Pamiętam taką rzecz.
Babcia posyłała mnie do żłobka. Gdy się urodziłem, nie była jeszcze tak stara, by być na emeryturze, brakowało jej do tego kilku ładnych lat. To nie były zresztą czasy – i chyba nadal nie są – kiedy większość osób na emeryturze mogła poświęcić się wychowaniu wnuków czy czemukolwiek równie czasochłonnemu, a nieprzynoszącemu pieniędzy.
Mam trudności w dokładnym umiejscawianiu na osi czasu wydarzeń, co do których jestem całkowicie pewien, że działy się znacznie później. Przeszłość nie jawi się dla mnie w formie linii ciągłej, a w postaci kilku chaotycznych zbiorów o wiele mówiących tytułach, takich jak: "Nastoletniość", "Przedszkole", "Bardzo dawno temu" lub nawet "Sam nie jestem pewien kiedy".
Nie wiem, czy jest to najwcześniejsze moje wspomnienie, ale z pewnością należy do zbioru "Jedno z pierwszych".
To musiało być jakoś pod koniec mojego pobytu w żłobku. Miałem w grupie kolegę, na imię miał Paweł. Pamiętam jego imię, chociaż nie pamiętam imienia nikogo innego, z kim chodziłem do żłobka. Nigdy też, po ostatecznym opuszczeniu tej placówki w celu rozpoczęcia edukacji przedszkolnej, już go nie spotkałem. Nie mam pojęcia więc, co się z nim działo przez resztę jego życia. Mam nadzieję, że nie to, co myślę.
Jak to w żłobku, codziennie w ciągu dnia mieliśmy leżakowanie. I jak to często się zdarzało, wiele z dzieci nie spało. Co nie znaczyło, że wolno nam było opuszczać nasze leżaczki.
Nikt nie widział, kiedy to się stało, ale Pawełek leżak opuścił i poszedł, jak teraz sądzę, do kuchni.
Nie spałem, więc gdy usłyszałem, że ktoś również nie śpi, otworzyłem oczy i usiadłem. Po drugiej stronie sali, naprzeciwko mnie na swoim leżaku siedział Paweł, a w ręku trzymał ogromny, błyszczący nóż kuchenny. W takich małych, dziecięcych rączkach nóż wydawał mi się zapewne znacznie większy, niż był w rzeczywistości.
Nie wiem, po co był mu ten nóż, nie wiem też, czy on sam to wiedział, dzieci działają często pod wpływem impulsu, zresztą dorośli również – znacznie częściej, niż sami by się do tego chcieli przyznać. Ot, dzieci mają usprawiedliwienie, które w przypadku dorosłych nie jest akceptowane. To jest, że są dziećmi właśnie.
Paweł poczuł impuls, by iść do kuchni. Może był głodny, może zwyczajnie znudzony. Może inny impuls przeciął impuls głodu i kazał mu wziąć dużą, lśniącą rzecz. Przypadkiem też ostrą. Pociągającą, bo zakazaną. A może cały czas wiedział, po co tam idzie.
Efekt był taki, że byliśmy w pokoju pełnym śpiących dzieci jedynymi, którzy nie spali, a on, siedząc na swoim leżaczku, obracał w rękach wielki, ostry nóż.
Patrzyliśmy sobie w oczy, obaj chyba równie zaintrygowani tym, co się dzieje, i tak samo ciekawi tego, co się zaraz stanie.
Z ciekawości też – tak myślę, gdy sobie o tym przypominam – Paweł podniósł nóż, mocno przyłożył ostrze do czoła i pociągnął.
Przez dłuższą chwilę nie zadziało się nic. Jak gdyby na czole chłopca pojawiła się nagle nienaturalna dla jego wieku zmarszczka. Przebranie mające dodać mu powagi. Nie krzyknął przy tym ani nie wydał żadnego dźwięku. Uśmiechał się tylko, gdy krew powoli spływała mu na twarz.
"To nic nie boli" – powiedział w końcu, a może sam to sobie dopowiedziałem w późniejszych latach, co jakiś czas śniąc na jawie całą tę scenę.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Opowiedziałem o tym Aleksandrze. Uśmiechając się półgębkiem, stwierdziła, że to wiele wyjaśnia. Sama nie umiała jednak wyjaśnić, co dokładnie. Możliwe, że po prostu nie chciała. Podobno sam powinienem wiedzieć, ale nie wiem. Dziwiła się, że nigdy się nad tym nie zastanawiałem, choć nie wiem, nad czym miałbym się zastanawiać. Że, jak to się ona wyraziła, "nie połączyłem kropek".
Na moje nalegania, by powiedziała, o co jej właściwie chodzi, serwowała mi ten swój rozbrajający uśmiech. Ten, w którym uwydatniały się jej bardziej męskie rysy, i powtarzając "no już, już", zapewniała mnie, że wszystko jest w porządku i że ona rozumie.
Moje niezrozumienie nie było dla niej najwyraźniej istotne. Przynajmniej w kwestiach dotyczących mnie samego.
Widać wystarczało jej, że podobnymi brakami w intelekcie czy empatii nie wykazuję się wobec niej.
A ja tylko starałem się zbytnio nie zagłębiać w te kwestie w obawie, że czegoś nie zrozumiem.
– A opowiesz mi coś? – poprosiła innym razem, znów bez związku z czymkolwiek.
A może właśnie w związku ze wszystkim?
Tak było przecież najciekawiej.
– Co na przykład? – zapytałem.
– Coś osobistego.
– Czyli co?
– Nie wiem. Coś, czego nigdy nikomu wcześniej nie mówiłeś.
– Moim ulubionym utworem jest "Gangsta’s Paradise" Coolio.
Aleksandra się śmieje, ale nic nie mówi. Czeka. Nie wykręcę się żartem. Nawet jeśli z tym Coolio to szczera prawda.
– Coś takiego, jak to, że wcześniej byłaś mężczyzną? – pytam
– Nigdy nie byłam mężczyzną.
– Wiem, przepraszam, to żart.
Ola już się nie śmieje.
– Tak, coś w ten deseń – odpowiada.
Nastaje cisza.
Cisza, którą musiałem przerwać, zanim stanie się krępująca czy wręcz złowróżbna. Mówię więc pierwszą rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, a posiada wystarczającą wagę, by zatrzeć beznadziejne wrażenie, jakie wywołał mój zbędny komentarz.
– Sypiałem z innym mężczyzną.
Jej westchnienie brzmi jak zawód. Jakby to było coś, czego spodziewała się od samego początku.
– Miałeś "epizodzik" – bardziej stwierdza, niż pyta.
– Nie, nie sądzę. Nie postrzegam tego jako doświadczenia homoseksualnego. To nawet nie było świadome eksperymentowanie.
– Nie rozumiem.
– Tym mężczyzną był mój kuzyn. – Znów cisza, którą odbieram – sam nie wiem czemu – jako zachętę, by mówić dalej. – Robiliśmy to jako dzieci, mając zaledwie po kilka lat i nie bardzo chyba rozumiejąc, co właściwie robimy.
Dzieci przyjmują rzeczy takie, jakimi są. Nie zastanawiają się nad ich naturą, pochodzeniem, przyszłością. Owszem, nader często pytają "dlaczego?", ale gdy udzielisz im jakiejkolwiek odpowiedzi, nawet najbardziej bezsensownej, nie będą jej podważać.
Z ludźmi postępują tak samo.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina