"Kolejna strata, gdy ludzie zaczęli wracać do równowagi. Ktoś będzie musiał za to zapłacić. To będziesz ty" [FRAGMENT]

"Banitka" to hitowy feministyczny western Anny North, laureatki Lambda Literary Award. Opowiada o dziewczynie, która sama występuje przeciw społeczności bezdusznego miasta. Społeczności, która oskarża bezdzietne kobiety o czary. Powieść w przekładzie Olgi Dziedzic ukaże się 2 sierpnia. W Gazeta.pl prezentujemy jej przedpremierowy fragment.

Ada jest całkiem szczęśliwa. Na swój sposób kocha swojego nieśmiałego poczciwego narzeczonego o szerokich ramionach. Chce zostać położną, jak jej matka i przysłużyć się społeczności. Czas mija, lecz Ada nie zachodzi w ciążę. Po upływie pierwszego roku małżeństwa dziewczyna pojmuje, że znalazła się w niebezpieczeństwie. Nie może pozostać w mieście, w którym bezdzietne kobiety oskarża się o czary i wiesza się na szubienicy. Musi zostawić wszystko za sobą i uciec. Tak oto w 1894 roku, mając ledwie osiemnaście lat, dołącza do bandy z Hole-in-the-Wall. Poniżej przeczytasz fragment książki "Banitka", która ukaże się 2 sierpnia nakładem wydawnictwa Cyranka.

Zobacz wideo POPKultura, odc. 120

Anna North, "Banitka", tłum. Olga Dziedzic - fragment książki

Zmywałyśmy z Jessamine po obiedzie, kiedy zjawił się z wizytą szeryf Branch. Przyjaźnił się z mamą i często wpadał na pogawędkę, przynosił też moim siostrom landrynki lub galaretki. Opowiadał nam różne historie, trochę niewiarygodne, o Jessem Jamesie i Dzieciaku, przywódcy tajemniczej bandy z Hole-in-the-Wall. Miał ponad dwa metry wzrostu, jak twierdził szeryf, a siłą przewyższał trzech chłopa. Obdarzony sokolim wzrokiem, potrafił zastrzelić człowieka z odległości mili. Serce miał tak nieczułe, że ukradłby obrączkę wdowie, a dziecku odjął od ust srebrną łyżeczkę. W przeciwieństwie do zwykłych złodziei bydła, chodzących w kapeluszach poplamionych potem i brudnych ogrodniczkach, znany był z próżności: ponoć nosił kapelusz kowbojski w stylu Kolorado, rzecz jasna, z szerokim rondem, a twarz zakrywał cienkim jedwabnym szalikiem.

Szeryf wprawdzie nigdy się z nim nie zetknął, lecz zapewniał nas, że gdy już do tego dojdzie, dni, w których ten łotr pogardzał prawem w obu Dakotach, dobiegną kresu.

Tata Suzie i inni mężczyźni z miasteczka straszyli dzieci opowieściami o banitach, ludziach wyjętych spod prawa. Ale szeryf Branch nigdy nie próbował nas nastraszyć – obiecywał, że dopóki on stanowi prawo w Fairchild, włos nam z głowy nie spadnie, ani z powodu jakiegoś bandyty, ani kogokolwiek innego.

"O ile będziecie słuchać mamy – dodawał, puszczając oko. – A niech tylko się dowiem, że zalazłyście jej za skórę, osobiście zawlokę was do sądu i każę oskarżyć".

Uwielbiałam szeryfa Brancha i jego wizyty. Jeździł na spokojnej klaczy o imieniu Maudie i gdy do nas zaglądał, pozwalał nam głaskać ją po grzywie i karmić kostkami cukru albo marchewkami z ogrodu. Tym razem jednak przypomniała mi się Lucy McGarry i wpadłam w popłoch. Gdy szeryf odmówił kawy i ciasta korzennego mamy, wiedziałam już, że słusznie się martwię.

– Nie zostanę długo – zaznaczył. – Możemy porozmawiać? Tylko my troje, bez dzieci?

Mama przykazała Janie i Jessamine, żeby zabrały Bee na górę. Dopiero wówczas szeryf zgodził się usiąść przy stole. Zdjął biały kapelusz, który nosił w pracy, popatrzył na rondo i strzepnął niewidzialny brud. Mimo swojego zajęcia był nieśmiałym mężczyzną.

– Słyszałem o twoich kłopotach małżeńskich – wyjawił w końcu.

Mama nie czekała, aż się odezwę.

– To Claudine – powiedziała. – Nigdy nie lubiła Ady. Zgotowała jej tam piekło. Stres nie sprzyja poczęciu, szeryfie. Dobrze pan o tym wie.

Szeryf Branch miał tylko jedno dziecko – córkę. Gdyby nie mama, w ogóle nie miałby dzieci, a może też żony. Przyjaźnił się z doktorem Carlisle’em i poprosił, by ten asystował przy narodzinach jego pierwszego dziecka. Ale doktor nie miał dużego doświadczenia w odbieraniu porodów i gdy u Lizy Branch nastąpiło zatrzymanie akcji porodowej, a główka dziecka utkwiła w połowie kanału rodnego, wpadł w panikę i zaczął krążyć po domu, mamrocząc do siebie, podczas gdy Liza wyła z bólu. W końcu wezwał mamę, a jej udało się przekręcić główkę dziecka i Liza wypchnęła je na świat. Sophia urodziła się sina, ledwie oddychała, lecz na szczęście mama zdołała przywrócić ją do życia. Powiedziała mi potem, że jeszcze pół godziny i dziecka nie dałoby się uratować.

Od tamtej pory Liza nie mogła zajść w ciążę. Mama odwiedzała ją wielokrotnie, stosując syropy ziołowe i masaże, ale nic nie skutkowało – w końcu zasugerowała Branchom, że czas się poddać. Szeryf Branch odsunął się od żony, ale córkę rozpieszczał za całą piątkę potomstwa.

– Claudine potrafi sprawiać kłopoty – przyznał. – Ale… ludzie zaczynają się skarżyć. Greta Thordottir twierdzi, że widziała Adę idącą gdzieś w nocy przez pola z martwym zającem. Agatha Dupuy mówiła, że w zeszłym miesiącu ona i jej córki cierpiały na dolegliwości kobiece.

Mama potrząsnęła głową. Wyglądała na całkiem spokojną.

– Szeryfie – powiedziała – zna pan Adę od dziecka. Jak może pan dawać wiarę bujdom tych kobiet? Przecież wie pan, że Aggie i jej córki bez przerwy cierpią na jakieś dolegliwości, najczęściej zmyślone.

Szeryf potaknął, ale ściągnął brwi i nie przestawał bawić się obrączką na palcu.

– To prawda – przyznał. – Zawsze byłaś dobrą dziewczyną, Ado. Nie będę cię więcej nagabywał, pod warunkiem że zostaniesz z mamą i nie będziesz pakować się w kłopoty. – Odwrócił się do mamy. –

Oczywiście nie może już pomagać przy porodach – powiedział. – Będzie musiała znaleźć sobie inne zajęcie.

Gdy mama zaczęła się z nim żegnać, po schodach zeszła Bee.

– To niedorzeczne – odparła mama – ale skoro tak musi być, pomoże mi w domu przy ziołach i nalewkach.

Szeryf wstał i wziął kapelusz.

– Przykro mi – powiedział. – Wcale nie chciałem tu przychodzić.

– To czemu pan przyszedł? – zapytała. Jej głos był spokojny, ale widziałam, że się rozgniewała.

– Evelyn, przecież wiesz… zawsze powtarzam, co jest moim najważniejszym zadaniem.

– Ochrona dzieci – powiedziała mama. – Ale moja córka nikogo nie skrzywdziła. Do niedawna sama jeszcze była dzieckiem.

Szeryf pokiwał głową.

– I miejmy nadzieję, że nikogo nie skrzywdzi. Ale jeśli istnieje choćby cień podejrzeń, że mogłaby zaszkodzić jakiemuś dziecku lub uniemożliwić poród, nie mógłbym z tym żyć. – Głos mu się łamał. – Rozumiesz to, Evelyn, prawda? Kto jak nie ty?

– Zrobimy, o co pan prosi, szeryfie – powiedziała mama, wstając i robiąc krok w stronę drzwi. – Tyle mogę obiecać.

Przez kilka tygodni żyłam jakby w areszcie domowym. Rano budziłam się i szykowałam siostrom śniadanie, a potem siedziałam w swoim pokoju i czytałam, mama zaś chodziła na wizyty. Czasami po południu piekłam babeczki kukurydziane, żeby w domu ładnie pachniało, jak już wszyscy wrócą. Nie było to przykre życie, zwłaszcza po tym, czego doświadczyłam w domu męża, i może trwałoby dalej, gdyby na początku marca w miasteczku nie wybuchła epidemia różyczki. W ciągu tygodnia poroniły trzy ciężarne. Wśród nich były: siostrzenica burmistrza – Lisbeth, a także Rebecca, nowa żona Alberta Campa, który pracował w banku i rok wcześniej owdowiał.

Zamknięto szkołę, moje siostry zostały w domu. Janie i Jessamine zaplatały sobie włosy i opowiadały coraz bardziej niestworzone historie o tym, co zrobią, gdy już będą mogły wyjść. Bee siedziała przy oknie i obserwowała pustą ulicę. Mama nadal chodziła na wizyty, ale gdy wracała wieczorem, wyglądała na zmartwioną i krążyła po domu, chwytając się drobnych zadań, jakby próbowała zapanować nad myślami.

– Zamknęli sklep – oznajmiła – i bank. Kościół stoi pusty, tylko ojciec Simon zagląda tam raz dziennie, żeby zapalić świeczki w intencji dzieci. Nawet w saloonie nikogo nie ma.

Nie powiedziała tego głośno, ale wiedziałam, czego się obawia: jeśli poronień będzie więcej, ludzie zaczną szukać czarownicy. Nie byłam jedyną niepłodną kobietą w Fairchild. Maisie Carter jeszcze żyła i może nawet mogła mieć dzieci. Ale nikt jej nie widywał, w miasteczku zjawiała się rzadko i stroniła od ludzi. To ja byłam bohaterką ostatniego skandalu: zostałam wypędzona z domu męża, a moją niepłodność wielu wciąż uznawało za nowiny.

Na szczęście po tygodniu chorym zaczęło się poprawiać. Nikt nie umarł – różyczka, tak groźna dla dziecka w łonie matki, okazała się łagodna dla tych, którzy już chodzili po świecie. W saloonie znów podawano trunki, a wierni wrócili do kościoła. Sklep i bank otworzyły się dla klientów. Ale któregoś dnia mama wróciła do domu poszarzała na twarzy – Ulla straciła dziecko.

– Nie wiedziałam nawet, że jest w ciąży – powiedziałam.

Mama mnie zignorowała.

– Odesłali mnie. – Pokręciła głową. – Zajmuje się nią doktor Carlisle. Jeśli dziewczyna się wykrwawi, jej głupia matka będzie miała to, na co zasłużyła.

– Czemu cię odesłali? – zapytałam.

Mama spojrzała na mnie smutno zmęczonym wzrokiem, w jej oczach wyczytałam odpowiedź, jeszcze zanim się odezwała.

– Ulla twierdzi, że rzuciłaś na nią klątwę. Mówi, że to przez ciebie straciła dziecko.

– Nie widziałyśmy się od miesięcy – zaprotestowałam.

– To bez znaczenia – odrzekła mama. – Teraz jej rodzina chce cię oskarżyć o czary, a że były też te inne przypadki, szeryf cię nie wybroni.

Wiedziałam, że nie ma sensu się spierać, już wcześniej czułam, że czas mi się kończy, a te nieliczne chwile, które jeszcze mam, zostaną mi odebrane. Próbowałam się jednak przeciwstawić.

– Mówiłaś, że to różyczka. Zawsze powtarzasz, że różyczka jest niebezpieczna dla ciężarnych. Wszystkim o tym mówisz. To czemu zrzucają winę na czary?

– Chcą wiedzieć, co spowodowało różyczkę – wyjaśniła mama. – Może gdyby chodziło o jedną kobietę, dwie, albo nawet trzy. Przez dzień lub dwa sądziłam, że wszystko będzie w porządku. Ale kolejna strata w chwili, gdy ludzie zaczęli wracać do równowagi… Ado, ktoś będzie musiał za to zapłacić. I to będziesz ty.

Usiadłyśmy na łóżku, które tata Bee kupił dla mamy, jeszcze zanim porzucił ją w trzecim miesiącu choroby. Było dwa razy większe od jej starego łóżka i miało ciężkie wezgłowie zrobione z klonu cukrowego sprowadzanego aż z Vermontu. Bee, Janie i Jessamine uwielbiały ładować się na to łóżko, mnie kojarzyło się raczej z nocami w trakcie jej choroby. Towarzyszyłam mamie, gdy Bee już zasnęła, choć bałam się siedzieć z nią po ciemku. Stała mi się wtedy niemal zupełnie obca, lecz obawiałam się, że jeśli na chwilę spuszczę ją z oka, zupełnie się podda i przestanie oddychać, tak jak przestała się ubierać, gotować i wstawać z łóżka. Każdej nocy zasypiałam na krześle obok łóżka mamy i każdego ranka budziłam się, a jej się nie poprawiało, aż pewnego razu otworzyłam oczy, a ona wreszcie czuła się nieco lepiej.

– To co mam zrobić? – zapytałam mamę.

Założyła mi kosmyk włosów za ucho.

– Znam pewne miejsce – powiedziała. – Nie spodoba ci się, ale będziesz tam bezpieczna.

<<Reklama>> Ebook "Banitka" Anny North jest dostępny na Publio.pl >>

Banitka - okładkaBanitka - okładka mat. prom. (Cyranka)

Więcej o: