Miała być ginekolożką, ale na potańcówce poznała Abdula. Rodzice powiedzieli: Jesteś dorosła [FRAGMENT]

Andrzej, były korespondent wojenny, zawsze marzył o tym, żeby pokazać żonie Afganistan. Ela, szamańska dusza, miłośniczka gongów i leczniczych ziół, nie była pewna, czy jest gotowa na tak niebezpieczną podróż. Jednak ruszyli. Czy zdążą dotrzeć do Kabulu, zanim zajmą go talibowie? Publikujemy fragment książki Andrzeja i Eleonory Meller.

Fragment pochodzi z rozdziału "Wsio horoszo" książki "Kamperem do Kabulu. Hippisowskim szlakiem przez Turcję, Gruzję, Armenię, Iran i Afganistan" Andrzeja i Eleonory Meller, Wydawnictwo Znak Literanova, premiera 18 maja 2022

(...)

Drzwi do mieszkania na parterze się otwierają i ukazuje się kobieta o jasnej karnacji i błękitnych oczach powiększonych szkłami okularów.

Tatiana, bo tak się nazywa, wydaje się przestraszona, pewnie dowiedziała się o naszej wizycie nagle i nie zdążyła nawet pomyśleć, dlaczego do jej domu zajrzą przybysze z jej dawnego świata, bo i Rosja, i Polska to z perspektywy Heratu prawie Białoruś, jeśli weźmiemy pod uwagę kulturę, przyrodę, kuchnię, sposób bycia czy bezpieczeństwo.

Speszona gospodyni sadza nas na fotelikach przy małym stoliku i uważnie słucha, gdy przedstawiamy siebie i cel naszej wizyty w Afganistanie.

Gdy słyszy piękny petersburski rosyjski Eleonory, łzy napływają do jej zmęczonych oczu, wyciera je chusteczką, a trzęsące się ręce kieruje w stronę Eli, by ją objąć jak dawno niewidzianą bliską osobę.

My też czujemy magię. Kobieta momentalnie staje się nam bliska, jakbyśmy mieli jakiś wspólny sekret przed całym światem.

Tatiana urodziła się w Mińsku na początku lat 60. Po szkole średniej zdała do Akademii Medycznej, chciała zostać ginekolożką. Była pilną studentką, ale doświadczenia życiowego miała tyle co kot napłakał. W 1983 roku na potańcówce poznała przystojnego i uroczego Abdula Malika.

Poprosił ją do tańca i od razu wydał jej się inny. Podczas gdy jej koledzy byli niedojrzali, nachalni, a niekiedy wręcz chamscy, Afgańczyk robił wrażenie poukładanego, skromnego, ale ambitnego. Studiował w szkole KGB, by po powrocie do kraju zostać oficerem politycznym. Abdul Malik znaczy w Afganistanie tyle co "sługa króla" lub nawet Allaha, ale młody żołnierz nie zdążył służyć królowi Mohammadowi Zaher Szahowi, którego obalono w 1973 roku, ani Bogu. Wybrał służbę u bezbożnych komunistów i to oni wysłali go na kursy do ZSRR, by po powrocie jako politruk mobilizował wojsko do walki z braćmi – mudżahedinami, którzy czwarty rok stawiali czoła rządowi w Kabulu i Armii Czerwonej.

Młody oficer z miejsca poprosił Tatianę o rękę.

– Byłam naiwna jak dziecko i zakochana po uszy. – Tatiana powoli się uspokaja.

Rodzina starała się jej wybić z głowy afgańskiego czekistę i wyjazd do ogarniętego wojną muzułmańskiego Afganistanu, ale w końcu rodzice przy obiedzie powiedzieli: "Jesteś dorosła, rób, co chcesz, tylko potem nie miej do nas pretensji, że cię nie uchroniliśmy przed nieszczęściem".

Prawie od razu zaszła w ciążę i urodziła Władimira. Abdul Malik codziennie powtarzał: "Jesteś piękna, w Afganistanie będą mi cię chcieli ukraść". Nosił ją na rękach. To był najlepszy czas w ich wspólnym życiu. Dwa lata później skończyli studia i z dyplomami mińskich uczelni wsiedli na pokład samolotu Ił-76, który po pięciu godzinach wylądował w radzieckiej bazie Bagram, 70 kilometrów od Kabulu.

Pierwsze wrażenia? Zachwyt. Ośnieżone szczyty Hindukuszu, zagraniczne samochody w Kabulu i ciepłe przy jęcie przez opiekuńczą rodzinę męża.

Niebawem wojna w Afganistanie rozpaliła się na dobre. Mudżahedini dostali od Amerykanów rakiety Stinger wraz z workami dolarów i stopniowo szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na stronę powstańców. Coraz więcej "czarnych tulipanów" – samolotów z trupami radzieckich żołnierzy – lądowało w Rostowie, Moskwie i Nowosybirsku. Tatiana urodziła Abdulowi jeszcze Tarika i Kamala. Ale męża widywała coraz rzadziej. Cały czas był potrzebny na froncie. Dwukrotnie został ranny. Poleciała po niego wojskowym samolotem. W drodze powrotnej z Kandaharu na pokładzie trupy były ułożone aż pod sufit. Na froncie zginął także brat Abdula, również oficer armii rządowej. A że według pasztuńskiej tradycji żona brata, a także czwórka jego dzieci przeszła pod opiekę Abdula, Tatiana pracę w szpitalu zamieniła na domową harówkę.

– Przez te wszystkie lata nie widziałam rodziców, przyjaciół ani swojej ojczyzny. Kiedy w Afganistanie zapanowali talibowie, postanowiłam zabrać synów i pojechać na Białoruś, ale mój radziecki paszport zginął w wojennych zawieruchach. – Tatiana opowiada cały czas ze łza mi w oczach, podając nam zimną lemoniadę. – Dopiero dzięki pomocy ambasadora Federacji Rosyjskiej w Kabulu udało mi się otrzymać białoruski paszport i po dwudziestu pięciu latach pojechać do domu. Na szczęście rodzice jeszcze żyli. – Łzy obficie ściekają po jasnych policzkach kobiety. – Chciałam bez przerwy całować ziemię. Codziennie odwiedzałam cerkiew. Zrozumiałam, jakim rajem jest Białoruś i jak bardzo kocham swój kraj. Rodzina i przyjaciele nie chcieli mnie wypuścić z powrotem, ale przecież w Heracie zostali moi synowie, nie miałam wyboru – wspomina Białorusinka, która mimo sprzeciwu męża po trzydziestu pięciu latach planuje na dobre powrót do Mińska z najmłodszym synem.

Nasze spotkanie ma bardzo wysoką temperaturę. Emocje buzują, czasu mamy bardzo mało, ale ciekawi mnie, co Abdul Malik robił w czasie tych wszystkich politycznych perturbacji. Idziemy z Tatianą do sadu, który jej mąż wyhodował między blokami i gdzie spędza całe dnie na emeryturze.

– Zobaczcie, jak te wścibskie typki cały czas kontrolują, co się dzieje na ulicy. – Tatiana poprawia czador i pokazuje dwóch kucających mężczyzn, na których już wcześniej zwróciliśmy uwagę. – Za talibów jakbym wyszła na ulicę ubrana nie tak, jak powinnam, od razu daliby im znać. Zobacz, jak patrzą na kobiety. Kiedy widzisz takie spojrzenia, to od razu z własnej woli chcesz się cała opatulić – mówi do Eli.

Mijamy osiedlowy meczet.

– Za talibów musiałam założyć burkę, nauczyć się wszystkich muzułmańskich modlitw na pamięć i pięć razy dziennie chodziłam do meczetu, udając wierzącą muzułmankę. Trochę tak jak Żydzi w czasie drugiej wojny światowej uczyli się modlitw chrześcijańskich, żeby przetrwać. Ale nigdy nie odeszłam od swojej wiary. Gdyby ktoś doniósł, że w domu mam ikony i modlę się do Matki Boskiej, w najlepszym razie wylądowałabym w więzieniu, choć mogliby mnie zabić. Z talibami nie było żartów. – Kobieta mówi cichutko, zasłaniając usta, i po chwili wchodzimy do sadu otoczonego z czterech stron wysokimi murami. Z ulicy w ogóle nie widać, co się dzieje w środku, tym bardziej że funkcję dachu dającego cień spełniają winorośla, które pną się bujnie po drewnianym stelażu.

Na dastarkonie, niskim stole spotykanym w całej Azji Środkowej, leżą na łokciach Abdul Malik i jego bojewoj towariszcz, jak przedstawia starszego Pasztuna z pokaźnymi workami pod oczami. Popijają zieloną herbatę, ale w powietrzu unoszą się opary bimbru.

Gospodarz chyba się domyślił.

– Jestem starym oficerem wychowanym w ZSRR, czasem lubię wypić sto gramów, przecież tu nikt nie widzi. – Abdul Malik zwraca się do mnie perfekcyjnym rosyjskim.

Jest przystojnym i niepozbawionym jak na warunki afgańskie elegancji i wdzięku niespełna siedemdziesięcioletnim mężczyzną z równo przystrzyżonym wąsem i rzucającą się w oczy złotą trójeczką. Taki podstarzały generał Dudajew, choć z pewnością z większym dystansem do siebie.

Ela rozmawia z Tatianą w kącie ogrodu, ja popijam herbatę z towarzyszami. Czekista mnie bada. Chce się dowiedzieć jak najwięcej, zanim zacznie przemowę, bo o rozmowie z Abdulem Malikiem można zapomnieć. Wszystko wie lepiej, najlepiej.

– Dorogoj Andriej, po rozmowie ze mną nie rozmawiaj już z nikim o Afganistanie, bo nikt ci lepiej nie powie, jak tu jest. – Szczerzy się w chytrym uśmieszku. – Przeżyłem jedenastu premierów, u wszystkich nosiłem pagony pułkownika. Karierę rozpocząłem w komunistycznym wojsku, ale kiedy mudżahedini wygrali, pracowałem dla nich. A kiedy pojawili się talibowie, zapuściłem brodę do pasa, zacząłem się modlić i znowu byłem pułkownikiem, którego zresztą bardzo szanowali. Kiedy zaczęły się amerykańskie naloty, odwiozłem miejscowych talibskich komendantów w góry, ogoliłem się i poszedłem na służbę do prezydenta Karzaja. A teraz jestem na emeryturze, popijam sobie bimberek "na daczy" i nikogo się nie boję. Rozumiesz? Kocham mój kraj i jestem tu panem. – Złota trójka lśni w promieniach słońca, które wpadają do ogrodu przez gęste winorośle, tańcząc na twarzach ogrodników-bimbrowników z afgańskiego KGB.

Pułkownik jest bardzo sceptyczny co do procesu pokojowego w Afganistanie. Największą przeszkodą są obecnie wojska amerykańskie, które od osiemnastu lat stacjonują w kraju, jak i sąsiedzi, którzy urządzili tu sobie poligon z prawdziwymi celami i żywymi ludźmi.

– Czego się spodziewasz w kraju, gdzie większość ludzi to analfabeci nieznający nic poza Koranem? – pyta w zasadzie retorycznie.

– Kiedyś pojechałem z adiutantem i kierowcą w góry naszej prowincji Herat w stronę Turkmenistanu. Stara sowiecka ciężarówka Ural popsuła się w środku wsi, dwa dni musieliśmy czekać na części. Gościnni rolnicy przynieśli nam ciepły obiad, a przed ciężarówką postawili kosz słomy. Nigdy nie widzieli samochodu! Myśleli, że podobnie jak koń czy osioł ural pokrzepi się sianem i pojedzie dalej. Masz jeszcze jakieś pytania?

Stary lis patrzy na mnie oczami, w których nie ma już żadnych młodzieńczych omamów i nadziei dla kraju, z którego – co parokrotnie podkreśla – nigdy nie wyjedzie, nawet jakby się stał milionerem.

– Tu jest jak jest, ale to moja ojczyzna z bohaterską historią, wspaniałą kulturą, kraj dzielnych, odważnych ludzi wiecznie manipulowanych przez mocarstwa i podstępnych sąsiadów. Moi synowie też uwielbiają Afganistan. Żaden z nich nie chce stąd wyjeżdżać. Za Afganistan przelewałem krew i tu chcę umrzeć – kończy.

– Widzisz, on zwariował. – Tatiana szepce na ucho Eli. – Mnie wszystko jedno, co on myśli, ja i tak na starość stąd wyjadę.

Tatiana przemywa filiżanki wrzątkiem i nalewa wszystkim herbaty z kardamonem.

– Nienawidzę Heratu – szepce Timur, który siadł koło Eli.

– Niczego się nie bój w życiu. Bądź silna i zawsze wiedz, że ze wszystkim dasz radę. – Tatiana przytula się do Eli.

Mógłbym w tej oazie spokoju godzinami rozprawiać z Abdulem Malikiem o Afganistanie. Ela też czuje, że chciałaby słuchać tej niewiarygodnie silnej kobiety i jakoś ją wesprzeć, ale dramatycznie brakuje nam czasu.

– Bądźcie ostrożni. Przemyślcie każdy krok i nie ufajcie nikomu. I pamiętajcie, że takiego doświadczenia nie zdobędziecie nigdzie. Tu jeden miesiąc to jak sześć lat nauki na uniwersytecie – uśmiecha się na pożegnanie stary afgański wiarus.

Więcej o: