"Bóle nadeszły w środku nocy. Ten pierwszy wyrwał ją ze snu jak przeszywający ciało p***y nóż". Przeczytaj fragment "Rodziny Strangerów"

W nowej powieści nominowanej do nagrody Gillera i Atwood Gibson Writers' Trust Fiction Prize Katharena Vermette eksploruje losy czterech kobiet z kolejnych pokoleń rodziny Strangerów. Ich historie poznajemy na przestrzeni pięciu lat. Przedpremierowo publikujemy fragment książki, która ukaże się 26 stycznia.

Katharena Vermette "Rodzina Strangerów", tłum. Ewa Horodyska, Wielka Litera - fragment (uwaga, wulgaryzmy):

Bóle nadeszły w środku nocy.

Ten pierwszy wyrwał ją ze snu jak przeszywający ciało pieprzony nóż. Poderwała się i niemal jęknęła. Ale minął równie szybko, jak się pojawił, i Phoenix z powrotem opadła na posłanie. Obróciła się na bok i starała się ponownie odprężyć. Próbowała znowu zasnąć, ale skończyło się to jedynie na wpatrywaniu się w pryczę powyżej. I w tę baryłę, która przygniatała ją od góry.

Zobacz wideo Pewna dziennikarka doliczyła się w pierwszym sezonie prawie 30 penisów. Zendaya wraca w "Euforii"

Nienawidziła spania na kurewskim dole. Zawsze zagarniała dla siebie górną pryczę, najprędzej, jak to było możliwe. Ale tak napęczniała jak teraz nie mogłaby wspinać się i schodzić bez postękiwania albo nawet upadku, więc utknęła na kurewskim dole. Ta suka Winona była na górze, pochrapując i przewalając się z boku na bok. Wyglądało to tak, jakby w każdym pierdolonym momencie mogła runąć na Phoenix, przygniatając jej bebechy, a nawet robiąc krzywdę dziecku. Nienawidziła uwięzienia na kurewskim dole.

Po przeciwnej stronie stała druga piętrowa prycza – dolną zajmowała starsza pani, niejaka Sue. Górna pozostawała na razie pusta. To była izba szpitalna. Kobiety pojawiały się i znikały.

Więcej artykułów kulturalnych znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Pieprzone drzwi obrotowe. Phoenix przebywała tu od dawna. Termin porodu upłynął prawie dwa chrzanione tygodnie temu. Wszystko może nastąpić w każdej pieprzonej chwili, tylko tyle potrafiła powiedzieć ta durna suka pielęgniarka, która badała ją każdego ranka. W każdej pieprzonej chwili, jakby to było jakieś pierdolone pocieszenie.

Wiedziała o skurczach Braxtona-Hicksa, czy jak je tam nazywali. Nie była pieprzoną idiotką. Miała kilka, przypominających silne bóle miesiączkowe, w ciągu ostatnich miesięcy, więc nie ześwirowała przy pierwszych bólach. Choć te były inne. Nawet jeśli odczuwała je jako coś innego i można było zesrać się ze strachu. Ale po prostu ponownie się obróciła. Patrzyła na śpiącą z otwartymi ustami Sue. Od czasu do czasu ta stara krowa dostawała ataków cholernie głębokiego i ohydnego kaszlu, który brzmiał tak, jakby płuca miały jej wyskoczyć przez gardło. Ale starej Sue nawet to nie było w stanie obudzić. Poprawiała tylko rurkę aparatu tlenowego w nosie i spała dalej.

Kolejne bóle nadeszły chwilę po następnym napadzie kaszlu Sue. W ten sposób Phoenix mogła je monitorować. Wiedziała, że to cholerstwo należy obserwować, odmierzała je kaszlem Sue i oceniała, jakie mają natężenie. Pomiędzy nimi próbowała oddychać tak, jak zalecano w podręczniku. Jak mówiła pielęgniarka. Nie była to żadna pierdolona pomoc. Bolało jak diabli. A to dopiero początek. Wkrótce będzie po krzyku. Tak jej powiedziano. Wkrótce będzie pieprzony koniec. Jakby to było coś dobrego.

Przez tych kilka pierwszych godzin Phoenix rozmyślała o wszystkim. Próbowała myśleć o czymkolwiek, co przychodziło jej do głowy. Brązowy dom. Naleśniki babci Margaret. Smażony chleb Grandmère. Siedzenie na kolanach starszej damy i słuchanie opowieści. Jej angielski ze słowami wtrącanymi po francusku, z języka miszif kanadyjskich Metysów, które Phoenix nie zawsze rozumiała, ale tak naprawdę nie miało to znaczenia. Zatrzymała się przez chwilę na muzyce wuja. To zawsze był jej ulubiony temat do rozmyślań, kiedy już musiała o czymś myśleć. Próbowała przypomnieć sobie słowa starych piosenek Steppenwolf lub Aerosmith. Znała głównie refreny, ale pozwoliła im rozbrzmiewać. Dream On stało się rytmem bólu. Nie zdawała sobie sprawy, że wydaje jakieś dźwięki, dopóki nie obudziła się Sue. Światło wpadające przez niewielki otwór okienny pojaśniało wraz z nadejściem poranka i postać staruszki majaczyła niewyraźnie po drugiej stronie betonowej podłogi.

– Co jest? Co z tobą? – Starsza pani przysiadła z chrapliwym jękiem, który wywołał kolejną falę kaszlu i odcharkiwania. – Czy to… Czy to już? – Wypowiedzenie tego potrwało chwilę.

Phoenix po prostu leżała. I oddychała.

– Od jak dawna cię boli?

– Nie wiem – odparła z wysiłkiem.

Sue pochyliła się ku niej, żeby się lepiej przyjrzeć.

– Strażnik! – próbowała zawołać, ale znowu się rozkaszlała. – Wstawaj, Winona, naciśnij guzik!

– Kurwa! – chrapnęła Winona.

– Ona ma bóle. Naciśnij guzik! – Sue przycisnęła rękę do piersi, jakby coś miało rozerwać jej płuca. – Słowo daję! Te wasze porody kiedyś mnie zabiją. Strażnik!

Metalowe sprężyny zabrzęczały, gdy Winona dźwignęła się i zlazła na dół.

– Czego się, kurwa, wydzierasz? Przecież cię nie słyszą, do cholery! – Walnęła w przycisk i natychmiast pojawiło się światło. Uderzyło w oczy Phoenix jak młotem. – Wreszcie, kurwa, no nie?

Phoenix nic nie mówiła, po prostu oddychała. Wydawało się, że ból nie ustaje. Skręcał jej całe ciało. Fala za falą.

– Możesz usiąść? Przyjdą i cię zbadają.

Winona miała około czterdziestki, była chuda jak patyk. Puchła przez dwa dni przed dializą, ale wracała sflaczała i coraz bardziej koścista. Teraz wyglądała na wyjątkowo wychudzoną. W ramieniu miała sztuczną przetokę do dializy, a była tak chuda, że plastikowa rurka sterczała przez rękaw jak wielka otwarta słomka. Phoenix zawsze robiło się od tego niedobrze. Teraz też chciało jej się rzygać.

Odwróciła oczy i spróbowała usiąść, ale wewnątrz czuła coś, co przypominało cegłę, ciężką i napierającą. Jakby dziecko właśnie miało z niej wypaść.

Zdołała wreszcie postawić stopy na zimnej podłodze. Przeszył ją dreszcz. Nie miała ochoty w ogóle wstać.

Wreszcie odezwał się brzęczyk otwierający pieprzone drzwi.

– Czy to jest to, co mi się wydaje?

Pierdolona Henrietta miała dzisiaj zmianę. Kurwa. Tej baby Phoenix nienawidziła. Zawsze wpatrywała się w nią zbyt długo. Zboczona świruska.

– Powinnaś ją zabrać, Henrietto. – Głos Sue zawsze brzmiał jak coś między skowytem a czymś jeszcze bardziej wkurzającym. – Muszę swoje odespać, bo inaczej przez cały dzień będę się kiepsko czuła.

– Ty to masz wielkie serce, Sue. – Henrietta wsunęła ręce za pas, zakładając kciuki, jakby była w pełni odprężona. Phoenix wiedziała lepiej. Wiedziała, że ta lalunia zawsze jest w cholernej gotowości. Zwykle Phoenix też była, ale teraz przepełniał ją ból. I była zdana na pieprzoną łaskę tej suki. – Jak się czujesz, Phoenix? Jak długo to trwa?

– Kilka… godzin – wydyszała Phoenix.

– Nasilają się? Są coraz częstsze?

Phoenix przytaknęła.

– Zabierz ją! – krzyknęła Sue. – Zabierz ją stąd! Jest dopiero piąta rano!

– Zamknij się, Sue! – wrzasnęła Winona.

– Zajmę się tym, Phoenix, ale pielęgniarka będzie chciała cię najpierw zbadać. Przychodzi dopiero o siódmej.

– O siódmej! Ma tu zostać do siódmej?

– Wiesz, jakie są zasady, Sue.

– To dwie godziny!

– Tę ostatnią zabraliście od razu.

– To był jej szósty dzieciak. Mogłaby kichnąć i by wyskoczył. – Henrietta zaśmiała się sztucznie. – Poród Phoenix się opóźnia i to jej pierwsze dziecko. Może długo potrwać. – Odwróciła się do wyjścia.

– Tego nie wiesz! – zawołała za nią Sue, gdy drzwi zamykały się z trzaskiem. – Ona tego nie wie, prawda? Winona!

– Skąd, do kurwy nędzy, mam wiedzieć? – Winona popatrzyła na Phoenix. – W jakich odstępach są skurcze?

– Nie mam, kurwa, pojęcia. – Phoenix chciała krzyczeć, ale brakowało jej tchu.

– Dobra, Sue, dawaj zegarek.

– Jest mój! Zepsujesz go.

Utyskiwanie staruszki naprawdę doprowadzało Phoenix do pieprzonej ostateczności. Chciała jej to powiedzieć, ale nie mogła znaleźć słów. I nadciągał kolejny pierdolony ból. Całe jej ciało napięło się, jakby próbowało go przemóc. Ale nie zdołało.

– Lepiej go oddaj, jak tylko ją zabiorą.

Winona zgarnęła zegarek z wyciągniętej dłoni Sue. Był to nieduży staroświecki budzik, z rodzaju tych, co głośno tykają i można je zamknąć w małym futerale. Sue trzymała go pod poduszką, ale Phoenix wciąż słyszała to pieprzone tykanie. Tik-tak, tik-tak. Było to diabelnie wkurzające przez kilka pierwszych nocy. Dopóki nie przywykła.

– Dobrze, to mów, kiedy przyjdzie następny, a ja będę mierzyć czas.

– Z tą poprzednią nie trzeba było tego robić! – Sue narzekała coraz bardziej.

– Ona kurewsko dobrze wie, co się z nią dzieje. Czy nie wygląda jak ktoś, kto, kurwa, zdaje sobie z tego sprawę?

– Kurwa, kurwa – odezwała się Phoenix.

– Wiem. – Winona pomasowała jej nogę, jak ktoś, kogo kiedyś widziała w telewizji. Jakoś wydawało jej się, że powinna coś zrobić, choć nie miała na to ochoty. – Wszystko będzie dobrze. Byłam przy prawie wszystkich porodach moich sióstr. Zawsze kończy się dobrze. Tyle że to może trochę potrwać.

– Mogłabyś przynajmniej poprosić, żeby zgasili światło? – Pieprzona Sue.

– To niby jak mam mierzyć ten pierdolony czas?

– Jeszcze jest cisza nocna – powiedziała Sue. – O nie! Teraz przez cały dzień będę obolała. – Zaczęła znowu kaszleć, jakby sobie przypomniała, że powinna być jeszcze bardziej wkurzająca.

Winona usiadła po turecku na podłodze z zegarkiem w dłoni i zwróciła się do Phoenix:

– Połóż się, jeśli tak wolisz. Ale się nie napinaj. Spróbuj się rozluźnić.

Phoenix spróbowała i właśnie wtedy nadszedł kolejny atak bólu. Nie mogła się rozluźnić. Jak to niby, do kurwy nędzy, zrobić? Naprężyła całe ciało, niemal tak, jakby wystawiała je na ciosy, i właściwie tak to odczuwała. Uderzenia od wewnątrz. Jakby dziecko wybijało sobie pięściami drogę, żeby przyjść na świat. Wstrzymała oddech i czekała, aż przejdzie.

– Dobra, to jeden. Spróbuj przysypiać między nimi. – Winona poprawiła się, żeby usiąść wygodniej na betonowej podłodze. Phoenix zamknęła oczy. Odśpiewała w myślach swoją piosenkę.

Wydawało się, że minęła wieczność, zanim znowu otworzyły się drzwi.

– Dzień dobry, Phoenix! Jak samopoczucie? – Pielęgniarka zawsze mówiła do niej zbyt głośno. Nigdy nie patrzyła jej w twarz.

A jak, kurwa, myślisz?, pomyślała Phoenix, ale nie powiedziała tego głośno.

– Wygląda na to, że dziecko wreszcie się urodzi. – Popatrzyła z góry na Winonę. – Mierzyłaś czas między skurczami? To dobrze! – Zawsze traktowała każdego z kurewską wyższością.

– Utrzymują się przez cały czas – powiedziała Winona.

– Cóż, zobaczymy, jak to wygląda. – Jej też pielęgniarka nie patrzyła w twarz. – Phoenix, zabiorę cię na przechadzkę do gabinetu, dobrze?

– Ona nie da rady – stwierdziła Winona. – Nie ruszyła się przez całą noc.

– Przecież może chodzić. Prawda, Phoenix?

Walcząc z bólem, Phoenix spiorunowała ją wzrokiem. Nie zamierzała pozwolić tej suce wygrać. Usiadła prosto, jakby to było jakieś pierdolone wyzwanie. Winona wzięła ją za rękę, pomagając utrzymać równowagę.

– Bardzo ładnie – powiedziała pielęgniarka jak do jakiegoś pieprzonego dziecka i wzięła dziewczynę za drugą rękę. Jej dłoń była lodowato zimna. Phoenix jakoś się tego spodziewała.

W progu Winona ścisnęła dłoń Phoenix.

– Powodzenia. Sue, życz jej powodzenia.

– Coo? – wymamrotała Sue jak wyrwana z głębokiego snu, który udawała przez ostatnią godzinę. Potem się rozkaszlała. To właśnie usłyszała Phoenix, gdy zatrzasnęły się drzwi.

Nogi miała jak z waty. Jedyne, na co była w stanie się zdobyć, to nimi powłóczyć. Pierdolona strażniczka Henrietta podążała za nimi i też przeszła przez szpitalne drzwi. Pielęgniarka kazała Phoenix wspiąć się na stół. Żadna z nich nie ruszyła się, żeby jej pomóc, więc dziewczyna sama dźwignęła udręczone ciało na wysoki, wąski stół. Strzemiona były równie zimne jak dłonie tej suki pielęgniarki. Ta ostatnia, nie siląc się na wyjaśnienia, co zamierza zrobić, wciągnęła rękawiczki i wepchnęła palce do cipy Phoenix.

– Masz raptem dwa centymetry rozwarcia. – Zdjęła rękawiczki i podciągnęła jej koszulę, żeby obmacać brzuch kurewsko zimnymi rękami.

– Co?! – Phoenix zdobyła się tylko na tyle, przekonana, że dziecko wypadnie z niej lada moment.

– Co zamierzasz? – zapytała pielęgniarkę Henrietta, jakby to ona tu dowodziła.

– Powinna chodzić. Musi się ruszać, bo inaczej to zajmie wieczność.

– Jasne – zgodziła się Henrietta. Jakby to było coś normalnego.

– Zbadam ją za dwie godziny – oznajmiła ta suka pielęgniarka. Wypełniła kartę pacjenta, a potem wyszła, nie zwracając już na Phoenix uwagi.

– Słyszałaś ją. Na co czekasz?

Phoenix przygotowała się na falę bólu i spróbowała usiąść. Miała wrażenie, że spadnie. Po drugiej stronie sali pierdolona Henrietta nawet nie drgnęła, gdy Phoenix wolno schodziła ze stołu. Stopy wciąż miała bose, ale przynajmniej podłoga była wyłożona kafelkami. Naciągnęła ponownie bieliznę, a później dres, cholernie wolno. Ta suka Henrietta wpatrywała się w sufit, jakby Phoenix w ogóle tu nie było.

Następnie wyprowadziła ją na korytarz; słońce wzeszło już wysoko, świeciło jasno.

– Możemy pospacerować tutaj. Do drzwi i z powrotem.

– Mam, kurwa, łazić? – Zejście ze stołu dało Phoenix wystarczająco w kość.

– Aha.

– Ile razy?

– Tyle, ile będzie trzeba.

Phoenix ruszyła, powłócząc nogami. Miała chęć położyć się na zimnej posadzce i wrzeszczeć, aż zabiorą ją do szpitala. Nie mogła uwierzyć, że te wredne suki nie dadzą jej leków jak normalnemu człowiekowi. Nie, ona miała odstawiać pierdolone spacerki, do kurwy nędzy. Więc Phoenix spacerowała. Spacerowała, aż nadszedł ból i powalił ją na kolana, sprawiając, że ścisnęła brzuch, dopóki fala nie przeminęła. Wtedy Phoenix wstała i znów zaczęła chodzić. Chodziła tak, aż wreszcie zobaczyła za zamkniętymi drzwiami Winonę i Sue. Musiały wyjść na śniadanie. To oznaczało, że jest ósma. A ona wciąż, kurwa, musiała łazić w tę i z powrotem. Henrietta nic nie mówiła, nic nie robiła, tylko kroczyła obok niej. Nie dotykała jej, po prostu szła tuż obok, utrzymując to samo tempo, choć wolne. Przystawała, gdy Phoenix zginała się wpół, ale nic, kurwa, nie robiła, żeby jej pomóc. Phoenix myślała, że nogi odmówią jej posłuszeństwa, ale nie. Gdy stawała, uginały się pod nią, lecz znowu się prostowała i chodziła dalej. Światło dnia przesuwało się wokół nich i raz inna strażniczka zagadnęła Henriettę: „Dalej chodzicie, co?". Henrietta zapewne kiwnęła głową, ale Phoenix za cholerę tego nie widziała. Skupiała się na chodzeniu. Aż wreszcie zgięła się tak, że nie była w stanie się wyprostować, a Henrietta w końcu wezwała pieprzoną pielęgniarkę.

Znad rozłożonych nóg Phoenix pielęgniarka powiedziała:

– No dobrze, teraz możesz ją zabrać. – Wciąż nie patrzyła Phoenix w oczy, ale przynajmniej nie wpychała w nią znowu tej pieprzonej ręki.

Henrietta dała Phoenix jakieś buty i kurtkę. Zjechały windą do garażu, gdzie czekał van. Phoenix myślała, że to będzie ambulans albo coś w tym rodzaju, ale co ona, kurwa, wie. Henrietta otworzyła drzwiczki i Phoenix zobaczyła przygotowane kajdanki. Usiadła i pozwoliła tej suce przykuć się do siedzenia. Jakby mogła wykręcić jakiś pieprzony numer. Kierowca rzucił głupi żart, którego Phoenix nie załapała, i Henrietta parsknęła śmiechem. Jakby to był normalny pierdolony dzień. No bo taki był. Nikt się za cholerę nie przejmował. Zero syren. Żadnego

pośpiechu. Każdy dbał o swoją słodką pieprzoną dupę. Nikogo nie obchodziło, że w każdej jebanej chwili może wylecieć z niej dziecko.

Wszystko wskazywało na to, że jest wiosna. Jasno jak cholera i wiosennie. Nigdzie nie dało się dostrzec nawet resztek śniegu. Przejechali przez centrum miasta wypełnione tłumem pracowników biurowych i dostawczakami. Nawet zjeżdżali na bok, przepuszczając karetki, i zdawało się, że pełzną do tego pieprzonego szpitala.

Gdy wreszcie tam dotarli, Henrietta otworzyła drzwi i sięgnęła do środka, żeby rozkuć Phoenix. Zatrzasnęła jej kajdanki na drugiej ręce z przodu i przeprowadziła przez drzwi. Phoenix czuła spojrzenia normalnych ludzi. Jakby obawiali się, że zamierza coś zrobić. Przyciągali do siebie dzieci.

Henrietta zaprowadziła ją do rejestracji, a potem do sali. Nikt nie zadał żadnego pierdolonego pytania. Nikogo nie obchodziło, co Phoenix myśli. Albo co czuje. Siadała i szła tam, gdzie jej kazano. Zbierała się w sobie przy każdym skurczu i nie wydała ani jednego pieprzonego dźwięku.

Gdy wreszcie znalazła się w swojej sali, Henrietta przykuła ją do łóżka i kolejna pielęgniarka wepchnęła jej rękę w cipę. Ale ta przynajmniej na nią spojrzała.

– Prawie sześć centymetrów rozwarcia. Dobra robota! – Znowu jakby Phoenix była małym dzieckiem. – Jak tam bóle?

– M… mocne. – Głos Phoenix brzmiał, jakby wydobywał się gdzieś z głębi ciała.

– Cóż, nie podamy ci środków przeciwbólowych, ale jeśli chcesz dostać znieczulenie zewnątrzoponowe, teraz jest odpowiedni moment.

Phoenix spojrzała na Henriettę, która kiwnęła głową i westchnęła. Potem, przygotowując się na kolejny skurcz, Phoenix też skinęła głową. Pielęgniarka przytrzymała jej ramię, pochylając się najniżej, jak tylko mogła; lewa ręka pacjentki była unieruchomiona.

– Potwierdzasz, że chcesz znieczulenie? – Znowu podniesiony głos, jakby trenowały to w szkole pielęgniarskiej czy coś.

– Ta-ak – wykrztusiła Phoenix.

– Okej – powiedziała pielęgniarka, lecz nie puściła, dopóki ból nie zelżał. – Załatwię to.

Wydawało się, że zajęło jej to wieczność, ale w końcu wróciła ze starszym gościem pchającym wózek. Pielęgniarka wbiła Phoenix igłę w rękę, podłączyła do długiej plastikowej rurki i przykleiła czystym plastrem do ramienia. Ta rurka zdawała się bardzo ciężka. Dziwnie mieć w sobie coś metalowego. Potem obrócili Phoenix na bok i miała wrażenie, że wbijają jej prosto w kręgosłup gigantyczną metalową szpilę.

– Za jakieś pięć minut zadziała.

Phoenix pomyślała, że źle to zrobili, i nie czuła nic poza nożem wbitym w plecy i ogromną igłą w ręce. Była pewna, że popełnili błąd, i skurczyła się w oczekiwaniu na kolejną falę bólu, ale w pewnej chwili ból zelżał. Czuła odrętwienie sięgające aż do palców stóp. Jak wtedy, kiedy stopa ścierpnie, ale tym razem nic jej nie ożywiło. Była całkowicie kurewsko zdrętwiała. Miała ochotę wiwatować, taka to była pierdolona ulga. Trwała w uniesieniu przez jakąś minutę, a potem poczuła się cholernie zmęczona.

Zanim zdołała się powstrzymać, uśmiechnęła się do Henrietty, która wydała z siebie coś w rodzaju śmiechu.

– Przechlapane, no nie?

Phoenix zachichotała. Mogła zasnąć. Całe jej ciało popadło w odrętwienie, aż w końcu usnęła.

<<Reklama>> Ebook "Rodzina Strangerów" dostępny jest w Publio.pl >>

Więcej o: