Ani Kora, ani jej mąż Kamil Sipowicz nie mieli w dzieciństwie psów. Gdy zamieszkali na Roztoczu, regionie łączącym Wyżynę Lubelską z Podolem, zaprosili do swojego domu tyle zwierząt, ile chciało do nich przyjść. Sipowicz naliczył ich pięćdziesiąt dziewięć, a wśród nich kilka psów.
Mila była owczarkiem roztoczańskim, rasą nieuznaną przez kynologów, występującą na Roztoczu w liczbie pojedynczej, rodzaju żeńskim i stanie uzębienia prawidłowym. Miała kilkanaście lat i nie dość, że na starość zachowała zęby, to jeszcze pozostały one białe.
Do jej długiej sierści przyczepiało się wiele niepotrzebnych rzeczy – niepotrzebnych dla psa. Kora, nie wiedzieć czemu, chyba bardzo potrzebowała tego wszystkiego, co Mila znosiła na sobie do domu, bo często brała ją do piwnicznej wanny i wyciągała z jej sierści błoto, śnieg i lód, rzepy czy gałązki tarniny.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Kora i jej mąż przeprowadzili się na Roztocze, aby uciec od zgiełku miasta. Zamieszkała z nimi Mila, Pikuś i Pipi. Pikuś również był owczarkiem roztoczańskim. Był młodszy od Mili o dziesięć lat i bardziej od niej spragniony przygód, choć oba owczarki uwielbiały spacerować po lasach. Drogi znały na pamięć, więc jeśli się gubiły, to tylko by mieć wymówkę dla dłuższej wędrówki.
Pikuś był rudzielcem. Jego matka nazywała się Kobyłka, jak przystało na miejscową piękność adorowaną przez wszystkie psy we wsi. Pikuś był przyjazny i lubił się śmiać, czasami nawet uśmiechać. Zazwyczaj zostawał w domu na kilka dni, choć nie zawsze spał w środku. Przez jakiś czas w domu Kory panował podział na psy "wewnętrzne" i "zewnętrzne". Raz Pikuś mieszkał w środku, raz na zewnątrz, a innym razem po prostu znikał. Był grzeczny i nie miał nic przeciwko kotom, ale przede wszystkim nie miał nic przeciwko kocim posłaniom. Kora miała trzy koty, Kukiego, Rudzika i Bobo, które miały wygodne legowiska, choć spały w nich przede wszystkim psy.
W sąsiednich wsiach – Wojdzie i Kolonii Bliżów – mieszkali znajomi Kory i Sipowicza, Iwonka i Krakers. To z ich powodu Mila i Pikuś przeżywali dylematy: Czy lepiej spać u Iwonki, która opiekuje się poranionymi sarnami? Czy może lepiej zostać u Sipowiczów na ich podgrzewanej podłodze w kuchni? Za mieszkaniem u Kory i Sipowicza przemawiało prawo: to Sipowicz był ich prawowitym panem. Ale czym dla psa jest książeczka zdrowia i obowiązek szczepień?
Mila to zdrobnienie od imienia mamy Kory Emilii. Podobnie jak Emilia, Mila miała smutne oczy, po części dlatego, że miała też smutną przeszłość. Wychowywał ją Brehor, człowiek nie tylko smutny, ale i brutalny. Kopał Milę, gdy był pod wpływem alkoholu. Gdy nie pił, wydawał się milszy: mniej ją kopał i bardziej karmił, czasem zdobywając się nawet na głaskanie.
Mila była nerwowa, rozkojarzona. Nie rozumiała, dlaczego jej pan ją bije, ale jej pan również tego nie rozumiał. Jego również bił kiedyś ojciec. I tego również nie rozumiał. Gdy pewnej wiosny Brehor zamarzł w rowie kilka metrów od swojej chałupy, Mila wciąż strzegła jego domu. Nie chciała uwierzyć, że Brehor może odejść, zanim się nie zmieni i nie przestanie jej kopać.
Jeszcze bardziej nerwowa od Mili była Pipi – czarna suczka o gładkiej sierści. Mila i Pikuś mieli pokłady niewyczerpanej energii, a Pipi była po prostu szalona. Wszystko przez Cmoka z Wojdy, który trzymał Pipi u siebie w chałupie i zakładał jej ciężarki na grzbiet, aby pohamować jej siły witalne. Cmok, podobnie jak nieżyjący już Brehor, również lubił tamtejszy przysmak o nazwie "Beczka – owoc leśny". Gdy upijał się bardziej niż zwykle, Pipi wyplątywała się z ciężarków, które miała zawieszone na sobie na sznurkach, i razem z Milą uciekała do domu Kory i Sipowicza. Chciała, aby ją głaskano, choć nie zawsze można było ją złapać. Była tak nerwowa i tak szybka, że jednocześnie podchodziła i uciekała, merdając szaleńczo ogonkiem.
Suczką numer jeden dla Kory była jednak Ramona, "pies rasy bolognese", jak pisała Kora w wierszu Ramona. Tylko ona mogła biegać po domu Sipowiczów i przebywać, gdzie chciała i kiedy chciała. Korzystała z tego prawa z właściwą psom dezynwolturą w swoim popisowym numerze, czyli wskakiwaniu ubłoconymi łapkami na czystą białą pościel. Lubiła również biegi po dywanie, na co pozwalano jej częściej.
Kilkunastoletnia Ramona była pierwszym pieskiem Kory i Sipowicza. Z urody przypominała maltankę, ale należała do rodziny przesłodkich biszonów. Pojawiła się u nich w 1991 roku, kiedy zamieszkali razem w Warszawie. Wówczas była to popularna rasa we Francji czy Włoszech, w Polsce dopiero powstawała pierwsza jej hodowla w Konstantynowie Łódzkim. Ramona, według zapewnień właścicielki hodowli, była rodowita, choć jako jedyna z miotu nie posiadała rodowodu – rzekomo dlatego właśnie, że była ostatnia. Jeszcze bardziej podejrzany był sposób przekazania Ramony, które odbyło się na Dworcu Centralnym. Suczka siedziała w tekturowym pudełku po butach.
Była prawdziwą Włoszką, co znaczy, że nie znosiła zimna. Gdy jesienią zaczynała się trząść, przestawała dopiero na wiosnę. "Czasami oszukuje" – wyjaśniał Sipowicz. "Trzęsie się tylko po to, żeby wzbudzić litość i wymóc pieszczoty". Ramona miała pochodzenie włoskie, lecz maniery swojskie. Nie lubiła myć zębów, oczu ani łapek, dlatego Kora robiła to za nią. Natomiast samodzielnie wypijała podawane jej napoje, pod warunkiem że była to herbata z mlekiem, najlepiej kozim, i miodem.
Bolończyki są bardzo małe, nie widać po nich ani wieku, ani strachu przed starością. Ramona miała problemy ze wzrokiem. Przyczynił się do tego kot Czupurek, który mieszkał z Korą wcześniej i który na powitanie podrapał Ramonę pazurami po oczach. Zrobił to ze złośliwości. Ramona nigdy nie stanowiła zagrożenia – więcej niż ciała miała na sobie sierści.
Strzygła ją albo Kora, albo psie fryzjerki. Ponieważ Ramona nie posiadała podszerstka, nie gubiła futra i przede wszystkim nie uczulała. Być może dlatego podróżowała wszędzie z Korą, a gubiąca sierść Mila i Pikuś musieli siedzieć na Roztoczu.
Ramona ważyła dokładnie dwa i pół kilograma. Dokładności wymagały linie lotnicze, które pozwalają rezerwować miejsca dla psów, ale pod warunkiem, że będzie to jedyny pies (lub kot) na pokładzie. Pieski do trzech kilogramów mogą latać w kabinie dla pasażerów. Nie trzeba ich nawet zapinać pasami, ale muszą siedzieć w pudle. Ramona zwiedziła połowę świata: była w Brazylii, Meksyku czy na Madagaskarze. Odwiedziła Kretę, Lazurowe Wybrzeże i Pola Elizejskie, ale tylko w Pcimiu nie została wpuszczona do restauracji.
Najgorzej zapamiętała jednak Meksyk. Problemy zaczęły się jeszcze przed wylotem z Warszawy, gdy Sipowicz wziął przez pomyłkę paszport jednego z muzyków grających z Korą w zespole. Po udanym wyścigu z czasem warszawskimi taksówkami i przesiadce w Niemczech kłopoty zaczęły się nawarstwiać. Niemieckiej stewardesie nie spodobało się, że Ramona siedzi na kolanach Kory, a nie w specjalnej torbie dla psów. Korze nie spodobała się niemiecka stewardesa, więc przyszedł do niej niemiecki pilot. On również nie przypadł jej do gustu. Nakazywał Ordnung, krzycząc i wskazując na psa, który go nie przestrzegał. Kora w odpowiedzi wskazała na okładkę jednego z czasopism, które miała pod ręką – widniał na niej Hitler. A potem powiedziała: "Znam wasz Ordnung, doświadczyliśmy go już w czasie wojny światowej". Pilot samolotu skapitulował.
Z kolei na lotnisku w Meksyku Ramona nie spodobała się celnikom. Nie miała odpowiedniej pieczątki zaświadczającej o ochronie przed kleszczami. Co gorsza, Kora nie mogła poratować się okładką z żadnym meksykańskim dyktatorem. Położyła się zatem na podłodze w komorze celnej i wyła głośniej od Ramonki, która bardziej od wycia wolała się trząść. W końcu przyjechał weterynarz, psiknął w nos Ramony jakimś specyfikiem i się oddalił, inkasując sto dolarów.
Gdy dojechali do wynajętego domku na odludziu, okazało się, że nie jest to żadne odludzie. Kora i Sipowicz uwielbiali zwiedzać półwysep Jukatan: w ciągu dziesięciolecia odwiedzali Meksyk trzykrotnie i widzieli zachodzące tam zmiany. Na miejscu zapyziałych wiosek rybackich wyrastały betonowe kurorty z mnóstwem hoteli, a dzikie plaże pokrywały się kilkunastokilometrowymi pasażami handlowo-hotelowymi. A dla psów wystawiono tabliczki z napisem "No dogs". Na szczęście Ramonka była księżniczką, a nie zwykłym psem, i trzymanie jej na rękach wystarczyło, aby nie padła ofiarą mordujących bezpańskie psy służb porządkowych. Nie dziwi więc, że cieszyła się, gdy powróciła na Roztocze do Mili i Pikusia.
Spośród wszystkich psów Kory Ramona była najbardziej miastowym czworonogiem – w takim sensie, w jakim bycie miastową utrudnia chodzenie w wysokich trawach lub zaspach. To z powodu Ramony Kora posyłała Sipowicza na traktor, aby skosił "[…] trawę na taką wysokość, aby jaśnie pani Ramonka de Bolognese mogła sobie tam swobodnie biegać". Zapędzała też męża do czyszczenia lasku brzozowego z gałęzi i krzaków, "żeby Ramonka mogła swobodnie biegać oraz chodzić na spacery ze swoją Panią".
Na spacerach wyglądali jak grupa poszukująca skarbów. Psy były nieco pokraczne, zwłaszcza gdy chciałoby się porównać je do zawsze dostojnych kotów: "[…] głupie psy aż piszczą z podniecenia, gryzą nam nogi i biegają jak szalone". Gorzej radziły sobie również z wszelkiego rodzaju przeszkodami. Pewnego razu Ramonę obezwładniły rzepy, zlepiając jej przednią i tylną łapę i unieruchamiając ją w roztoczańskim lesie. Miała taką minę, jakby na rzepy się umierało.
Psie stado zawsze prowadziła Mila. Była zazdrosna o wszystko, zwłaszcza o miejsce w szeregu. Za nią kroczył Pikuś, który kochał wszystkich i o nikogo nie był zazdrosny. Na końcu zawsze szła Ramona, szczególnie zimą, ponieważ ścieżka wydeptana w śniegu pozwalała jej wyłącznie zlewać się z tłem, a nie w nim grzęznąć.
Mila i Pikuś w tym sensie byli psami wiejskimi (i w tym sensie Ramona nim nie była), że potrafili przeszczekać całą noc. Ich szczekanie przypominało zażartą kłótnię, wielogodzinną i bezlitosną. O co ta cała afera? I z kim? Dopiero nad ranem oczom Kory i Sipowicza ukazywał się obraz rozoranej ziemi. To stado dzików szukało świeżych pędów czegoś, co mogły zjeść i czego nie mogły im zabronić jakieś dwa małe szczekające kundelki.
Czasami nawet Ramona przyłączała się do szczekającego w nocy stada. Ale w nosie miała dziki. Bolonka dzieliła się swoim żalem ze światem. A problemem była jej zazdrość. Chciała pozostać ulubionym zwierzakiem Kory, a dookoła szarogęsiła się nie tylko psia konkurencja, lecz i choćby taki nieszczęsny kot Bobo. Drapał, syczał i fukał na ludzi. „Co w nim takiego wyjątkowego?", pytały smutne oczy Ramony. Ona robiła dla nich wszystko, co robią suczki, aby je kochano. Merdała ogonkiem, skakała na dwie łapki, pokazywała język. Czasami pokazywała nawet swój brzuch. Pomimo miłości, jaką Kora ją obdarzała, Ramona stale czuła się niedowartościowana. A Bobo z rozkosznego kotka wyrósł na zwykłego kocura. Ponadto znosił do domu martwe myszy, nornice i półżywe ptaki. "Co w nim takiego wyjątkowego?", Ramona nie mogła się nadziwić.
Sławne psy i ich ludzie - okładka Wydawnictwo Znak
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina