Powieść autorki bestsellerowych "Wielkich kłamstewek". Obnaża prawdę o idealnym życiu i idealnej rodzinie [FRAGMENT]

Rodzina Delaneyów na pierwszy rzut oka jest idealna. Joy i Stan wychowali czwórkę wspaniałych dzieci. Przez lata prowadzili jedną z najsłynniejszych szkół tenisowych w Australii. I choć młodość mają już za sobą, wciąż czuć między nimi chemię, a gdy grają w debla, są niepokonani. Takiej miłości można tylko pozazdrościć. Dlaczego więc Joy pewnego dnia po prostu znika?

Liane Moriarty "Niedaleko pada jabłko", tłum. Aleksandra Kamińska, Znak Literanova - fragment:

W najdalszym kącie kawiarni, pod oprawionym zdjęciem toskańskich słoneczników o świcie siedziało dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Wszyscy byli wysocy jak koszykarze, a kiedy pochylali się nad ozdobionym mozaiką stolikiem, ich czoła niemal się stykały. Rozmawiali ściszonymi, pełnymi napięcia głosami, jak gdyby omawiali międzynarodową misję szpiegowską, co zupełnie nie pasowało do kawiarenki na przedmieściach w letni sobotni poranek, wypełnionej zapachem świeżego chlebka bananowego z gruszkami i dźwiękami leniwych rockowych ballad, przeplatającymi się z pracowitym posykiwaniem ekspresu do kawy.

Zobacz wideo Co nowego w popkulturze?

– Wyglądają? mi na rodzeństwo – zwierzyła się szefowi kelnerka. Była jedynaczką i bracia i siostry zawsze ją intrygowali. – Są do siebie podobni.

– Guzdrają się z zamówieniem. – Szef się skrzywił. Sam miał siedmioro rodzeństwa i nie podzielał fascynacji swojej pracownicy.

Po gwałtownej burzy z gradem w ubiegłym tygodniu nastąpiło kilka dni upragnionego deszczu. Nareszcie udało się opanować pożary i dymy się rozwiały, a wraz z nimi ulotnił się podły humor mieszkańców. Klienci znów ruszyli do knajp z gotówką w kieszeni, należało zatem korzystać z sytuacji i szybko ich obsługiwać, by zrobić miejsce dla nowych.

– Mówili, że nie zdążyli nic wybrać. – Zapytaj jeszcze raz. Kelnerka znów podeszła do stolika. Zauważyła, że goście wciąż siedzą w tej samej nietypowej pozycji. Kostki stóp zahaczyli o przednie nogi krzeseł, jakby się bali, że się z nich zsuną.

Więcej podobnych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

– Przepraszam, czy mogę już przyjąć zamówienie?

Nie usłyszeli jej. Mówili jedno przez drugie. Musieli być spokrewnieni, bo nawet brzmieli podobnie: wszyscy mieli niskie, głębokie, lekko chropawe głosy.

Ludzie z chrypka? i mnóstwem sekretów.

– Technicznie rzecz biorąc, ona nie zaginęła. Przysłała przecież tego esemesa.

– Nie wierzę, że tak po prostu nie odbiera telefonu. Przecież zawsze odbiera.

– Tata mówi, że zniknął jej nowy rower. – Co takiego? To dziwne. – Ale że co, myślicie, że tak po prostu popedałowała w siną dal? – Nie zabrała kasku. Jak dla mnie to podejrzane. – Myślę, że pora zgłosić zaginięcie. – Minął ponad tydzień. To zbyt długo. – Ale jak już mówiłam, technicznie... – Ależ oczywiście, że zaginęła. Na tym to właśnie polega: zaginęła, skoro nie wiemy, gdzie jest. Kelnerka tak podniosła głos, że właściwie było to niegrzeczne: – Czy już państwo coś wybrali? Znów jej nie usłyszeli. – Czy któreś z was było w domu? – Tata prosił, żeby nie przyjeżdżać. Mówi, że jest bardzo zajęty. – Bardzo zajęty? A niby czym?

Kelnerka przysunęła się bliżej, wciskając się między krzesła i ścianę, żeby któreś z nich ją zauważyło.

– Wiecie, co może się zdarzyć, jeśli zgłosimy zaginiecie? – spytał ten przystojniejszy z mężczyzn. Miał na sobie lnianą koszulę z podwiniętymi rękawami, szorty i mokasyny wsunięte na gołe stopy. Na oko kelnerki był tuż po trzydziestce, nosił krótką brodę i otaczała go charyzmatyczna aura gwiazdy reality show albo agenta nieruchomości. – Podejrzenie padnie na tatę.

– Jakie znowu podejrzenie? – spytał drugi mężczyzna, wyglądający jak nieco bardziej niechlujna, tęższa i tańsza wersja tego pierwszego. Zamiast brody miał na twarzy nierówny zarost, który prosił się o zgolenie.

– No, że to on... sami wiecie co. – Bogatszy brat poskrobał się palcem po karku.

Kelnerka zastygła w bezruchu. To była najciekawsza rozmowa, jaką zdarzyło jej się usłyszeć w pracy.

– Chryste, Troy! – westchnął niechlujny brat. – To wcale nie jest śmieszne.

Drugi z mężczyzn wzruszył ramionami.

– Policja na pewno zapyta, czy się pokłócili. A przecież tata wspominał, że t a k.

– Ale przecież...

– A może tata faktycznie miał z tym coś wspólnego? – powiedziała najmłodsza siostra, ubrana w krótką pomarańczową sukienkę w stokrotki, spod której wystawały związane na karku ramiączka od kostiumu kąpielowego. Włosy miała ufarbowane na niebiesko (kelnerka ogromnie zazdrościła jej tego odcienia) i upięte w nieporządny, mokry węzeł. Jej ramiona pokrywała cienka warstwa olejku do opalania i piasku, jak gdyby przed chwilą zeszła z plaży, choć od wybrzeża dzieliły ich dobre trzy kwadranse jazdy samochodem. – Może puściły mu hamulce. Może w końcu nie wytrzymał.

– Oboje natychmiast przestańcie – upomniała ich druga kobieta, którą kelnerka rozpoznała teraz jako stałą klientkę. Zawsze zamawiała dużą gorącą flat white na mleku sojowym. Miała na imię Brooke, z "e" na końcu.

W kawiarni mieli w zwyczaju zapisywać imiona klientów na papierowych kubkach do kawy i któregoś dnia ta kobieta ją upomniała, nieśmiało, ale stanowczo, jakby nie mogła się powstrzymać, że jej imię pisze się przez "e".

Była uprzejma, lecz mało rozmowna i zwykle sprawiała wrażenie lekko podenerwowanej, jakby już rano zdawała sobie sprawę, że dzień nie ułoży się po jej myśli. Zawsze płaciła pięciodolarowym banknotem i zostawiała pięćdziesiąt pensów napiwku. Codziennie miała na sobie identyczny strój: granatową koszulkę polo, szorty, skarpetki i sportowe buty.

Tym razem ubrała się weekendowo, w spódnicę i podkoszulek, ale i tak przypominała żołnierkę na przepustce lub wuefistkę, która nie da się nabrać na żadne historyjki o niedyspozycji.

– Tata nigdy nie skrzywdziłby mamy – powiedziała do siostry. – Nigdy!

– Boże święty, oczywiście, że nie. Żartowałam tylko! – Dziewczyna z niebieskimi włosami uniosła ręce i kelnerka dostrzegła pomarszczoną skórę wokół jej ust i oczu. Zdała sobie sprawę, że ta kobieta wcale nie jest młoda, a tylko sprawia takie wrażenie z powodu swojego stroju. W rzeczywistości była w średnim wieku. Z dystansu brało się ją za dwudziestolatkę, z bliska okazywało się, że ma koło czterdziestki. Można było się poczuć trochę oszukanym.

– Mama i tata to zgrane małżeństwo – oświadczyła Brooke przez "e" i niechętnie uległy ton jej głosu podpowiedział kelnerce, że mimo dodającego powagi stroju może być najmłodsza z całej czwórki.

Przystojniejszy z braci zmierzył ją niepewnym spojrzeniem.

– No nie wiem. Czy my na pewno wychowaliśmy się w tej samej rodzinie?

– Ty mi to powiedz. Bo ja na przykład nigdy nie widziałam żadnych oznak przemocy... Och, na miłość boską!

– Ja przecież niczego nie sugeruję! Mówię tylko, że inni ludzie mogliby tak pomyśleć.

Kobieta z niebieskimi włosami uniosła wzrok i zauważyła kelnerkę.

– Przepraszam! – zawołała, chwytając laminowane menu. – Wciąż jeszcze nic nie wybraliśmy!

– Nic nie szkodzi – odparła kelnerka. Chciała dowiedzieć się więcej.

– Po prostu jesteśmy trochę rozkojarzeni. Nasza mama zaginęła.

Brooke przez "e" sie? skrzywiła.

– Nie rozpowiadaj o tym na prawo i lewo! – zbeształa siostrę.

– Okej, przepraszam. Nasza mama być może zaginęła – poprawiła się niebieskowłosa. – Po prostu chwilowo gdzieś ją zapodzialiśmy.

– W takim razie muszą sobie państwo przypomnieć?, gdzie ją ostatnio widzieli. – Kelnerka podłapała żart.

Zapadła niezręczna cisza. Cała czwórka klientów spojrzała na nią identycznymi parami poważnych brązowych oczu. Wszyscy mieli ciemne rzęsy, dzięki którym wyglądali, jakby użyli eye-linera.

– Chyba ma pani racje? – oznajmiła w końcu niebieskowłosa, powoli kiwając głową, jakby wzięła tę żartobliwą uwagę na serio. – Musimy się cofnąć myślami i prześledzić swoje kroki.

– Poprosimy cztery porcje jabłek pod kruszonką z bitą śmietaną – wpadł jej w słowo zamożniejszy brat. – A potem zobaczymy.

– Dobry wybór. – Niechlujny brat postukał krawędzią menu w blat stołu.

– Na śniadanie? – zdziwiła się Brooke przez "e", ale uśmiechnęła się cierpko, jakby dzielili między sobą jakiś żart o jabłkach pod kruszonką. Cała czwórka oddała swoje menu kelnerce z miną pod tytułem "uff, mamy to za sobą", typową dla ludzi, którzy odczuwają ulgę, że niczego już nie muszą wybierać.

Kelnerka zapisała w kołonotatniku "4 × jabł krusz" i wygładziła stosik menu.

– Słuchajcie – podjął niechlujny brat – a czy ktokolwiek z nas próbował do niej zadzwonić?

– Kawa? – spytała kelnerka.

– Cztery razy czarna – powiedział bogatszy brat, a kelnerka spojrzała na Brooke przez "e", by dać jej szansę wtrącić: "Ja takiej nie piję, zawsze zamawiam dużą flat white na mleku sojowym", ale kobieta była zbyt skoncentrowana na toczącej się przy stoliku dyskusji.

– Oczywiście, że dzwoniliśmy! Milion razy. Słałam esemesy i maile. A wy nie?

– W takim razie cztery razy czarna? – upewniła się kelnerka. Nikt jej nie odpowiedział.

– Okej, no to cztery razy czarna.

– Nie do mamy. Do niej. – Niechlujny brat oparł łokcie na stole i ucisnął palcami skronie. – Do Savannah. Czy którekolwiek z was się do niej odezwało?

Kelnerce zabrakło pretekstu, by zostać przy stoliku i wysłuchać dalszego ciągu rozmowy.

Kim była ta Savannah? Kolejną siostrą? Czemu się tu dziś nie zjawiła? Czy była czarną owcą w rodzinie? Córką marnotrawną? Czy to dlatego to imię nabierało w ich ustach tak złowieszczego brzmienia? I czy ktokolwiek faktycznie do niej zadzwonił?

Kelnerka podeszła do baru, uderzyła w dzwonek i nabiła zamówienie na kasę.

Niedaleko pada jabłko - okładkaNiedaleko pada jabłko - okładka mat. prasowe

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina

Więcej o: