Na pewno spodoba się czytelnikom, którzy pamiętają czasy saszetek z kawą 3 w 1 i fanom Tarantino [FRAGMENT]

Mocno osadzona w klimacie lat 90., z wartką, filmową akcją i pełnymi garściami czerpie z popkultury, nawiązując do "Psów", "Ekstradycji", "Operacji Samum" i filmów Tarantino. Taka jest książka "Biały ląd", która ukazuje się 26 stycznia. Publikujemy fragment thrillera.

Akcja powieści rozgrywa się w 1998 roku w Kongu, gdzie młode wilczki kapitalizmu próbują zbić majątek na wydobyciu kobaltu. Szybko okazuje się, rzeczywistość wygląda inaczej niż w prospekcie dla inwestorów, a w biznes zamieszani są byli SB-cy i kongijscy rebelianci. Fabuła inspirowana jest luźno prawdziwymi wydarzeniami.

Zobacz wideo Historia powstania filmu "Operacja Samum" jest niesamowita. To opowieść o tym, jak Polacy dokonali niemożliwego

Więcej tekstów o książkach znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Łukasz Błaszczyk, Paweł Sajewicz i Marek Wełna "Biały ląd" - fragment:

Kroki na korytarzu usłyszał chwilę po tym, jak zamknął za sobą drzwi. Rzut oka na podwórze przed hotelem: terenówka wciąż stoi. Znów odbezpieczył broń, położył ją na stole naprzeciwko wejścia do pokoju i przykrył gazetą. Sam usiadł na krześle obok, prawą rękę wyciągnął na blacie, by w razie czego szybko sięgnąć po pistolet.

Kroki na schodach: ani ciężkie, ani lekkie. Uważne. Elodie przeskakiwałaby po dwa stopnie; ciągle się gdzieś spieszyła. Tadek? Odbijałby się po korytarzu jak kulka we flipperze. Więc kto?

Stukanie.

– Proszę – zawołał, nie ruszając się z krzesła. Jego dłoń przesunęła się w stronę gazety.

Drzwi skrzypnęły i w progu stanął barczysty biały mężczyzna po trzydziestce. Na nosie rogowe okulary z przezroczystego tworzywa, za nimi oczy wąskie i jakby przymglone, wysokie czoło, a na skroniach przedwcześnie łysiejącej czaszki resztki rzadkiej szczeciny. Twarz nadmuchanego sterydami dziecka. Zachwast.

– Strzała, Maks! – rzucił gość, uśmiechając się kretyńsko. – Mamy do pogadania, nie?

Maks poczuł mrowienie w koniuszkach palców.

Kadr z filmu Widzowie wychodzili z kin, a krytycy się zachwycali. Tarantino kręcił "Wściekłe psy" po kosztach

– Mamy... – ani spytał, ani stwierdził, kalkulując, czy jego żona i córka mogły już wylądować w Belgii. Ile mówiła Agnieszka? Samolot za cztery godziny. To gdzieś tak...

– Do pogadania o tej koncesji, byku – wyrwał go z rachunków Zachwast. – Ale coś? Tak w progu będę stał?

Gdy sięgnął do skórzanego neseseru z wytłoczonym logo propolu, który niósł pod pachą, Maks cały aż się naprężył. Jednak zamiast broni gość wyjął z walizeczki flaszkę.

– To zaprosisz mnie? Jak kolega kolegę?

Maks kiwnął głową, a Zachwast się wyszczerzył, zamknął drzwi i zrobił kilka szybkich kroków w stronę stołu. Dłoń Maksa przysunęła się jeszcze bliżej do gazety. Zachwast huknął flaszkę na stół, ale nie puścił szyjki. Stał, ściskając butelkę, i wciąż uśmiechnięty gapił się na wybrzuszone wydanie "Gazety Powszechnej" sprzed dwóch tygodni. W końcu przeniósł spojrzenie na Maksa i rzucił:

– A do mnie :Tygodnik Działkowca" nie dochodzi. – Po czym zwolnił chwyt na butelce, odstawił neseser na podłogę i odsunął się pod ścianę. Z daleka od Maksa, z daleka od broni.

Wagnerowi zdawało się, że słyszy huk własnej krwi w aorcie.

– Bo widzisz, Maks... – Zachwast mlasnął i pogrzebał palcem w uchu. – Widzisz... źle żeśmy do tego podeszli. Zamiast siąść przy wódeczce i jak koledzy wyjaśnić sobie wszystko, od razu kosa. A dlaczego? Bo poginęły jakieś kwity? Aj, przykre to, Maks, niekoleżeńskie. Powiem ci szczerze: gryzie mnie, że tak wyszło, mam do siebie pretensję. Ale ciebie nie winię, ty dobry chłop jesteś. Tylko szefa masz... – Wyjął palec z ucha i zapatrzył się na opuszek. – No, sam wiesz jakiego.

Maks starał się rozluźnić mięsnie twarzy, żeby nie było po nim widać konsternacji, która stopniowo brała górę nad nerwami. Czego ten człowiek chce? Miał tu przyjść, żeby mu grozić i stawiać żądania, w ostateczności go przekupić. Ale mówi coś o... kwitach. Chryste, na początku wspomniał o koncesji! Zgrywa durnia czy naprawdę nie wie, że już od dawna chodzi o co innego? – To co, napijemy się i wszystko sobie wyjaśnimy? – zapytał Zachwast. Maks odruchowo przebiegł palcami po blacie. Nie zamierzał dać się podpuścić. – Słuchaj, Grzegorz, myślę, że nic nie musimy sobie wyjaśniać. To w ogóle nie moja sprawa... – Ale widzę przecież, że ciebie to męczy, że chciałbyś pogadać... – Zachwast zawiesił głos. – Bo wiesz, interesy interesami, ale my się prawie nie znamy. Ja bym ci opowiedział o swojej rodzinie, ty mi o swojej. O żonie i córce.

Maksowi przemknął przed oczami obraz Agnieszki i Julki na Okęciu.

Przełknął ślinę. To tylko gra, to tylko gra. Nic im nie grozi ze strony Zachwasta. Są już bezpieczne.

– Czemu nie – wybełkotał.

– Świetnie, Maks, świetnie. – Zachwast pokiwał głową, ale nie zajął się flaszką. Nawet nie poprosił o szkło. – To może ja zacznę? Albo nie. Ty zacznij, ty, w końcu to ciebie wysłali, żeby rozpracować złego Zachwasta, Litwina, co ukradł Polakom koncesję, he, he, he.

– Nie, Grzegorz... znaczy... – Maks poczuł mrowienie.

Szkoła szpiegów w obozie wrogaMoje dziecko twierdzi, że "to taki drugi Harry Potter", a to naprawdę ogromny komplement

Musiał uważać. Zachwast może i wyglądał i zachowywał się jak półgłówek, ale to tylko poza, żeby go zmiękczyć, uśpić jego uwagę. "Chytry Litwin", tak sam o sobie mówił, chociaż nikt nie wiedział, skąd naprawdę pochodzi ani komu służy. Oficjalnie pośrednik Polaków w kontaktach z kongijskim przedsiębiorstwem górniczym, prawdopodobnie przedstawiciel mafii, polskiej albo ruskiej. Albo służb, co na jedno wychodzi.

– To jest tak, że ja osobiście nic do ciebie nie mam. Po prostu młody Rapacki kazał mi się wywiedzieć, co z tą koncesją, bo Kongijczycy problemy robią, no to zacząłem pytać i...

– No i czegoś się dowiedział? – Zachwast patrzył mu prosto w oczy, dopiero teraz z powagą. Maks musiał być diablo ostrożny.

– Szczerze? – Ze mną tylko szczerze, przyjacielu! Maks znowu przeleciał palcami po blacie. Powinien dać mu coś prawdziwego, coś mocnego, ale jednocześnie dalekiego od istoty sprawy.

– No więc powiedziano mi, jaki był wasz układ z Kongijczykami... – Zrobił wymowną pauzę. Zachwast nie zareagował. – Że napędzicie im inwestora, dość bogatego, ale zielonego w tej branży, takiego jak zbigzłom ze Szczecina, a potem, gdy już inwestor utopi kupę szmalu, miejscowi zaczną robić problemy. Na przykład z koncesją. Zabronią wywozu wydobytej rudy, kopalnia zacznie przynosić straty, a kiedy zarządowi spółki w Szczecinie zapali się pod tyłkiem, wy ofiarnie zaproponujecie jedyną drogę wyjścia: odkupienie kopalni za bezcen.

Zachwast wydął usta i powiedział:

– No to żeś mi teraz, Maks, zaimponował. Kawał planu, nie powiem. Poczekaj, muszę sobie gdzieś zapisać, zanim zapomnę. – Popukał się w skroń. Poprawił na nosie okulary. – Się, kurde, może jeszcze kiedyś przydać.

– Chciałeś wiedzieć.

– Tak, taaak... – Zachwast westchnął i wlepił swój zamglony wzrok w Maksa, długo nic nie mówił.

Maks wiedział zaś, że chytry Litwin miarkuje, czy to, co usłyszał, wyczerpało tematy do rozmowy.

– Wiesz co, Grzegorz, ja myślę, że myśmy się tu wszyscy niepotrzebnie pchali – zagaił niepewnie, żeby zagłuszyć własne myśli. – Nie uważasz?

Zachwast zignorował jego pytanie i mu przerwał: – A czy w tym swoim śledztwie Maks sięgnął dłonią do brody, jakby się chciał po niej podrapać. – ...nie zaglądałeś czasem do naszych magazynów? W ostatniej chwili dłoń skręciła i błyskawicznie zanurkowała pod leżącą obok butelki gazetę. Płachty wygniecionego papieru rozsypały się na podłogę, Maks złapał pistolet i wymierzył w Zachwasta.

Litwin się rozpromienił, jakby cały czas właśnie na to czekał.

- Masz trzy sekundy, żeby mnie przekonać, że to mimo wszystko przyjacielska wizyta – powiedział Maks. – No dobra, spróbuję. Napijemy się? – rzucił Zachwast bez przekonania, ale zaraz rozłożył ręce. – Nie udało mi się, co? Widzę, że się nie napijemy.

Wagner pokręcił głową.

To było w jego spojrzeniu: natychmiastowe potwierdzenie, z kim ma do czynienia. Nie musieli już przed sobą udawać. Zachwast to wiedział, Maks tak samo. Prowadzona od miesięcy gra kończyła się tu i teraz.

Zachwast przeszedł do rzeczy: – Masz coś, co do nas należy. – Miałem, fakt. Już nie mam. Ani jedna zmarszczka nie drgnęła na rozległej połaci czoła, które podjeżdżało Litwinowi do połowy czaszki. – Oj, to kiepściutko, stary. To musisz dla nas ten klamot odzyskać. Dla własnego dobra. – Nie da rady. – Dla własnego, Maks. I rodziny. – Zza szkieł rogowych okularów Zachwasta strzelały iskry satysfakcji, której wcale nie próbował ukryć. – Widzisz... W Warszawie zatrzymali twoją żonę i córkę. Jak nie oddasz, nikt nie będzie

Wagner mu przerwał: – Chuja zatrzymali. "Żona i córka", słowa rozeszły się po jego organizmie jak trucizna. – Chuja zatrzymali – powtórzył. – Okej. Ty tak mówisz: chuja. Ale ja ci coś pokażę. Mam tu telefon. Spróbuj mnie nie zastrzelić, jak będę po niego sięgał. Tak?

Maks nie odpowiedział.

Zachwast mimo to kucnął i otworzył neseser. Powoli wyjął ze środka klockowaty telefon komórkowy. Wstał i podszedł do biurka.

– Zadzwonię do Warszawy i podam ci słuchawkę. Porozmawiacie sobie z żonką.

Był najwyraźniej przygotowany, bo wcisnął tylko przycisk "redial".

– Cuda, nie? – rzucił, czekając na połączenie. – Nie mają tu dróg ani mostów, po lotniskach chodziłyby kozy, gdyby kóz nie wytłukła bida. I co? I se zrobili największą sieć komórkową w Afryce.

Wysunął do Maksa telefon.

Nie było mowy, żeby Zachwast dodzwonił się do Agnieszki. Ona i Julka powinny być gdzieś nad Niemcami, gdzieś...

(…)

Uspokój się, uspokój się, uspokój... Wstrzymała oddech i wsłuchała się w dźwięki dochodzące zza zaryglowanych drzwi. Dwa męskie głosy, strzyknięcie otwieranej puszki i znów męskie głosy. Żadnych kroków. Trwała bez ruchu z palcami zaciśniętymi na naderwanym skrawku samoprzylepnej folii ochronnej, któraą zaklejono jedyne okno – niedające się otworzyć, sprawdzała, sprawdzała ze sto razy – w pokoju, gdzie ją przetrzymywano. Trwała w oczekiwaniu na trzaśnięcie drzwiami, na kaszlnięcie, wybuch śmiechu, cokolwiek, co byłoby na tyle głośne

Telefon. Przy pierwszym sygnale spięła mięsnie. Przy drugim zacisnęła palce na skrawku folii tak mocno, że zbielały jej knykcie. Przy trzecim musiała działać, czwartego mogło nie być.

Gdy telefon rozdzwonił się po raz trzeci, jednym ruchem, łamiąc sobie paznokcie, naddarła folię i odsłoniła większą cześć brudnej szyby. Ujrzała chaszcze, śmieci walające się między drzewami, bocznicę kolejową, dalej budynki poznaczone wulgarnymi napisami. Zanim zdążyła rozważyć, gdzie ją wywieziono – Targówek? Służewiec? Grochów? Ursus? – ujrzała mężczyznę spacerującego z owczarkiem niemieckim wzdłuż bocznicy...

Zapomniała o ostrożności, zapomniała o mężczyznach za drzwiami. Zadziałał instynkt. Zaczęła walić pięściami w szybę, krzyczeć nieskładnie, szarpać za folię. Ale mężczyna jej nie słyszał. Ani nie widział. Schylił się po patyk i rzucił go psu.

– Te, dzierlatka, telefon do ciebie.

Zastygła i obróciła się przodem do drzwi. Nawet nie usłyszała, jak je otwierają. Przed nią stał jeden z porywaczy. Miał ze trzydzieści lat, a wygląd i głos dobrotliwego księgowego: metr osiemdziesiąt, kręcone włosy opadające na czoło, okulary, łagodne spojrzenie, dżinsową koszula. Nie wyglądał jak morderca, wyglądał niegroźnie, wyglądał jak... Nie miała prawa niczego podejrzewać, nie miała, skąd mogła wiedzieć, że...?

– Ej, paniusiu. Mężulek dzwoni. – Uśmiechnął się i wyciągnął ku niej słuchawkę telefonu, trzymając aparat w drugiej dłoni. Wskazał na kabel, który ciągnął się za nim do przedpokoju. – Zostaw już to okno i podejdź, bo przewodu mi nie styka.

Agnieszka spojrzała raz jeszcze za siebie, przez okno, w chaszcze, ale nikogo już tam nie było, po czym ominęła łózko na środku pokoju, podeszła do mężczyzny i wzięła od niego słuchawkę.

– Maks...? – Kto mówi? To był jego głos, to naprawdę był on! – Maks! Przepraszam, przepraszam! – przyspieszyła, by powiedzieć jak najwięcej, zanim zabiorą jej telefon. – Zrobiłam wszystko tak, jak ustaliliśmy. Nie wiem, jak nas znaleźli. Boże, Maks, trzymają Julkę osobno, nie chcą powiedzieć, co się z nią dzieje. Maks, błagam cię, uratuj ją.

Mężczyzna wyszarpnął jej z dłoni słuchawkę i ją odłożył. Następnie poklepał Agnieszkę po policzku i zamykając za sobą drzwi, rzucił:

– Styknie. Nikt nie lubi przegadanych scen.

Połączenie się urwało, a Maks zastygł z pytaniem w rozdziawionych ustach. Zanim zdążył je zadać, odezwał się Zachwast:

– Lepiej bym tego nie ujął. Posłuchaj małżonki, zrób, co ci każemy.

Wagner poczuł, ze jego palec mimowolnie wędruje w stronę spustu. Z trudem pohamował odruch, by zastrzelić Litwina.

– To... – wycharczał. – Jak? – Sąsiadka. Miała na was oko od dawna. Maks zbladł. Ona? Przecież... Ta młoda parka z szajbą na kino, wprowadzili się, zanim wyjechał do Afryki. Jeśli tamci sięgają? tak daleko, jeśli działali z takim wyprzedzeniem... Mój Boże.

Z otępienia wyrwał go śmiech.

– Aleś się teraz zesrał, chłopie. – Litwin klepnął go w ramię. – Nie no, Maks, jaja se robię z tą sąsiadką! Po chuj nam sąsiadka, skoro w Warszawie lotnisko jest tylko jedno?

"Siema! Gazeta.pl kolejny już raz gra #JedenDzieńDłużej dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Każde dodatkowe wsparcie dla tej akcji jest bezcenne. Licytujcie i kwestujcie razem z nami"

<<Reklama>> Ebook "Biały Ląd" dostępny jest w Publio.pl >>

Więcej o: