Samotna i tajemnicza, Gala wychowywała się w Rosji, wyrastając na dziewczynę zbuntowana przeciw konwenansom, kochającą życie wolne od wszelkich podziałów i zaszufladkowań, migotliwe i pełne blasku. Uchodziła za femme fatale o niezaspokojonych apetytach, raz pełną żaru, kiedy indziej lodowatą.
Więcej tekstów na temat literatury znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Książka "Gala. Niebezpieczna muza", której autorką jest francuska pisarka Dominique Bona, ukaże się 9 lutego nakładem Oficyny Literackiej Noir sur Blanc. Autorką przekładu jest Maria Żurowska.
Paulowi Éluardowi źle się wiodło. Jego małżeństwo się rozpadało. Jego poezji brakowało werwy. Jego przyjaciele się pokłócili. Ponadto praca coraz bardziej go irytowała: przy rue Ordener, gdzie w dalszym ciągu był pracownikiem ojca (tego określenia używał Clément Grindel, wypisując synowi upoważnienia), transakcje go nudziły, a nawet więcej, przygnębiały, bo musiał rozstrzygać ludzkie problemy, jakie wiązały się z nabywaniem gruntów i ich dzierżawą, wbrew sobie decydował o przetargach, uchyleniach konfiskat czy o odrzuceniu niezamożnych klientów. Jego profesja budziła w nim odrazę: nie znajdował w niej żadnego pocieszenia w swoich troskach.
Jego rodziców niepokoił niemiecki malarz, który zadomowił się u syna i, zdaniem Paula, miał wielki talent, ale żył na jego koszt, wpraszając się na posiłki, w dodatku pozostając w skandalicznej bliskości z Galą. Clémentowi Grindelowi z każdym dniem powodziło się lepiej, kupił więc piękną posiadłość w Montlignon, w lesie Montmorency. Pragnął, by syn zamieszkał w pawilonie sąsiadującym z domem, w dolnej części parku. Syn, bojąc się zbytniej bliskości, odmówił, więc rozpieszczający go tatuś kupił mu w miasteczku Eaubonne willę z dwoma tysiącami metrów kwadratowych gruntu, odległą zaledwie o kwadrans od jego posiadłości. Miejsce to, odcięte od świata, słynęło ze świeżego leśnego powietrza. Nie było tam stacji kolejowej, skąd można byłoby dotrzeć do Paryża pociągiem. Paul i Gala, którzy jeszcze nie umieli prowadzić, byliby więc uzależnieni od Clémenta Grindela, który sam jeździł jednym z samochodów, a drugi powierzał szoferowi. Małżonkowie wyrazili zgodę: w wieku dwudziestu dziewięciu lat Paul Éluard został właścicielem nieruchomości. Clément Grindel szybko się jednak rozczarował: jeśli wyobrażał sobie, że podporządkuje sobie syna i synową, ofiarowując im piękny dom blisko siebie, i że zdoła przepędzić intruza, jego nadzieje okazały się płonne.
„Dom lalki" w Eaubonne, jak miał go nazwać Éluard, był ukryty za murkiem z cegieł, w ogrodzie obsadzonym kasztanowcami i sekwojami. Ta ładna willa pod numerem 4 przy avenue Hennocque (numer telefonu 45 w Eaubonne można było przeczytać w notesie Bretona pod datą: styczeń 1924 roku) łączyła w sobie elementy nowoczesności z podróbką stylu Ludwika XVI. Miała łupkowy dach i jasną fasadę, którą zdobił ceramiczny fryz przedstawiający kwiaty lotosu. Na wysoki parter składały się kuchnia, salon i jadalnia. Na pierwszym piętrze znajdowała się sypialnia małżeńska, pokój Cécile i łazienka. Rodzice uważali, że na drugim piętrze ich syn mógłby urządzić biuro dla siebie lub pokój do zabawy dla Cécile, chyba że zostawiłby tam poddasze… Kiedy tylko Éluard zamieszkał w domu, nie zawahał się ani chwili: kazał wyburzyć część ściany pod dachem od strony północnej i ku wielkiemu zaskoczeniu rodziców wstawił tam wielkie szyby. Drugie piętro miało być pracownią. Dla kogo? Dla Maxa Ernsta oczywiście. Paul Éluard mu to obiecał. Malarze, o czym Clément Grindel może nie wiedział, najchętniej pracują przy świetle z północy.
Éluardowie świętowali we trójkę przenosiny do nowego domu, mieszkali dalej pod jednym dachem, zgodnie dzieląc się udrękami przyjaźni i miłości.
(…)
Eaubonne było domem poety, gdzie on sam od razu poukładał swoje książki oraz przedmioty, jakie wywoływały w nim marzenia i które ze znawstwem kolekcjonował, szczególnie różne fetysze, totemy, lalki, tam-tamy z Afryki i z Oceanii, a więc wyrzucone na brzeg zbiory z kontynentów odkrywanych przez niego w wyobraźni. Lecz Eaubonne było również domem malarza: Ernst znosił z pracowni, w której malował, wielkie płótna, zawieszał je w salonie, w jadalni albo w sypialni małżeńskiej. Składając dowody iście twórczego szaleństwa, tak jakby to miejsce służyło mu za źródło natchnienia, nie zadowalał się malowaniem jednego obrazu za drugim, malował również na ścianach, sufitach i drzwiach. Jego sztuka zawładnęła całym domem. Wylewała się na teren Éluarda i panoszyła wszędzie z taką siłą i ekscentrycznością, że zapominało się o pozostałych częściach wystroju. Całkowicie przeobraziła tę niedużą willę.
Louis Aragon napisał w nadziei, że nareszcie przekona Douceta, że Ernst ma talent: jego płótna to „krajobrazy apokaliptyczne, miejsca nigdy niewidziane, przebóstwienia. Człowiek czuje się przeniesiony na inne planety, w inne ery, między wielkie płonące liany, w wielkie, pokryte pyłem węglowym, spustoszone przestrzenie". Świat Maxa Ernsta, z jego marzeniami, dziwnymi i przerażającymi, z jego humorem zaprawionym goryczą, już na pierwszy rzut oka nie był taki, żeby każdy pragnął ozdobić swój salon jego dziełami. „Kim jest Max Ernst?" — zapytał Breton medium: śpiącego Desnosa. „Nurkiem w skafandrze i hiszpańską gramatyką" — odpowiedział Desnos.
Łagodny i pokojowo nastawiony artysta o lazurowych oczach, którego powściągliwość od razu budziła w ludziach zaufanie, „uroczy młody człowiek", jak się o nim wyrażał jego lekarz, malował koszmary, w których trudno było dostrzec granicę między światem realnym a szaleństwem i gdzie z całą mocą królowały wszechpotęgi: absurd, szyderstwo i strach. „Na widok jego obrazów chciałoby się wyć…" — powiedział lekarz. „Naprawdę można by uznać, że to malował szaleniec…" Ernst, który nie miał grosza, zapłacił mu za tę diagnozę obrazem.
O ile Gala — podobnie jak Éluard, a zupełnie inaczej niż poczciwy doktor — podziwiała wszystko, co namalował Max Ernst, o tyle jego świat musiał ją niejednokrotnie zaskoczyć lub zaniepokoić. Nie istniało zresztą nic bardziej obcego twórczości jej męża. Poezja ta przywoływała z możliwie największą prostotą, z idealnym umiarem i czystością uczucia ludzkie z życia codziennego, wszystko, co mężczyźni, kobiety, dzieci na planecie Ziemia mogą odczuwać czy postrzegać. Nie istniało nic bardziej obcego łagodności i nostalgii świata Éluarda niż malarstwo Maxa Ernsta z jego wizjami przenoszącymi widza na inne planety (jak to określił Aragon). Choć Max Ernst był „uroczym" towarzyszem, wesołym, rozbawionym, żartującym, to paradoksalnie był zarazem artystą o niepokojącej wyobraźni. Éluard nigdy nie opiewał Gali inaczej jak kobietę, bardziej lub mniej zmysłową, kokieteryjną, eteryczną, despotyczną i zmienną, zależnie od kolorytu i momentu ich wspólnej historii. Ernst natomiast ją przeistaczał. Przedstawiał ją inaczej, oczywiście jako istotę żeńską, która uwolniona od praw ciążenia mogłaby spaść z innej galaktyki: ukazywał ją owiniętą wokół jakiejś linii lub zawieszoną w powietrzu, z otwartym brzuchem, czerwonymi włosami, bez oczu lub pokrytą insektami… spod jego pędzla wychodziła nierealna lub nadnaturalna. Zdziwienie połączone z niepokojem było dla Gali nowym doznaniem w miłości. Bardzo dalekim od poczucia bezpieczeństwa, jakie dawały jej uwielbienie Éluarda i jego nieodłączne komplementy.
(…)
Można sobie wyobrazić nastrój, jaki mogła stwarzać wizja marzeń i przeciwstawionych im koszmarów na ścianach domu w Eaubonne, pokrytych freskami niczym we włoskim pałacu renesansowym. Cały salon, którego dwie przylegające do siebie ściany były na wysokości ponad dwóch metrów sygnowane „Max Ernst", dawał złudzenie zaczarowanego ogrodu, poprzetykanego niebieskimi i zielonymi lianami. Królowała w nim Gala. Dominowała nad krajobrazem, z podniesionym ramieniem, pochyloną głową, wysmukła i naga, z brzuchem ziejącym wnętrznościami. Ernst namalował to, co bardziej niż harmonijne proporcje, bardziej niż długie, kształtne nogi i dziewczęce piersi przesądzało o pięknie jej ciała: ukazał przede wszystkim jej królewską postawę. Gala łączyła w sobie dwie zalety, często nie do pogodzenia, które na fresku wiernie przedstawił Max Ernst: siłę i wdzięk.
Wokół niej igrały duchy, niepokojące i zabawne, z Ernstowskiego raju: cudowny żółty kanarek; kaczki jadące na rowerach („wodorowerach") w basenie; nos w kształcie puzonu, bez twarzy, do której mógłby się przyczepić; dziwna postać, której stopa opierała się na brunatnym żaglu statku spacerowego; wiele modliszek o powszechnie znanej żarłoczności; dłonie nienależące, podobnie jak noc, do nikogo, jakby wystające ze ściany; obejmujące się pary w sarkofagu… I wszędzie niebieskie i zielone liany sugerujące naiwnie namalowaną dżunglę, skąd obsesyjnie wciąż wyłania się kobiece ciało.
Twory wyobraźni Maxa Ernsta nie zdobiły tylko salonu. Wspinały się na piętro pod pracownię, gdzie za pomocą zwykłego fryzu złożonego z kwiatów i dziwnych zwierząt przeobraziły sypialnię Cécile w pokój dziecinny jak z bajki, w pokój dla dzieci szaleńców. Wchodziły do łazienki, gdzie ogromna truskawka, gruba niczym potwór, sięgała aż do sufitu. Wreszcie jaśniały pełnią blasku w sypialni Paula i Gali: na drzwiach, tuż obok łóżka, Max Ernst namalował Galę naturalnej wielkości. Ubrana w spodenki gimnastyczne, z gołymi piersiami i zawiązanymi oczami owijała się wokół niebieskiej liany. W ręku trzymała białego pająka.
Wystrój domu w Eaubonne był tak zaskakujący, że wydarł z gardła André Bretona, który sprzyjał przecież Maxowi Ernstowi i zawzięcie go bronił, okrzyk przerażenia, kiedy razem z Simone przyszedł na kolację: „I pomyśleć, że okolice podmiejskie i wieś kryją w sobie takie osobliwości!". Bez wątpienia Paul Éluard pośród dzieł Maxa Ernsta, jego iluzjonistycznego malarstwa, którego nie omieszkał (bo był z niego dumny) pokazywać każdemu z gości, zgromadził także wszystko to, co sam lubił i co zepchnięte na dalszy plan przez nieprawdopodobną agresywność kolorów zaczarowanego ogrodu być może stanowiło jego własny raj: kupowane na wyprzedażach stare książki obok zbiorków wierszy z dedykacjami, które specjalnie dla niego wpisali zaprzyjaźnieni z nim autorzy; obrazy Deraina, Picabii, de Chirico, Picassa, Marie Laurencin; afrykańskie maski i totemy z Oceanii, naczynia i fetysze plemion pierwotnych; wreszcie uwielbiane przez Galę lalki pueblos, pochodzące z Nowego Meksyku. W Eaubonne, w pozornie banalnym domu na przedmieściu, za bramą otwierał się widok na cudowny skład rzeczy. Dwa wyobrażone światy poety i malarza współistniały i współtworzyły dziwną, jedyną w swoim rodzaju atmosferę tego, co Breton nazwał „osobliwościami" z Eaubonne, był to lamus pełen tworów szaleństwa.
Gala kochała ten świat. Nienawidziła mieszczańskiego wystroju mieszkania przy rue Ordener. Natomiast dobrze się czuła w tej willi w stylu zaczarowanego pałacu, gdzie znowu gościły przedmioty ze sklepów ze starociami. Była to na wpół jaskinia Ali Baby, na wpół dom nawiedzany przez duchy, w którym Gala przechadzała się wśród pozostałości zaginionych cywilizacji i w światłach rzeczywistości istniejącej już tylko we śnie. Obaj mężczyźni wprowadzali ją w świat marzeń, odciągając bardzo daleko od codziennej monotonii. Taki wystrój lubiła najbardziej: w najwyższym stopniu intymny i bajkowy, niekonwencjonalny, noszący ślady dłoni artystów.
Podział był jednak nierówny, jeden świat górował nad drugim: w Eaubonne geniusz Maxa przyćmił talent Paula, to malarz swoją siłą twórczą zdominował otoczenie. Wrażenie było silne: już od progu wszyscy goście (co zgodnie przyznawali), sądząc, że wchodzą do Paula Éluarda, w rzeczywistości włamywali się do Maxa Ernsta. Cały dom naznaczyły kolory jego wyobraźni. W stworzonej przez niego atmosferze, w jego wyobrażeniach wyeksponowanych na każdej ścianie, na drzwiach, aż po sufit w pokoju dziecinnym, Paul Éluard żył, jadł, spał, niekiedy pisał, czytał, bawił się z dzieckiem albo kochał z Galą. Pozwolił się podbić i się nie bronił. Podziwiał artystę, swojego przyjaciela. Pomagał mu finansowo, nie tylko zapewniając mu dach nad głową, ale też kupując od niego obrazy. Mimo cierpienia, które ostatecznie wzięło górę nad entuzjazmem dzielenia się wszystkim, zawsze uważał go za rodzonego brata. Rodzicom doprowadzonym do wściekłości i pragnącym, by ich syn nareszcie pozbył się darmozjada, tłumaczył, że wierzy w geniusz Maxa Ernsta, w jego nierozpoznane talenty.
Nieliczne wiersze, które Éluard napisał w Eaubonne, wyrażały jednak przejmujący go smutek: po raz pierwszy poczuł się wykluczony z miłości Gali. Wobec niej i Maxa utracił swoje atuty. Stał się bezsilnym widzem, ofiarą własnej hojności i porywów przyjaźni. „Wiem to dobrze" — napisał w motcie do poematu Nudité de la vérité (Nagość prawdy):
Rozpacz nie ma skrzydeł,
Tak jak i miłość
[…]
Nie ruszam się,
Nie patrzę na nich,
Nie mówię do nich.
Lecz jestem równie żywy jak moja miłość i rozpacz.
<<Reklama>> Ebook "Gala. Niebezpieczna muza" dostępny jest w Publio.pl >>