Podszywał się pod wydawców i wykradł cyfrowe kopie setek książek. Nikt nie wie, jaki był jego cel

Przez kilka lat agenci FBI łamali sobie głowy nad tą sprawą. Brakowało motywów, nie pojawiały się żądania okupu, nikt nie handlował w darknecie. A jednak ktoś wykradał setki nieopublikowanych książek największym wydawnictwom świata. Nie dało się przewidzieć, gdzie i kiedy uderzy. Dobrze znał rynek i potrafił się podszyć pod niemal każde wydawnictwo.

Teoretycznie sprawa wykradzionych manuskryptów, które nigdy wcześniej nie ujrzały nawet dziennego światła, została rozwiązana na początku stycznia 2022 roku. Agenci Federalnego Biura Śledczego zatrzymali wtedy na nowojorskim lotnisku JFK 29-letniego Włocha.

Zobacz wideo Popkultura odc. 100

Jak w filmie

Filippo Bernardini został aresztowany w okolicznościach idealnych do pokazania w spektakularnej scenie filmowej - wysiadł z samolotu na lotnisku i opuścił je w asyście pracowników FBI. Pojawiły się oficjalne komunikaty i zarzuty: władze oskarżyły go o cyberprzestępczość, kradzież tożsamości i długoletni przekręt, w którego ramach podszywał się pod różne osoby z branży wydawniczej po to, by nielegalnie zdobyć setki nieopublikowanych powieści i nadchodzących książek.

Bernardini celował precyzyjnie, ale w szerokim spektrum. Wykradał książki tych najsławniejszych, w tym nagrodzonej literacką nagrodą Nobla Margaret Atwood, Stiega Larsona, Sally Rooney czy Ethana Hawka. Jednocześnie nie miał skrupułów, by wyłudzać cyfrowe egzemplarze debiutanckich powieści początkujących pisarzy. Choć trwało to długo, udało się go nareszcie pojmać. Sęk w tym, że ciągle nie wiadomo, dlaczego z takim fanatycznym i metodycznym zacięciem inwigilował pisarzy, wydawców, agentów literackich i łowców talentów po to, by zdobywać kolejne książki.

Agenci federalni opisali schemat jego działania: kiedy upatrzył swoją ofiarę, kontaktował się z nią drogą mailową. Pisał z fałszywych adresów, które nieznacznie tylko różniły się od nazw domen, pod które się podszywał - to było kwestia jednej dodatkowej albo przestawionej litery. Przykładowo, kiedy podszywał się pod agenta z prestiżowego wydawnictwa Penguin Random House, używał domeny "penguinrandornhouse.com" zamiast "penguinrandomhouse.com" - zamiast "m" wpisał zbitkę "rn", co stanowi trudny do wyłapania szczegół - relacjonuje "La Voce di New York". A ponieważ Bernardini od kilku lat pracował dla londyńskiego wydawnictwa Simon&Schuster, doskonale orientował się w branżowym slangu, znał dobrze procedury wydawnicze na różnych etapach - wiedział, jak budować narrację w wiadomościach, by wyglądała wiarygodnie.

W ten sposób Filippo Bernardini sfałszował 160 różnych internetowych domen wydawnictw - także tych działających w Nowym Jorku, Szwecji czy na Tajwanie. Poza fałszywymi skrzynkami nadawczymi tworzył także nieprawdziwe strony logowania, by wykraść ofiarom loginy i hasła, dzięki którym zyskiwał dostęp do prawdziwych danych firmy, którą miał na celowniku. Niektórzy z komentatorów utrzymują, że skala jego oszustw jest tak rozległa, iż trudno uwierzyć, że jest to dzieło tylko jednej osoby.

Dlaczego tajemniczy złodziej kradł książki?

Dziennikarze zaczęli drążyć i szukać informacji o człowieku, który przez ponad pięć lat sprawiał, że nikt w branży wydawniczej nie mógł się czuć bezpiecznie. Tworząc własne profile w mediach społecznościowych, Filipo starał się zachować ostrożność: w większości przypadków nie ma tam jego nazwiska. Udało się jednak dotrzeć do jego profilu na LinkedIn, z którego wynika, że zrobił licencjat z języka chińskiego - uzyskał go na katolickim uniwersytecie w Mediolanie, a potem zdobył tytuł magisterski z zakresu wydawnictwa na University College London.

Jak relacjonuje "New York Times", mężczyzna pracował jako włoski tłumacz z chińskiego i przełożył m.in. biograficzny komiks Rao Pingru. Od 2016 roku pracuje dla londyńskiego wydawnictwa, wobec którego FBI nie postawiło żadnych zarzutów i nie włączyło do śledztwa. Bernardini został zawieszony w obowiązkach zawodowych po aresztowaniu, a firma wystosowała oficjalny komunikat, podkreślając, że wszystkich szokują doniesienia o jego działalności.

Michael Driscoll z FBI w oficjalnym komunikacie podkreśla, że nieopublikowane manuskrypty to "skarb dla autorów, którzy poświęcili swoją kreatywność i czas na stworzenie dzieła sztuki". Wydawcy "robią wszystko, co w ich mocy, by chronić te dzieła z powodu ich wartości". Zdaniem FBI Bernardini, uzyskując od młodych autorów niewydane jeszcze teksty, "próbował ukraść cudze pomysły literackie dla siebie, ale w ostateczności nie był na tyle kreatywny, by uszło mu to na sucho".

Jeszcze zanim aresztowano Bernardiniego, były podejrzenia, że manuskrypty wykradane są w ramach szpiegostwa przemysłowego. Żadna z powieści nigdy jednak nie wypłynęła. Mało tego - choć mężczyzna wykradł cyfrowe kopie setek powieści i książek, nie czerpał z tego nigdy żadnych korzyści finansowych. Stephanie Merrit z "Guardiana" spekuluje, że być może Bernardini na początku po prostu szukał nowych historii, a być może chciał otwierać pliki ze świadomością, że jest jedną z pierwszych osób, które mają okazję czytać daną książkę. Merritt nie wyklucza też możliwości, że mężczyzna może być niespełnionym pisarzem szukającym zemsty za to, że jego powieść została odrzucona. A może szuka pomysłu, który kiedyś będzie mógł przedłożyć w wydawnictwie jako własny?

Szwedzki wydawca Daniel Sandström przypuszcza z kolei, że cały proceder był dla Włocha psychologiczną grą, pokazem siły. Jego zdaniem oszust czerpał ewidentną przyjemność z tego, że potrafi zmanipulować doświadczone i zasłużone na rynku persony. Może też chciał sprawić, żeby wydawcy nie czuli się bezpiecznie i w ten sposób znęcał się nad swoją konkurencją, której chciał pokazać swoją wyższość - nawet jeśli pozostawał anonimowy. 

Bernardini w swoim opisie na LinkedIn podkreśla, że kocha książki i ma "obsesję na punkcie słowa pisanego oraz języków". W profilu napisał, że jego misją jest upewnienie się, że książki "będzie można czytać i podziwiać na całym świecie w najróżniejszych językach". Może to jest właśnie wyjaśnienie, które ukrył przed naszymi oczami.

"Nie jestem winny"

Filippo Bernardini po aresztowaniu został postawiony przed sędzią w Nowym Jorku. W sądzie reprezentowała go Hannah McCrea z biura federalnych obrońców dla osób, których nie stać na komercyjnych prawników. W czasie przesłuchania 29-latek utrzymywał, że jest niewinny stawianych mu przez FBI zarzutów. Jak donosi "The Book Seller", prokurator Daniel Nessim utrzymuje, że kiedy Bernardini został zatrzymany przez FBI, miał dopytywać: "Nie jestem amerykańskim obywatelem, więc dlaczego mam być sądzony w USA?".

Sędzia Robert Lehrburger wypuścił go za kaucją w wysokości 300 tys. dolarów - ta została zabezpieczona przez zastaw londyńskiego domu partnerki Bernardiniego. Mężczyzna złożył u władz swój paszport i zobowiązał się nie opuszczać Nowego Jorku - ma zostać u przyjaciela w dzielnicy West Village. Jego obrończyni przekazała mediom: "To doświadczenie bardzo uczące pokory - mój klient tak zamierza do niego podejść".

Więcej o: