Pierwsza ekranizacja była mocno ocenzurowana. Przeczytaj fragment "Zaułka koszmarów"

Książka niegdyś zakazana, cenzurowana, ukazuje się 26 stycznia 2022 roku w nowym polskim przekładzie. Akurat na premierę filmu - dzieło zaliczane do klasyki amerykańskiej literatury noir na ekrany kin przeniósł Guillermo del Toro.

Gdy charyzmatyczny Stanton Carlisle (Bradley Cooper) spotyka na swej drodze niezwykłe małżeństwo: widzącą przyszłość Zeenę (Toni Collette) i jej męża, byłego telepatę, Pete’a (David Strathairn), postanawia odmienić swoje dotychczas pechowe życie. Wraz z lojalną i szlachetną Molly (Rooney Mara) zaczyna wykorzystywać naiwność nowojorskich elit by się wzbogacić, a nowo nabyta wiedza szybko okazuje się przepustką do sukcesu. Wkrótce jednak Stanton posunie się o krok za daleko, gdy pod wpływem tajemniczej psychiatry (Cate Blanchett) zdecyduje się oszukać groźnego finansowego potentata (Richard Jenkins).

Zobacz wideo "Zaułek koszmarów" [ZWIASTUN]

To opis fabuły filmu, który będzie miał premierę 28 stycznia. Pierwsza adaptacja - mocno ocenzurowana - powstała jeszcze w 1947 roku. Dużo mroczniejszy scenariusz wyreżyserowany przez Gulliermo del Toro powstał na podstawie powieści, która, choć napisana w latach czterdziestych XX wieku, nie przestała być aktualna. Publikujemy przedpremierowo fragment w nowym tłumaczeniu Ryszarda Oślizło.

Więcej tekstów na temat literatury i filmu znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

"Zaułek koszmarów" William Lindsay Gresham, Wydawnictwo Mova 2022 - fragment:

– No to, ludziska, pierwsze, co wam pokażę, to jak się robi pieniądze. Jest tutaj śmiałek, który mi zaufa i pożyczy jednodolarowy banknot? Odzyska go… jeśli umie szybko biegać. Dzięki, kolego. Teraz uwaga… nie mam nic w żadnej ręce ani w rękawach.

Pokazał, że dłonie ma puste, nie licząc pożyczonego dolara, i podciągnął rękawy. W fałdach lewego krył się zwitek banknotów, który teraz zręcznie wysunął.

– No dobra, mam tu dolara… Ale zaraz, koleżko, chwilunia. Pewien jesteś, że dałeś mi tylko jednego? Ano, jesteś. Może więcej nie masz, co? Ale tu są dwa: raz, dwa! Przeliczcie sami. Niezły trik, zwłaszcza jak się kończy tygodniówka.

Ktoś się zaśmieje z tej sztuczki starej jak świat? A jakże, co piąty. Taka prawda. Co piąty to urodzony frajer.

Wyciągał banknoty jeden po drugim, aż uzbierał się z nich zielony wachlarzyk. Oddał młodziakowi jego banknot. Robiąc to, tak się obrócił, żeby z widowni nie było widać jego lewego boku, i zacisnął w dłoni metalową tubkę zawieszoną na gumce u lewego biodra.

– A to dopiero, pojawiły się znikąd. Zobaczmy, co się z nimi stanie, kiedy je zrolujemy. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć. Wszystkie są, przeliczone. Teraz zwijamy… – Wsunął banknoty do tubki w lewej ręce. – Dmuchamy w dłoń… – Uwolniona tubka stuknęła lekko w biodro pod połą płaszcza. – I oto proszę! Wyparowały!

Rozległy się pojedyncze oklaski, jakby ludzie się ich wstydzili. Frajerzy.

– Gdzie się podziały? Pomyślcie tylko, dzień w dzień tu stoję i myślę, gdzie się ta forsa podziewa!

To gag Thurstona. I, na Boga, będę go klepał, póki choć jeden – jeden jedyny – burak w tej bandzie się w tym nie połapie. Oni nigdy niczego nie jarzą. Ale ten trik z banknotami robi furorę. Klepią taką biedę, że każdy by chętnie wyczarował trochę grosza z powietrza. Ja tam nie z powietrza biorę swoje. Ale już wolę to, niż się męczyć w nieruchomościach. Jak mój stary z tymi swoimi transakcjami. W niedzielę służył kościelnym owieczkom, a w tygodniu strzygł naiwne barany. Pieprzyć go, domorosłego kaznodzieję.

– A teraz spójrzcie tutaj, jeśli łaska. Oto pęk stalowych obręczy. Każda osobna, niezłączona z pozostałymi, solidna. Mam ich tu raz, dwa, trzy-cztery, pięć, sześćsiedemosiem. Zgadza się? Teraz biorę dwie. Stuk! I są złączone! Może droga pani je weźmie i powie mi, czy widać tam jakieś spoiny albo ślady rozwarcia? Nie? Dziękuję. Gładziusieńki. I znowu dwa oddzielne kółka. I trach! Znów złączone!

Trzeba kończyć, zaczynają się niecierpliwić. Ale czego chcieć więcej od życia? Wszyscy w ciebie wpatrzeni. Jak on to robi? Rety, dobry jest. Nielicho główkują. Dla nich to magia, słowo daję. To dopiero życie. Gapią się i słuchają, a ty możesz im wcisnąć, co zechcesz. Uwierzą. Jesteś magikiem. Łączy i rozłącza obręcze. Wyczarowuje dolary z powietrza. Magia. Masz ich w garści – dopóki nawijasz.

– A teraz, ludziska, osiem kółeczek, każde osobne; ale gdy rzucę magiczne zaklęcie, pofruną w górę i złączą się w jedną nierozerwalną całość. I proszę bardzo! Dziękuję za łaskawą uwagę. Mam tu jeszcze taką książeczkę wartą swojej wagi w złocie. To zbiór magicznych sztuczek, którymi bez trudu olśnicie towarzystwo w swoim klubie, hoteliku czy biblijnym kółku… albo w domowych pieleszach, jak kto woli. Poćwiczcie godzinkę dla lepszej wprawy, a otworzy się przed wami świat zabawy, magii i tajemnic. Ta książeczka kosztowała dolara, ale dzisiaj oddaję wam ją za bezcen, jedyne dwadzieścia pięć centów. Z ikrą, ludkowie, bo wiem, że czekacie na występ Madam Zeeny, jasnowidzącej, a ona nie zacznie, dopóki każdy, kto ma chrapkę na tę książeczkę, jej nie zakupi. Dziękuję panu. I pani. Ktoś jeszcze? Więc dobrze. Ale zaraz, ludziska, dokąd to? Następny numer dopiero za dwadzieścia minut. Tymczasem spójrzcie tam, na sąsiednią scenę. Madam Zeena, cud natury, władczyni czasu. Ona widzi, zna i zdradzi wam najskrytsze sekrety tego, co było, co jest i co będzie. Madam Zeena!

Stan zeskoczył lekko ze swego niewielkiego podium i przecisnął się przez tłumek do miniaturowej sceny zasłoniętej kasztanowym aksamitem. Spomiędzy draperii wyłoniła się kobieta. Widzowie przenieśli się w nowe miejsce i zamarli w oczekiwaniu, wpatrzeni w stojącą przed nimi postać; niektórzy podnosili do ust garść prażonej kukurydzy, a potem poruszali szczęką z tępawym wyrazem twarzy.

Kobieta była wysoka, spowita w powłóczystą białą szatę, której rąbek zdobiły wyhaftowane symbole astrologiczne. Na plecy opadała jej kaskada jasnomiedzianych włosów, a czoło opinała pozłacana skórzana opaska wysadzana kolorowymi szkiełkami. Kiedy podniosła ręce, luźne rękawy się zsunęły, odsłaniając ramiona. Była grubokoścista, ale jej ręce o białej skórze upstrzonej piegami wyglądały na zwinne. Niebieskie oczy, owalna twarz i ciut za małe usta upodabniały ją do misternie wykonanej lalki. Jej niski głos pobrzmiewał nutą serdeczności.

– Podejdźcie tu bliżej i się nie wstydźcie. Jeśli ktoś z was chce mnie o coś spytać, to pan Stanton już rozdaje karteczki i koperty. Napiszcie, co was gryzie, ale nie dajcie nikomu podejrzeć, co tam ścibolicie, bo to wasz interes. Nie chcę, żeby mnie kto pytał o cudze sprawy. Niech każdy pilnuje swojego nosa, to się nie wpakuje w żadne tarapaty. Jak już napiszecie pytanie, dodajcie swoje inicjały albo podpiszcie się nazwiskiem na znak dobrej woli. Potem oddajcie zaklejoną kopertę panu Stantonowi. I zobaczycie, co się zaraz okaże. A skoro już czekam, aż napiszecie swoje pytania, to coś wam powiem. Wcale nie musicie niczego pisać, ale to wam pomoże się skupić na tym, co was trapi, zamiast myśleć o niebieskich migdałach. To tak samo jak z nazwiskiem dopiero co poznanego człowieka: lepiej je sobie zapisać, co nie?

Co piąta głowa potakiwała jak urzeczona, a reszta tylko patrzyła – niektórzy obojętnie, ale większość z wypisanymi na twarzach pytaniami.

Pytania? Oni wszyscy je mają, myślał Stan, rozdając karteczki i koperty. Kto z nas ich nie ma? Odpowiedz na czyjeś pytanie, a będzie twój, ciałem i duszą. No, może nie całkiem, ale jednak.

– Tak, proszę pani, może pani pytać, o co zechce. Gwarantujemy całkowitą poufność. Nikomu nic nie zdradzimy.

– Przede wszystkim – zaczęła Zeena – jest wśród nas kobieta, która martwi się o matkę. Pyta mnie w myślach: „Czy mojej matce się polepszy?". Czyż nie tak? Gdzie jest ta kobieta?

Nieśmiało podniosła się czyjaś ręka. Zeena skwapliwie ją wskazała.

– Cóż, droga pani, powiem tak: matka pani ciężko harowała przez całe życie i wiele się nacierpiała, głównie z racji pieniędzy. Ale jest tam coś jeszcze, zaraz, nie widzę wyraźnie…

Stan spojrzał na kobietę, która podniosła rękę. Żona farmera. Niedzielny strój, od dziesięciu lat niemodny. Zeena mogłaby tu mieć używanie – ta kobita aż się o to prosiła.

– Droga pani, rzekłabym, że matce pani potrzeba dłuższego wytchnienia. Nie mówię, że to sprawa prosta, bo i płatności są, i choroby w rodzinie, i rachunki od lekarza rosną. Wiem, jak to jest, bo sama kłopotów miałam co niemiara, jak my wszyscy, póki nie nauczyłam się kierować swoim życiem podług gwiazd. Ale myślę, że jeśli pani razem z braćmi… ach, nie, pani ma dwie siostry, prawda? Jedną? Cóż, jeśli więc obie z siostrą wynajdziecie sposób, żeby przez dwa tygodnie mogła odzipnąć, myślę, że rychło jej się polepszy. Ale trzeba dalej robić, co doktor każe. Znaczy, lepiej, żeby doktor ją obejrzał i osłuchał. Domowe leczenie nie za wiele tu pomoże. Potrzebny będzie lekarz. Może zamiast części zapłaty przyjmie kilka buszli ziemniaków albo warchlaczka. Tak czy siak myślę, że się matula wykuruje, trzeba mieć nadzieję. Jeśli przyjdzie pani do mnie zaraz po występie, może będę mogła powiedzieć coś więcej. Nie zaszkodzi też spojrzeć w gwiazdy, żeby nie zrobić czegoś w złym czasie w miesiącu. Widzę, że pan Stanton ma już sporą garść pytań, więc jeśli mi je tutaj przyniesie, będziemy dalej odpowiadać.

Stan przecisnął się przez tłum w stronę zasłoniętych kotarą drzwi z boku proscenium. Znajdujące się za nimi schodki z nieheblowanych desek prowadziły na scenę. Było tam ciemno i cuchnęło tanią whisky. Pod schodkami znajdowało się kwadratowe okienko, a za nim – niżej, pod sceną – mieściła się maleńka kanciapa. W okienku zamajaczyła opuchnięta nieogolona twarz mężczyzny ubranego w nieskazitelnie czystą białą koszulę. Wystawił rękę z plikiem kopert. Stan bez słowa podał mu te zebrane od publiczności, a przyjął lewe i sekundę później wkroczył z nimi na scenę. Zeena podeszła do stolika, na którym stały metalowa miska i ciemna butelka.

– Poprosimy tego dżentelmena, aby wrzucił wszystkie pytania do tej oto misy. Przy okazji powiem wam jeszcze, że ludzie pytają mnie czasem, czy to, co robię, ma coś wspólnego ze spirytyzmem. Zawsze im mówię, że mniej ze spirytyzmem, a więcej ze spirytusem. Otóż poleję nim teraz wasze pytania i wrzucę do misy zapaloną zapałkę. Przypatrzcie się, jak płoną, bo więcej ich nie ujrzycie. Jeżeli więc baliście się, że ktoś przeczyta wasze karteczki albo że ja sama zobaczę, co na nich napisaliście, możecie odetchnąć. Żadnej nawet nie tknęłam. Nie muszę, bo już teraz odbieram fluidy.

Zaułek koszmarów - okładkaZaułek koszmarów - okładka mat. prasowe

Więcej o: