"Z Budką Suflera było grzecznie, nie miało to nic wspólnego z tym co dzicz z Lady Pank robiła po koncertach" [FRAGMENT]

"Mniej obcy" to pierwsza autoryzowana biografia Jana Borysewicza. Fascynujący wywiad rzeka z legendą polskiej sceny muzycznej, który poprowadził jeden z najbardziej charyzmatycznych dziennikarzy w Polsce - Marcin Prokop. - Nie interesuje mnie stawianie Borysewiczowi pomnika - zapowiadał Prokop. Publikujemy fragment książki, która ukaże się 28 września.

Jan Borysewicz to fantastyczny gitarzysta, autor tekstów i kompozytor, a także wokalista. Od wielu lat jego nazwisko niezmiennie kojarzy się z Lady Pank, ale grał też np. z Budką Suflera. I o tym opowiada przedpremierowy fragment wywiadu rzeki.

Jan Borysewicz, Marcin Prokop "Jan Borysewicz. Mniej obcy" (Wydawnictwo Agora), fragment:

Budka w trasie była grzecznym zespołem?

W sumie grzecznym. Jeśli po koncercie idziesz napić się w pokoju wódeczki, to było grzecznie. Każdy zespół to robi, bo czym się ludzie mają zająć po koncertach, jak nie mogą do domu pojechać? Wracaliśmy do hotelu, nikomu nie chciało się spać, więc kupowaliśmy gdzieś po drodze wódkę, piło się, gadało, śmiało, ale to nie miało nic wspólnego z tym, co ta dzicz z Lady Pank robiła później.

W tamtych czasach artyści wyjeżdżali za granicę w nimbie sukcesu. Wydawało się, że sceny na Zachodzie czekają z otwartymi ramionami. Tymczasem mówisz, że wielka Budka musiała zarabiać w knajpach jako cover band?

Powiem więcej. Graliśmy dwa tygodnie w Holandii, dwa tygodnie w Niemczech i w pewnym momencie koncertów zrobiło się mało. No i co było robić? Nasz menedżer z tym swoim holenderskim kumplem doszli do wniosku, że dobrze by było, gdybyśmy znaleźli dodatkowy zarobek. I cały zespół, łącznie z menedżerem i kierowcą, poszedł do roboty na budowę. Pracowaliśmy przy wspaniałym kościele, który kupił pewien milioner, żeby go przerobić na dom. Ja na przykład dostałem do obsługi szlifierkę. Przychodził taki majster i mówił: "Przyhebluj no tu, kolego, kawałek belki".

Skąd wiedziałeś, jak taką robotę wykonywać?

Był kierownik. Tu powbijaj gwoździe, tu przytnij. I każdy robił swoje. Jurek Janiszewski, na przykład, siedział w studni i kopał ziemię, a drugi wyciągał ją wiadrami. Patrzyliśmy na Jurka, jak coraz głębiej znika pod powierzchnią, i nie mogliśmy się powstrzymać od śmiechu. W tamtym czasie panowała wokół tej budowlanej przygody zmowa milczenia. Nikt w Polsce miał się nie dowiedzieć, co robiliśmy za granicą. A to żaden obciach. Nie czułem się w żaden sposób pohańbiony tym, że dorabiałem jako budowlaniec.

Podczas ostatniej pandemii okazało się, że muzycy, którzy przestali zarabiać na scenach, musieli się przekwalifikować – nagle jeden jest kurierem, drugi pracuje w magazynie… Życie. Czego tu się wstydzić? Wtedy też była taka sytuacja, nie mieliśmy z czego żyć. No to podjęliśmy decyzję, że zostajemy i zap***dalamy. Ja dzięki tej pracy kupiłem bardzo dużo rzeczy dla dziecka. I czekoladę, której w Polsce w ogóle nie było. Tę niemiecką, z okienkiem, z orzechami. Dwa kartony.

Byłeś trochę jak Irena Kwiatkowska z Czterdziestolatka. Kobieta pracująca, która żadnej pracy się nie bała.

Mało tego, ja mam sześćdziesiąt sześć lat, ale gdyby teraz była taka sytuacja, że trzeba by iść do innej roboty niż muzyka, to pójdę. Nie mam z tym problemu. Jako młody chłopak zap***dalałem na budowach, żeby zarobić na lekarstwa dla mamy. Pracowałem też w domu rencistów. Tam był taki człowiek, który miał grubo ponad dwa metry wzrostu. Zaprzyjaźniłem się z nim. Miałem malować sufit, więc przyniosłem drabinę, cholernie ciężką, bo cała była oblepiona farbą. I on mówi: "Czekaj, ja ci pomogę". I na stojąco malował sufit. Strasznie mi się smutno zrobiło, jak opowiedział, że rodzina wyrzuciła go z domu, bo był za duży.

Dobrze, że ja ze swoim wzrostem przetrwałem.

Jesteś szczęściarzem. Namawiałem go, żeby wyszedł do ludzi. Chciałem go zabrać do miasta. I udało się. Nawet zdjęcia były w gazecie, jak stoi w tramwaju, zgięty w pół.

Nigdy wcześniej nie wychodził?

Wstydził się. Karykaturalnie wielki facet, ale cudowny. Był prawdziwy, nieszczęśliwy z tego powodu, że jest taki, jaki jest. Nikomu nic nie zrobił. Dusza człowiek. Ja takich ludzi uwielbiam. Z kimś takim mogę gadać i gadać. Najbardziej męczą mnie wampiry energetyczne, mimo że czasami to naprawdę fantastyczni ludzie. Tylko nie dla mnie. Konjo (Paweł "Konjo" Konnak (ur. 1966) – poeta i performer związany z awangardową grupą Totart. W latach 90. współtworzył telewizyjny program Lalamido) na przykład taki jest. Koleś, który non stop coś nawija. Ja go bardzo lubię, to jest bardzo mądry facet, ale nie potrafię z nim długo rozmawiać, bo mnie zamęcza.

Wróćmy do wyjazdu z Budką. Jak bardzo tamtejsza rzeczywistość różniła się od tego, co wtedy było w Polsce?

Różniła się na każdym kroku, nawet nie ma co wymieniać konkretnych rzeczy. Zdarzyła się nam też jedna historia, która najlepiej to pokazuje. Gdy już kończyliśmy naszą budowlaną chałturę, w nagrodę kupili nam bilety na koncert Roda Stewarta. Pierwszy raz widziałem coś takiego. Miałem koparę do ziemi nie z powodu muzyki, tylko całej reszty. Ludzie elegancko ubrani, z browarkami, uśmiechnięci, światła, aparatura – byłem w szoku. Patrzyłem na to i powiedziałem: "Ja p***dolę, zamieniam gitarę na grabie. To jest niewiarygodne". Dobiło nas, gdy po koncercie szliśmy do naszego blaszaka, w sensie samochodu, w pewnym momencie otworzyła się brama i wyjechało z niej pięć czy sześć limuzyn i w każdej z nich siedział jeden z muzyków Stewarta. Pomyślałem, że to już jest, kurwa, przegięcie.

Wtedy się urodziło twoje marzenie, że tak chcesz?

Nie marzenie, tylko pytanie, dlaczego my mamy tak ch***wo? Gdzie my żyjemy? Wsiedliśmy do tego blaszaka i każdy na kolację wcinał konserwę. To pokazywało, gdzie my, Polacy, w tej układance jesteśmy.

<<Reklama>> Ebook "Jan Borysewicz. Mniej obcy." jest dostępny na Publio.pl >>

Jan Borysewicz. Mniej obcy - okładkaJan Borysewicz. Mniej obcy - okładka mat. prasowe

Więcej o: