W połowie lat pięćdziesiątych życie Windsorów miało ustalony porządek. Większość czasu spędzali w dwóch domach we Francji, przez trzy miesiące roku mieszkali w Ameryce, a na wakacje jeździli do przyjaciół albo w jakieś ciepłe miejsca takie jak Biarritz, które na pewien czas stało się ich ulubionym celem podróży, lub do Hiszpanii. Jednak czy to w Paryżu, czy w Nowym Jorku ich życie było mało urozmaicone – składało się z zakupów, oficjalnych kolacji i odpowiadania na okazjonalne prośby o objęcie patronatu nad jakąś organizacją dobroczynną. To, jakie klejnoty Wallis kupowała lub dostawała w prezencie, jakie nosiła ubrania, jak była uczesana czy umalowana, wciąż budziło niegasnące zainteresowanie prasy, a Wallis była niezmiernie z tego rada, bo dawało jej to szansę odzyskania kontroli nad własnym położeniem materialnym i otoczeniem. Nie znała innego sposobu opanowywania swoich licznych lęków oraz fobii; każdy włos na jej głowie i każda poduszka na sofie musiały być na swoim miejscu. Co wieczór kładła się spać w świeżo odprasowanej pościeli, a woda w wazonach zawsze musiała być krystalicznie czysta. Jedynym wyjątkiem w tym uregulowanym mikroświecie była swoboda, na jaką pozwalali swoim nie do końca nauczonym czystości mopsom – Trooper, Disraeli i Diamond, ich ulubieńcy, jadły ze srebrnych misek na trawniku, były rozpieszczane do granic możliwości i rzadko karcono je za to, co zrobiły w domu czy na dworze. Mopsy zastępowały Windsorom dzieci; książę i księżna mówili o nich i do nich w swoim specjalnie wymyślonym dziecinnym języku. W 1936 roku Edward VIII nazwał swoje psy "niemowlakami", które "przynoszą wątliwe kwiatuszki". W domu mieli posążki, rzeźby i obrazy mopsów, a w 1952 roku Cartier wykonał dla księżnej broszkę – mopsa ze złota i emalii o smutnych oczach z cytrynu.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
Wallis nosiła na łańcuszku przy nadgarstku malutki złoty notes, którego używała do zapisywania poleceń. Krążyły opowieści o tym, że maźgała pudrem ściany swojego domu, domagając się od malarzy, żeby zrobili taki sam kolor. Często przytaczano jej życiowe maksymy – "Jeśli cię na to nie stać, nie kupuj, bo to żadna przyjemność" albo "Nigdy nie jest się dość bogatym ani dość szczupłym" – trudno ocenić, czy to nie apokryfy, ale takim właśnie językiem mówiła. Tym, którzy ją podziwiali, na przykład dekoratorowi wnętrz Nicholasowi Haslamowi, jej cięty dowcip wydawał się orzeźwiający. Haslam wspominał, jak w 1960 roku, kiedy ogłoszono zaręczyny księżniczki Margaret Rose z Anthonym Armstrongiem Jonesem, księżna zażartowała, że Margaret "Wyrzuciła Różę i wzięła śmierdziuszka".
Jeszcze bardziej koncentrowała się na swoim pragnieniu bycia chudą, odkąd media zaczęły obserwować, jak wypada w surowym świetle powojennego świata. Jeśli zauważała, że waży funt więcej, tego samego dnia urządzała sobie głodówkę. Według dziennikarza, który znał ją dobrze, opuszczając Bahamy ważyła czterdzieści cztery kilogramy i sprawiała wrażenie chudszej niż wtedy, gdy tam przybyła. Wskutek utraty wagi "jej szczęka zrobiła się bardziej kanciasta (…) uśmiech bardziej ponury, a wiecznie uniesione brwi jeszcze bardziej drwiące". Odtąd ich śniadanie składało się z soku grapefruitowego i czarnej herbaty, a lunch z jednego jajka lub – dla księcia – owocu. Wallis poinstruowała na piśmie swojego szefa kuchni, ile ma ważyć jej porcja grillowanego mięsa: 190-200 gramów, nie więcej. Gospodynie salonów szybko zauważyły, że prawie nic nie jadła i rozmawiając, dłubała tylko widelcem w jedzeniu, nawet gdy miała niewiele na talerzu. Wiedziała, że musi panować nad własnym wizerunkiem, i zazwyczaj ujawniała lepszy gust w doborze ubrań niż przy dekorowaniu wnętrz. Miała krzesło w pierwszym rzędzie na większości paryskich pokazów haute couture; do jej ulubionych projektantów należeli: Dior, Balenciaga, Givenchy i Schiaparelli, a także Mainbocher i Vionnet. W pogoni za najnowszą modą popełniła jedno czy dwa potworne faux pas – pewnego razu pokazała się w obszytych cekinami krótkich damskich szortach, innym razem w ultranowoczesnym skafandrze kosmicznym Paco Rabanne, poza tym suknie wieczorowe bez ramiączek niezbyt pasowały do jej muskularnych ramion. Zazwyczaj jednak była nienagannie ubrana i uczesana – wybierała gładkie ubiory, aby lepiej wyeksponować swoją efektowną biżuterię, oraz (stosunkowo) krótkie spódnice, które odsłaniały jej zgrabne nogi. Między innymi to dzięki niej akceptowane stały się suknie wieczorowe o długości do kolan. W Nowym Jorku zawsze robiła zakupy u Bergdorfa Goodmana, obiadowała w Colony Club na Upper East Side ze swoimi nielicznymi przyjaciółkami i korzystała z zabiegów kosmetycznych oraz masaży w salonie piękności Elizabeth Arden. Krążyły opowieści o tym, jakoby wielokrotne liftingi do tego stopnia unieruchomiły jej mięśnie twarzy, że nie mogła zamknąć oczu nawet, kiedy spała.
W grudniu 1950 roku Wallis pojawiła się na konkursie sztuki kulinarnej Pillsbury Grand National zorganizowanym w Waldorfie, gdzie wtedy mieszkała. Z przemówienia, które przypuszczalnie napisała sobie sama, zapamiętano jeden cytat:
Łączy nas jedno (…) wszystkie przyrządziłyśmy posiłek dla mężczyzny, którego kochamy.
Była to bardzo amerykańska impreza, którą oddawano honory niedocenionej bohaterce – gospodyni domowej – i jej umiejętnościom kulinarnym. To jak na owe czasy nowatorskie i dość szczególne przedsięwzięcie organizowane przez koncern spożywczy Pillsbury miało duże znaczenie dla Wallis, ponieważ trudno było ją nazwać gospodynią domową – prędzej domową królową. W każdym razie Wallis trafiła we właściwy ton. Podczas wojny opracowała książkę kucharską ze swoimi ulubionymi południowymi przepisami, z której zyski przeznaczyła na Czerwony Krzyż, a teraz została doradczynią firmy projektującej odzież. Brytyjska opinia publiczna wciąż jednak nie dawała się przekonać, że Wallis interesuje się pracami domowymi.
Frank Giles, który widział parę książęcą na Bermudach, spotkał się z nią ponownie na uroczystym obiedzie w latach pięćdziesiątych, kiedy pracował jako korespondent "Timesa" w Paryżu. "Było to duże przyjęcie, a na nim budzące niesmak postacie (…) starsze konserwatywne amerykańskie wdowy, modne europejskie towarzystwo i pieczeniarze. Atmosfera nie była zbyt przyjemna, ale obiad bardzo smaczny". Giles wspominał, jak książę mówił o premierze Anthonym Edenie, że to "zły, beznadziejny człowiek (…) przyspieszył wojnę przez to, jak traktował Mussoliniego (…) właśnie, przyczynił się do wojny (…) – milczenie – (…) i oczywiście Roosevelt i Żydzi (…). Kiedy nie czynił uwag pod adresem Żydów, potrafił być czarujący. Jeśli chodzi o nią, uważam, że zrobiła się szorstka i wrzaskliwa, z tym swoim jankeskim zaśpiewem. Jej komentarze i rechot były bardzo nieatrakcyjne – pomyślałem, że stała się zdecydowanie mniej godna podziwu, jeśli w ogóle".
Jej poczucie humoru, doprawione przez gorycz wygnania, rzadko spotykało się z uznaniem ich brytyjskich gości, a Giles nie był osamotniony w swoich poglądach. Dyplomata Jock Balfour usiadł kiedyś obok Wallis na obiedzie w Biarritz. Kiedy upuściła torebkę, schylił się, by ją podnieść – ten dżentelmeński gest sprowokował ostrą odpowiedź: "Lubię patrzeć, jak Brytyjczycy czołgają się u moich stóp". Balfoura to raczej nie ubawiło, lecz Wallis miała grono amerykańskich przyjaciół, którzy lubili jej towarzystwo.
Od czasu do czasu jednak posuwała się za daleko i zachowywała się nieprzystojnie wobec księcia, także przy ludziach. Wielu przyjaciół od początku romansu zauważało jej nieraz okrutne obelgi, których, jak się wydawało, książę potrzebował i na które reagował od razu, przypuszczalnie dlatego, że przebaczenie było dla niego jak łaska Boska. Ci, którzy widywali ich teraz, na ostatnim etapie ich życia, zwracali uwagę na bezgraniczne oddanie księcia: jego oczy podążały za nią wszędzie, a gdy nie było jej w zasięgu wzroku, malował się w nich głęboki smutek. (…)
W Młynie, "naszym jedynym prawdziwym domu", jak twierdziła Wallis, księżna kazała namalować na głównej ścianie w salonie na górze mural przedstawiający koło wodne kamiennego młyna z przeplecioną przez nie szarfą ze słowami: "Nie jestem córką młynarza, ale przeszłam prawdziwy młyn". Książę lubił pokazywać gościom zawieszoną w jego pokoju podświetlaną mapę świata ukazującą miejsca, które odwiedził jako książę Walii. Najbardziej jednak cenił zawieszoną na przeciwległej ścianie kolekcję guzików od mundurów z każdej brytyjskiej jednostki, która walczyła w okopach na wojnie 1914-1918 – było to jeszcze jedno świadectwo nieprzemijającego poczucia winy w związku z tym, że nie pozwolono mu zostać na froncie dłużej i bardziej się zasłużyć. Jego morderczy reżim ćwiczeń fizycznych i potrzeba bycia karconym przez Wallis mają sens, jeśli spojrzeć na nie w tym kontekście. Nic innego w życiu nie dawało mu takiego poczucia sukcesu jak małżeństwo z Wallis. Nie trzeba mu było do szczęścia nic więcej: żona zapewniała mu matczyną miłość i matczyne połajanki. Książę nie znał innego sposobu na życie i ubóstwiał ją do samego końca. Wallis była jego obsesją, a jego niewolnicze oddanie chwilami przyprawiało ją o klaustrofobię, której nie kryła. Jak jednak wiadomo, miłości nie sposób zamknąć w ściśle określonych ramach, zwłaszcza w tym wypadku. W odczuciu nielicznych osób, które znały ich dobrze, to, co ich łączyło, to była miłość.
Ta kobieta. Biografia Wallis Simpson - okładka mat. prasowe
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.