Polsko-grecka saga "Katharsis" nie musi oczyścić, ale wstrząśnie na pewno. Jeśli to kryminał, to z półki literatury pięknej

Trudno oceniać dzieło. Jakkolwiek chciałbym powieść "Katharsis" Macieja Siembiedy opisać, to najnormalniej brakuje adekwatnych słów, nie udaję Greka. Jeśli jednak państwo życzą sobie jednym zdaniem: możliwe, że niczego lepszego w tym roku nie przeczytacie.

Przesadzam? Nawet jeśli, to nie czuję przy tym żadnych wyrzutów sumienia. Powieść Macieja Siembiedy zrobiła bowiem na mnie piorunujące wrażenie. Po ostatnim tomie przygód prokuratora Kani ("Kukły") spodziewałem się świetnej rozrywki, zagadki z nieboszczykiem, której źródłem są fakty historyczne, doskonale poprowadzonej akcji, opisanej wybornym językiem. Ale żadna z części śledztw Kani, ani też epicka powieść "Gambit", która rzucała czytelnikiem przez epoki i miejsca, ujawniając wielkie gry światowych służb specjalnych, nie zrobiła mi tego wszystkiego, co "Katharsis".

Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Ponad 60-letnia saga rodziny Tosidosów vel Tosidowskich

Jest to niewątpliwie saga, w dodatku polsko-grecka z racji głównych bohaterów, bo jest tu jak w klasycznej sadze sztafeta pokoleń. Jest to również w jakimś sensie powieść szpiegowska, również kryminał, ale z pewnością historyczny, bo wszystko zaczyna się od faszystowskiej zbrodni w sztolniach sudeckiej kopalni uranu niedaleko Lądka Zdrój, gdzie organizacja Todt postanowiła wykorzystać swoje budowlano-militarne umiejętności do ukrycia wartościowego ładunku.

Ten wątek "skarbu" schowanego przed wkraczającymi wojskami Stalina wiąże się z historią greckiej rodziny w tak przemyślany i dopracowany sposób, że pozostaje przez wszystkie strony czułym nerwem towarzyszącym całej historii. Nerwem, który pulsuje bólem, okrucieństwem, zemstą, ale też miłością, poświęceniem czy honorem.

Zobacz wideo Wywiad z autorem książki "Pamiętam" - Piotrem Stankiewiczem

Doświadczana kolejnymi zdarzeniami rodzina Tosidosów to bohaterowie niecodzienni jak na okoliczności prowadzenia akcji w odradzającej się po wojnie komunistycznej Polsce.

Kostas, syn greckiego księdza zamordowanego przez faszystów, bohater partyzantki greckiej, który trafia do polskiego szpitala i by się ukryć, zmienia obywatelstwo.
Jego żona Katherina, zawsze u boku męża, nawet wtedy, kiedy mają na spotkania ledwie chwilę na ciastko w czasie przepustki.
Syn Janis, który w zatrważających okolicznościach musi przerwać karierę bokserską, i malutki Angelos zmagający się z chorobą na pokładzie statku wiozącego ich do Polski.
Wreszcie Marija - pielęgniarka i lekarka, specjalistka chorób serca, z główną rolą pod koniec dramatu. 
Z pewnością są to główne postacie, ale nie wszyscy zostają obsadzeni przez Siembiedę w równych rolach. Kostas i Janis mają tu swoje wielkie rozdziały. Kroczą nierównymi drogami od wojennego bohatera po więźnia i od sportowca po milicjanta. Katherina jest zawsze w tle, ale to tło, bez którego inne postacie nie byłyby pełne. Marija wkracza punktowo, często ustępuje w książce miejsca innym postaciom spoza rodziny przemianowanej w Polsce na Tosidowskich. Chociażby najbarwniejszej chyba z nich - Zygmunta "Sacharyny". To król trójmiejskiego świata przemytników, którego uczniem zostaje Marek "Zulus", ksywę zawdzięczający ciemniejszej barwie skóry. Obaj i ten jeden właśnie szczegół mają kolosalne znaczenie dla misternej konstrukcji sensacyjnej tej powieści, gdzie każdy detal ma sens.

Specjalność Siembiedy - latanie po całym świecie i spotkania bohaterów po latach

Historia Tosidosów wessała mnie w latach 20., wypluła na początku 90. i pozostawiła - jak za szczenięcych lektur - przede wszystkim poczucie żalu, że książka już się skończyła. Jeśli macie w zwyczaju zerkanie na to, ile jeszcze zostało stron do przeczytania, tutaj leci to zbyt szybko.

Fascynujące w tej powieści jest, jak łatwo autor rzuca swoimi bohaterami po całym świecie i jak naturalnie, jednym wydarzeniem, potrafi ze sobą spleść ich losy ponownie. Nie ma żadnej łatwizny, banalnego, znanego z tych bardziej prymitywnych skandynawskich kryminałów prowadzenia narracji metodą "na drabinkę", gdzie każdy punkt musi się stykać z kolejnym. Siembieda potrafi w niewymuszony, nienaciągany sposób postawić przed sobą oko w oko bohaterów, którzy nie widzieli się przez kilkanaście lat (czy też, w przeliczeniu, 200 stron).

Maciej Siembieda Wojna jest opętana i niepoczytalna. Czy możliwe jest katharsis? Fragment nowej powieści Macieja Siembiedy [TYLKO U NAS]

To jest po prostu majstersztyk, tym przyjemniejszy w obcowaniu, im bardziej jest się skupionym na lekturze i poddaje się jej rytmowi. Nie próbowałem na siłę rozwikłać, kto może być kim i dlaczego musiał zabić, magicznie pojawiające się rozwiązanie było zaskoczeniem, nawet jeśli gdzieś po drodze autor rozsiewał te okruszki prawdy, szczegóły, detale.

W dodatku zaskoczeń jest o wiele więcej niż jedno i raz się przytrafią w "Katharsis" w greckich Salonikach (talent Kostasa do zakładania materiałów wybuchowych), w szpitalu na wyspie Wolin (gdzie wróg się objawił w delegacji), Kairze (czy faszysta może być muzułmaninem?), sali bokserskiej we Wrocławiu (praca nóg to jednak klucz), komendzie milicji w Lądku Zdrój (awans z obcym wywiadem w tle), nawet na cmentarzu w Gdyni (alejka z grobami dzieci) i wreszcie niedaleko Kletna, gdzie pod ziemią wiją się pasma uranu (do których - a jakże - dobrali się po wojnie ruscy).

I znów nie ma tutaj nawet grama powodu, by się żachnąć, by zakrzyknąć "niemożliwe", albo dodać z przekąsem "no teraz, to już przesadził". Przesady w tym nie ma, być może dzięki temu, że wszystko w ryzach trzymają fakty historyczne.

W "Katharsis" wszystko może być fikcją, o ile się zgadza z historią

To kolejna cecha tej powieści, która czyni ją wyjątkową. Wiele jest literackich przykładów na wykorzystanie zdarzeń historycznych do poprowadzenia zupełnie fikcyjnej akcji. Mocny przykład - choć pierwszy z brzegu - to Henning Mankell i jego "Głębia", ale też czasy zimnej wojny na Bałtyku w bestsellerowych książkach o policjancie Wallanderze.

Sam Siembieda wykorzystywał ten zabieg wielokrotnie w poprzednich książkach i opanował do perfekcji. Nie przypadkiem, lecz w oparciu o czasochłonny, ale dający wspaniałe efekty warsztat reporterski i dziennikarski, poprzez ślęczenie nad historycznymi rocznikami, zgłębianie legendy, eksplorowanie zapisków. Ile pracy kosztuje odwzorowanie przedwojennego świata przemytników na granicy Wolnego Miasta Gdańsk? Ile trzeba przeczytać ksiąg, chociażby z IPN, aby mieć tak sensowny obraz powstającej służby bezpieczeństwa, wywiadu, machiny, która przez dziesiątki lat w komunistycznej Polsce urosła do rozmiarów monstrum? Po ile opracowań sięgnąć, aby bez powierzchowności opisać działania partyzantki greckiej i współdziałających z nią agentów późniejszego MI6? Wreszcie jak to wszystko połączyć, by być w zgodzie z faktami, datami, ustrojami?

Siembiedzie się to udaje. Nigdy bym do tego nie namawiał, ale gdy dokonamy ekstrakcji losów Tosidowskich z tej powieści, dostaniemy całkiem zgrabny podręcznik najnowszej historii Polski, aż do weryfikacyjnych procesów ubeków i milicjantów w latach 90. Zapewniam, że w kryminale będącym literaturą piękną da się to zrobić z dbałością o detale i wciągnąć czytelnika w czasem paskudne, często okrutne, miejscami śmierdzące tytoniem i przetrawionym alkoholem miejsca schadzek zarówno postaci historycznych, partyjnych notabli, jak i gwiazd procederu kieszonkowego.

Sam autor zwykł na końcu swoich książek stawiać granicę między tym, co w jego powieściach jest prawdą, a co wyobraźnią. W "Katharsis" można sprowadzić to do tego, że fikcyjni, wymyśleni od zera są główni bohaterowie, choć ci już otoczeni są całym tłumem postaci pasujących do realnych istnień ludzkich. W dodatku takich rodzin, których los rzucił z Salonik do Polski, było wiele. Może tylko nosili inne nazwisko?

Czy "Katharsis" daje oczyszczenie, komu i pytanie: co dalej, panie Siembieda?

Mieliśmy to w szkole. Katharsis, czyli oczyszczenie. Pokazanie tragedii, emocji, doznanie tak głębokie, że w efekcie oczyszcza. Maciej Siembieda stworzył powieść uniwersalną, bardzo polską, ale jednocześnie przekraczającą granice, bo wszędzie słowo zdrada i honor oznaczają to samo. Wreszcie pokazał, jak kruchy w całej historii może być człowiek, jak mimo starań nie odmieni losu, jak nic od niego nie zależy tak naprawdę. To bolesna konstatacja, zwłaszcza kiedy na te niezasłużone męki może wpływać obrzydliwa polityka. Czy oczyszczeniem może być finał tej powieści, pozostawiający czytelnika na długo w oszołomieniu, dopełniający wszystkie wątki jednym zdaniem na odnalezionej kartce? Czy dokonała się zemsta? Czy jest sprawiedliwość? Czy jest to powieść skończona?

STRANGER THINGS (2022) "Stranger Things" miało uratować Netfliksa. Taka presja pogrążyła niejeden serial

Zapytałem o to autora, sam Siembieda również nawiązał do tego podczas jednego ze spotkań autorskich i przyznał, że zakiełkowała w nim myśl, że losy rodziny Tosidosów nie są w pełni domknięte. Porusza i kusi go ta myśl, że dla jednych oczyszczenie się dokonało, a dla innych - i tu ja się kwalifikuję ze swoją niedojrzałą myślą, że ta książka powinna mieć stron nie 570, ale dwa razy więcej - że na katharsis dopiero przyjdzie czas.

<<Reklama>> Ebook "Katharsis" dostępny jest w Publio.pl >>

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina

Więcej o: