To powieść strukturalnie niejednoznaczna: bo - czy mamy tu do czynienia z jedną narratorką lub jednym narratorem, czy może wieloma mówiącymi osobami - nie jest ani razu jasne. Wiadomo natomiast na pewno, że ukazane nam historie mają miejsce w koszmarnym świecie, w którym oddanie się jakiejkolwiek formie twórczości jest bezwzględnie piętnowane i grozi jej autorowi nieodwracalnymi konsekwencjami.
Więcej interesujących treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Proza Dick skłania do swobodnej interpretacji - jedni czytają ją jako orwellowską wizję przyszłości, inni chcą widzieć w niej szereg fenomenalnie zarysowanych sennych koszmarów, jeszcze inni - metaforę twórczych zmagań samej autorki.
Goście
Jestem pierwszą osobą, która ich dostrzegła.
– Może zwyczajnie za nami tęsknią – powiedział kiedyś Sandy. – Dostarczamy rzadkiej rozrywki.
Za późno, żeby zawrócić. Idę w ich stronę, a słońce świeci mi prosto w twarz. Na plaży jest ich dziewięcioro. Trzy falochrony dalej Sandy maluje swoją łódź. Ośmioro rozciągnęło się na nadmorskich kamykach, dziewiąte przyklękło i patrzy w kierunku Sandy’ego. Mój pies ich oszczekuje. To pierwszy dzień wiosny. Słońce opływa skórę jak ciepła woda, morze jest zastygłym srebrem na zakrzywionym horyzoncie. Kormoran nurkuje i niemal frywolnie wynurza się z wody. Mijam ich z uśmiechem. Tak jest najlepiej. Któreś z nich wstaje i nie zdejmując ubrania, wchodzi po pas do wody. Jedna z dziewczyn się śmieje.
– Jutro nałożę kolejną warstwę. – Sandy poklepuje łódź.
– Zamierzasz odpłynąć?
– Wolałbym nie. – Spakował już narzędzia. – Napijmy się herbaty u Judith.
Berg pracuje akurat w szklarni. Macha do nas. Matka Judith układa pasjansa w salonie, w tym samym kącie pod oknem co zwykle. Chłopcy robią żółt„moran nurkuje i niemal frywolnie wynurza się z wody. Mijam ich z uśmiechem. Tak jest najlepiej. Któreś z nich wstaje i nie zdejmując ubrania, wchodzi po pas do wody. Jedna z dziewczyn się śmieje.
– Jutro nałożę kolejną warstwę. – Sandy poklepuje łódź.
– Zamierzasz odpłynąć?
– Wolałbym nie. – Spakował już narzędzia. – Napijmy się herbaty u Judith.
Berg pracuje akurat w szklarni. Macha do nas. Matka Judith układa pasjansa w salonie, w tym samym kącie pod oknem co zwykle. Chłopcy robią żółto-niebieski latawiec. Sandy oferuje im swoją pomoc. Wchodzi jakaś Włoszka z tacą zastawioną filiżankami, a za nią Judith. Kot syjamski prycha na mojego psa.
– Po południu trzech przyszło do kuchennych drzwi – mówi Judith. – Kucharka dała im jakieś ciastka i owoce.
– Znałam kiedyś Yeatsa – mówi matka Judith.
– Jutro przetestujemy latawiec.
Młodszy z chłopców podnosi go wysoko, żebyśmy mogli zobaczyć.
– Mam nadzieję, że dalej będzie spokojnie. – Judith jest zdenerwowana. – Może się przeniosą.
– Pewnie akurat mieli po drodze – mówi Sandy, jakby nic się nie działo.
– Zapytali kucharkę, ile osób tu mieszka.
W głosie Judith wciąż słychać niepokój.
– Jesteście rodziną. Powinno im to wystarczyć.
Sandy mocuje do latawca jeszcze jeden sznurek
– To o waszą dwójkę się martwię – mówi Judith.
Dzwoni telefon. Słyszymy, jak Berg odbiera. Chłopcy idą do ogrodu.
– Rozpoznają teren – mówi Berg, wchodząc do pokoju. – Normalna taktyka.
Z początku mieszkanie w pojedynkę było niełatwe, aklimatyzacja postępowała stopniowo. Ale gdy już się człowiek z tym pogodził, mógł rozkoszować się korzyściami. Wiele lat zajęło mi zrozumienie, jak zrobić z nich użytek. Myślę o tym, gdy razem z Sandym wracamy do mojego domku.
– Zawsze mieszkałeś sam, prawda? – pytam.
– Tak. Ale od czasu do czasu wpadają znajomi. To ożywia i podnosi na duchu.
– Człowiek potrzebuje czasu dla siebie.
– Z pewnością.
Doskonale wiem, co ma na myśli. Prawie nie wieje, wieczorne powietrze niemal się nie porusza. W takich okolicznościach każdy dźwięk brzmi jak wystrzał. Gdy zbliżamy się do plaży, dobiega nas ich śmiech.
– Czasem zazdroszczę Judith – mówię.
– Rodziny?
To nie tyle pytanie, ile stwierdzenie.
– Tak, ale…
– Chyba nie przez cały czas?
– Miło ich mieć pod ręką. Dostępnych.
– Nienarzucających się.
Sandy zostaje na kolację. Gadamy do pierwszej.
– Chyba się nie martwisz, co? – pyta z wahaniem.
– Wcale – odpowiadam ze śmiechem. – Zawsze mogę do ciebie zadzwonić.
– Oni podejmują decyzje z minuty na minutę. Do rana mogą stąd zniknąć.
Życzy mi dobrej nocy.
– Myślę – mówi Judith, gdy następnego dnia rano parzę kawę – że pozostanie u nas na kilka dni świadczyłoby o rozsądku z twojej strony.
– Świadczyłoby o panice.
– Ich jest więcej. Ściągnie ich tu więcej, to chcę powiedzieć. Berg słyszał, że sieją spustoszenie w głębi lądu. Nie oszczędzili ani jednej osoby mieszkającej samotnie.
– To nietypowe. – Staram się emanować spokojem. – Zwykle nie są tacy skrupulatni. Kilka osób zawsze się przemknie.
Trwa rosyjska wojna przeciwko Ukrainie. Od pierwszych godzin napaści giną bezbronni cywile, a Rosjanie systematycznie atakują miasta i wsie. Zniszczenia są ogromne. Z kraju ogarniętego wojną próbują się wydostać miliony uchodźców. Potrzeby rosną z godziny na godzinę. Dlatego Gazeta.pl łączy siły z Fundacją Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM), by wesprzeć niesienie pomocy humanitarnej Ukrainkom i Ukraińcom. Każdy może przyłączyć się do zbiórki, wpłacając za pośrednictwem Facebooka lub strony pcpm.org.pl/ukraina. Więcej informacji w artykule.
Najnowsze informacje z Ukrainy po ukraińsku w naszym serwisie ukrayina.pl