Szpieg z czasów komunizmu i dawny skazaniec z Solidarności stanowili dziwną parę [FRAGMENT]

"Pozdrowienia z Warszawy" to historia sojuszu, który narodził się między ówczesnymi rywalami na początku lat 90. To wtedy dawni komunistyczni szpiedzy w brawurowej akcji wywieźli z Iraku sześciu amerykańskich dyplomatów. Od tamtej pory polski wywiad działał w każdym miejscu, do którego Amerykanie nie odważyli się udać. Publikujemy fragment książki, która ukazała się 23 marca.

"Pozdrowienia z Warszawy. Polski Wywiad, CIA i wyjątkowy sojusz" Johna Pomfreta. Wydawnictwo: Znak Literanova, przekład Łukasz Muller - fragment:

Przyjazny Saddam  

Trzy dni po inwazji na Kuwejt, w niedzielę 5 sierpnia rano, Krzysztof Smoleński właśnie zjadł śniadanie w domu w Warszawie, gdy dostał telefon od oficera dyżurnego UOP. "Jest ważna wiadomość dla pana, panie majorze" – powiedział dyżurny. Teraz, po latach szpiegowania Stanów Zjednoczonych, Smoleński, jako szef wydziału amerykańskiego UOP, znalazł się w samym centrum zabiegów zmierzających do ustanowienia związków z CIA. Smoleński poszedł do ministerstwa i przeczytał depeszę.

"Ale bomba!" – wspominał. Pewien polski robotnik pracujący w Iraku odkrył, że Saddam umieścił Amerykanów, Japończyków, Francuzów i Niemców w zakładach chemicznych na pustyni nieopodal Kirkuku, dwieście sześćdziesiąt kilometrów na północ od Bagdadu. Ów robotnik przekazał ich nazwiska polskiej ambasadzie w stolicy Iraku.

Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Smoleński skontaktował się z Billem Norville’em, szefem placówki CIA w Warszawie. Relacja, którą mu przekazał, była potwierdzeniem tak zwanej polityki "ludzkich tarcz" stosowanej przez Saddama. W sumie siły irackie umieściły ponad stu Amerykanów oraz siedmiuset Brytyjczyków i innych Europejczyków, a także Australijczyków, Japończyków i Kuwejtczyków w dziesiątkach strategicznych punktów w Iraku i Kuwejcie, traktując to jako zabezpieczenie przed akcją wojskową. Smoleński uważał, że ta informacja ma charakter humanitarny. "Ludzie martwili się o swoich bliskich" – wspominał. "Przynajmniej tyle mogliśmy zrobić".

Smoleński miał jednak coś więcej. W grupie umieszczonej w zakładach chemicznych, jak powiedział Norville’owi, znajdował się Martin Stanton, major wojsk lądowych, który zniknął, gdy wybrał się na weekend do Kuwejtu. Stanton powierzył polskiemu robotnikowi listy, które ten przyniósł do swojej ambasady w Bagdadzie, skąd przekazano je do Warszawy. Smoleński wręczył pakiet Norville’owi. Stanton, posługując się szyfrem, opisał szczegółowo kilka ze strategicznych miejsc, które odwiedził dzięki uprzejmości irackich wojsk. W sumie spędził w Iraku cztery miesiące jako "specjalny gość" Saddama Husajna.

Dwudziestego sierpnia Norville zapytał Smoleńskiego, czy w związku z licznymi pracami budowlanymi realizowanymi przez polskie firmy wokół Bagdadu Polacy mają może szczegółową mapę irackiej stolicy. Odpowiedź brzmiała "tak". Polskie przedsiębiorstwa pracowały w Bagdadzie od 1965 roku, a kartografowie rysowali taką mapę latami. Mapa, która została już podarowana Irakijczykom, była prawdziwą skarbnicą strategicznych informacji wojskowych. Pokazywała system kanalizacyjny Bagdadu, jego sieć elektryczną, lokalizację pałaców Saddama, kwater głównych armii i tajnych służb oraz ministerstw, fabryk i innych wrażliwych obiektów. Kartografowie zachowali swoje notatki, dawne makiety i szkice, które wypełniały trzy duże worki i ważyły ponad pięćdziesiąt kilogramów. Wyzwanie polegało na wydostaniu tych materiałów z Iraku. Polskim rezydentem w Bagdadzie był pułkownik Andrzej Maronde, doświadczony szpieg arabskim i angielskim, mający za sobą pracę na placówkach w Kairze i Nowym Jorku. Od lutego służył pod przykryciem szefa sekcji konsularnej. Ponieważ polska ambasada czekała na nowego ambasadora, Maronde był w niej najwyższym rangą urzędnikiem. Był też jednym z pierwszych obcokrajowców, którzy dowiedzieli się o polityce "ludzkich tarcz" Saddama podczas kolacji z wysoko postawionym członkiem rządzącej partii Baas krótko po inwazji na Kuwejt.

Zobacz wideo Jeden z najpopularniejszych seriali Netfliksa wraca, ale jest też świetna nowość

Usiłując przekazać do Warszawy materiały dotyczące mapy, Maronde spotkał się z jednym ze swoich kontaktów w partii Baas i poprosił, żeby pozwolono liniom lotniczym LOT przysłać samolot po kilku polskich robotników, którzy mieli zostać ewakuowani do kraju. Utrzymywał, że są śmiertelnie chorzy i wymagają natychmiastowej interwencji medycznej. Irakijczycy odmówili. Później, na początku września zwrócił się do niego wiceminister spraw zagranicznych i powiedział, że Irak pozwoli na lądowanie samolotu, jeśli będzie on mógł zabrać z Bagdadu dodatkowego pasażera. Okazało się, że krewny irackiego wicepremiera Tarika Aziza studiował medycynę w Krakowie i rozpaczliwie pragnie wrócić do Polski. Wizę wystawił mu sam Maronde jako główny urzędnik konsularny, a paszport podstemplowała jego żona. Maronde poinformował mimochodem irackiego urzędnika, że ambasada zamierza wysłać do Warszawy "archiwum" w trzech dużych workach. Urzędnik wyraził zgodę.

Kilka dni później worki dotarły do Warszawy wraz z kilkoma Polakami i jednym odczuwającym ulgę Irakijczykiem. Mapa wyniosła współpracę Polski ze Stanami Zjednoczonymi na nowy poziom. Polacy sprezentowali Amerykanom te trzy worki, mając pełną świadomość, że piloci amerykańskich Sił Powietrznych i Marynarki Wojennej będą wykorzystywali te informacje, obierając Bagdad za cel, gdy już rozpocznie się operacja "Pustynna burza". Jak powiedział później przyjaciołom minister spraw wewnętrznych Krzysztof Kozłowski: "Amerykanie przehandlowaliby Florydę za te worki". Zaledwie kilka miesięcy wcześniej współpraca między CIA a polskim wywiadem była miła w teorii. Teraz była miła w praktyce. Dwudziestego września, krótko po południu, Norville ponownie zadzwonił do Smoleńskiego i poprosił go o pilne spotkanie. Od inwazji obaj mężczyźni rozmawiali ze sobą prawie codziennie. Smoleński był członkiem powołanej doraźnie przez polski rząd komisji kierującej ewakuacją tysięcy polskich pracowników z Kuwejtu i Iraku. Miał dostęp do informacji, które mogli wykorzystać Amerykanie.

Norville zaprosił Smoleńskiego na przechadzkę po parku Ujazdowskim, rzut kamieniem od ambasady amerykańskiej. Niebo było bezchmurne, a temperatura wahała się w okolicach dwudziestu stopni. Smoleński szedł pieszo z ministerstwa i dotarł do południowo-wschodniego wejścia do parku o czternastej. Norville już na niego czekał. Krzysztof uznał punktualność Billa za znak, że coś się szykuje. Obaj mężczyźni, ubrani w granatowe garnitury, białe koszule i stonowane krawaty, spacerowali wzdłuż szpaleru drzew. Norville sprawdził, czy nie mają ogona, i zaproponował, żeby usiedli na ławce.

Powiedział, że centrala CIA poleciła mu, żeby poprosił Polaków o przemycenie – fachowy termin brzmiał "ewakuowanie" – z Iraku sześciu amerykańskich oficerów. Dodał, że są oni w złej kondycji psychicznej i w każdej chwili grozi im aresztowanie przez siły irackie.

– Dlaczego nas o to prosicie? – zapytał Smoleński.

– Bo wy możecie to zrobić – odparł Norville. Lata pracy z polskimi oficerami takimi jak Kukliński i przeciwko takim polskim oficerom jak Zacharski przekonały Norville’a, Palevicha i innych w CIA o wysokim poziomie polskiego rzemiosła szpiegowskiego. Gdy centrala CIA zapytała warszawskiego rezydenta, czy Polacy poradzą sobie z tą operacją, nie miał żadnych wątpliwości. Norville wyraźnie dał Smoleńskiemu do zrozumienia, że CIA sowicie wynagrodzi Polaków za tę przysługę.

CIA zwróciła się już o pomoc do sprzymierzonych agencji wywiadu, w tym do Brytyjczyków i Niemców, lecz byli oni zbyt zajęci, próbując wydostać własnych ludzi. Amerykanie nie mogli przeprowadzić tej operacji samodzielnie, bo ambasada Stanów Zjednoczonych w Bagdadzie była otoczona przez siły irackie, nie mówiąc już o tym, że nikt w Waszyngtonie nie chciał powtórki z katastrofalnej operacji "Orli szpon", kiedy to 24 kwietnia 1980 roku ośmiu amerykańskich żołnierzy zginęło podczas próby uwolnienia zakładników w Iranie.

Polacy mieli w Iraku i Kuwejcie dobrą przykrywkę, bo ponad pięć tysięcy polskich robotników, inżynierów, kartografów i kierowników robót pracowało tam przy budowie zapór, dróg i fabryk. W obu krajach działało trzydzieści polskich firm. Polski szpieg, lub szpiedzy, mógłby zniknąć w tym gąszczu. Mimo to Smoleński był skonsternowany. Powiedział Norville’owi, że spotka się bezzwłocznie z szefem wywiadu Henrykiem Jasikiem, żeby rozważyć prośbę Amerykanów.

– Daj mi dwadzieścia cztery godziny – zaproponował. Henryk Jasik, oczytany, rozważny mężczyzna w okularach, był kompromisowym kandydatem do pokierowania służbą wywiadowczą pod dyrekcją Andrzeja Milczanowskiego. W czasach komunizmu jego mocną stronę stanowiło szpiegostwo przemysłowe, budził zatem mniejsze kontrowersje niż niektórzy towarzysze specjalizujący się w pracy politycznej. Był też bardziej dyplomatyczny i nieco starszy od aroganckiego Gromosława Czempińskiego, który został jego zastępcą do spraw operacyjnych. W aktach MSW oceny Jasika rejestrują przemianę introwertycznego oficera, który miał trudności prowadzeniem źródeł, w "wyjątkowo dyskretnego" administratora, znanego ze zdolności organizatorskich i taktu.

Smoleński spotkał się z Jasikiem tamtego popołudnia o trzeciej. Razem sporządzili jednostronicowy raport, w którym prosili Milczanowskiego, by pozwolił im "przestudiować" propozycję Norville’a. "Typowa gra słów" – tak Smoleński określił to sformułowanie, bo każdy wiedział, że nie proszą o zgodę na studiowanie, lecz chcą pozwolenia na przeprowadzenie tej misji. Jasik zaniósł dokument Milczanowskiemu. Jasik, szpieg z czasów komunizmu, i Milczanowski, dawny skazaniec z Solidarności, stanowili dziwną parę. Pierwszy pochodził z rodziny chłopskiej, a ojciec drugiego został pochłonięty przez machinę sowieckiej bezpieki. Jasik był ostrożny, a Milczanowski, jak sam o sobie powiedział, lubił ryzyko. Połączyła ich miłość do boksu. Dwa razy w miesiącu oglądali zawody w klubie sportowym Gwardia Warszawa, gdzie mieli okazję już na samym początku przyjrzeć się ukraińskiej sensacji wagi ciężkiej, braciom Władimirowi i Witalijowi Kliczkom. Wspólnie wspierali obiecujących polskich pięściarzy. Po krótkiej rozmowie Milczanowski dał Jasikowi zielone światło. Czemu by nie? To była Polska roku 1990. Posługiwano się metodami "terapii wstrząsowej", żeby ocalić polską gospodarkę. Opinia publiczna domagała się wycofania sowieckich wojsk. Całe nowe pokolenie przedsiębiorców zanurzało się w morzu prywatnego biznesu. Komuniści stracili kontrolę nad starym światem, ale nowy świat musiał się dopiero wyłonić. Gra toczyła się o dużą stawkę i wszyscy obstawiali wysoko.

Dwadzieścia kilka lat później Milczanowski, analizując z prawniczą precyzją swoją decyzję, wymienił trzy powody. Po pierwsze, znajdował się pod ogromną presją purystów z obozu solidarnościowego, którzy domagali się całkowitego oczyszczenia służb bezpieczeństwa. Chciał zatem dowieść słuszności decyzji o zatrzymaniu w resorcie oficerów z czasów komunistycznych. "Potrzebowaliśmy spektakularnego sukcesu, żeby uspokoić te ataki" – powiedział.

Po drugie, Milczanowski wiedział z doświadczenia, jak bardzo CIA pomogła Solidarności, przekazując związkowi pieniądze, prasy drukarskie i informacje podczas walki w latach osiemdziesiątych. W Szczecinie jego własna działalność bezpośrednio skorzystała na wsparciu CIA. "Zimna wojna została wygrana przez Amerykanów" – powiedział Milczanowski. "Byliśmy im to winni". I wreszcie uważał, że nowa Polska powinna pokazać Stanom Zjednoczonym, że zasługuje nie tylko na amerykańskie datki, lecz także na szacunek Amerykanów. Uratowanie amerykańskich oficerów zapewniłoby solidny fundament pod przyszłą współpracę UOP i CIA.

Gdy tak roztrząsali misję pod różnymi kątami, każdy miał coś do udowodnienia. Z punktu widzenia Jasika operacja dałaby komunistom szansę pokazania, że są lojalni wobec Polski. Z punktu widzenia Milczanowskiego dałaby ona Polsce okazję do pokazania, że jest lojalna wobec Stanów Zjednoczonych. Z punktu widzenia Norville’a dałaby CIA sposobność potwierdzenia słuszności jej decyzji o podjęciu współpracy z dawnymi wrogami.

Milczanowski postanowił podjąć decyzję na poziomie własnego urzędu i obyć się bez zgody swojego szefa, ministra Krzysztofa Kozłowskiego, lub szefa ich wszystkich, premiera Tadeusza Mazowieckiego. Martwił się, że jeden albo drugi mógłby się sprzeciwić misji. Obecność tysięcy polskich robotników w Iraku w połączeniu z wyraźną chęcią Saddama, by wziąć odwet na cywilach, zwiększała ryzyko negatywnych konsekwencji w razie niepowodzenia. Milczanowski brał pod uwagę, że wśród tych konsekwencji jest upadek nowego polskiego rządu. "Potraficie sobie wyobrazić, co by się stało, gdybyśmy zostali złapani?" – zapytał. "Saddam mógłby stracić kilku Polaków. Rząd Solidarności mógłby upaść. Kto wie, co by go zastąpiło".

Również postawa polityków skłaniała Milczanowskiego do tego, żeby działać samodzielnie. W 1989 roku przywódca Solidarności Lech Wałęsa postanowił nie obejmować żadnego oficjalnego stanowiska w demokratycznie wybranym rządzie, który pomógł utworzyć. Teraz jednak chciał zostać nowym prezydentem Polski i zaczął lobbować na rzecz nowych, bezpośrednich wyborów prezydenckich. Argumentował, że pozostawienie Wojciecha Jaruzelskiego, byłego komunistycznego oficera, u steru Polski jest kłopotliwe, skoro reżimy komunistyczne upadają w całej Europie Wschodniej. Premier Mazowiecki również postanowił wystartować w wyborach. Milczanowski niepokoił się, że jeśli zapyta premiera, ten nie wyrazi zgody na operację, ponieważ jej fiasko pogrzebałoby jego szanse na pokonanie Wałęsy. "Podjąłem decyzję, więc mogłem wziąć całą winę na siebie, gdyby nam się nie powiodło" – powiedział Milczanowski. "Minus był tak ogromny, że tylko wiceminister taki jak ja był na tyle głupi, żeby spróbować". O piątej po południu tamtego dnia Jasik wrócił do gabinetu Smoleńskiego z podpisanym dokumentem. Wtedy Smoleński naszkicował prowizoryczny plan. Nadał operacji kryptonim "Wielka ewakuacja". Nieco później pomyślał jednak, że ta nazwa jest trochę przesadna, więc zmienił ją na "Przyjazny Saddam". O siódmej zadzwonił do Norville’a. "Dostaliśmy zielone światło" – powiedział. Następnego dnia sejm wyznaczył datę wyborów prezydenckich na 25 listopada. Wałęsa miał w nich pokonać Mazowieckiego i kilkunastu innych kandydatów.

Pozdrowienia z Warszawy - okładkaPozdrowienia z Warszawy - okładka mat. prasowe

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.  

Najnowsze informacje z Ukrainy po ukraińsku w naszym serwisie ukrayina.pl

Więcej o: