Pozbawiła życia co najmniej 14 osób. Opowieść o złamanej kobiecie, której całe życie towarzyszy tęsknota

"Moi mężczyźni" to inspirowana prawdziwymi wydarzeniami opowieść o Brynhild, norweskiej służącej, która w drugiej połowie XIX wieku wyemigrowała do Ameryki, gdzie wyszła za mąż, stając się Bellą Sorensen, a następnie - po śmierci pierwszego męża - Belle Gunness. Belle z La Porte w stanie Indiana zapisała się w historii jako pierwsza seryjna morderczyni.

Kobieta pozbawiła życia co najmniej czternaście osób, głównie mężczyzn, choć niektóre źródła podają, że dokonała nawet czterdziestu zabójstw. Kielland jednak nie szuka w tej postaci sensacji, ale opowiada o złamanej kobiecie, której całe życie towarzyszy tęsknota. To powieść o podróży na kraniec ziemi, o tych, którzy nie chcą zatracić siebie, wreszcie o tych, którzy żyją, i tych, którzy muszą odejść. Nikt, kto kocha całym sobą, nie może bowiem przetrwać.

Zobacz wideo Tworzą związek od lat. W kilka dni wszystko może się zmienić. "Fucking Bornholm" w kinach

Prawa do przekładu "Moich mężczyzn" zostały sprzedane do kilkunastu krajów, w tym Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji, Włoch, Szwecji, Holandii, Brazylii i Chin. Książkę uhonorowano Nagrodą im. Stiga Sæterbakkena. 10 maja o 18 w sopockiej księgarni Smak Słowa odbędzie się pierwsze spotkanie z autorką. My przy okazji publikujemy fragment powieści.

Więcej ciekawych tekstów najdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Victoria Kielland "Moi mężczyźni", w przekładzie Karoliny Drozdowskiej, ArtRage - fragment:

Bella znów została sama, ale właściwie z czym? Z niewielkim spadkiem i trzema istotkami, których oddechy czuła na karku, a Mads leżał w ziemi i tam sobie gnił. Z wnętrza dochodziło ciche szemranie, setki niewidzialnych uderzeń dobijających się do wspomnienia na samym końcu tego, które z siebie zdjęła i odrzuciła. Została jedynie dziura, czarna dziura, którą mogła wypełnić, czym tylko zechce. Potarła oczy i ziewnęła, nabierając powietrza. Dziewczynki jadły śniadanie przy wielkim stole, światło wplątywało się w coś oślepiająco pięknego, błądziło między sztućcami a językami, między zębami a metalem, resztkami kaszy a roztopionym masłem, wpadało do otworu w ciemności. Ucisk w żołądku nie znikał. Ray i reszta parobków byli już w polu od kilku godzin. Bella szorowała gar po kaszy, krzyżyk migotał lekko na jej piersi, wyjrzała na Clear Lake, na którym kwitły lilie wodne, kwiaty kołysały się w ciszy na powierzchni wody, ze swoimi brązowymi, gładkimi łodygami, ich korzenie sięgały aż do dna jeziora, wplątywały się w podwodne rośliny i rozdzielały między siebie słoneczne promienie, prowadząc je w głębiny. Szeroki pas światła migoczący w zieleni i mule. Jezioro się skrzyło, a słońce płynęło po podłodze, Bella uniosła dłonie do twarzy, ona się zawsze tak całkiem otwierała, złocista roziskrzona błona, całą sobą czuła zachłanny wrzask w piersi. Bella szorowała z całych sił, patrzyła na maleńkie ciałka, które wypełniały sobie usta, chciwe i wielkie, co właściwie powinna im dać? Przyjdzie w końcu taki dzień, kiedy nie będą mogły dostać nic więcej. Przyjdzie dzień, w którym kasza przestanie wystarczać, w którym będzie musiała powiedzieć dość. Wytarła gar, wilgoć kładła się nad majątkiem niczym lekka mgiełka, Bella czuła w ustach smak krwi, zaglądała w największą głębię, widziała to tak wyraźnie. Pogładziła dziewczynki po włosach, ich dłonie były lodowate, czuła to całą sobą, "jeśli Bóg zechce", jak wszystko wsuwało się na swoje miejsce i zaraz z niego wysuwało. Działo się coś dziwnego z myślami i słowami, ulegały jakby przetasowaniu, to zastanawiające, że niczego nie pamiętała, ten palący krąg od ślubnej sukni, obrączka z grawerem, to, jak srebrne nitki potrafiły zakryć niewyobrażalną ranę, żenujące wspomnienie, jak to możliwe, że cokolwiek było tak, jak było, choć o tym nie pamiętała?

Jeden znaczek może uratować życie tysiącom ludzi walczących o pokojową przyszłość Ukrainy i całej Europy. Licytuj razem z nami

Myślała o wszystkim, co się wydarzyło, o tym olbrzymim braku szczegółów. Zapach wody do zmywania wciągnął Madsa z powrotem, wprost do jej ciała. Wszystkie wydarzenia zwaliły się na siebie nawzajem, wydźwignęły śmierć na światło dnia, ciągnąc za sobą korzenie z zaświatów i jeszcze bardziej utrudniając jej zrozumienie, co się naprawdę stało.

Rzadki brunatny szlam, możliwość przebaczenia, Bella to czuła, czuła wszystko oczami, "dlaczego" i "jak" życia, wody gruntowe sączące się spomiędzy podłogowych desek. Wzrok Raya Lamphere’a zapędzał ją niemal do piekieł, każdego jednego dnia, odkąd go wpuściła, pozwalając mu na siebie pracować, wszystko, co zostało jej dane, mogło również zostać odebrane, ale Ray tylko dawał i dawał, małe jagniątka, które wyciągał na świat, żółte od wód płodowych, chwile bliskości, jego dłonie gładzące wymię i prowadzące jagnię do matki, rzecz najkruchsza z kruchych, wszędzie resztki krwi, to było nie do wytrzymania.

Wszystko, co mogło się rozerwać, jej twarz była zbyt otwarta, czuła to palcami, wszystko, co trzeba było poddać remanentowi, policzone i zrobione we właściwy sposób. Bella czuła się wyobcowana w tym gigantycznym krajobrazie złożonym z Niemców, Finów, Holendrów i idiotycznych Norwegów, a mimo to naznaczonym tak gigantycznym brakiem szczegółów. Oto bezlitosna moc Boga. Siano trzeba było wysuszyć, mleko – odwirować. Świninę sparzyć, zasolić i sprzedać. A na końcu trzeba było nadziać jelita. Bella była otoczona bliźnimi, krwią, łzami i uryną, wszystko to migotało tak bezgłośnie i spokojnie, płaczki, które przypłynęły tym samym co ona statkiem, rodziny, kt.re na zmianę umierały i żyły, a ona mimo to nie rozpoznawała samej siebie, nie było żadnej wyuczalnej miłości, ani śladu rutyny. Czuła lekkie kołysanie, fale przepływające przez jej pierś, nacierające na siebie kości biodrowe. Wlokła za sobą ciało tak daleko, jak umiała, doszła w ten sposób na koniec świata. Za każdym razem najdłuższy ruch. Wszystkie te małe kroki, noga za nogą, cóż to takiego prześwitywało przez szczeliny? Każdego jednego wieczora liczyła pieniądze, te na wydatki wkładała do jednej koperty, te zarobione – do drugiej. Ostrożnie wciskała obie koperty między książki na półce. Czuła beznadzieję, czuła ją w każdym krzyczącym ptaku, w wielkim łopotaniu na niebie. Liczyła i liczyła, i oszczędzała to, co jej zostawało, dziewczynki miały dostać odświętne bluzki, a parobkowie nową odzież roboczą, miała plan, był on taki prosty, ale mimo to cały czas czuła, że jest komuś coś winna. Naprawdę przeczołgała się przez dzieciństwo i wiek nastoletni, a mimo to nie miała pojęcia, jakie to powinno być uczucie, gdy jest się sobą.

Drzewa opuszczały gałęzie ku ziemi, te groziły, że trzasną i na nich runą, Bella czuła łaskę w ciele za każdym razem, gdy burza zbierała siły, a ptaki skrzeczały na szczytach drzew. Żaden człowiek by się temu nie oparł. Wiatr napierał na dom i obijał się o ściany. Musiała poprosić Raya albo któregoś z pozostałych, by ścięli te gałęzie, pień za bardzo się kołysał. Dziewczynki stały obok niej, bose i świeżo umyte, a wokół domu zbierały się bezszelestnie chmury. Małe piąstki zacisnęły się na jej wełnianej spódnicy, przez pola przetaczały się ogromne siły, brama trzaskała przy drodze.

"Panie, opromień nas swoim blaskiem" - Bella spojrzała na córki, jej dłonie wydawały się takie wielkie w porównaniu z ich rączkami, czuła mdłości w głębi gardła, wielki pas światła, jak głęboko mogła je właściwie ściągnąć, nie zgniatając ich jednocześnie? Cały czas na zmianę małość i wielkość, jagniątka i prosięta, małe ciałka, kt.re wciąż rosły, jej dłoń, która będzie w ich dłoni coraz mniejsza, aż obciągnięte skórą kości staną się przezroczystym pisklęciem. Bella patrzyła na wielki dąb, zaglądała w najgłębszą głębię, widziała to przecież zupełnie wyraźnie, drzewa nachylały się coraz bliżej, pień mógł trzasnąć w każdej chwili, w żadnym razie nie była gotowa zostać zgnieciona pod ciężarem kapryśnego Boga. "Słyszycie wiatr?" Dziewczynki pokiwały główkami i pobiegły do salonu, niebo zmieniło kolor. Bella naprawdę próbowała, ale tak przykro było na nie patrzeć, ten nieskończony strach, to wszystko było takie głupie: napinające się pod skórą mięśnie, przebijające przez nią naczynia krwionośne. "Tam Bóg też was widzi". Bella tak walczyła, by utrzymać koszmary na dystans, naprawdę się starała, czuwała nad nimi w nocy, trzymała wartę. Utrzymywała obcość z daleka od nich, gapiąc się na drzwi sypialni: "Jesteśmy tu teraz, na krańcu świata". Gładziła je po włosach. Dostrzegała zaciśnięte w piąstki dłonie, oddech pomiędzy na wpół rozchylonymi wargami. Wiedziała, że nie będzie w stanie ich chronić już zbyt długo, wyraźnie widziała, jak próbowały się chować w jej ramionach, wszystko to, co robiły, by im przebaczono, wszystko, co robiła Bella, zwrócona ku niebu. Dom trzeszczał, wiatr napierał na ściany i nimi potrząsał.

Dziewczynki były takie bezbronne pod jej spojrzeniem, a mimo to kochały ją całymi sobą.

Moi mężczyźni - okładkaMoi mężczyźni - okładka mat. prasowe

Więcej o: