a jedynie nadmiernie wybujałe ego i mocno skomplikowane poczucie własnej wartości. W każdym razie miał coś, co łączyło ich ze sobą bardziej, niżby sobie tego życzyła.

– Słyszałem, że Pier Paolo zamierza nakręcić film na motywach mitu o Medei…

Głos przyjaciela wywołał skojarzenie z delikatnym pluskiem wody w basenie na pokładzie jachtu kotwiczącego u wybrzeży Skorpios. W niebiesko-zielonej wodzie odbijało się błękitne niebo, nadając swoisty odcień mozaice na dnie – wiernej reprodukcji akrobatycznego tańca z bykiem z pałacu Minosa w Knossos. Napędzane prądem fontanny na brzegu basenu były tak zaprogramowane, że w regularnych odstępach czasu rozpylały wodę, której drobne krople niczym delikatna mgiełka rozpryskiwały się na nadbudówkach jachtu.

Wyciągnięty na leżaku obok Marii Larry od jakiegoś czasu mówił coś, czego słuchała tylko jednym uchem. Prawdę mówiąc, nie miała najmniejszego pojęcia, o czym tak właściwie rozprawiał stary przyjaciel. Zapewne było to coś błyskotliwego i pełnego humoru. Lawrence Kelly był współzałożycielem wielu znakomitych teatrów muzycznych w Stanach Zjednoczonych i towarzyszył jej karierze od pierwszego wielkiego sukcesu, który odniosła za oceanem przed trzynastu laty.

Impresario nadal dobrze się prezentował. Co prawda był znacznie niższy od wysokiej Marii, jednak nie miało to żadnego znaczenia, podobnie jak w przypadku Arista. Podobnie też jak jej kochanek, Larry, czołowa postać w teatrach operowych po drugiej stronie Atlantyku, obdarzony był wielką charyzmą.

– Dotychczas nikt tak pięknie nie zaśpiewał partii Medei jak ty – kontynuował tymczasem, sprawiając wrażenie, jakby nie zamierzał skończyć i nie potrzebował podczas całej przemowy choćby raz zaczerpnąć tchu. – Dlatego też powinnaś ubiegać się o główną rolę…

– Nie sądzę, żeby można było przenieść sztukę teatralną na ekran – wtrąciła bez przekonania, chcąc wreszcie przerwać potok jego słów.

Larry nie dał się jednak tak łatwo powstrzymać.

– Przecież Franco Zeffirelli właśnie znakomicie sfilmował "Poskromienie złośnicy" Szekspira z Elizabeth Taylor i Richardem Burtonem w rolach głównych. – Nie dawał za wygraną.

Maria uniosła się na leżaku i przesunęła okulary na gęste, czarne włosy.

– To nie to samo co inscenizacja opery – stwierdziła stanowczo. Z zasady nie znosiła sprzeciwu, co podczas tego rejsu zdarzało się nader często. Zresztą nie tylko to wprawiało ją w zły nastrój. Upał dawał jej się we znaki, co – jak sobie tłumaczyła – było powodem kiepskiego samopoczucia. Ale jeszcze bardziej niż prażące słońce denerwował ją Aristo, do czego nie chciała się przyznać nawet przed samą sobą. Nerwy miała napięte do tego stopnia, że zareagowała na słowa wiernego przyjaciela ostrzej, niż zamierzała. – Scena muzyczna i ekran wzajemnie się wykluczają. Basta.

Ponownie opadła na leżak i zamknęła oczy, które dziwnie zaczęły piec, gdyż dotarło do niej, że nie powinna była tak naskoczyć na Larry’ego. Nie na tego sympatycznego, niezwykle oddanego człowieka, który w żadnej mierze nie zasłużył sobie na tak opryskliwe traktowanie.

Prawdziwym powodem jej nadmiernej nerwowości był zły nastrój kochanka. Jego rozkojarzenie, buńczuczność, brak taktu i grubiaństwo, z jakim traktował Marię w ostatnich dniach. A ona uwierzyła, że wybuchające między nimi w minionych miesiącach spory w znacznej mierze należały do przeszłości. Już od dłuższego czasu wydawało się, że zapanowała pomiędzy nimi dawna harmonia…

– Powinnaś znów regularnie ćwiczyć głos.

– Co takiego? – Maria uniosła głowę.

– W każdej chwili mogę ci zorganizować występ w USA. Nawet całe tournée, jeśli tylko chcesz. Twój powrót na scenę zostanie przyjęty z entuzjazmem.

Jakby tego nie wiedziała.

– Teraz jestem na urlopie – powiedziała wymijająco.

Nie chciała się przyznać, że co prawda ostatnio zaniedbała ćwiczenia, ale – ma się rozumieć – nie zrezygnowała z prób doprowadzenia głosu do dawnej, dobrej formy. Od miesięcy raz po raz nagrywała swój śpiew na taśmę magnetofonową, po czym porównywała efekt z nagraniami uwiecznionymi na starych płytach. Miała nadzieję, że w ten sposób uda jej się znaleźć przyczynę, dlaczego nie jest w stanie zaśpiewać wysokich tonów obejmujących oktawę trzykreślną. Zanim jeszcze w mniejszym lub większym stopniu zrezygnowała z publicznych występów, kilkakrotnie wywołała skandal, którego powodem było załamanie się głosu podczas wykonywania arii.

Przeżywała ciągłą huśtawkę formy – raz w górę, raz w dół. W którymś momencie zorientowała się, że z jej głosem jest niczym z równią pochyłą. I gdy z czasem zauważyła, że publiczność nie przyjmuje już jej występów z takim entuzjazmem jak dawniej, wycofała się ze sceny i pogrążyła w rozrzutnym, gorączkowym życiu międzynarodowej elity, czując się przy tym jak rozbitek. Jak Odyseusz przeżywający w drodze do domu niezliczone przygody, zarówno budujące, jak i śmiertelnie niebezpieczne. Jej ojczyzną była scena. I jeśli chciała na nią powrócić, prawdopodobnie musiała wpierw pokonać przeciwności niczym antyczna bohaterka. Bywały dni, w których odnosiła wrażenie, że publiczne wykonanie arii wymaga nieludzkich sił. Że jest ponad jej możliwości.

Larry niejako miał rację. Prawdą było, że zawsze chciała być jedynie żoną i panią domu, dbającą o męża i wyprowadzającą psa na spacery. Jednak równocześnie pragnęła też śpiewać. Znów śpiewać, gdyż śpiew był jedynym sposobem na zagłuszenie wewnętrznego niepokoju i głęboko skrywanych, gnębiących ją trosk. Jednak nie miała pojęcia, ani jak ma ćwiczyć głos, by wrócić do dawnej formy, ani też czy powinna się bać, że kochanek może ją zostawić. Lecz nie zamierzała zwierzyć się ze swoich problemów do czasu, aż się z nimi nie upora. Ani Larry’emu, ani z nikomu innemu.

– Porozmawiamy o tym później – obiecała, posyłając mu uśmiech. – W tym upale nie jestem w stanie dyskutować na żaden poważny temat.

By uwiarygodnić swoje słowa, wyciągnęła rękę w stronę stosu ilustrowanych czasopism, który steward położył na stoliku obok leżaka. Na chybił trafił wyciągnęła jedno z nich i zaczęła je mechanicznie przeglądać, nie zwracając uwagi na nagłówki, artykuły i zdjęcia informujące o zbliżającym się ślubie norweskiego następcy tronu, księcia Haralda, z niepochodzącą z kręgów arystokracji Sonją Haraldsen, rozwodzie Franka Sinatry z Mią Farrow oraz nowych trendach w modzie na jesień, prezentowanych przez chudą brytyjską modelkę Twiggy. Żaden z opisywanych tematów jej nie zainteresował. Dopiero strona z przepisami kulinarnymi przykuła jej uwagę. Jedzenie zawsze stanowiło dla niej duchową pociechę. Nawet obecnie, choć od ponad piętnastu lat jadła głównie oczami. Dzięki ścisłej diecie utrzymywała idealne wymiary, szczycąc się zgrabną sylwetką. Prawdę mówiąc, jej żołądek żywił się wyłącznie okruchami. Podobnie jak jej serce od jakiegoś czasu.

Więcej o: