"Książka Garriego Kasparowa to płomienne oskarżenie zarówno pod adresem rosyjskiej kleptokracji, jak i samozadowolenia zachodnich państw demokratycznych w stosunku do Putina. Płynące stąd zagrożenie stało się głównym wyzwaniem naszej polityki zagranicznej, a argumenty Kasparowa mają kluczowe znaczenie [dla] zrozumienia, jak mu sprostać." - pisze o książce Francis Fukujama. W Polsce po raz pierwszy "Nadchodzi zima" ukazała się w 2016 roku nakładem Wydawnictwa Insignis i w przekładzie Michała Romanka.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Najróżniejsi terroryści stosują to samo rozumowanie. Uważają, że państwa demokratyczne – nasze powolne, zamożne, przestraszone państwa demokratyczne – nie potrafią stawić czoła zamachowcom samobójcom i krwawym masakrom. Uważają również, że wartości współczesnego świata są zarówno jego słabością, jak i zagrożeniem dla ich przetrwania – i w obu względach mają rację.
Stoimy przed wyzwaniem: polega ono na pokonaniu własnej słabości bez utraty wartości, których tak bardzo boją się wrogowie wolnego świata.
(…) Kluczowym dla tej książki i dla naszego obecnego porządku świata [jest] pytanie: czy ludzie rodzą się potworami, czy jakoś się nimi stają?
Nie zamierzam otwierać debaty „natura a wychowanie" dotyczącej budowy kodu genetycznego psychopatów albo długofalowego wpływu trudnego dzieciństwa na osobowość. Zbyt dużą część własnego życia spędziłem na stawianiu sobie pytania – i próbach znalezienia na nie odpowiedzi – o źródło mojego sukcesu w szachach, a jedynym wnioskiem, którego jestem pewien, jest ten, że miałem szczęście na bardzo wczesnym etapie życia trafić na grę, która idealnie odpowiadała moim talentom. Cieszę się, że mogę zostawić te wszystkie teorie psychologom i genetykom.
Tym, o co mi chodzi, jest zestawienie potencjalnego zła ze złem urzeczywistnionym oraz rola społeczeństwa w zapobieganiu, by to pierwsze nie stawało się drugim. W którym momencie inni muszą przyjąć na siebie część odpowiedzialności za zbrodnie mordercy? Za zbrodnie, którym mogli zapobiec? Oczywiście nie chodzi o to, że morderca nie jest odpowiedzialny za swoje czyny. Już i tak zdecydowanie za bardzo próbuje się usprawiedliwiać najróżniejszych przestępców, jak gdyby pojęcie osobistej odpowiedzialności można było zawiesić na tak długo, jak długo da się wymyślić jakiś motyw. Dokonany przez Putina najazd
na Ukrainę nie staje się bardziej dopuszczalny w sytuacji, gdy się uważa, że Putin czuł zagrożenie ze strony rozszerzenia NATO, niż w sytuacji, gdy się uważa, że tego zagrożenia nie odczuwał. Mówienie Ukraińcom, że sprowokowali Putina, bo go odrzucili, a zwrócili się w stronę Europy, przypomina mówienie napastowanej kobiecie, że powinna nosić dłuższe spódnice. Nie zapominajmy, kto tu jest winowajcą, a kto ofiarą! Jeśli przestajemy zachowywać tę moralną równowagę i własne postrzeganie tego, co dobre, a co złe, oznacza to, że jesteśmy zbyt podatni na propagandę.
Ostrzeżenie to dotyczy praktycznej strony zagadnienia. Głupotą jest pozbawianie się obrony przed atakiem z tej tylko przyczyny, by mieć moralne prawo na niego odpowiedzieć, gdy nastąpi. Potępiać, oskarżać i karać sprawców – ależ tak, ale też nie ułatwiać im ich zbrodni. Opowiedziana współcześnie przez Orsona Wellesa bajka o skorpionie i żabie zawiera niezapomnianą naukę. Żaba pomaga skorpionowi przedostać się przez rzekę: zgodziła się wziąć go na grzbiet, przekonana jego logiczną argumentacją, że przecież jej nie użądli, bo oboje by utonęli. Na samym środku rzeki skorpion żądli żabę, która czując, że umiera, mówi: „Logika? Jaka w tym logika?!". Na co skorpion odpowiada: „Nic nie poradzę. Taką mam naturę".
Praktyczna moralność polega na tym, by nie ufać skorpionowi, ponieważ logika i racja po naszej stronie niewiele nam pomogą, kiedy zginiemy. Inną płynącą stąd nauką jest to, że nie każdy działa we wspólnym interesie ani nawet we własnym interesie oraz że prawdziwa natura może okazać się ważniejsza od logiki i instynktu samozachowawczego. Przychodzi mi to na myśl zawsze, kiedy słyszę europejskich dyplomatów mówiących, że w sprawie Ukrainy chcą z Putinem wypracować scenariusz, w którym nie będzie przegranych.
Pod pewnym względem taka postawa jest godna podziwu i z samej definicji dyplomacji wynika, by przynajmniej twierdzić, że taki jest cel. Byłoby cudownie, gdyby każdy kryzys czy konflikt dało się zakończyć z wzajemną korzyścią, a przynajmniej z wzajemnym zadowoleniem. Jednak zakładanie, że może tak być w wypadku Putina czy ISIS, świadczy o nieznajomości prawdziwej natury wroga. Jedynym celem Putina jest utrzymanie się przy władzy i aby to osiągnąć, nie wystarcza mu już współpraca z wolnym światem. Putin potrzebuje teraz konfliktu i nienawiści – a jak można z kimś takim pertraktować, nie zdradzając własnych ideałów i własnych obywateli? Al-Kaida oraz ISIS chcą odciąć i zniszczyć współczesny świat oparty na prawach i wolności. Jak pluralistyczne liberalne społeczeństwo ma pertraktować z takim światopoglądem z obopólną korzyścią? Tego nie da się zrobić.
Kiedy logika zakładanej wspólnej korzyści wciąż zawodzi, czas spróbować czegoś innego. Nie musimy ciągle wystawiać grzbietu na ukąszenia skorpionów tego świata w nadziei, że może przynajmniej następnym razem nas nie użądlą. Niewielu ludzi naprawdę jest
skorpionami – całkowitymi psychopatami. Od końca epoki monarchii i cesarstwa wspięcie się na najwyższe polityczne stanowiska przez wszystkie niższe szczeble wymaga przynajmniej pewnej dozy subtelności i intuicji. (Korea Północna jest jednym z nielicznych współczesnych wyjątków, a rezultat jest oczywisty). Sednem sporu o potwory („rodzą się czy się stają") jest moment zetknięcia się możliwości i okazji. Prawdopodobnie Slobodan Milošević byłby po prostu jednym z wielu przywódców partyjnych, gdyby nie to, że rewolucje 1989 roku dały mu szansę sięgnięcia po większą władzę dzięki wzniecaniu nienawiści. Miloševiciowi pozwolono tak długo z powodzeniem odgrywać tę rolę, że stał się odpowiedzialny za pierwsze ludobójstwo na europejskiej ziemi od zakończenia drugiej wojny światowej. Powinien zostać odsunięty od władzy siłą w 1995 roku, ale dano mu kolejną szansę, którą oczywiście zinterpretował jako słabość swoich przeciwników i parę lat później uderzył ponownie.
(…) W 1999 roku w Europie szalały dwie wojny. Obie były wojnami domowymi, obie miały linie frontu w dużej mierze wyznaczone przez spory etniczne i religijne i w obu dokonywano potwornych zbrodni wojennych oraz aktów terroru wymierzonych przeciwko ludności cywilnej. I zarówno w Kosowie, jak i w Czeczenii wojna była częścią walki o władzę polityczną w jakiejś odległej stolicy.
Pod koniec lata 1999 roku w zachodniej polityce i kręgach finansowych dało się wyczuć nowy powiew optymizmu w sprawie Rosji. (…) Myląc powierzchowne wskaźniki z oznakami prawdziwego rozwoju oraz pokładając nieuzasadnioną wiarę w wypalonej obsadzie elit politycznych, zachodni przywódcy prowadzili politykę, która premiowała brak reform, sprzyjała umacnianiu się skorumpowanego i niedemokratycznego systemu rządów oraz – niezależnie od tego, że było to niezamierzone – karała rosyjski naród. (…)
Osiem lat tak zwanych reform doprowadziło niewielką grupę elit do niesamowitego bogactwa, podczas gdy ogromny i potencjalnie wybuchowy sektor rosyjskiej ludności tkwił w ubóstwie. Komunizm w Związku Sowieckim runął, kiedy przytłaczająca większość jego obywateli zdała sobie sprawę, jak straszny wpływ miał ten system na ich pomyślność. Istniało realne niebezpieczeństwo, że jeśli bieda będzie trwała dalej, dojdzie do kolejnego takiego przebudzenia społeczeństwa.
Żądanie zmiany, które wyprowadziło miliony Sowietów na ulice w latach 1989–1991, opierało się na przekonaniu, że na Zachodzie istnieje alternatywny, bardziej atrakcyjny sposób życia. Wielu moich rodaków uważało również, że zachodnia pomoc dla Rosji jest konieczna.
Owa pomoc nie przyczyniła się jednak do wielkiego skoku w nowoczesność, na który liczyli Rosjanie. Główna wina za ten stan rzeczy spada oczywiście na barki rosyjskich przywódców: zarówno tak zwanych reformatorów, jak i ludzi w różny sposób otwarcie forsujących rozwiązania pomagające stworzyć nową rosyjską elitę wyposażoną w zasadniczo tę samą władzę i te same przywileje, którymi cieszyli się ich sowieccy poprzednicy. Zachód jednak nie zrozumiał czegoś innego: tego, że przeciętny Rosjanin jako winnych wskaże raczej zagraniczne instytucje finansowe i obce rządy, które będzie oskarżał o narzucenie Rosji systemu kapitalistycznego, uważanego przez wielu jej obywateli za skorumpowany i zaburzony. Tego, że tak naprawdę wcale nie był to jeszcze system kapitalistyczny, ci obywatele nie rozumieli. Społeczne niezadowolenie potęgowała stosowana ciągle przez Jelcyna (a później Putina) i innych wysokich urzędników antyzachodnia retoryka – wykorzystywana przez nich w celu oddalenia od siebie wszelkich zarzutów. Wszystko to przyczyniło się do antyreformatorskich nastrojów, które sprawiły, że wprowadzenie w życie systemu gospodarczego naprawdę opartego na mechanizmach rynkowych było jeszcze trudniejsze.
Reformatorzy i zainteresowane rosyjskimi reformami państwa zachodnie, reagując na tę krytykę, popełnili pewien zasadniczy błąd. Zamiast skonfrontować Jelcyna i rosyjskie społe-czeństwo w prawdą na temat korupcji i prawdziwych przyczyn, dla których zamiast postępu nastąpił zastój, próbowali udawać, że wszystko się ułoży. Zamiast jasnej diagnozy i silnego leku, którego potrzebowała Rosja, podawano nam różnego rodzaju placebo i mówiono, że wkrótce nam się poprawi. Był to rodzaj leczenia, który znaliśmy całkiem dobrze z okresu ZSRS. Po raz kolejny ujawniła się różnica między klarownością administracji Reagana a nieśmiałością jego następców. W imię „robienia interesów" z rosyjskim reżimem wcale nie trzeba było sprzeniewierzać się zasadom.
(…)
Zachodnie rządy powinny były jasno dać do zrozumienia, że przestają udzielać gwarancji skarbu państwa kredytom i inwestycjom prowadzonym w Rosji przez komercyjne instytucje. Zachód powinien był jasno i dobitnie dać do zrozumienia, że Waszyngton nie będzie mówić rosyjskim władcom, jak gospodarować publicznymi finansami. Że cokolwiek rosyjskie elity robiły z publicznymi pieniędzmi – kradły, przekazywały na zagraniczne konta bankowe – na koniec i tak to one powinny zostać pociągnięte do odpowiedzialności przez rozczarowanych obywateli. Tymczasem rosyjscy urzędnicy wykorzystywali wszelkie powiązania Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Organizacji Narodów Zjednoczonych i Unii Europejskiej z udzielanymi przez nie pieniężnymi formami pomocy jako pretekst do robienia z
Zachodu kozła ofiarnego. Publiczne odcięcie się od tych powiązań wzmocniłoby osłabione kanały komunikacyjne między zwykłymi Rosjanami a wolnym światem.
(…) Do upadku sowieckiego imperium doszło nie dzięki temu, że Zachód dogadzał sowieckim przywódcom, lecz w wyniku walki o liberalne wartości demokratyczne, walki konsekwentnej i opartej na zasadach. Dostosowywanie się do żądań starzejących się sowieckich przywódców nigdy nie przynosiło pozytywnych rezultatów. Tym, co naprawdę coś wnosiło, były konsekwentne wysiłki docierania do Rosjan, na przykład praca rozgłośni Radia Wolna Europa/Radia Swoboda i Głosu Ameryki, które wielu Sowietów uważało za najbardziej wiarygodne źródła informacji na temat naszego państwa.
W sierpniu 1991 roku, kiedy władzę przejęła administracja Borysa Jelcyna, większość Rosjan spodziewała się partnerstwa z cywilizowanym światem. Te nastroje do roku 1999 znikły prawie całkowicie, co było skutkiem ciągłych nacjonalistycznych kampanii rosyjskich przywódców politycznych. Rytualne wychwalanie wszystkich tych, którzy akurat byli u sterów, już nigdy nie przywróciło dobrych stosunków. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych Zachód w niewielkim stopniu mógł wpływać na feudalne walki w elicie rządzącej Rosją. Miał jednak spore szanse zdobyć zaufanie zwykłych Rosjan, na których ostatecznie spoczywa przyszłość państwa, i okazji tej nie wykorzystał.
To poczucie napiętej i toksycznej atmosfery w Rosji w sierpniu 1999 roku stanowi kontekst traumatycznych wydarzeń z września. Od końca pierwszej wielkiej wojny z rosyjskimi wojskami w Czeczenii upłynęły trzy lata, lecz chaos i przemoc w regionie nigdy całkowicie nie ustały. Wiosną 1999 roku Czeczenia znajdowała się w gruncie rzeczy w stanie wojny wewnętrznej. Watażkowie kontrolowali większość regionu poza stolicą Groznym, a porwania dla okupu stały się głównym źródłem dochodu. W 1998 roku media na całym świecie informowały o porwaniu i zamordowaniu czterech zagranicznych inżynierów, trzech z Wielkiej Brytanii i jednego z Nowej Zelandii. Z powodu tej sprawy naród czeczeński stracił wszelkie szanse na międzynarodowe współczucie w czasie mających dopiero nadejść okropności. Rosyjscy politycy od czasu do czasu uderzali w wojenny bębenek i mówili, że trzeba „dać Czeczenom nauczkę", a jak ujawniono później, plan inwazji został sporządzony już przez premiera Stiepaszyna. Jednak to wszystko przerodziło się w otwarty konflikt dopiero pod koniec sierpnia. Czeczeński watażka Szamil Basajew poprowadził niewielką armię, w której skład wchodzili zagraniczni bojownicy, do sąsiedniego Dagestanu. Następnie we wrześniu, w ciągu dwunastu dni, miały miejsce cztery zamachy bombowe na budynki mieszkalne, w których wyniku zginęło w sumie prawie trzysta osób. Chociaż wcześniej było już kilka mniejszych ataków, te cztery zamachy były przeprowadzone profesjonalnie, wyglądały niemal identycznie
i różniły się od wszystkich innych ataków przeprowadzonych przez Czeczenów zarówno wcześniej, jak i później.
Łatwo zgadnąć, że w społeczeństwie wywołało to przerażenie i wściekłość. Federalna Służba Bezpieczeństwa (FSB, główny następca KGB) oskarżyła Czeczenów, a Jelcyn żądał podjęcia działań. Zwrócił się nie do Stiepaszyna, lecz do jego świeżo mianowanego następcy, Władimira Putina. Nowy premier przed swoją nagłą promocją, która nastąpiła tuż przed wrześniowymi zamachami bombowymi, przez zaledwie rok zajmował stanowisko szefa FSB. Poprzednio Putin był dość anonimowym pracownikiem administracji prezydenta Jelcyna, wcześniej zastępcą szefa wydziału administracji nieruchomościami, a jeszcze dawniej – urzędnikiem merostwa w Sankt Petersburgu. Przedtem, aż do upadku muru berlińskiego, był oficerem wywiadu KGB w Niemczech Wschodnich.
9 sierpnia 1999 roku ku niemal powszechnemu wielkiemu zaskoczeniu kierowanie rosyjskim rządem powierzono mało komu znanemu Putinowi. Nie był to jednak koniec niespodzianek. Równocześnie Jelcyn ogłosił, że ma nadzieję, że Putin obejmie po nim urząd prezydencki w 2000 roku, a Putin publicznie oświadczył, że będzie startował w tych wyborach. To wyraźnie odróżniało Putina od czterech pozostałych premierów, których miał Jelcyn w ciągu minionego półtora roku. W tamtym czasie przed Rosją stało wiele wyzwań, ale najwyższy priorytet dla nowego rządu miało awansowanie Putina jako niekwestionowanego kolejnego prezydenta.
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Jak dobrze o tym wie wielu przywódców państw, odniesienie zwycięstwa w wojnie, a nawet samo prowadzenie wojny może być świetnym sposobem na ponowne zwycięstwo wyborcze. Na tym w gruncie rzeczy polegał scenariusz przygotowany dla Putina, który został namaszczony przez Jelcyna jako jego następca i szef rządu. Nadal jednak Putin pozostawał całkowicie nieznany rosyjskiemu społeczeństwu, a najlepszym sposobem, by temu zaradzić, było uczynienie go osobą rozpoznawalną dzięki poprowadzeniu nowej wojny w Czeczenii i wytropieniu terrorystów stojących za zamachami bombowymi. W ciągu kolejnych paru miesięcy Jelcyn praktycznie zniknął z pola widzenia (co nie było aż tak niezwykłe, biorąc pod uwagę jego poważne problemy zdrowotne), a Putin nagle zaczął pojawiać się wszędzie.
Mimo że celem rosyjskiej ofensywy w Czeczenii podobno mieli być bojownicy, którzy w sierpniu wkroczyli do Dagestanu, niezwykle szeroko zakrojona kampania prowadzona po zamachach bombowych nabrała niespodziewanego rozmachu. W ciągu kilku tygodni setki tysięcy Czeczenów zmuszono do ucieczki. W październiku Putin ogłosił rozpoczęcie ofensywy lądowej i dziesiątki tysięcy rosyjskich żołnierzy zaczęły nacierać na Grozny. Bomby kasetowe
i ostrzał z ciężkiej artylerii spowodowały tysiące dodatkowych ofiar wśród ludności cywilnej oraz niezliczone kolejne rzesze uchodźców. Operacja mająca mieć rzekomo charakter antyterrorystyczny przerodziła się w taktykę spalonej ziemi.
Kampania prowadzona w Czeczenii miała łatwy do przewidzenia wpływ na inną kampanię: kampanię prezydencką. Zaprzeczanie temu oznaczałoby zaprzeczanie oczywistości. Mimo całego swojego okrucieństwa wojna cieszyła się popularnością wśród Rosjan i nawet reformatorzy, na przykład Anatolij Czubajs, trzymali się ściśle patriotycznej linii, wspierając wysiłek wojenny. Przez krótką chwilę nawet w mojej postawie było całkiem sporo życzliwości dla działań rządu.
To prawda: cierpieli niewinni ludzie, a pojawiające się w tamtym czasie podejrzenia, że Rosja nadużywa siły i dopuszcza się zbrodni wojennych, później się potwierdziły. Rosyjska prasa była w dużej mierze kontrolowana przez będących zwolennikami Jelcyna oligarchów, którzy również udzielili poparcia Putinowi – albo można by powiedzieć, że stworzyli Putina – i przedstawiała bardzo optymistyczny obraz rozwijających się wydarzeń. Rosyjskie społeczeństwo uwierzyło również w oficjalną wersję, że to Czeczeni stali za wrześniowymi atakami terrorystycznymi w Moskwie i Wołgodońsku, mimo że nie było na to właściwie żadnych dowodów.
<<Reklama>> Ebook "Nadchodzi zima" dostępny jest w Publio.pl >>
Nadchodzi zima - okładka Wydawnictwo Insignis
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.
Najnowsze informacje z Ukrainy po ukraińsku w naszym serwisie ukrayina.pl