23 lata po kompletnej klęsce "płaczący bolszewik" nieoczekiwanie wziął rewanż. Zagłosował, jak oczekiwał Putin [FRAGMENT]

"Kalejdoskop znanych bądź ukrywających się w cieniu postaci, pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji, chwilowych wzlotów i ostatecznych upadków, obdarowań i kradzieży, spisków, podgryzań, kłamstw i podstawiania nóg. Kapitalnie udokumentowana panorama elit rządzących Rosją na tle świata całego dotychczasowego XXI wieku i szokująca rzecz o mechanizmach autorytarnej władzy, o jakich dziś powinniśmy wiedzieć jak najwięcej." - zapowiadało wydawnictwo tę książkę z 2017 roku. Dzisiaj publikujemy jej fragment.

Michaił Zygar "Wszyscy ludzie Kremla", Wydawnictwo Agora - fragment:

1 marca 2014 roku był sądnym dniem. Władimir Putin oficjalnie zwrócił się do Rady Federacji – wyższej izby rosyjskiego parlamentu – z prośbą o pozwolenie na użycie sił zbrojnych poza granicami kraju. Tego wymaga konstytucja, ale oczywiście to czysta formalność i nigdy wcześniej żaden rosyjski prezydent tego nie robił. Borys Jelcyn nie prosił parlamentu o zgodę na wprowadzenie wojsk do Czeczenii, a Dmitrij Miedwiediew do Gruzji. Ale obaj przekonywali, że te sytuacje nie były żadną wojną, tylko "operacją antyterrorystyczną" albo "operacją zaprowadzania pokoju". Putin jednak celowo zwrócił się do parlamentu – sam ten gest był już symboliczny. W ten sposób groził światu.

Zobacz wideo "Putin chce zrobić z Polski i innych państwa znowu kraje podporządkowane Rosji, a z Polaków zrobić niewolników"

A świat nie był na to przygotowany. Reakcją był szok. Ale w największym szoku była Walentina Matwijenko, przewodnicząca Rady Federacji, która miała akurat wolny dzień (to była sobota) i niewiele czasu, żeby zebrać swoich podopiecznych i jednogłośnie zaaprobować decyzję prezydenta. Nie było żadnych wątpliwości co do wyników głosowania – senatorowie zawsze i wszystko aprobowali jednogłośnie. Ale jak ich zebrać?

Gdy Walentina Matwijenko, która w młodości była wychowawcą na obozie pionierskim, dowiedziała się, że musi koniecznie zgromadzić choćby połowę senatorów, wybuchła histerycznym śmiechem. Zadanie faktycznie należało do tych niewykonalnych. Rada Federacji to nie organ, który pracuje jak zegarek. Oficjalnie izba wyższa rosyjskiego parlamentu zbiera się w Moskwie dwa razy w miesiącu – nie licząc całej zimy i lata, gdy senatorowie mają wakacje. Senatorowie mają więc tylko 15 do 20 dni roboczych rocznie, ale i tak nie wszyscy uczestniczą w posiedzeniach. Frekwencja zazwyczaj wynosi około 50 proc. (to wystarcza do osiągnięcia kworum). Ale statusem senatorowie równi są członkom rządu i otrzymują takie samo wynagrodzenie co federalni ministrowie. Tylko że większości senatorów pensja ta nie jest w ogóle potrzebna. Członkami Rady Federacji bardzo często zostają miliarderzy, którzy potrzebują potwierdzenia swojej pozycji obecnością w najważniejszych instytucjach państwa. Albo są to byłe kryminalne "autorytety" (zresztą, również miliarderzy), które potrzebują statusu senatora jako zabezpieczenia przed karnymi dochodzeniami. I tylko w rzadkich przypadkach członkami Rady Federacji zostają zasłużeni emeryci, których z wielkiej polityki odesłano na zasłużony odpoczynek.

Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Wiosenna sesja jeszcze się nie zaczęła, dopiero co się skończyła olimpiada w Soczi – wszyscy senatorowie byli na urlopie: jedni w Alpach, inni na wyspach. W ciągu doby trudno byłoby dodzwonić się do wszystkich – a co dopiero zmusić ich do pojawienia się w pracy. Senatorów gorączkowo obdzwaniali sama Matwijenko, jej zastępcy, szefowie komisji, gubernatorzy – tym, którzy mieli prywatne samoloty, polecono zabierać ze sobą innych – dostarczać do Moskwy towarzyszy niedoli, nawet jeśli oznaczało to przerwanie urlopu.

Posiedzenie wyznaczono na szóstą po południu. Ale o szóstej nie było kworum. Niemniej jednak przewodnicząca Walentina Matwijenko ogłosiła, że to "awaria techniczna" i zaproponowała, by mimo wszystko zaczynać – jak twierdziła, jeszcze kilku senatorów obiecało dojechać już w trakcie posiedzenia. I rzeczywiście, wkrótce na tablicy pojawiła się liczba 90 – dowieziono spóźnialskich.

Dostarczeni z Alp Francuskich senatorowie byli jednomyślni. Gdyby ich przemowy usłyszał nieprzygotowany widz, mógłby pomyśleć, że Rada Federacji aprobuje wprowadzenie wojsk nie na Ukrainę, ale od razu wypowiada wojnę USA. "Barack Obama przekroczył czerwoną linię, obraził cały naród rosyjski!" – awanturował się wiceprzewodniczący Worobjew. Był znany jako najlepszy przyjaciel i wieloletni zastępca ministra obrony Siergieja Szojgu. I jako ojciec gubernatora obwodu moskiewskiego; opuszczając stanowisko podmoskiewskiego gubernatora, Szojgu przekazał je synowi najlepszego przyjaciela i swojemu chrześniakowi. "Rosja powinna odwołać swojego ambasadora z Waszyngtonu" – żądał senator.

Ale nikt nie przemawiał równie dramatycznie jak 84-letni senator Nikołaj Ryżkow. Nie powiedział w sumie nic nowego. Że na Ukrainie dokonano "zamachu stanu", do władzy doszła "brunatna dżuma" i że to efekt spisku "Amerykanów i innych Szwedów". którzy już wcześniej "rozgromili Jugosławię, Egipt, Libię, Irak itd.". To standardowa retoryka starego komunisty. Ale dla Ryżkowa zarówno jego przemówienie, jak i samo głosowanie oznaczały triumf i całkowitą rehabilitację. Nikołaj Ryżkow był przedostatnim premierem Związku Radzieckiego.

To właśnie on przeprowadzał gospodarcze reformy pierestrojki, które później uznano za fatalne w skutkach. W 1990 roku pokłócił się z Gorbaczowem, przeszedł zawał i podał się do dymisji, krytykując prezydenta ZSRR i oskarżając go o to, że niszczy wielki kraj. W 1991 roku Ryżkow próbował wrócić do polityki – właśnie on był głównym rywalem Borysa Jelcyna podczas pierwszych, historycznych wyborów na prezydenta Rosji. Jelcyn zwyciężył wówczas w pierwszej turze, a Ryżkow zajął drugie miejsce, otrzymując zaledwie 16 proc. głosów. Na tym jego kariera polityczna, zdawałoby się, została zakończona. Zapomniano o Ryżkowie – chociaż wciąż zajmował jakieś oficjalne stanowiska, a w 2003 roku, w wieku 74 lat, został senatorem.

Rozpad Związku Radzieckiego i krach gospodarki planowanej były dla Ryżkowa życiową tragedią. Przez ostatnie 20 lat piętnował liberałów u władzy, przede wszystkim Aleksieja Kudrina. Publicznie cieszył się jego dymisją. Ryżkow i Kudrin wyznawali kompletnie przeciwstawne poglądy. Jeden – były kierownik wydziału gospodarki KC KPZR, apologeta filozofii i marksistowsko-leninowskiej; drugi – zdecydowany zwolennik gospodarki rynkowej. Jeszcze pod koniec lat 80., podczas pierestrojki i pierwszych Zjazdów Deputowanych Ludowych, Ryżkow był niemal głównym wrogiem Anatolija Sobczaka, przyszłego mera Petersburga, szefa i nauczyciela Kudrina i Putina. W swojej wspomnieniowej książce "Droga do władzy" Anatolij Sobczak poświęcił Ryżkowowi cały rozdział pod tytułem "Płaczący bolszewik Nikołaj Iwanowicz". Opisuje w nim premiera jako idealną śrubkę w radzieckim mechanizmie, jako przedstawiciela nomenklatury, który jest gotów bronić jej interesów do ostatniego tchu.

Ale 23 lata po swojej kompletnej klęsce "płaczący bolszewik" nieoczekiwanie wziął rewanż. Związek Radziecki, rzecz jasna, się nie odrodził, ale Ryżkowowska, staroradziecka retoryka nagle stała się stosowna, aktualna i popularna. Co więcej, Ryżkow był obecny na posiedzeniu Rady Federacji, podczas której go podjęto decyzję o wprowadzeniu rosyjskich wojsk na Ukrainę. A do tego on sam pochodził z Ukrainy. Urodził się w obwodzie donieckim, w rodzinie górniczej. "Płaczący bolszewik" był szczęśliwy.

Ryżkow, trzeba to powiedzieć, nie był jedynym senatorem "Ukraińcem" głosującym za wprowadzeniem wojsk. Na Ukrainie urodziła się również przewodnicząca Walentina Matwijenko – dopiero na studia wyjechała do Petersburga, rodzinnego miasta Putina, Kudrina i Sobczaka.

Wszyscy członkowie Rady Federacji zagłosowali za. Jednak następnego dnia Walentina Matwijenko otrzymała reprymendę najpierw od administracji prezydenta, a potem kolejną – od samego Putina, że podczas historycznego posiedzenia była tak niska frekwencja. Zaledwie 90 osób na 168 senatorów.

16 marca przeprowadzono referendum na Krymie. Tego samego dnia USA i Unia Europejska opublikowały pierwsze listy rosyjskich prominentów objętych sankcjami. Znalazła się na nich i Walentina Matwijenko, i senatorowie najbardziej aktywnie opowiadający się za wprowadzeniem wojsk na Ukrainę. W tym również 84-letni Nikołaj Ryżkow. Dzięki sankcjom Nikołaj Ryżkow nagle został bohaterem. Zaczęto kręcić o nim filmy, federalne gazety przeprowadzały z nim wywiady, w których tytułowano go "ostatnim premierem imperium". Odnaleziony patriarcha rosyjskiej polityki piętnował "zdrajców" – Gorbaczowa i Jelcyna – i chwalił Putina za odrodzenie kraju.

<<Reklama>> Ebook "Wszyscy ludzie Kremla" dostępny jest w Publio.pl >>

Trwa rosyjska wojna przeciwko Ukrainie. Są informacje o zniszczonych domach, rannych i zabitych. Potrzeby rosną z godziny na godzinę. Dlatego Gazeta.pl łączy siły z Fundacją Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM), by wesprzeć niesienie pomocy humanitarnej Ukrainkom i Ukraińcom. Każdy może przyłączyć się do zbiórki, wpłacając za pośrednictwem Facebooka lub strony pcpm.org.pl/ukraina. Więcej informacji w artykule:

Specjalne wydanie po ukraińsku z najnowszymi informacjami z Ukrainy. Gazetę możesz pobrać bezpłatnie tutaj

Więcej o: