Brała udział w spotkaniach Zełenskiego z Putinem i z innymi przywódcami europejskimi, odwiedzała linię frontu w Donbasie, odpowiadała na pytania prasy po słynnych rozmowach telefonicznych między Donaldem Trumpem a Zełenskim, które doprowadziły do pierwszego impeachmentu amerykańskiego prezydenta. Doświadczyła też na własnej skórze wielokrotnych ataków Kremla mających na celu zdyskredytowanie Zełenskiego z pomocą dezinformacji i kłamstw szerzonych przez armię botów i trolli. Mendel była też jednym z najbliższych świadków wysiłków Zełenskiego, by wydobyć Ukrainę z cienia sowieckiej przeszłości i przemienić ją w tętniącą życiem europejską demokrację. Autorka rzuca światło na ogromne problemy gospodarcze, z jakimi boryka się Ukraina, oraz na skorumpowanych oligarchów, którzy działają w porozumieniu z Rosją.
Więcej ciekawych fragmentów książek znajdziesz na stronie Gazeta.pl >>
Ukraińcom nie jest łatwo pisać o sobie, zresztą w naszej części świata jest to często uważane za przejaw narcyzmu lub, co gorsza, akt prowokacji politycznej. Tak właśnie przez dziesięciolecia wychowywano moje postradzieckie pokolenie, pozostające pod wpływem wartości ZSRR, mimo że Związek Radziecki już dawno się rozpadł. Osobowość czy indywidualność nie miały większego znaczenia. Ukraina nie była niepodległym państwem nawet w połowie tak długo, jak stanowiła część Związku Radzieckiego, i nie wszyscy zastanawiali się nad psychologicznym znaczeniem tego faktu, przynajmniej jeszcze nie teraz. Nikt nas w Ukrainie nie uczył indywidualizmu, posiadania osobowości i bycia sobą.
W Stanach Zjednoczonych uczniom wpaja się umiejętność pisania o sobie, bez której nie da się niczego osiągnąć. Nie można dostać się na uniwersytet, wygrać konkursu czy dostać pracy bez opisania swojego życiorysu i osiągnięć. W przypadku większości procesów rekrutacyjnych wymagane jest napisanie tekstu o sobie. Trzeba opisać siebie, wymienić swoje umiejętności i talenty, określić swoją przydatność na wybranym stanowisku, a także dodać kilka słów o swoich zdolnościach przywódczych oraz mocnych stronach osobistych i zawodowych.
Pamiętam, że pierwsze listy motywacyjne, które pisałam, wydawały mi się przejawami okropnej autopromocji. Dużo czasu upłynęło, zanim nauczyłam się akceptować fakt, że piszę w istocie o moich osiągnięciach. Żeby to zrobić, musiałam jednak uporać się z dotkliwym brakiem wiary w siebie, który pogłębiał się przez lata przeżyte w postsowieckim świecie.
Wielokrotnie widziałam Ukraińców o większych kompetencjach osobistych i zawodowych niż u osób z innych krajów. Jednak nawet jeśli obywatel Ukrainy zna angielski na tyle dobrze, by wziąć udział w nowoczesnych szkoleniach zawodowych w Stanach Zjednoczonych lub Unii Europejskiej, często brakuje mu najważniejszego – zrozumienia, jak myśli człowiek Zachodu i jak go przekonać, że jest się najlepszym kandydatem na dane szkolenie.
Tak długo byliśmy zamknięci w sobie i tak długo uczono nas, że Zachód jest zły, że niektórzy ludzie ze starszego pokolenia do niedawna odruchowo nazywali Stany Zjednoczone "wrogiem". Ale po inwazji w 2022 roku nawet oni zrozumieli, że naszym prawdziwym nieprzyjacielem jest Rosja.
W takim właśnie środowisku dorastałam. W strachu, posłuszeństwie, monotonii. Było to jednak coś, czego naturalnie i intuicyjnie nie potrafiłam zaakceptować.
Wychowałam się w Chersoniu, mieście położonym na południu kraju, liczącym około 300 tysięcy mieszkańców. Jest to jedyny region z dostępem do dwóch mórz – Czarnego i Azowskiego. Kiedy byłam dzieckiem, jeździłam na plaże starymi, zakurzonymi autobusami.
Zdradzę teraz największy sekret mojego dzieciństwa. Tam, w Chersoniu, są najpyszniejsze ciastka, jakie można sobie wyobrazić. Są szalenie tanie, bo produkuje się je w fabryce państwowej i sprzedaje głównie w szpitalach i szkołach. Są tak dobre, że najlepiej odwiedzić szpital rejonowy, w którym pracują moi rodzice, i kupić od razu pięć.
Wiosną 2022 roku zamierzałam pojechać do Chersonia z moim narzeczonym, aby w ramach przybliżania mu mojego dzieciństwa uraczyć go tymi wypiekami. Kiedy byłam dzieckiem, zachorowałam kiedyś tak ciężko, że nie chciałam zupełnie nic jeść. Moi rodzice przypadkiem natrafili na te smakołyki i karmili mnie nimi przez całą chorobę.
Tymczasem wiosną 2022 roku region Chersonia był zajęty przez Rosjan. Nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę moich rodziców i krewnych, czy będę mogła przedstawić ich Pawłowi, mojemu narzeczonemu.
Produkcja moich ulubionych ciastek została wstrzymana, a my bez ostrzeżenia musieliśmy pilnie szukać pomocy humanitarnej z zagranicy, w tym żywności i lekarstw dla mieszkańców miasta.
Dostarczanie artykułów pierwszej potrzeby było możliwe tylko przemytniczymi sposobami. Rosjanie nie wpuszczali do miasta niczego: żadnych lekarstw, żywności, nawet odżywek dla niemowląt. Staraliśmy się więc szmuglować przez kordon wszystko, co tylko dało się zdobyć. Codziennie dostawałam od rodziców relacje o tym, że kończy im się żywność, że ojciec od 6 rano stoi w kilometrowych kolejkach po masło. Pamiętali to wszystko z czasów, gdy należeliśmy do Związku Radzieckiego. Nikt nie mógł uwierzyć, że to się znowu dzieje.
Pawło udał się na linię frontu na południe od Chersonia, aby spróbować coś zrobić, wziąć udział w wyzwalaniu miasta. Zażartowałam z niego, że chyba bardzo pragnie poznać swoją przyszłą teściową.
Odpowiedział: "Pragnę dać ci twoje rodzinne miasto w prezencie ślubnym".
Śmialiśmy się przez łzy. Wojna sprawiała nam wielki ból.
* * *
To w Chersoniu nauczyłam się pierwszych słów, to tam stawałam w obronie języka ukraińskiego. W moim rodzinnym mieście nauczono mnie, że jeśli chce się coś osiągnąć, trzeba ciężko pracować.
Pamiętam, że moje dzieciństwo było dobre, choć miałam niewielu przyjaciół i cierpiałam z powodu niskiej samooceny. Byłam jedynym dzieckiem w szkole, dla którego ukraiński był językiem ojczystym, i początkowo nie rozumiałam rosyjskiego. Pamiętam, że ostatnie trzy lata szkoły spędziłam w niekończącym się cyklu nauki i coraz trudniejszych konkursów przedmiotowych z języka ukraińskiego i literatury ukraińskiej. Odniesione wtedy sukcesy pomogły mi dostać się na studia.
Uczyłam się też angielskiego. Pamiętam mroczne, śnieżne wieczory, kiedy chodziliśmy do mieszkania nauczycielki na prywatne lekcje. Owinięta szalikiem, ogrzewałam zmarznięty nos własnym oddechem i nieustannie narzekałam na długą drogę, którą trzeba było pokonać. Moja mama wydawała na te lekcje wszystkie pieniądze, jakie miała – na początku lat 90. kosztowały niewiarygodnie dużo, bo aż 5 dolarów za godzinę. Każda lekcja trwała półtorej godziny, czego jako dziecko bardzo nie lubiłam. Moja nauczycielka uważała, że jestem utalentowana, i starała się poświęcać mi trochę więcej czasu. W latach 90. zdarzało się, że brakowało nam pieniędzy, więc moja mama uprawiała handel wymienny albo zadłużała się, żebym mogła uczyć się angielskiego. Dopiero teraz, jako osoba dorosła, zdaję sobie sprawę, jak wielką wagę moi rodzice przykładali do tej nauki. Moja mama chyba w głębi serca myślała, że dzięki niej będę miała szansę wyjść za mąż za obcokrajowca.
Mimo bardzo ograniczonych funduszy poszłam na najlepszy uniwersytet w kraju. Ukraińskie szkolnictwo wyższe jest nadal w większości bezpłatne. Dzięki wysokim wynikom w wielu konkursach przedmiotowych i stosunkowo dobrej znajomości języka angielskiego udało mi się dostać na studia. Osiem lat później z powodzeniem obroniłam pracę doktorską na temat współczesnej poezji ukraińskiej.
Trudno mi ocenić wpływ tych wszystkich lat studiów na ścieżkę zawodową, którą wybrałam, jednak z wielkim zainteresowaniem czytałam Kanta i Nietzschego, a dzięki wielu własnym, samodzielnym lekturom dowiedziałam się o życiu znacznie więcej niż z nieaktualnych podręczników czy dyskusji z profesorami, ci bowiem często topili swoje sumienie w lokalnym koniaku.
Podczas studiów doktoranckich zgłosiłam chęć udziału w konferencji naukowej na Uniwersytecie Karola w Pradze i zostałam na nią zaproszona. Nigdy w życiu nie byłam poza granicami Ukrainy. Wszystko przemawiało przeciwko temu wyjazdowi.
Przede wszystkim koszty podróży miały pochłonąć prawie wszystkie moje oszczędności. Ponieważ byłam oficjalnie zameldowana w Chersoniu, moim rodzinnym mieście, musiałam pojechać na wschód kraju, do Doniecka (oddalonego o prawie 800 kilometrów), aby uzyskać wizę, mimo że mieszkałam wtedy w Kijowie, gdzie znajdował się konsulat Republiki Czeskiej. Ponadto moi rodzice obawiali się, że jeśli wezmę udział w konferencji, to zapragnę zostać w Europie.
Pamiętam mój entuzjazm i niemal dziecięcą radość, gdy otrzymałam zaproszenie na konferencję. Byłam podekscytowana, że będę mogła powiedzieć o tym mojemu promotorowi! On tymczasem uśmiechnął się pod wąsem i potraktował mnie jak naprzykrzającą się muchę: "jedź, jedź, jedź" – powiedział tylko.
Jego reakcja wydała mi się pozbawiona sensu. Sądziłam, że wystąpienie na jednym z najsłynniejszych i najbardziej szanowanych uniwersytetów w Europie oraz publikacja pracy naukowej w recenzowanym czasopiśmie powinny się liczyć. Ale najwyraźniej nie dla mojego ukraińskiego profesora. Postsowieckie przepisy narzucały inną logikę: zgodnie z nimi za bardziej wartościową uznawano publikację w czasopiśmie naukowym ukraińskiego uniwersytetu, zarejestrowanym przez Najwyższą Komisję Atestacyjną.
"Będę miała publikację na Uniwersytecie Karola!" – postanowiłam i zaczęłam przygotowywać się do konferencji. A jednak pracownicy mojego wydziału postrzegali ten wyjazd jako niewiele więcej niż szkolną wycieczkę. Wyciągnęłam z tego wnioski. Do czasu ukończenia studiów miałam trzy razy więcej prac opublikowanych przez uczelnie zatwierdzone przez Najwyższą Komisję Atestacyjną, niż wymagały tego przepisy. I nigdy więcej nie pojechałam na zagraniczną konferencję naukową w mojej dziedzinie.
Dopiero potem, w 2012 roku, na ostatnim etapie studiów, dowiedziałam się o powszechnym przekupstwie w ukraińskim systemie edukacji. Nigdy nikomu nie dałam łapówki, aż do czasu złożenia pracy doktorskiej. Kiedy poskarżyłam się, że promotor od ponad trzech tygodni nie chce nawet zajrzeć do mojej rozprawy, a termin obrony szybko się zbliża, koledzy z wydziału wyjaśnili mi, że muszę dać mu łapówkę.
Niedługo potem patrzyłam, jak mój wielce czcigodny profesor współczesnej literatury ukraińskiej wertuje strony dysertacji. Byłam czerwona ze wstydu i nigdy nie zapomnę, co powiedział, gdy znalazł to, czego szukał: "Teraz to widzę. Twoja praca jest dobra". Dopiero po jakimś czasie odkryłam, że to upokarzające doświadczenie – złożenie pracy doktorskiej na najlepszej ukraińskiej uczelni, Narodowym Uniwersytecie im. Tarasa Szewczenki w Kijowie, instytucji uznawanej na całym świecie – nie było wcale wyjątkowe, o czym wspomnę jeszcze w dalszej części tego rozdziału. Z tego i innych powodów po uzyskaniu stopnia doktorki w 2012 roku postanowiłam zrezygnować z dalszej kariery akademickiej.
Okładka książki Julii Mendel 'Walka naszego życia: moja praca z Zełenskim, ukraińskie zmagania o demokrację i co to wszystko znaczy dla świata' Wydawnictwo Agora
<<Reklama>> Ebook i audiobook "Walka naszego życia" Julii Mendel są dostępne na Publio.pl >>
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.