"W katolickim gimnazjum dziewczyny by³y gorsze, bo ich cia³a kusi³y ch³opców. Z okresem ¿y³y¶my po cichu"

"Oto cia³o moje", czyli debiut Aleksandry Pakie³y, to powie¶æ o zaburzeniach od¿ywiania i wp³ywie rodziny, religii, szko³y i rówie¶ników na postrzeganie przez kobietê jej w³asnego cia³a. To do g³êbi prawdziwa, naturalistycznie, czêsto reportersko przeprowadzona relacja siêgaj±ca do dzieciñstwa i lat dojrzewania. W Gazeta.pl prezentujemy przedpremierowy fragment ksi±¿ki.

W książce "Oto ciało moje", wspominając i próbując dystansować się do cierpień i kompleksów wyrosłych z przeszłości, bohaterka usiłuje odszukać źródło głębokich, wciąż dających o sobie znać ran. Przy okazji tej wiwisekcji odkrywa jednak coś ważniejszego – ścieżkę do odzyskania własnej wrażliwości, i siłę by tej wrażliwości coraz odważniej bronić. "Oto ciało moje" z wyczuciem balansuje między sensualną emocjonalnością a brutalnie szczerymi opisami trwania w bulimii oraz kolejnych, z trudem osiąganych, zwycięstw nad chorobą. To więc książka o dyscyplinie i o rozpaczy braku kontroli, o uldze którą przynosi ból, i o ohydzie niekontrolowanego jedzenia. A także o tym, że kobiece ciało poddane tresurze cudzych ambicji, ideologii i kulturowych wzorców, bardzo łatwo może zamienić się w więzienie. "Oto ciało moje" ukaże się 26 czerwca nakładem wydawnictwa ArtRage.

Zobacz wideo POPKultura, odc. 119

Aleksandra Pakieła, "Oto ciało moje" - fragment książki

Pierwszy list św. Pawła do Tymoteusza 2,9-15: "Podobnie kobiety powinny mieć ubiór przyzwoity, występować skromnie i powściągliwie, a nie stroić się w kunsztowne sploty włosów ani w złoto czy w perły, czy kosztowne szaty, Lecz jak przystoi kobietom, które są prawdziwie pobożne, zdobić się dobrymi uczynkami. Kobieta niech się uczy w cichości i w pełnej uległości; (...) Bo najpierw został stworzony Adam, potem Ewa. I nie Adam został zwiedziony, lecz kobieta, gdy została zwiedziona, popadła w grzech; Lecz dostąpi zbawienia przez macierzyństwo, jeśli trwać będzie w wierze i w miłości, i w świątobliwości, i w skromności".

W katolickim gimnazjum dziewczyny były gorsze, bo miały niesforne ciała, które kusiły chłopców, sprawiając, że bliżej było im do przyziemnych spraw. Chłopców potrafiły omamić także pukle dziewczęcych włosów, więc włosy musiały być u dziewczyn ciasno upięte w koczek, zdyscyplinowane kucykiem, doprowadzone do porządku warkoczami. Kusiły też odkryte nogi, więc dziewczęta, zawstydzone, że w ogóle je mają – nosiły brzydkie, sięgające połowy łydki spódnice i cieliste rajstopy przypominające pomarszczoną twarz wieloletniego palacza.

Makijaż? Nigdy. Tusz ułatwiałby złapanie dorastających mężczyzn na haczyki rzęs, błyszczyki odciskałyby ślady ust na ich myślach. Zrozpaczone, z kwitnącymi na twarzy oznakami dojrzewania przemykałyśmy więc z klasy do klasy, próbując ukryć czerwone wykwity choćby transparentnym pudrem, który i tak, wraz z jego właścicielką, zwykle lądował u dyrektora.

Nasze bezkształtne ciała przemierzały korytarze, próbując wtopić się w brudny beż szkolnych ścian, wstydząc się spojrzeń klasowych kolegów.

Chłopcy jednak kobiecość swoich koleżanek potrafili zauważyć bardzo szybko.

A nam rosły piersi, zaokrąglały się biodra. Mundurki coraz bardziej uwypuklały tarcze z nazwą szkoły, przypięte agrafkami na wysokości serca. Przy księdzu dyrektorze garbiłyśmy się, żeby nie zauważył, jakie te ciała niedziecięce, niepowstrzymane w procesie rozrostu.

Naszych ciał nie można było kochać. One zresztą wcale nie były do kochania, ale do okiełznania. Wymykały nam się z rąk, krwawiły, wypychały spodnie, koszulki, a wieczorami dłonie gorączkowo dotykały tych miejsc, na które brakło jeszcze słów. Czy wymawianie słowa „cipka" to też grzech?

Nasze ciało to nasza twierdza, dom dla czystej duszy, więc trzeba je kochać, ale z oddali, platonicznie, tak kompletnie niecieleśnie. W końcu to w nim co niedzielę ma mieszkać ciało Chrystusa, który cierpiał za nas rany, wisząc prawie nago na krzyżu.

Dostawałyśmy okresu. Czerwona plama na spodenkach koleżanki na WF-ie, okrzyki „ciota, ciota", zniesmaczony WF-ista i wściekły płacz mojej upokorzonej przyjació³ki w kiblu.

Nazywanie okresu "niedyspozycją", "tymi dniami", "brudnymi dniami". – O tym damy nie mówią – uczyła pani od Wychowania do życia w rodzinie, gdy zapytałyśmy ją, jak aplikować tampon. Do piętnastego roku życia myślałam, że powinien w połowie wystawać, bo inaczej pochwa go zassie i nie uda mi się go wyjąć.

Z okresem żyłyśmy po cichu, w dwóch różnych czasach. Ten pierwszy był zwykły – pełen wystąpień z referatami przed klasą, rozmów na szkolnej stołówce, grania w gumę na przerwach. Drugi czas, lepki czas naszej krwi, był bolesny. To wtedy zaczęłyśmy podbierać gazety naszym mamom i czytać w nich o skrzepach, owulacji, antykoncepcji hormonalnej.

Podczas szkolnych apelów pokazywano nam kilka razy w roku rozerwane na strzępki płody. Siostra Izajasza wraz z siostrą Janą wyświetlały na starych projektorach plansze ze szczypcami trzymającymi zakrwawiony fragment maleńkiej rączki. Prezentowały zdjęcia zgniecionych główek i slajdy z czerwonymi napisami krzyczącymi o tym, że aborcja to śmiertelny grzech, bo aborcja to mordowanie dzieci.

Na tym właściwie kończyła się nasza oficjalna edukacja seksualna, więc na wszelki wypadek uznawałyśmy każdą myśl krążącą wokół seksu za nieczystą, mogącą doprowadzić do grzechu śmiertelnego. Sam stosunek przedmałżeński podobno także był takim grzechem, ale widocznie się to jakoś stopniuje. Może jak u Dantego istnieją kręgi piekielne, tak istnieją różne kręgi grzechów śmiertelnych? Jeśli w samym środku znajdowało się mordowanie nienarodzonych dzieci, to seks przedmałżeński umieszczano jednak zdecydowanie bliżej krawędzi.

Prezentacja sióstr zdała egzamin – większość z dziewczyn przerażona rysunkami i zdjęciami płodów na jakiś czas przestała zgłębiać własną seksualność, a niektóre z nich – w tym ja – wpadły w przelotną obsesję na punkcie pragnienia, by zostać osobą świętą lub przynajmniej błogosławioną, jak błogosławiona Bernardyna Maria Jabłońska, ulubienica naszej katechetki, siostry Izajaszy. U jednych – pragnienie to przetrwało do pierwszej szkolnej dyskoteki, u innych – nieco dłużej, ale – koniec końców – wszystkie poddawałyśmy się niepowstrzymanej sile pożądania, które domagało się zaspokojenia. Nocami nasze dłonie wędrowały ku małej, lepkiej kuleczce między nogami. Rozbudzały się chowane w ciągu dnia żądze, które wypełzały wyobrażeniami o koledze z ławki, przystojnym nauczycielu, księdzu ze szkolnej kaplicy. Nie pomagały modlitwy, próby odwrócenia uwagi, obietnice poprawy i widmo nadchodzącej spowiedzi. Nocami robiłyśmy to, co zarezerwowane było dla dorosłych, nocami schodziłyśmy do podziemia, o którym w szkole się nie mówi, nocami stawałyśmy się z b o c z o n e.

W szkole musiałyśmy być przyzwoite. Osoby nieprzyzwoite oddalają się od Boga i wkraczają na zakazane terytorium, jak potępieni wygnańcy z raju. Zakazane terytorium obejmowało takie słowa, jak prezerwatywa, seks oralny, seks analny, prostytucja, lesbijka, gej, pornografia, cudzołóstwo, a w starszych klasach także: gangbang czy bukkake.

Źródłem wiedzy o zakazanym terytorium nie mogła być szkoła, więc stały się nim gazetki naszych babć i magazyny podbierane od starszych sióstr. Z wypiekami na twarzach czytałyśmy w szatniach od WF-u wymiętoszone numery „Tiny" i „Chwili dla Ciebie", „Bravo" albo „Popcorn" stanowiły nasz most do świata pełnego kolorów, podniecającego zepsucia, mężczyzn noszących makijaż i kobiet z powiększonymi piersiami. Na przykładzie zespołu t.A.T.u. uczyłyśmy się tego, że kobieta z kobietą też czasem może TO robić, a Michał Wiśniewski z Ich Troje udowodnił, że mężczyzna z czerwonymi włosami i kolczykami (według dziadka Zdzisia – "facet wyglądający jak baba albo pederasta") wygląda całkiem fajnie.

Kontynuowałyśmy więc lękliwie naszą własną seksualną edukację. Niektóre z dziewczyn zadurzone w katechecie, księdzu Grzegorzu, podkradały mamom kolorowe pomadki i z krzyczącymi o uwagę ustami zajmowały pierwsze rzędy ławek na religii. Te bardziej odważne opowiadały sobie potem, siedząc w ciasnej grupie na końcu korytarza, co takiego zrobiłyby z Grzegorzem w łóżku. Podsłuchując te rozmowy, dowiedziałam się, że cipka to nie jedyne miejsce, w które można wkładać penisa.

Sama byłam dość nieśmiała. W podstawówce przeżyłam okres zakochania w Chrystusie – w tej jego wersji z Obrazu Jezusa Miłosiernego. Doświadczałam przy tym silnej fascynacji Maryją – wyobrażałam sobie jej miękką, mleczną skórę, krągłe piersi i brzuch, na którym mogłabym kłaść głowę.

Podczas rachunku sumienia skrupulatnie omijałam myśli, wybuchające w głowie podczas bezsennych nocy, gdy jedynym, o czym potrafiłam marzyć, było położyć się między dwoma ciałami – matki Maryi i jej syna Jezusa.

Lista prawd, które usłyszałam na lekcji religii:

Masturbacja powoduje trądzik i ślepotę.

Pewna dziewczynka została świętą, bo myła sobie lewą część klatki piersiowej metalową gąbką, chcąc wyczyścić serce dla Jezusa. I umarła.

W małżeństwie najlepszą metodą na zabezpieczenie się przed ciążą jest kalendarzyk małżeński.

Dziewczynki powinny dbać o to, by być dziewicami do ślubu, bo inaczej mąż nie będzie ich szanował.

Kto czyta Harry’ego Pottera, zbliża się do szatana.

W przyklejanych tatuażach znajdują się narkotyki.

Słuchanie ciężkiej muzyki oddala od Boga.

Wielki Wybuch i powstanie świata to wymysł. Należy wierzyć tylko w biblijną wersję powstania świata i stworzenia Adama i Ewy.

Homoseksualizm to choroba, którą należy leczyć. W szpitalu i za pomocą żarliwej modlitwy.

8

Mam w domku pokaźną kolekcję Maryjek. Siedem plastikowych, w różnych kolorach i rozmiarach, jedną metalową, dwie świecące tęczowym światłem i ulubioną: niebieską z odkręcaną głową – to butelka na wodę. Kupiłam ją podczas mazurskiego wypadu, na bazarze w Szczytnie. Sprzedawczyni powiedziała, że to butelka do wody święconej. Pamiętam, jak Karola przed studniówką wlała do mojej Maryjki żołądkową gorzką i wcisnęła wychowawczyni kit, że to figurka, która przynosi jej szczê¶cie. Przeszło.

Maryja zawsze mnie fascynowała. Była moją ulubioną biblijną postacią. Piękna, młoda, milcząca, skrywająca tajemnicę. Gdy w podstawówce i gimnazjum modliłam się do Boga albo Jezusa, miałam poczucie, że mają mnie w dupie, że moje modlitwy po prostu nie docierają, skrzynka przepełniona, linia zajęta, prosimy zadzwonić później.

Z Maryją było jakoś inaczej. Bliżej. Co prawda ona także nie odpowiadała na prośby zaliczenia klasówki, posiadania chłopaka czy zlikwidowania pryszczy, ale miałam przynajmniej poczucie, że słucha. Nie odzywa się dlatego, że Bóg dał jej tylko moc pośredniczenia w komunikacji.

Po tym, jak urodziła jego syna, straciła głos, nie dostała żadnej supermocy w zamian, miała tylko milczącego Józefa i setki listów od dziewczyn takich jak ja, które traktowały ją trochę jak Świętego Mikołaja. Tyle że przez cały rok.

Zawsze milczała, więc mogłam ją sobie wymyślić na nowo, dopasowując do mojego smutku. Co wieczór ścierała mi z oczu łzy, siedziała przy mnie, aż zasnę, a w zimnym pokoju robiło się wtedy odrobinę mniej samotnie.

Przyciągała mnie swoim pięknem, delikatnością, różową cerą, pełnymi kształtami, kobiecością, która pod obszernymi błękitno-białymi szatami wyraźnie dawała o sobie znać. Przytulałam się do jej pełnych, miękkich piersi, głaskałam po jedwabistych włosach i wykuwałam sobie zbroję z kolejnych zdrowasiek.

Chciałam być jak ona. W podstawówce udało mi się nawet do niej zbliżyć, na ile się da, gdy w Jasełkach zagrałam matkę lalki Baby Born, pożyczonej od sąsiadki. Lulałam Jezuska, któremu przez pieluchę przeciekała papka z płatków owsianych wepchniętych kilka minut wcześniej do plastikowych ust. Musiałam przecież sprawdzić czy – tak jak w reklamie – zrobi prawdziwą, brązową i śmierdzącą kupę.

Karola, która – jak mawiała moja mama – po gimnazjum "urwała się z łańcucha", podpuszczała mnie w szkole do zadawania księdzu pytań o niepokalane poczęcie i o to, czy w takim razie Jezus podczas porodu pozbawił Maryję błony dziewiczej. Potem obie lądowałyśmy u dyrektora, tłumacząc się z naszej „niezdrowej ciekawości" oraz skandalicznego zachowania, które nie przystoi dziewczynkom. Kilkanaście lat później mama powiedziała, że to właśnie Karolę powinnam winić za moje problemy z czasów liceum i studiów. Czyli za to, że pokazała mi, jak się ciąć, żeby blizna biegła równiutko. Jak oszukiwać, że się zjadło, mimo że niczego się nie ruszyło. Ja natomiast myślę, że najgorszą z rzeczy, których nauczyła mnie Karola, była umiejętność udawania, że wszystko jest okej, gdy w środku całkiem się rozpadasz.

<<Reklama>>Ebook "Oto ciało moje" Aleksandry Pakieły jest dostępny na Publio.pl>

Aleksandra Pakieła, 'Oto ciało moje'Aleksandra Pakieła, 'Oto ciało moje' mat. prom. (Wydawnictwo ArtRage)

Wiêcej o: