Joanna Kurowska: Człowiek inteligentny potrafi zagrać głąba. Odwrotnie jest gorzej

Przebojowa i utalentowana, ale też wrażliwa i prostolinijna Kaszubka, pieszczotliwie nazywana przez rodzinę Kasieńką (naprawdę ma na imię Katarzyna!), świetnie odnalazła się w filmowym i teatralnym świecie. W szczerej rozmowie z Kamilą Drecką Joanna Kurowska opowiada o tym, jak bez żadnego wsparcia wydarła od życia tak wiele. O wieloletniej terapii, trudnych relacjach z ludźmi, osobistych tragediach, a w końcu o radości i zachwycie nad cudem każdego dnia. Publikujemy fragment książki "Każdy dzień jest cudem".

Wywiad-rzeka ukaże się 26 stycznia nakładem Wydawnictwa Otwarte.

Więcej interesujących tekstów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Czy jest jakiś serial, w którym pani nie grała?

Tak, "M jak miłość". Nawet żałuję, bo kręcą go obok mojego domu i mogłabym w kapciach chodzić do pracy. Granie w "Rodzinie zastępczej" było mordęgą, ponieważ zdjęcia odbywały się po drugiej stronie Wisły w Starej Miłosnej. Jechałam na nie przez całą Warszawę, ale nie narzekam, w końcu jesteśmy w Polsce i biorę, co dają. Grałam w pierwszej polskiej telenoweli – "W labiryncie", po kilku latach pojawił się "Czterdziestolatek: dwadzieścia lat później". W tym czasie nic więcej nie powstawało. Niektóre aktorki zżymały się na granie w serialach, twierdziły, że to obciach, a teraz wszystkie je widzę nie tylko w serialach, ale i w reklamach.

W labiryncie - Sławomira Łozińska i Marek Kondrat Do "W labiryncie" dołączyła w ostatniej chwili po rezygnacji innej aktorki

Może zrozumiały, że nie ma tylu ról dla kobiet, żeby można było sobie pozwolić na odmawianie. Nawet najbardziej wzięte aktorki grają w serialach. Zapytam o serial "Czterdziestolatek: dwadzieścia lat później", w którym grała pani ze świetnymi aktorami: Anną Seniuk, Wojciechem Malajkatem, Wojciechem Pokorą, partnerował pani Wojciech Mann. Jak się pani czuła w serialowym sequelu?

Sukces "Czterdziestolatka" był ogromny, toteż oczekiwano, że kontynuacja okaże się równie dobra. Trzeba jednak pamiętać, że zmieniła się sytuacja polityczna. Był rok 1993. Gruza napisał scenariusz raczej przyszłościowo. Trafnie przewidział powiązania bankowe, korupcję, wtedy jednak człowiek patrzył na przemiany ustrojowe idealistycznie. Gruza z Toeplitzem świetnie to wymyślili, ale wtedy to było dla widzów niezrozumiałe.

Trudno powtórzyć sukces pierwszej części. To się właściwie nie udaje.

Rzeczywiście, jeśli nie liczyć filmów o Jamesie Bondzie, ale to za każdym razem jest inna opowieść, osobna całość, a w rolę głównego bohatera wcielają się różni aktorzy. Poza tym wszystko jest oczywiste i zgodne z konwencją. Nieważne, czy na ekranie pojawi się Sean Connery czy Daniel Craig, to zawsze partnerować im będą piękne panienki, a samochody koziołkować i stawać w płomieniach, tylko technika bardziej się rozwinie. To jest stała – na tym polega współczesna baśń, w której dobro niezmiennie zwycięża, a James, popisując się nadludzką siłą, ze spaloną twarzą wychodzi z każdej opresji.

O jakiej roli pani marzy?

O dobrej. W Polsce mało pisze się interesujących ról dla kobiet. Podobała mi się "Cudzoziemka" z Ewą Wiśniewską w roli głównej, świetna była także Jadwiga Barańska w roli Barbary Niechcic z "Nocy i dni".

Zobacz wideo Co się stało z gwiazdami klasycznej ekranizacji "W pustyni i w puszczy"?

A Joanna Kulig w "Zimnej wojnie" albo Agata Kulesza w "Idzie" czy w "Róży"?

To prawda, to są role do pozazdroszczenia. Niemniej przyzna pani, że przekrój kobiecej natury, z jakim mamy do czynienia w przypadku roli Barbary Niechcic, jest niezwykły. Taka jest każda z nas: ciągle niezadowolona, marząca o mężczyźnie nierealnym, który zbiera nenufary, taka trochę pani Bovary. Kobieta nieumiejąca cieszyć się tym, co ma, gnająca za nieznanym, nieosiągalnym. Postać Barbary była strasznie wkurzająca, bo najbardziej nas denerwuje to, co mamy w sobie. Ten film obejrzałam wiele razy, za każdym razem widzę coś więcej.

Nigdy nie żałowała pani występowania w serialach?

Chyba nie, właściwie stale gram w serialach. Cieszę się, że w nich gram. Bardzo lubię swoją pracę, wykonuję ją najlepiej, jak potrafię. Proszę pamiętać, że Wydział Aktorski na moim roku ukończyło siedemnaście osób, z czego chyba tylko cztery uprawiają wyuczony zawód. Sukcesem jest więc już to, że się w nim utrzymałam. Znam roczniki, z których nikt nie pracuje jako aktor. Jeden z moich kolegów został gdzieś pracownikiem w IKEA, ktoś otworzył firmę, koleżanka jest żoną przy mężu, inna wylądowała w sklepie z odzieżą…

Co roku szkoły teatralne w Krakowie, Wrocławiu, Łodzi i Warszawie kończy około siedemdziesięciu osób. Działają także szkoły prywatne, na przykład Studium Wokalno-Aktorskie im. Baduszkowej, trafiają się naturszczycy, sporo jest osób znanych z tego, że są znani.

Pierwszy serial, w którym pani zagrała, to "Ucieczka z miejsc ukochanych" w reżyserii Juliana Dziedziny.

To jeszcze na studiach. Potem była rola w dwudziestopięciominutowym programie kabaretowym "Magazynio" z Krzysztofem Jaroszyńskim, Elżbietą Zającówną, Stefanem Friedmannem i Czarkiem Pazurą. Miałam dwadzieścia trzy lata i cieszyłam się, że mogę grać z uznanymi aktorami. Telewizja pokazywała to trzy razy w tygodniu.

To była jakaś potworna harówa.

Raczej dobra lekcja warsztatu i umiejętności kabaretowych.

Człowiek był młody i cieszył się, że gra w jednym z pierwszych sitcomów. Gdy dostałam rolę Graczykowej, byłam już w pewien sposób ukształtowana, również poprzez występowanie w Teatrze Telewizji. Wcześniej też miałam role w "Kiepskich", "Badziewiakach" i "13 Posterunku".

To były seriale komediowe o przeciętnej rodzinie, nawet bardzo przeciętnej, która nie ma marzeń.

Nie, marzenia to oni mają, na przykład żeby sprzedać samochód Bule. To są marzenia na miarę Graczyków. Odpowiem przy okazji na pytanie, którego wstydzi się pani zadać. W moim zawodzie tak to się toczy, że człowiek inteligentny potrafi zagrać głąba. Odwrotnie jest gorzej.

Jak wygląda budowanie takiej postaci? Podglądała pani ludzi na ulicy czy wystarczyła wyobraźnia?

Ten serial był świetnie wymyślony przez Jaroszyńskiego – mocną kreską narysowana Jadzia, a także jej konflikt z mężem konduktorem. Wystarczyło nie naddawać, nie wymyślać i nie robić z Graczykowej George Sand. Jak dostajesz rolę Graczykowej, to masz ją w punkt zagrać…

… a nie dodawać jej piór…

… cekinów, ornamentów i udawać, że ona właściwie po kryjomu czyta Prousta w oryginale. To jest tak napisana postać. Jeśli ją zagrasz po bożemu, to będzie dobrze. Czasami brak pokory aktora powoduje, że zgłębia postać, w której nie ma co zgłębiać.

Spodobało mi się przypuszczenie, że Graczykowa mogłaby czytać Prousta w oryginale.

Tu nie ma co filozofować. Jadzia patrzy, żeby jej się bigos nie przypalił, czy kupić śliwki na kompot, czy pomidor wrzucić do zupy. To są jej dylematy, a nie cierpienia młodego Wertera.

W 13 Posterunku grała pani Mirellę Ciaparę. W tym serialu występowali świetni aktorzy, na przykład Marek Walczewski.

Oprócz niego także Marek Perepeczko, Arkadiusz Jakubik czy Cezary Pazura. To był pierwszy sitcom w Polsce, na którym wieszano psy – prawdopodobnie dlatego, że puszczano śmiech z puszki. Tutaj miałam inną sytuację niż w "Graczykach". Scenariusz pisał i całość reżyserował Maciej Ślesicki, u którego nie można było przestawić ani przecinka, oddechu nie można było wziąć po swojemu. Jestem aktorką intuicyjną i kiedy mi się coś w gębie nie układa, to mam problem.

Męczyła się pani jak potępieniec.

Bardzo, chociaż muszę przyznać, że on to nieźle napisał. Trochę wyprzedził epokę, bo rola dla Cezarego Pazury przypomina późniejszy styl Jima Carreya, ale polska publiczność nie była jeszcze przygotowana na ten typ aktorstwa, na te plastikowe postaci, gdzie jeden jest dobry, drugi zły, jedna jest miła, inna wredna. Moja Ciapara jest postacią lateksową – to wariatka, szalona dziennikarka, kompletnie stuknięta. I taka powinna być, nie ma tu nic do niuansowania.

Sinead O'Connor O'Connor: Zawsze miałam zamiar zniszczyć zdjęcie papieża. Reprezentowało kłamstwa i przemoc

Ile w tej roli jest pani?

W każdej roli zostawia się trochę siebie, ale tak naprawdę im mniej jest mnie, tym lepsza rola.

Potem znowu wróciła pani do "Kiepskich"?

Obydwa seriale szły w Polsacie, nie można grać dwóch tak dużych ról na tej samej antenie, bo widzom pomieszałoby się w głowach. I jeden, i drugi serial poruszał podobną tematykę prostych ludzi, dlatego rozumiałam, że mi tę rolę w "Kiepskich" zmniejszyli.

Potem dołącza pani do ekipy serialu "Rodziny zastępczej", w której grała pani lekko szurniętą teściową jednej z bohaterek. Miałam wrażenie, że nieźle się pani bawiła w tej roli. Sporo też było scen z Marylą Rodowicz, która jest wokalistką, a nie aktorką.

Uwielbiałam grać z Marylą.

Ciekawe, skąd wziął się u niej instynkt komiczny.

Maryla to osobowość, ona nie musi nic grać, wystarczy, że jest – a jest bardzo intensywna. Taka slapstickowa postać z tymi swoimi strojami, włosami, makijażem… Nawet wzruszyła mnie swoją pokorą, bo uważnie oglądała odcinki. Nigdy nie oglądam tego, co zrobię.

Dlaczego?

Nie lubię, ale też nie chce mi się. Niektórzy aktorzy analizują kadr po kadrze, ale nie rozumiem tego. Przecież już nic nie można poprawić. Owszem, można wyciągnąć wnioski. Kiedy kręciliśmy "Rodzinę zastępczą", to żadnego odcinka nie widziałam, dopiero teraz, kiedy są powtórki, czasami siadam i oglądam.

Co myśli pani, kiedy ogląda siebie po latach?

Nawet mi się to podoba, ale generalnie nie oglądam siebie. Niektórzy na przykład analizują, jak zostali pokazani, i potem nudzą reżyserowi czy operatorowi, by ich oświetlić tak, a nie inaczej. Nie bardzo rozumiem, jak można mieć tak nadmuchane ego, żeby swoją osobą zajmować cudzy czas i przestrzeń. W domu na odtwarzaczu w kółko puszczają swoje role. Godzinami się gapią. Przychodzisz do nich, a oni wyciągają kasetę z nagraniem. Andrzej Kondratiuk pokazywał mi kiedyś, w jaki sposób pracuje z Igą Cembrzyńską. Szczerze mówiąc, byłam w szoku, bo on próbował z nią jakieś stany emocjonalne i wszystko nagrywał. Mówił do niej: "Jest ci źle", "Jesteś zazdrosna", "Teraz płaczesz" – i ona wszystko, o co ją poprosił, wykonywała. Wydawało mi się to czymś niepotrzebnym. Pewnie, są różne metody dojścia do roli, ale taki rodzaj tresury jest nie dla mnie. Aktorstwo według mnie nie polega na nieustannym ćwiczeniu stanów emocjonalnych. Byłam w szoku, że to dla kogoś może stanowić istotę życia – bycie aktorem przez cały czas. Bywałam u Igi Cembrzyńskiej i Andrzeja Kondratiuka w ich mieszkaniu na Ochocie i długo rozmawialiśmy. Uwielbialiśmy z sobą gadać. Bywało, że do rana.

Więcej o: