Po raz pierwszy od wielu tygodni kalendarz Ugura Sahina był niezapełniony. (…) Był 24 stycznia, a w Niemczech rozkręcał się powoli rok 2020.
Lokalne media w Moguncji (…) relacjonowały protest ekologiczny, w ramach którego uczniowie szkół zablokowali ruch na odcinku wielu kilometrów. Artykuł wstępny w "Der Spiegel", jednym z najbardziej szanowanych niemieckich periodyków, poświęcony był rosnącemu zjawisku niemieckiego gangsta rapu i jego wątpliwej etyce. W cyfrowym wydaniu tygodnika znalazły się teksty spekulujące, czy walki wewnętrzne w Partii Demokratycznej pomogłyby Donaldowi Trumpowi w ponownym wyborze, oraz analiza cyberwojny prowadzonej przez królestwo Arabii Saudyjskiej, które zostało oskarżone o zhakowanie telefonu założyciela Amazona Jeffa Bezosa. Na szpaltach poświęconych nauce można było przeczytać raport z chińskiego megamiasta Wuhan, nękanego przez nowe zakażenie układu oddechowego.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Około 50 przypadków tej choroby, monitorowanej przez lokalne władze, miało podobno swój początek na hurtowym mokrym targu" Huanan, gdzie sprzedawano owoce morza, żywy drób, nietoperze, węże i świstaki, z których część pozbawiano życia na miejscu. Chociaż było za wcześnie, by wyciągać jakiekolwiek wnioski, dowody wskazywały na coś, co u epidemiologów wywołuje dreszcze – tak zwane przenoszenie międzygatunkowe.
Innymi słowy, wirus prawdopodobnie przeszedł ze zwierząt na ludzi zupełnie nieświadomych tego, co się dzieje. Trwał ewolucyjny wyścig zbrojeń między tym przerażającym nowym wrogiem a połączonymi siłami ludzkiego układu odpornościowego.
Artykuł wzbudził pewne zainteresowanie Ugura, który całe swoje dorosłe życie poświęcił na zrozumienie, w jaki sposób układ odpornościowy mobilizuje rozproszone oddziały do walki z chorobą. Założona wraz z żoną, Özlem Türeci, paręnaście lat wcześniej firma BioNTech pracowała nad projektami mającymi na celu stworzenie szczepionek przeciw grypie, AIDS i gruźlicy. Nieznośne drobnoustroje nie były jednak głównym zmartwieniem pięćdziesięcioczteroletniego naukowca. Tylko kilkanaścioro spośród ponad tysiąca pracowników U?ura opracowywało leki zwalczające choroby zakaźne. Reszta koncentrowała się na podstawowej misji małżeństwa – na leczeniu raka. W końcu, po latach, byli u progu znaczącego przełomu.
Właśnie tę wiadomość: lekarstwo na niektóre nowotwory może być w zasięgu ręki, Ugur przedstawił 19 dni wcześniej na dobrze sobie znanym forum w San Francisco. (…) Kiedy Ugur wszedł na podium – zamieniwszy zwyczajowy gładki T-shirt na koszulę z kołnierzykiem i marynarkę – prawie 200 osób zwróciło uwagę na ekran projektora umieszczony nad jego ostrzyżoną na jeża głową.
Prezentacja została przesłana niemal w ostatniej chwili do internetu – zgodnie z wymogami regulatorów rynku – dzięki niezwykłemu zwyczajowi Ugura, który nie znosił tracić dnia z powodu zaburzeń zegara biologicznego po podróży i próbował trzymać się niemieckiego czasu podczas tych krótkich wypraw.
Po szesnastogodzinnej podróży z Moguncji do Kalifornii, nie skończywszy opracowywania slajdów, od razu poszedł spać i w dniu ważnego wystąpienia obudził się o drugiej w nocy, aby dalej nad nimi pracować. Miał trudności ze skondensowaniem wszystkiego, co chciał przekazać, w dwudziestominutowej prezentacji, a kiedy jego koledzy wynurzyli się zaspani kilka godzin później, znaleźli swojego szefa otoczonego kubkami po kawie i resztkami ciastek ze Starbucksa, które przywiózł ze sobą z domu, wciąż robiącego ostatnie poprawki w ulubionym PowerPoincie.
Ugur nie musiał się tak przejmować. Wartość akcji BioNTechu nagle skoczyła i wzrosła ponadtrzykrotnie w ciągu trzech miesięcy od chwili początkowo niespełniającego oczekiwań debiutu na nowojorskiej giełdzie Nasdaq, do którego doszło podczas spowolnienia gospodarczego. Firma zamierzała rozpocząć siedem badań klinicznych leków, które miałyby zwalczać guzy lite, takie jak zaawansowany czerniak. Na konferencji Ugur szczegółowo omówił te osiągnięcia, walcząc z chęcią większego zagłębienia się w dane badawcze, którymi pasjonował się znacznie bardziej niż komercyjnymi kamieniami milowymi. Publiczność, złożona w dużej mierze ze specjalistów z branży, wydawała się zachwycona. Ugur powiedział słuchaczom, że w tym roku – 2020 – BioNTech udowodni, że wątpiący nie mieli racji.
Nie było czasu do stracenia. Wkrótce po zakończeniu wykładu Ugur wskoczył do samolotu do Seattle, gdzie spotkał się z zespołem Fundacji Billa i Melindy Gatesów, która niedawno podpisała z BioNTechem umowę o wartości 100 milionów dolarów na opracowanie mnóstwa nowych leków. Kilka godzin później przeniósł się do Bostonu, aby zatrzymać się w małej firmie zajmującej się immunoterapią raka, którą BioNTech zamierzał kupić za 67 milionów dolarów. Celem wizyty było zapewnienie jej pracowników, że Ugur jest naukowcem zainteresowanym tutejszymi innowacjami, a nie przebranym w fartuch laboratoryjny sępem, który przybył, aby wypatroszyć firmę i zredukować jej siłę roboczą. (…)
Kiedy podróżował z lotniska na lotnisko, od kraju do kraju, natknął się na kolejne wzmianki o wybuchu epidemii w Chinach i przeprowadził kilka swobodnych rozmów z przyjaciółmi i współpracownikami na temat nowej choroby. Temat jednak tak naprawdę nie wzbudził jego ciekawości. Patogeny przełamujące barierę gatunkową, znane jako wirusy odzwierzęce, nie były rzadkością, a prawdopodobieństwo, że nagromadzenie ponad spodziewaną liczbę przypadków infekcji doprowadzi do kryzysu zdrowia publicznego, było minimalne. Ugur, człowiek zapracowany, który miał przed sobą dwa tygodnie intensywnych zajęć, zbytnio się tym nie przejął.
Przynajmniej do tamtego piątkowego wieczoru, kiedy (…) przewijając starannie zaznaczone zakładki, zwrócił uwagę na swoje ulubione strony – wybitne czasopisma naukowe, takie jak "Nature" i "Science", często donoszące o osiągnięciach zespołu, którym kierował wraz z Özlem – oraz na okładkę "The Lancet", jednego z najstarszych i najbardziej szanowanych czasopism medycznych. Tam jego wzrok przyciągnął raport ponad 20 naukowców pracujących w Hongkongu, przedstawiający analizę "rodzimego skupiska zapalenia płuc związanego z nowym wirusem z 2019 roku". Jego wzrok przyciągnęła druga część tytułu, która skłoniła Ugura do kliknięcia: "…wskazującego na transmisję między ludźmi".
Na dziesięciu stronicach studium przeprowadzono zwięzłą analizę sposobu, w jaki nowa choroba rozprzestrzeniła się wśród pięciorga członków rodziny, która niedawno wróciła do domu w Shenzhenie, chińskiej stolicy technologii, po tygodniu pobytu w Wuhanie. Autorzy studium dowiedzieli się o tych przypadkach, kiedy rodzina zgłosiła się do olbrzymiego szpitala klinicznego prowadzonego przez uniwersytet w Hongkongu z takimi objawami, jak gorączka, biegunka i ostry kaszel. Zaintrygowani i nieco bezradni lekarze zaordynowali wykonanie zdjęć rentgenowskich, kazali pobrać od pacjentów próbki krwi, moczu oraz kału i przebadać je pod kątem dowodów na wszystko: od zwykłego przeziębienia, przez grypę, po infekcje bakteryjne, jak te wywoływane przez chlamydie. Wszystkie wyniki testów okazały się jednak ujemne.
Zapędzeni w kozi róg badacze pobrali od członków zakażonej rodziny wymazy z nosa i próbki śliny, by przeanalizować sekwencję genetyczną tej tajemniczej choroby. Okazało się, że jest ona blisko związana z kilkoma koronawirusami, szczególnie z podgrupą, co do której uważano, że ogranicza się do nietoperzy.
Ten patogen nosił wszystkie znamiona nowej choroby odkrytej niedawno w Wuhanie. Zapytani pacjenci twierdzili, że nigdy nie byli w pobliżu "mokrego targu" w tym mieście ani nie mieli do czynienia ze zwierzętami, czy to żywymi, czy martwymi. Nie próbowali przysmaków z mięsa w miejscowych restauracjach i właściwie przez cały pobyt cieszyli się domową kuchnią swoich trzech mieszkających w mieście ciotek.
Ta ostatnia rewelacja mocno zaskoczyła Ugura. Odsunął krzesło od biurka, wyjrzał przez okno na majaczące w dali wieże tysiącletniej katedry w Moguncji i zaczął analizować implikacje tego, co przeczytał. Informacje sugerowały, że kontakt ze zwierzętami był zaledwie źródłem choroby, którą – kiedy rozpowszechniła się lotem błyskawicy wśród ludzi, przenosząc się z jednej osoby na drugą – zarażało się coraz więcej mieszkańców wszystkich miast w Chinach. Już sam ten fakt był powodem do poważnego zaniepokojenia, ale w czasopiśmie był jeszcze jeden szczegół, który Ugur uznał za nawet bardziej przerażający. Siódmy członek rodziny – siedmioletnia wnuczka – czuł się zupełnie dobrze, ale lekarze w Shenzhenie i tak przeprowadzili testy w kierunku nowego koronawirusa, po czym stwierdzili, że wyniki są dodatnie. Wskazywało to na fakt, że w przeciwieństwie do wybuchu epidemii wirusa SARS--CoV w 2002 roku tym razem mieli do czynienia z patogenem, który może przemieszczać się niepostrzeżenie wśród całkowicie zdrowych ludzi. Natknęli się na cichego zabójcę.
Umysł Ugura zaczął pracować na przyspieszonych obrotach. (…) Gdyby ten nowy wirus mógł krążyć incognito, uniemożliwiając władzom i instytucjom ochrony zdrowia identyfikację, kto może zarażać, a kto nie, w ciągu kilku dni wymknąłby się spod kontroli. Mrocznym, ale logicznym skutkiem – co U?ur nagle sobie uświadomił – było to, że wszelkie kontakty międzyludzkie będą uważane za groźne, a to może rozerwać rodziny i społeczeństwa oraz zrujnować globalną gospodarkę. Taka zapowiedź, którą w tamtych dniach wyśmiałby każdy przypadkowy obserwator, w ciągu zaledwie paru miesięcy miała okazać się wręcz prorocza i wcale nie tak odległa od prawdy.
Kluczowe pytanie brzmiało: "Jak wiele szkody wirus już zdążył wyrządzić?". Autorzy badania wydawali się przekonani, że są świadkami "wczesnej fazy epidemii", i wzywali władze "do izolowania pacjentów oraz jak najwcześniejszego śledzenia wszelkich kontaktów i do kwarantanny". Ugur czuł instynktownie, że bagatelizują zagrożenie. Potrzebował jednak więcej danych. Zanim przeczytał tę nazwę w czasopiśmie medycznym, właściwie nic nie wiedział o Wuhanie i zrobił wstępne założenie, że to z pewnością małe miasto. (…) Szybkie wyszukiwanie w Google’u wyprowadziło go z błędu. Miasto liczyło co najmniej 11 milionów mieszkańców, co oznaczało, że było bardziej zaludnione niż Londyn, Nowy Jork czy Paryż. Film na serwisie YouTube pokazywał nowoczesny i rozbudowany system metra.
Ugur sprawdził następnie połączenia lotnicze i kolejowe z miasta. Gdyby miał w zwyczaju używać wulgaryzmów, po tym, co zobaczył, kląłby jak szewc. Każdego tygodnia odbywało się 2300 planowych lotów z Wuhanu do różnych miast w Chinach, jak również do takich metropolii jak Nowy Jork, Londyn czy Tokio. Rozkład jazdy pociągów był podany prawie w całości po mandaryńsku i dlatego trudny do rozszyfrowania, ale było jasne, że w Wuhanie są trzy centralne węzły przesiadkowe i miasto ma regularne połączenia z całym regionem. Co gorsza, Ugur odkrył, że obecnie trwa wiosenne święto Chunyun, podczas którego robotnicy, którzy przenieśli się z prowincji do olbrzymich chińskich megamiast, jadą do domów odwiedzić przyjaciół i rodzinę na wsi. W tym czasie z pewnością odbyło się około 3 miliardów podróży w ramach jednej z największych migracji ludzi na planecie. Ugur uświadomił sobie, że to, co się właśnie dzieje, to koszmarny scenariusz, o którym już słyszał, bo opisywali go jego współpracownicy monitorujący takie wydarzenia.
Globalizacja od dawna znacznie ułatwiała rozprzestrzenianie się chorób zakaźnych, które w dawnych wiekach mogły się rozpleniać tylko w takim tempie i tak daleko, jak ludzie chodzili na piechotę czy jak galopowały konie, i tam, gdzie dopływały statki. Wybuchy chorób były teraz powszechniejsze i z niepokojącą częstotliwością przeradzały się w epidemie. Pojawienie się nowego patogenu, który mogliby roznosić zupełnie tego nieświadomi zdrowi ludzie w jednym z najlepiej połączonych z krajem i ze światem miast na Ziemi, to niemal idealna platforma dla pandemii. Środki ograniczające rozprzestrzenianie się choroby, które początkowo zastosowano, takie jak zabranianie osobom z gorączką korzystania ze środków transportu publicznego, były żałośnie niewystarczające.
Ugur nie potrafił znaleźć wiarygodnych danych statystycznych na temat wzrostu liczby podróży na świecie od wybuchu epidemii SARS-CoV, ale szacował, że w porównaniu z 2003 rokiem do i z Chin, a także w obrębie kraju podróżowało dziesięć razy więcej pasażerów. Zakładając, że na działanie tego nowego koronawirusa była narażona cała populacja świata, wyliczył współczynnik transmisji na poziomie od dwóch do siedmiu, co oznacza, że każdy nosiciel choroby przeniesie ją na co najmniej kilka, a może i kilkanaście innych osób. (…) Śmiertelność będzie wynosiła od 0,3 do 10 na każde 100 zarażonych osób, przy czym osoby starsze znajdą się na groźniejszym końcu tej makabrycznej skali. W najlepszym przypadku oznaczałoby to 2 miliony zgonów na całym świecie, co znacznie przewyższa liczbę z niedawnej epidemii.
Jeśli odnieść to stwierdzenie do siebie, Ugur i jego rodzina wkrótce mogli się znaleźć w takim samym niebezpiecznym położeniu jak mieszkańcy Wuhanu. Niemniej jednak Ugur miał odruchy ściśle naukowe. (…) Wkrótce potem powiedział przyjacielowi: "Od razu zrozumiałem, że stoimy przed dwoma możliwymi scenariuszami – albo to będzie bardzo szybka pandemia zabijająca miliony w ciągu kilku miesięcy, albo przedłużająca się epidemia, która będzie trwać przez następnych 16 do 18 miesięcy". Aby dać naukowcom możliwość walki z wirusem, miał nadzieję, że "to będzie ten drugi scenariusz".
Ponownie odchodząc od komputera, Ugur zastanawiał się, czy nie ponosi go wyobraźnia. (…) Ostatnie dwa nowe koronawirusy – powodujące SARS i MERS – niesamowicie rozpalały wyobraźnię twórców nagłówków prasowych i organizacji ochrony zdrowia. Chociaż panowanie nad rozprzestrzenianiem się tych epidemii nie było sprawą błahą, wygasały one prawie tak szybko, jak się pojawiały – po kilku lokalnych lockdownach i obowiązkowym noszeniu maseczek. Chociaż Ugur nie był epidemiologiem, był zapalonym matematykiem. (…) Sytuacja, o której Ugur dowiedział się w styczniu 2020 roku, wymagała stosunkowo prostych obliczeń. Wszystkie składniki wskazywały na to, że szykuje się coś poważnego: znana klasa wirusów, które już spowodowały dwie śmiertelne epidemie – SARS zabił ponad 770 osób, a MERS ponad 850, brak istniejącej wcześniej odporności u większości populacji, szybka i bezobjawowa transmisja od jednego człowieka do drugiego oraz zakażeni pacjenci, którzy prawdopodobnie już siedzą w samolotach i lecą w różne strony świata. (…) Francuskie organy ochrony zdrowia przedstawiły potwierdzenie jego hipotezy w świecie rzeczywistym, ogłaszając, że trzy niedawno przybyłe z Chin osoby, hospitalizowane w Paryżu i Bordeaux, miały pozytywny wynik testów na koronawirusa, co sprawiło, że stały się pierwszymi potwierdzonymi przypadkami w Europie. A bliżej domu szpital uniwersytecki w Moguncji, w którym pracowali zarówno Ugur, jak i Özlem, wydał oświadczenie, że ustanawia procedury postępowania z pacjentami z koronawirusem ze względu na bliskość lotniska we Frankfurcie, które wciąż przyjmuje 190 tysięcy pasażerów dziennie.
Niechętnie i z wahaniem Ugur napisał e-maila do prezesa BioNTechu Helmuta Jegglego, zarządzającego współpracą ze wspierającymi firmę miliarderami. (…) "Krąży nowy typ wirusa, który jest przenoszony z jednej osoby na drugą" – napisał. "Wirus jest wysoce nieprzewidywalny". (…) Kiedy zbliżała się północ, Ugur kliknął "Wyślij".
Następnego dnia rano (…) zaczął bombardować rodzinę swoimi odkryciami. W charakterystyczny dla siebie, przemyślany sposób Ugur nakreślił w szczegółach, co się wydarzy. Stwierdził, że wirus będzie się rozprzestrzeniał na gęsto zaludnionych obszarach z taką prędkością, że lockdowny staną się nieuniknione. "Najprawdopodobniej od kwietnia zaczną zamykać szkoły" – powiedział rodzinie. W tym czasie, przy pięciu przypadkach potwierdzonych poza Azją, w tym dwóch w Stanach Zjednoczonych, taki wniosek wydawał się absurdalny. "Eksperci mający głęboki wgląd i rozumiejący naturę poprzednich epidemii wydawali się dosyć pewni, że i ta pojawi się, a potem zniknie" – wspominał Ugur. "Ale powiedziałem Özlem: 'Tym razem jest inaczej'". Był przekonany, że wkrótce ludzkość będzie musiała walczyć z tym wirusem jedynie za pomocą podstawowych narzędzi używanych do powstrzymania epidemii w XVIII wieku: kwarantanny, dystansu społecznego, zachowywania podstawowych zasad higieny i ograniczenia przemieszczania się.
Chyba że – oczywiście – ktoś wynajdzie szczepionkę.
<<Reklama>> Ebook "Szczepionka" dostępny jest w Publio.pl >>
Szczepionka. Historia wielkiego wyścigu z pandemią COVID-19 - okładka Poradnia K
Trwa rosyjska wojna przeciwko Ukrainie. Są informacje o zniszczonych domach, rannych i zabitych. Potrzeby rosną z godziny na godzinę. Dlatego Gazeta.pl łączy siły z Fundacją Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM), by wesprzeć niesienie pomocy humanitarnej Ukrainkom i Ukraińcom. Każdy może przyłączyć się do zbiórki, wpłacając za pośrednictwem Facebooka lub strony pcpm.org.pl/ukraina. Więcej informacji w artykule: