Niemal każdemu z nas w życiu przydarzyła się taka sytuacja. Goni was jakiś studencki czy zawodowy termin, zwala się wam na głowę sprawa rodzinna, macie jakieś drobne problemy zdrowotne, a jakby tego było mało, pogoda za oknem jest paskudna. Do tego jeszcze trzeba przecież posprzątać, wyprasować, odkurzyć i wyrobić dziesięć tysięcy kroków. Nie mówiąc już o wypadzie na siłownię, przeczytaniu jakiejś książki czy obejrzeniu serialu, bo przecież wypada być na bieżąco. Macie już wszystkiego dość, ale kiedy chcecie się już poskarżyć czy nawet poprosić o pomoc, pojawia się wam w głowie taka myśl: „Nie no, przecież dam radę!" albo „To się da jakoś znieść", albo „Nie jest jeszcze NAJGORZEJ", „Jeszcze nie muszę prosić o pomoc, poradzę sobie". Sami przekonujemy siebie, że damy radę ze wszystkim. I wiecie co? Często tak jest. Pytanie tylko – jakim kosztem.
Człowiek jest w stanie wiele znieść. Psychicznie i fizycznie jesteśmy dużo bardziej odporni, niż nam się wydaje. Ludzka umiejętność przetrwania to jedna z tych rzeczy, która wciąż zaskakuje naukowców: lekarzy, psychologów, a nawet historyków. Nie chodzi mi jednak o sytuacje ekstremalne, gdzie ludzka umiejętność przeżycia zaskakuje nas nawet po latach. Mówię o zwykłym, codziennym życiu, w którym bardzo często coraz bardziej przesuwamy granice swojego komfortu, coraz częściej odmawiając sobie tego, co jest nam potrzebne, albo tego, co się nam należy. Nawet jeśli wydaje się nam, że prowadzimy całkiem przyjemne życie, często okazuje się, że w istocie wystawiamy samych siebie na ciągłe próby.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Potrafimy, rzucając się w wir pracy, zapomnieć o jedzeniu, chodzić spać coraz później, obiecywać sobie, że wstaniemy o szóstej rano tylko po to, by umyć podłogi. Ledwo widzimy, ale prasujemy koszulę, jednocześnie odganiając kota, który zawsze chce upolować żelazko. Słuchamy szefa, który chciałby nam podrzucić jeszcze jedno zlecenie, mamy, która kręci nosem w czasie spotkania, bo przyszłyśmy w niewyprasowanej bluzce, mediom, które zapewniają nas, że codziennie musimy robić coś tylko przez piętnaście minut (ćwiczyć, masować ciało, oddychać spokojnie, medytować itp.). A jakby tego było mało, znajomi wokół ciągle kończą jakieś kursy czy szkolenia. Jeśli dorzucimy jeszcze do tego obowiązki wynikające z macierzyństwa czy z ojcostwa, to nagle znajdziemy się w kieracie ciągłych wymagań, zadań i narzucanych nam obowiązków. I wciąż będziemy dawać radę. Człowiek jest pod tym względem niesamowitą istotą.
Te wszystkie refleksje przyszły mi do głowy, kiedy rozmawiałam z moją znajomą. Opowiadała o sytuacji, w jakiej się znalazła. COVID-19 zamknął ją w domu z mężem i małym dzieckiem. W niewielkim mieszkaniu dwie osoby próbowały pracować zdalnie i ogarniać znudzonego kilkulatka. Jakby tego było mało, wisiała nad nią praca naukowa, która – jak wiadomo – nie bierze pod uwagę wielu życiowych zakrętów i wydarzeń tak drobnych jak światowa pandemia. Spytałam ją wtedy, dlaczego nie spakuje całej swojej rodziny i nie pojedzie do swoich rodziców. Mieszkali w dużym pięknym domu, a swojego wnuka kochali ponad wszystko. Jasne – nie zawsze człowiek powinien zwalać się rodzinie na głowę, ale w czasach pandemii wszyscy mieliśmy nieco większą tolerancję na krewnych, którzy chcą u nas przeczekać czas zarazy. Odpowiedziała mi właśnie tak jak wiele osób: „Nie no, jeszcze dam radę".
To „dam radę" to właśnie to niesłychanie pojemne stwierdzenie, do którego wrzucamy cały nasz dyskomfort. Niekiedy „dajemy radę" tak długo, że zupełnie zapominamy o tym, że przecież to nie tak miało być. Życie nie powinno polegać na „dawaniu rady". Na ciągłym udowadnianiu światu, że sobie ze wszystkim sami poradzimy. Nikt nie chce być uznany za nieudacznika, ale jednocześnie – czy jeśli budzimy się rano z myślą, że musimy tylko dotrwać do wieczora, to czy już nie jesteśmy na niebezpiecznej ścieżce. Takiej, która prowadzi do przepracowania, osamotnienia i życia, w którym ciągle coś gonimy, ale nie mamy ani chwili oddechu. Dlaczego tak bardzo trudno powiedzieć „już nie daję rady" i poszukać rozwiązania, którym zazwyczaj jest prośba o pomoc?
(…)
Prośba o pomoc to nie jest najgorsza rzecz, jaką można zrobić. Wręcz przeciwnie – to udawanie, że jesteśmy sobie zawsze sami dać radę, prowadzi do większych katastrof. Chyba każdy zna z pracy sytuację, kiedy nowy pracownik boi się poprosić o wskazówki czy podpowiedź, a potem okazuje się, że wszystko wyszło nie tak. Gdyby prośba pojawiła się wcześniej, nie byłoby problemu. Znamy to też z własnego życia, kiedy w końcu docieramy do ściany i wszystko nam się spektakularnie sypie, bo choć możemy bardzo długo dawać radę, prędzej czy później zawsze dochodzimy do kresu naszych możliwości. Połowa opowieści o odnoszących sukcesy ludziach, którzy dawali sobie ze wszystkim radę, pracując kilkanaście godzin dziennie, wcale nie kończy się wspaniale. Okazuje się, że bez chwili oddechu nie tylko łatwo popełnić błąd, ale też nie zauważyć, że wcale nie idzie nam tak dobrze. Może dbamy o to, jak prezentujemy się światu, ale niekoniecznie dbamy o samych siebie. Łatwo po drodze zapomnieć, że ciągły stres i przemęczenie to nie są rzeczy, które można po prostu ignorować. Czasem, zanim my zdążymy poprosić, by ktoś nam pomógł, zaczyna się buntować nasze ciało. I wtedy zwykle robi to na całej linii, pokazując, że niekoniecznie trzeba pracować w kamieniołomach, by wziąć na siebie pracę ponad siły. Zresztą tu też spotykamy się z tym, jak kultura nam pokazuje zmęczenie, często noszone niczym order na piersi. Ludzie lubią się chwalić, jak dawno nie spali, ile kaw wypili, jak bardzo „nie widzą na oczy". Trochę sugerując, że brak odpoczynku to nie coś, co powinno nas niepokoić, ale coś, co powinniśmy traktować z dumą.
Wokół nas jest całkiem sporo ludzi, którzy pomóc nam nie tylko mogą, ale i chcą. Spotkać się, posiedzieć z dzieckiem, pomóc przestawić coś w mieszkaniu czy nawet spojrzeć na naszą pracę i powiedzieć, czy aby wszystko jest okej. Jeśli prosząc o pomoc, pamiętamy o zasadzie wzajemności (ja pomogę tobie, ty kiedyś pomożesz mnie), to ostatecznie może się okazać, że nasze życie będzie dużo bezpieczniejsze. Bo inni ludzie to przede wszystkim siatka bezpieczeństwa, w której i my jesteśmy jednym z oczek. To nie przypadek, że ludzie skupiają się w grupy, a nie żyją zupełnie samotnie. Sama natura nam podpowiada, że stado jest bezpieczniejsze niż jednostka. I choć dziś można sobie samodzielnie spokojnie dać radę, to jednak nie warto z tej sieci pomocy nie korzystać. Dosłownie po to funkcjonujemy w społeczeństwie, by się wspierać i by sięgać po pomoc innych. Prośba o wsparcie nie jest oznaką słabości, ale podstawowym elementem wspólnego życia.
<<Reklama>> Ebook i audiobooki Katarzyny Czajki-Kominiarczuk dostępne są w Publio.pl >>