Matka Lalli podkasała sari i pobiegła. Padma i Lalli wisiały na mangowcu [FRAGMENT]

W maju 2014 roku Sonia Faleiro zobaczyła w mediach społecznościowych zdjęcie: ciała dwóch młodych dziewczyn wiszące na drzewie. Internauci pisali, że dorastające w Indiach kuzynki, 14-letnia Lalli i 16-letnia Padma, zostały zgwałcone i zamordowane przez mężczyzn z wyższej kasty. Śledztwo prowadzone przez miejscowych policjantów było pełne nieścisłości. Faleiro rekonstruuje wydarzenia, by odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Padma i Lalli zginęły. Publikujemy fragment reportażu.

Czerpiąc z historii innych ofiar - zabitych, zgwałconych i wykorzystanych - a także z raportów i licznych badań, Faleiro w swojej książce pokazuje skalę problemu. "Porządne dziewczyny. Zbrodnia i hańba w Indiach" ukazały się 13 kwietnia w przekładzie Hanny Jankowskiej nakładem Wydawnictwa Czarne.

Sonia Faleiro ""Porządne dziewczyny. Zbrodnia i hańba w Indiach" - fragment:

Dźhalla Dewi wślizgnęła się do domu i poszła na podwórze.

– Właśnie karmiłam bawoły – opowiadała później – kiedy zobaczyłam, jak przechodzą płaczące kobiety.

To, co usłyszała, sprawiło, że siano wypadło jej z rąk. Szybko jak cień przemknęła się do domu.

– Musimy stąd iść – powiedziała do synowej.

Kiedy Awdeś i Urweś wrócili do domu, kobiety zbierały swoje rzeczy. Dokładnie minutę po piątej rano Awdeś zadzwonił na posterunek do swojego kolegi Sarwesia, żeby przekazać mu wiadomość. Gdy się rozłączył, część członków rodziny spakowała tyle dobytku, ile mogła unieść na głowach. Uciekła, lecz reszta pozostała jeszcze przez jakiś czas.

Posterunkowy Sarweś poznał rodzinę Jadawów kilka miesięcy wcześniej, kiedy jego szef Ram Wilas zaczął wysyłać go do Dźati, żeby miał oko na mafię piaskarzy. Piasek z brzegu rzeki wywożono ciężarówkami do fabryk, gdzie mieszano go z cementem i cegłami. Była to bardzo dochodowa operacja, czasem grożąca śmiercią i pod każdym względem nielegalna.

Sarweś zamaszystym krokiem chodził tam i z powrotem drogą koło domu Jadawów. Był tylko kilka lat starszy od Awdesia, więc się zakolegowali. Często ich widywano, jak razem pili herbatę i rozmawiali, zajadając dal i roti.

Przyjaźń z policjantem to nie byle co. Dzięki relacji z posterunkowym Sarwesiem status Jadawów, rodziny uchodźców klimatycznych, wyraźnie się w nowym miejscu podniósł.

Sarweś rozłączył się bez zadawania dalszych pytań. Przekazał informację szefowi, który przygotował się do wyjścia. Ram Wilas wziął ze sobą dwóch funkcjonariuszy, ale Sarwesiowi kazał zostać – rzekomo po to, by miał oko na Pappu, który wciąż się niepewnie kręcił, w rzeczywistości jednak dlatego, że Sarweś sprawiał więcej kłopotów, niż było z niego pożytku.

Mężczyzna stojący przed posterunkiem zobaczył, jak policjanci wychodzą, i ogarnął go lęk. "Znalazły się" – pomyślał.

Wkrótce potem Prem Singh – kuzyn, który podejrzał rozmawiającą przez telefon Lalli – szedł w kierunku pól i wtedy usłyszał, jak jakiś chłopaczek wykrzykuje nowinę. Natychmiast zadzwonił do ojca.

– Dziewczyny są w aam ka bagh – powiedział. W sadzie mangowców.

Ojciec, który wchodził w skład grupy zmierzającej do Usehatu, od razu powiadomił resztę, ale ich telefony też się właśnie rozdzwoniły. Samochód rozbrzmiewał ich dźwiękami, gdy kolejni mieszkańcy wsi, przyjaciele i krewni spieszyli przekazać wiadomość: dziewczyny nie żyją, dziewczyny nie żyją, dziewczyny nie żyją.

"Widok nie do opisania"

Matka Lalli podkasała sari i pobiegła. Wiadomość już się rozeszła, można było odnieść wrażenie, jakby wszyscy wokół Sii Dewi też biegli. Mężczyźni i kobiety tworzyli gęsty tłum. Matki trzymały niemowlęta przy piersiach, obok nich pędziły dzieci w obszarpanych spodniach i brudnych ubraniach. Sija Dewi słyszała ogłuszający hałas.

Padma i Lalli wisiały na mangowcu.

Pień drzewa był gruby u podstawy, pierwsze gałęzie wyrastały z niego na wysokości niespełna metra. Padma wisiała wyżej. Jeden węzeł na jej ciemnozielonym szalu dupatta został zawiązany na gałęzi. Ciasna pętla na szyi utrzymywała dziewczynę w pionie. Lalli wisiała około pół metra niżej w niemal identycznej pozycji. Oczy miały zamknięte, ręce przylegały do ciała. Palce stóp były wyprężone ku ziemi.

Jeden z mieszkańców wsi wspominał później, że obie wyglądały jak marionetki.

Sija Dewi nie płakała, jak gdyby siły, które przecięły życie jej córki, odebrały jej mowę.

Kiedy widziała dziewczęta po raz ostatni, całe promieniały. Wyprawa na jarmark sprawiła im prawdziwą frajdę, Sija Dewi pogodziła się z myślą, że będą o tym gadać przez wiele dni, czym doprowadzą ją do szału. Wczoraj miały najpiękniejszy dzień w swoim życiu, a dziś?

– Kisne kija? – krzyknął ktoś. Kto to zrobił?!

Jeden z mężczyzn powiedział, że o mało nie dostał zawału.

Jakiś nastolatek mruknął pod nosem: – Należałoby powiesić winnych.

Któryś z przyjaciół rodziny się odwrócił.

– To widok nie do opisania.

Padma i Lalli były nie tylko kuzynkami – zauważył ktoś inny. Były najlepszymi przyjaciółkami. Czy Padmy nie podziwiano za to, jak pięknie umiała haftować? Lubiła mango. Lubiła pieśni religijne.

Lalli chciała zostać lekarką. Nie, nauczycielką. Zawsze powtarzała: "Chcę być czymś". Ale nigdy już niczym nie będzie.

Sija Dewi w końcu odzyskała głos.

Więcej fragmentów książek znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

– Moja dziewczynka wisi na drzewie. Czemu? Co takiego zrobiła? Niczego nie zrobiła. Nigdzie nie poszła. Pasała tylko kozy. Dlaczego ją powiesili? Czy nic nie jest warta? Czy nasze dzieci nic nie znaczą?

Nikt nie oczekiwał od Sii Dewi, że zostanie. Powinna iść do domu, zaniosą ją. Szybko podeszło do niej kilku mężczyzn, przewidywali bowiem, że może zemdleć.

Ale Sija Dewi oparła swój lathi, kij, o drzewo i osunęła się na ziemię.

– Meri baćći – zawodziła. Moje dziecko, moje dziecko, moje dziecko, moje dziecko, moje dziecko, moje dziecko…

Sunita Dewi, macocha Padmy, też usiadła.

Przy nich usiadła babka dziewczynek.

Inne kobiety wysunęły się naprzód. Bez pytania, bez pozwolenia. Twarze miały zakryte, ale ich intencje nie ulegały wątpliwości.

Własnymi ciałami chroniły te wiszące na drzewie.

Policjant coś podejrzewa

Bracia Śakjowie musieli się przepchać przez zwarty tłum. Jeden z sąsiadów przebiegł obok, pstrykając zdjęcia.

To były one, ich dzieci.

– Maar dali ladkijan hamari – powiedział załamany Sohan Lal.

– Maar di! – powtórzył za nim Dźiwan Lal. – Maar di!

Zabili nasze córki. Zabili je!

Przyjaciele rzucili się, żeby odprowadzić braci w kojący cień pobliskich drzew, z dala od wiszących ciał. Sohan Lal nie rozglądał się za żoną. Zwrócił się do mężczyzn.

– Moja córka nie żyje. Moja córka nie żyje – powtarzał, jakby pragnął, aby ktoś zaprzeczył.

Mężczyźni skinęli głowami i westchnęli.

Zobacz wideo Piekło kobiet. Przemoc seksualna to w Polsce codzienność

Wedach jest modlitwa wyrażająca prośbę, by ludzie umierali we właściwej kolejności. Zawsze rodzice przed dziećmi. Nie trzeba być jednak wyznawcą określonej religii, aby wiedzieć, że żaden rodzic nie powinien składać dziecka do grobu.

Tymczasem rodzinie Śakjów nieraz się to przydarzało. Sohan Lal i Sija Dewi stracili pierwsze dziecko tuż po urodzeniu. Sunita Dewi wiele razy poroniła. Matka Sohana Lala miała kiedyś córkę, nie tylko trzech synów. Mało kto we wsi nie rozumiał strat, jakie ponosiła ta rodzina. Ale tutaj dwie dziewczyny wisiały na drzewie. Nikt nie wiedział, jak zareagować. Większość obecnych się odsunęła i trwożnie przyglądała się z daleka.

Kuzynka Mandźu podeszła bliżej. Lalli była cała obsypana kurzem. Z jej salwar kamizu sterczały ciernie. "Ktoś ją zabił" – pomyślała zrozpaczona dziewczynka.

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.  

Lekki wietrzyk powiał przez sad, wzbijając pył z ziemi. Poruszył opadłe liście i gałęzie drzew. Wydął bluzy dziewcząt, których ciała delikatnie się zakołysały, jakby Padma i Lalli spieszyły się podzielić jakimś sekretem: suno, posłuchaj, chcę ci coś powiedzieć.

Jeden z sąsiadów podniósł swój kij i spiesznie się oddalił. "Martwi powinni być nieruchomi – pomyślał – ale te dziewczęta sprawiają wrażenie żywych". Straszliwa wizja nie odstępowała go nawet między ścianami własnego domu, gdy dotarł do wsi. – Słyszałem tylko zawodzenie – powiedział.

Upał zaczął dawać się ludziom we znaki.

– Mandźu! – zawołał ktoś. – Leć i przynieś nam wody.

Kiedy Mandźu wróciła, okazało się, że zjawił się jej ojciec, żeby ją zabrać. Wyjechał z domu w poprzednią noc. Choć Sija Dewi bardzo prosiła, aby zostali, to odmówił.

– A jeśli to, co spotkało wasze córki, przydarzy się mojej?

Wkrótce przybyli wujowie Padmy mieszkający w jeszcze innej wsi. – Oszalałem na jej widok – wspominał później Kanhaija Lal. Porwał ciało siostrzenicy w ramiona. Jego żebra błyszczały w słońcu jak miedziane druty. Oczy miał zamknięte. Coś powiedział, ale trudno było rozróżnić słowa. Niektórzy odnieśli wrażenie, że naprawdę postradał zmysły.

– Przyśniłaś się swojej kuzynce – szlochał. – Powiedziała, że nie żyjesz. Prosiła mnie, bym cię do nas przywiózł. Ale ja tego nie zrobiłem. Nawet nie zadzwoniłem do ciebie. Odparłem tylko, że sny się nie sprawdzają.

– Sprawiedliwości! – krzyknął ktoś.

Gdy wujowie Padmy podeszli wreszcie do mężczyzn z rodziny Śakjów, zebrani mieszkańcy wsi podjęli okrzyk. – Sprawiedliwości! – rozległy się ich głosy. – Sprawiedliwości! – wołali, waląc w ziemię kijami, które wzbijały tumany kurzu.

Mężczyźni biorący udział w poszukiwaniach zaczęli mówić, przekazywać swoją wersję nocnych wydarzeń. Pappu został uznany za winnego, za mordercę Padmy i Lalli. A chroni go posterunkowy Sarweś.

– Chodźcie tutaj, tchórze!

– Sprowadźcie Pappu i Sarwesia, powieśmy ich na drzewie, tak jak oni powiesili nasze dziewczęta. Dopiero wtedy sprawiedliwości stanie się zadość!

Podinspektor Ram Wilas zadzwonił do podwładnego.

– Tłum się zbiera – wyszeptał. – Mogą zabić Pappu. Szybko, wywieźcie go z posterunku.

Ram Wilas pojął w końcu, że sytuacja jest poważna i może mieć konsekwencje także dla niego. Sarweś sobie poradzi, to twardy gość. Ale jeśli tłum wyrwie się spod kontroli, to może zlinczować chłopaka Jadawów. Wtedy zacznie się dochodzenie, a kiedy Ram Wilas, utykając, jąkając się i bełkocząc, stanie przed zwierzchnikami, będzie skończony.

Sierżant Gangwar mocno chwycił w pasie Pappu, by ten niczego głupiego nie zrobił. Trzej mężczyźni wyjechali z Katry do Usehetu na motocyklu Sarwesia. Ludzie przyglądali się z oburzeniem. – Policjanci posadzili Pappu między sobą, żeby go ochronić – komentowano.

Wiadomość szybko dotarła do sadu. Chłopak z rodu Jadawów zabił dziewczyny, a policjanci Jadawowie, ośmieleni protekcją udzielaną im przez polityków Jadawów, bronią winnego.

(…)

– On jest stary – powiedział jego brat, wskazując na Rama Wilasa.

Mieszkańcy wsi dobrze go znali, ale teraz uważnie się przyjrzeli. Patrzcie na jego wodniste oczy, opadającą szczękę, brzuch wylewający się z pogniecionych brązowych spodni.

Czy strzegł domu polityka, czy patrolował ulice, przy których mieszkają bogacze? Nie, zesłano go do Katry, ponieważ ludzi ze wsi uważa się za kide makode, robactwo, które na nikogo lepszego nie zasługuje. Gardzi się nimi.

Teraz, kiedy mogli to zrobić otwarcie, nie bojąc się odwetu, wyrazili, co naprawdę myślą o Ramie Wilasie. Darogadźi, policjant, też mi coś! Nieudacznik i tyle.

Krawiec, zwykle taki potulny, rzucił się na Rama Wilasa i o mało go nie przewrócił na zagon mięty. Kiedy kolega napadniętego zbliżył się, by zainterweniować, krawiec odepchnął go i znów zaatakował Wilasa.

Ram Wilas skulił się.

– Bał się – wspominał później jego kolega.

(…)

Podczas gdy Śakjowie ujęli się za Ramem Wilasem, on zdążył zmienić opinię na ich temat. Kiedy tylko przybył do sadu, zadał sobie jedno pytanie: "Jeh mar kaise gaje?".

Jak umarły?

Przebiegł pamięcią przez wydarzenia poprzedniego wieczoru, próbując przypomnieć sobie coś, co dałoby jakąkolwiek wskazówkę. Śakjowie bardzo dziwnie się zachowywali. Dopiero po kilku godzinach od zaginięcia dziewcząt zgłosili się na policję. Nie chcieli upublicznienia prywatnej sprawy, thik hai, w porządku, ale czy była to sensowna decyzja, gdy chodziło o życie lub śmierć?

Ram Wilas miał synów, lecz prawdziwą dumą napawały go córki. Lata temu wyjechały ze wsi, teraz mieszkały razem w Noidzie. Jeśli w Katrze dziewczyna opuszczała dom, to po to, żeby wyjść za mąż. Ale Dźjoti studiowała handel, a Babli pracowała z Amerykanami w międzynarodowej korporacji. Podziwiał swoje córki. Kochał je. Gdyby ktokolwiek podniósł na nie rękę, obdarłby go ze skóry.

A co zrobili Sohan Lal i Dźiwan Lal, kiedy ich córki zaginęły? Nie poszli na policję. Potem nie dali policjantom porozmawiać z jedynym świadkiem, który widział spotkanie dziewcząt na polach.

Ale dopiero reakcja braci na widok ciał utwierdziła Rama Wilasa w przekonaniu, że jego domysły były słuszne. Tu nie chodziło o to, co zrobili nie tak. Postąpili zgodnie z regułami. Spojrzał z niesmakiem na braci Śakjów. Ojciec Padmy i ojciec Lalli wciąż szlochali.

"Oni je zabili – stwierdził w duchu policjant. – To oni je powiesili".

<<Reklama>> Ebook "Porządne dziewczyny" dostępny jest w Publio.pl >>

Porządne dziewczyny - okładkaPorządne dziewczyny - okładka Wydawnictwo Czarne

Więcej o: