Wzięłam plecak i razem przemknęłyśmy do domku, omijając bawiących się ludzi. Nie było ich tak dużo, jak się obawiałam. Trzeba będzie włączyć tryb Zuza-podbija-Wrocław z początku studiów.
– Tu jest wszystko – zaniepokoiłam się.
Na każdym skrawku wolnej powierzchni leżały torby, ręczniki i walały się ubrania.
– Będziemy wszyscy spać na materacach, Mark i Kelly mają ich tu chyba z osiem. Ale na razie chodź, z tyłu jest pokoik, którego używamy jako przebieralni.
Ruszyłam za nią. Nie imprezowałam od zerwania z Mikołajem. Koleżanki ze studiów po obronie wyniosły się z Wrocławia, a dziewczyn z pracy nie znałam na tyle, by zwierzać im się z problemów sercowych. Gdy złożyłam wypowiedzenie, nawet się z nimi nie pożegnałam – po prostu nie przyszłam do pracy. Tak było łatwiej.
– Nie musisz się tu stroić jak w domu – wyjaśniła Ola, otwierając mój plecak i odrzucając z marszu dwie eleganckie sukienki, jakie przywiozłam. – Włóż coś lekkiego. Casual. Wierz mi, tu nosi się inaczej niż w Polsce. Bardzo inaczej.
Zmierzyłam ją sceptycznym spojrzeniem.
– W Nowej Zelandii kobiety mają bardzo… specyficzny gust – tłumaczyła Ola. – Można wręcz powiedzieć, że nie mają żadnego gustu, chyba że za taki uznamy podszywanie się pod bezdomnych.
Uniosłam brwi. Ola pokiwała głową z ponurą rezygnacją.
– Bezdomnych – powtórzyła.
– W porządku. – Poddałam się.
Może to i lepiej, uznałam, myśląc o dodatkowych kilogramach w okolicach brzucha i ud, które zbierałam od zerwania z Mikołajem. Przez ostatni miesiąc zapychałam smutki czekoladą, nie przejmując się rosnącymi pośladkami.
– Prysznic masz tam. – Ola machnęła dłonią w niesprecyzowanym kierunku.
Pół godziny później wyszłam na zewnątrz ubrana jak siostra Oli, w podobnych szortach i czarnej koszulce na ramiączkach. Żadnego makijażu i obcasów. Sam moment opuszczania pokoju był trudny, bo bez podkładu i tuszu do rzęs czułam się obnażona, jakbym zapomniała włożyć bluzkę.
Kto by pomyślał, że pierwszy krok do bycia obywatelką świata będzie polegał na wyrzuceniu maskary.
– Alex! – ktoś wrzasnął, ledwo stanęłyśmy w progu. – Są tu, są tutaj!
Znajomych Oli była zaledwie szóstka, choć przysięgam, robili hałas jak grupa przedszkolaków. Zaczęli się z nami witać tak wylewnie, jak tylko można się witać po chlaniu przez pół dnia, a ja próbowałam spamiętać wypadające mi z głowy imiona.
Z bliska widziałam wyraźnie, że z trzech obecnych przed domem dziewczyn żadna nie miała makijażu. Trochę dodało mi to otuchy. Nadal wyglądały lepiej niż ja, wymęczona po długim locie, ale nie przeszkadzało mi to. Dziś miałam się tylko odprężyć i dobrze bawić.
– Kim jest Alex? – spytałam, gdy ktoś znów ją zawołał.
– To ja – zaśmiała się Ola nerwowo. – To ja. Kiwusi mają problem z moim imieniem, więc tutaj jestem Alex.
– Kiwusi?
Spojrzała na mnie z rozbawieniem.
– Ach – załapałam. – Kiwi. Kiwusi.
– Chyba naprawdę zmęczył cię ten lot.
Wręczyła mi czerwony, plastikowy kubek. Upiłam z niego łyk i parsknęłam, gdy w gardle poczułam truskawkę. Przyjrzałam się uważnie jego zawartości. Na powierzchni pływały owoce.
– To poncz. – Ola zerknęła na moją minę. – Sok owocowy zmieszany z szampanem.
– I truskawkami.
– I truskawkami. Prosto z ogródka mamy Martiny.
Spojrzałam. Wciąż jeszcze sercem przebywałam w grudniu i truskawki prosto z ogródka nie mieściły mi się w głowie.
Za domem urządzono najpiękniejsze kameralne przyjęcie, jakie w życiu widziałam. W samym środku zbiorowiska stał stolik, a na nim waza z ponczem. Na kilku kocach rozstawiono krzesła, maty i rozrzucono poduszki. Wokół nich stały cztery lampy o wielkich złotych kloszach, a pomiędzy lampami wisiały sznury małych światełek. Rozpostarte na poduchach towarzystwo trzymało w dłoniach czerwone plastikowe kubeczki. Całość przypominała raczej plakat z katalogu Ikei niż kawałek rzeczywistego świata.
Uszczypnęłam się w ramię. Nie, nie śniłam. Spędzałam sylwestra w Nowej Zelandii, na końcu świata fi lmowo pięknym, u boku mojej przyjaciółki, za którą tęskniłam miesiącami. Byłam wolna, nareszcie wolna i lekka.
Do diabła z Mikołajem! Na facecie świat się nie kończy i z powodu braku faceta też nie, jak powtarzała mi od miesiąca Ola, zatwardziała singielka. Od naszego rozstania nie było dnia, żebym nie złościła się na niego za tę decyzję, ale dziś zobaczyłam to w innym świetle. Mikołaj wyświadczył mi przysługę – gdyby ze mną nie zerwał, nigdy bym się tutaj nie znalazła.
Tak czy inaczej, do diabła z nim!
Dołączyłyśmy do grupki, która grała w "never have I ever". Usiadłam między sześciopakiem piwa a blondynką o imieniu Martina i przez chwilę śledziłam zabawę w milczeniu. Przerzucali się postrzelonymi, absurdalnymi hasłami i przykładali kubki do ust o wiele częściej, niżbym się spodziewała.
– Próbujemy się szybciej upić, żeby zdążyć do północy – wyjaśniła moja sąsiadka konspiracyjnym szeptem. – Tylko dlatego gramy. Wszyscy znamy się od szkoły średniej, więc to nie tak, że możemy się czymś jeszcze zaskoczyć.
Martina o pucołowatych policzkach i szerokich ramionach wyglądała na dużo starszą ode mnie, więc z trudem uwierzyłam, że jesteśmy rówieśniczkami. Kolejne pół godziny zajęło mi rozszyfrowywanie jej akcentu, miękkiego i rozkołysanego wszędzie tam, gdzie w amerykańskich fi lmach padało twarde "e".
Szkoła mnie na to nie przygotowała, pomyślałam ponownie.
Gdy jednak wsłuchałam się w jej akcent, rozgadałyśmy się ze swobodą zawdzięczaną dwóm kubkom ponczu (bo przecież nie mojemu, szlifowanemu na filmachz angielskimi napisami angielskiemu) i tą szczerą bezpośredniością, na którą można się zdobyć tylko w rozmowach z kimś zupełnie obcym. Gdy Martina wstała, odwróciłam się do przyjaciółki.
– Czemu mówią na ciebie Alex?
– No słuchaj, to nie tak, że się wstydzę. Ja jestem i zawsze będę Ola, przysięgam. – Przyjaciółka zrobiła poważną minę. – Ale tutaj ola to jest hiszpańskie "cześć", więc ilekroć się komuś przedstawiałam, słyszałam w odpowiedzi "ooo, española". No ileż można.
– Simon przyjechał! – zawołał ktoś za moimi plecami.
– Simon – powtórzyłam, mając nadzieję, że chociaż jego imię zapamiętam. – Co za Simon?
Ola jęknęła z niesmakiem.
– A, nie zwracaj na niego uwagi. – Machnęła ręką, wylewając odrobinę ponczu. – Simon jest dziwakiem. Pogadaj z nim, na pewno będzie cię zaczepiał, bo jesteś nowa i egzotyczna, ale potem go unikaj.
Moja przyjaciółka rzadko kiedy była tak powściągliwa w komentowaniu innych osób, więc wiedziałam, że coś się kroi. Przyjrzałam się jej z rozbawieniem.
– Ja go słabo znam, nikt go zresztą za dobrze nie zna – dodała. – On się z nami nie trzyma za bardzo, wprosił się tu jako kuzyn Marka czy ktoś taki. Nie jest stąd, wpadł na weekend czy dwa kiedyś poimprezować z nami. Będzie cię podrywał. Wszystkie dziewczyny podrywa. Po prostu go olej.
I wtedy go zobaczyłam. Naprawdę nie mam pojęcia, czemu Ola szczędziła słów na jego temat, bo ja już po pierwszym spojrzeniu mogłabym o nim mówić w nieskończoność.
– Ślinisz się – stwierdziła zgryźliwie moja przyjaciółka.
Simon był postawny, o szerokich ramionach i długich nogach – musiał mieć dobry metr dziewięćdziesiąt. Mógł mieć tyle lat co ja – wydawał się trochę starszy, ale wszyscy kiwusi, których dzisiaj poznałam, wyglądali na starszych niż byli. Kolorowa koszulka opinała się na umięśnionym ciele, podobnie jak spodnie na mocnych, szeroko rozstawionych nogach. Chłopak stanął w progu i odwrócił się w głąb domku, więc miałam czas, by jeszcze przez chwilę nacieszyć nim oczy. Wiedziałam, że gdy tylko do nas podejdzie i palnie coś głupiego, czar pryśnie.
Mój wzrok prześlizgnął się po ciemnych, kręconych włosach, plecach i zsunął nieco niżej. Pośladki Simona stanowiły przyjemny widok, a ja jako świeżo upieczona singielka po raz pierwszy od lat mogłam bez wyrzutów sumienia doceniać przyjemne widoki. W moim brzuchu rozlało się przyjemne ciepło. Zdziwiłam się. Już od dawna nikt mi się nie podobał, nie tak po prostu, po jednym rzucie oka.
Z takim ciałem musiał mieć kobiety u stóp, pomyślałam z zupełnie bezinteresownym podziwem. Odetchnęłam głęboko. Głupiałam na widok przystojnego faceta, bo w krwi krążyły mi już trzy kubki ponczu, wstrząśnięte i zmieszane ze zmęczeniem i emocjonalną pustką, która panowała w moim sercu od miesiąca.
Simon był wszystkim tym, za czym tęskniłam od miesięcy, przywołałam się do porządku. Jestem singielką i może niedługo zacznę korzystać z tego stanu, ale póki co dopiero poznawałam Nową Zelandię, a u boku miałam przyjaciółkę, której nie widziałam od miesięcy. Powinnam skupić się na niej.
Zgodnie z tą myślą odwróciłam głowę i starałam się nie zerkać w stronę domku, co nie wychodziło mi najlepiej. Chłopak wypadł z domku i ruszył w naszą stronę u boku brunetki, której gęste loki opadały na twarz.
No, to by było na tyle, jeśli chodzi o ślinienie się do obcych facetów. Następnym razem najpierw sprawdzę stan cywilny.
Simon trzymał dłoń na jej talii we władczy sposób i pomyślałam, że to jeden z tych kolesiów, którzy lubią rządzić. Jeszcze lepszy argument, by go unikać.
Podeszli bliżej, a cała grupka wzniosła radosne okrzyki. Simon i brunetka musieli być w tym towarzystwie lubiani. Z bliska mogłam się lepiej przyjrzeć jego twarzy, rozjaśnionej żółtym światłem lampy. Przyjrzałam się i wstrzymałam oddech.
– Gapisz się – szepnęła Ola z łobuzerskim uśmiechem.
– Dziwisz mi się? Widziałaś, jak on wygląda?
Ola milczała. Z pewnością innego dnia skomentowałabym złośliwie tę jej powściągliwość, ale nie tego wieczoru i nie ze smakiem ponczu i truskawek na języku. Za bardzo szumiało mi w głowie.
Simon miał ostre rysy twarzy, kanciastą szczękę i szerokie, ciemne brwi. W ciemnobrązowych oczach odbijały się złote iskierki. Jego uśmiech, szczery uśmiech dziecka zmiękczał surową twarz i budził zaufanie.
Wraz z brunetką rozsiedli się niemal naprzeciwko mnie i Martiny. Wycofałam się nieco, nagle zawstydzona, że jestem tutaj i udaję jedną z nich, kiwusów – bo prócz Oli i mnie całe towarzystwo było miejscowe. Miałam wrażenie, że ledwie Simon na mnie spojrzy, zaraz się domyśli, że jestem oszustką.
Chwila, ile ja wypiłam, że zaczęłam się przejmować opinią obcego kolesia?
Zbyt późno zarejestrowałam jego pytanie o piwo i chłopaka w okularach wskazującego na zapas leżący obok mnie. Simon, nie wstając, oparł się na jednej dłoni i wyciągnął drugą w moją stronę. I wtedy na mnie spojrzał.
Cholera, ale on był piękny. Z bliska dostrzegłam długie rzęsy i kilka złotych piegów na jego nosie.
– Cholera – mruknął, wisząc w niewygodnej pozycji.
– Cholera co? – spytałam bezmyślnie.
– Ale ty jesteś piękna.
Uniósł brwi i rozchylił soczyste wargi. Przysięgam, gdybym go… Nie dokończyłam tej myśli, nie potrafiłam. Miałam mętlik w głowie.
Simon zamrugał. Rozbawiło mnie zdezorientowanie na jego twarzy. Chyba nie spodziewał się, że powie coś takiego. Mimo woli wybuchnęłam śmiechem.
– Śmiejesz się ze mnie, księżniczko? – spytał zaczepnie.
Sięgnął po piwo i nagle siedział już przy mnie. Martina gdzieś zniknęła. W tym momencie mógłby ją porwać statek kosmiczny, a ja i tak bym nie zauważyła.
– Tak – przyznałam bezczelnie. – Śmieję się i nie będę za to przepraszać. Cheers.
Stuknęłam plastikowym kubkiem o jego butelkę. Simon siedział tak blisko, że czułam jego oddech na odsłoniętym ramieniu. Powietrze między nami stężało, stało się lepkie i duszne. Między nami trzaskały iskry pożądania. Znów się zaśmiałam, tym razem nerwowo, by przełamać ciszę. Chłopak nie odrywał ode mnie oczu.
– Jestem Simon – przywitał się.
– Zuza.
– Zu… co?
– Zuza – powtórzyłam dobitnie. Nie miałam zamiaru bawić się w bycie jakąś zagraniczną Susan, nawet jeśli chodziło tylko o jedną noc zapomnienia. Bo wiedziałam już, że z tym facetem tutaj chcę się zapomnieć.
Zaskoczyłam samą siebie – tak zdecydowana nie byłam chyba nigdy. Teraz jednak rozpędzony ponczem mózg pracował w trybie: poderwać. Albo dać się podrywać. A potem go wykorzystać i porzucić. Ach, Zuza jako femme fatale, tylko tu, tylko dziś.
Chłopak wyrwał mnie z pijackich mrzonek.
– Susa – powtórzył z namaszczeniem.
Uniósł zimną od butelki dłoń i przesunął palcami po moim biodrze. Zamrugałam, starając się nie dać po sobie poznać, że jestem zdziwiona. Kiwusi przechodzili do rzeczy znacznie szybciej niż Polacy. A może to tylko Simon.
– Twoja koleżanka na ciebie czeka – zwróciłam mu uwagę.
Przez chwilę przyglądał mi się z roztargnieniem, jakby nie miał pojęcia, o kim mówię. Wreszcie odwrócił się i poszukał wzrokiem brunetki, która zniknęła.
– Nic jej nie będzie – powiedział krótko i zmienił temat. – Ty jesteś tą koleżanką Alex?
Zacisnął lekko palce, a ja gwałtownie sapnęłam. Mieszanina chłodu i siły pozbawiała mnie mózgu.
– Mhm.
– Wszystkie Polki są tak stuknięte jak ona?
No i masz ci los, zalał skwierczące pożądaniem iskry kubłem zimnej wody. Odsunęłam się i odwróciłam twarz. Grupka znajomych nie zwracała na nas uwagi, pochłonięta rozmowami, tylko Ola co jakiś czas patrzyła w naszą stronę, jakby chciała się upewnić, że nie potrzebuję pomocy. Kilkanaście kroków dalej brunetka Simona śmiała się i obejmowała Martinę. Nie zerkała na nas.
Odwróciłam się znów w stronę chłopaka i posłałam mu spojrzenie pełne politowania.
– A czy wszyscy Nowozelandczycy to bezczelne bezmózgi? – spytałam z najsłodszym uśmiechem. – Czy też jesteś jedyny w swoim rodzaju?
– Och! Łamiesz mi serce – roześmiał się.
Simon dramatycznym gestem złapał się za pierś i nie uszło mojej uwagi, że mięśnie odznaczały się wyraźnie pod materiałem koszulki. Zapragnęłabym położyć na niej dłoń i sprawdzić, czy rzeczywiście jest tak twardy, na jakiego wygląda. A potem przesunęłabym palcami po brzuchu i jeszcze niżej.
– Uśmiechasz się – zauważył.
Potrząsnęłam głową. Nie, Zuza, nie polecisz na kolesia, który obraża twoją przyjaciółkę. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Gdy to nie pomogło, powachlowałam się dłonią, by wyrzucić z głowy kosmate myśli.
<<Reklama>> Ebook "Styczniowa Letnia Noc" dostępny jest w Publio.pl >>