Jan Peszek do córki: Kompletnie mnie nie uczą porażki czy zawody w życiu, tylko ciągle mam głupią nadzieję

"Kiedy Maria w kryzysie życiowym i twórczym przychodzi do Jana po pomoc, ten nagle ma zawał i prawie umiera. Zanim umrze, dobrze byłoby jednak dowiedzieć się kilku rzeczy..." - tak wydawca zapowiada książkę aktorki, wokalistki, performerki Marii Peszek. Publikujemy przedpremierowy fragment "Naku*wiam zen", która ukazuje się 12 października.

Maria Peszek: Sytuacja jest taka, że ja, Maria, znajduję siebie jako człowieka, ale też jako artystę, w dupie i stwierdzam, że to nie jest przyjemne miejsce. Nie jest tak, że to całkiem nowe dla mnie miejsce, że ja tu nigdy wcześniej nie byłam. Jasne, że byłam. Ale tym razem skala jest inna. Zakręt totalny, nie mogę oddychać. A jak nie mogę oddychać, to nie zaśpiewam, a jednak bym chciała. Więc przychodzę do ciebie. Może mi powiesz, czemu to wszystko, o czym tyle razy gadaliśmy, nie działa? Może trzeba było, jak ci kiedyś Wiesiek Ochal, elektryk, powiedział – wychować córkę na kurwę, a syna na alfonsa, a nie jakieś ideały. Bo to nie działa, tato. Przychodzę do ciebie, bo wydajesz się szczęśliwy. Chciałabym się dowiedzieć, jak to robisz.

Jan Peszek: Ciekawe pytanie. Ono mi każe zbadać ten stan, który nazywasz szczęściem.

Albo jasnością.

Albo nieodczuwaniem frustracji. Rzeczywiście mam poczucie spełnienia. Mogę umrzeć bez żalu. Mam to od dość dawna. Gdybym nagle umarł, na przykład te pięć dni temu, to miałbym poczucie, że mnie to nie zaskakuje. Że odchodzę w poczuciu nienarobienia jakiegoś bałaganu w życiu, nienarobienia zasadniczych krzywd ludziom i poczuciu wartości mojego życia, czymkolwiek ono jest.

Na pewno w wymiarze czasowym życie nie jest w porządku; że żyjemy te kilkadziesiąt lat i to nam musi wystarczyć. Ten proces od dzieciństwa, młodości, wieku średniego po powolne zbliżanie się do starości – właściwie ona już przyszła – tak zawsze mi się wydawało i zawsze to mówiłem, że się nie udały te proporcje. Poniżający jest ten stan agonii. Że to, na co całe życie pracowaliśmy, ten ogromny potencjał nadziei, planów, obraca się w jakiś długo trwający koniec, niegodny właściwie niczego. I nawet to ulega teraz jakiejś spokojnej rewizji.

Zobacz wideo Co nowego w popkulturze?

Ale zdarzały ci się sytuacje, kiedy wszystko, w co wierzysz, przestawało nagle mieć jakiekolwiek znaczenie?

Wbrew wszystkim opiniom, jakie zbieram o sobie, jestem człowiekiem szalenie optymistycznym. To znaczy emocjonalnym i w gruncie rzeczy bardzo niedojrzałym. Na przykład kompletnie mnie nie uczą porażki czy zawody w życiu, tylko ciągle mam głupią nadzieję i ostatecznie wiarę w człowieka, który jest wewnątrz mnie jakimś pojęciem ideału.

Ale nie odpowiadasz mi na proste pytanie.

To znaczy?

Czy zdarzały ci się momenty, kiedy miałeś wrażenie, że to, w co wierzysz, nie działa. Kompas się zepsuł i co wtedy?

Zawsze, kiedy o czymś takim myślę, przychodzi mi do głowy okres w moim życiu, kiedy jeszcze byłem młodym aktorem i Kazimierz Dejmek zaprosił mnie do Łodzi.

Czyli "okres łódzki".

"Okres łódzki". Miasto dla mnie nieakceptowalne pod każdym względem, gdzie z już, że tak powiem, istniejącej prosperity zawodowej jako młodego aktora we Wrocławiu – wspaniałego miejsca, cudownych ludzi – znalazłem się, jak to mówisz, w dupie. I czułem się oszukany, ponieważ ten człowiek mnie zaprosił tam, do siebie, i cztery lata kazał czekać. Nie wiem na co, na rolę, na pracę? I ja nie byłem w stanie tego zrozumieć. Byłem szalenie rozgoryczony, ale jeśli mam ci odpowiedzieć jakoś prosto...

Tak by było najlepiej.

Trwałem w tej sytuacji, nie potrafiąc jej zrozumieć. I to jest paradoksalne, ale nie miałem do niego żalu. Dziś mogę powiedzieć, że mógłbym mieć żal, że on mi tego nie wytłumaczył, nie powiedział wprost. Może powinien był to zrobić.

A co sprawiło, że przetrwałeś? Bo dodatkowo przecież życie było wtedy straszne, sytuacja polityczna koszmarna. Mrok, komuna, wszystko było...

...no strasznym szambem! To był schyłkowy Gierek i tak dalej. Ja wtedy wpadłem w alkohol, w bardzo złe towarzystwo...

Ale jakie towarzystwo?

No koleżków takich.

Ale to byli koledzy aktorzy?

Nie, ale ze środowiska. Ludzie obrotni, agenci na przykład, którzy wykorzystywali moją słabość do rozrzutności, że stawiałem drinki, że mogłem się okazać kimś, kto ich akceptuje bardziej niż ich własne środowisko. A ja potrzebowałem normalnego wzmocnienia ludzkiego, akceptacji.

Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

To był klasyczny zakręt, jedyny zresztą tej skali w moim życiu, kiedy nagle wiele rzeczy zaczęło się wymykać. Przestałem bywać w domu, u osoby, która mogła być dla mnie przystanią, czyli Teresy, a zacząłem korzystać z ułudy tych rozmów...

Dyskusji.

Przede wszystkim z alkoholu. Wracałem o świcie, matka była kompletnie rozbita. Pierwszy raz wylądowałem wtedy w izbie wytrzeźwień, co było dość trudnym przeżyciem. Wyciągnęła mnie z tego Karola, czyli moja matka, która akurat była w Łodzi. Przyjechała do nas w odwiedziny i zrobiła tam po prostu porządek, walnęła w stół i tak dalej...

W domu czy w izbie wytrzeźwień?

W izbie wytrzeźwień. Ale to mi w ogóle nie pomogło w zrewidowaniu jakoś tych rzeczy. Naszemu małżeństwu groziło totalne rozwalenie, Teresa była na skraju wyczerpania nerwowego, a ja tego nie rejestrowałem, byłem w ciemnym tunelu. To była otchłań, gęsta mgła.

Robiłem oczywiście rzeczy, które niby powinien robić mężczyzna, który zawsze uważał, że musi dać domowi, a więc żonie, rodzinie i dzieciom, schronienie ekonomiczne. Więc brałem nędzne chałtury, na przykład grałem po przedszkolach na bębenku dla dzieci na nocnikach o siódmej rano. Program za bezcen. Po szkołach jeździłem z Norwidem, z "Pożegnaniem z Marią" po domach kultury, świetlicach...

Takie zapewnienie ekonomicznego minimum?

Raczej iluzja, że coś robię. Podejrzewam, że głównym motywem było, żeby pracować, żeby nie zwariować. Jak człowiek zapada się w mrok, to próbuje się wydostać. Za wszelką cenę. Czasem po omacku.

I to był twój zakręt?

Z całą pewnością.

I co pozwoliło ci przetrwać?

Nie ma jakiegoś konkretnego wydarzenia, które to spowodowało.

Normalny człowiek powiedziałby: dzieci, żona. Albo na przykład Bóg.

Bóg na pewno nie. On już wtedy dawno mnie opuścił, a ja jego. Natomiast z całą pewnością osobą stabilizującą sytuację była prosta kobieta ze wsi, twoja niania, babcia Janeczka z Węgrzynowic podłódzkich. Miała zdroworozsądkowe podejście i interweniowała w ten swój prosty, otrzeźwiający sposób, z jakąś pierwotną mądrością. Ale też wytrwałość Teresy i jakaś jej nadludzka siła. Gdyby tego zabrakło, myślę, że to by się skończyło źle. Mógłbym się stoczyć w prawdziwe otchłanie. Zawsze byłem ekstremalny i w życiu poszukiwałem niebezpiecznych podniet. Potrafiłem wchodzić w najgorsze dzielnice, pociągali mnie niewłaściwi ludzie.

Chcesz wody?

Poproszę. Ale będę mówił.

Ja słucham.

Czasami mnie z tego ratowali koledzy, na przykład Mikołaj Grabowski, który śledził mnie, bo był też ciekawy tych moich dziwnych penetracji, ale też najzwyczajniej się o mnie bał. Zawsze mną kierowały aktualne emocjonalne uwarunkowania, w których byłem, ale przede wszystkim totalna zachłanność życia i drugiego człowieka.

Absolutnie nie jesteś w stanie mi odpowiedzieć, co też jest w sumie odpowiedzią.

Nie, nie jestem w stanie ci odpowiedzieć. Leciałem w przepaść, ale nie potrafiłem odejść od Dejmka. To było bardzo dziwne, wiesz, jak syndrom szwedzki.

Chyba sztokholmski?

Tak, sztokholmski. Idziesz do mordercy, prawda... Morderca idzie do ofiary? Nie.

Chodzi ci o uzależnienie ofiary od kata i odwrotnie, tak?

Uzależnienie od kata, tak. I to począwszy od ciosu, który mi zadał na pierwszym spotkaniu:

Myślałem, że pan jest przystojniejszy.

Nie wiedziałem, czy to były jakieś homoseksualne sugestie i czego oczekiwał. Pamiętam tylko odejście. To było w jakiejś skrajnej już rozpaczy. Ja się na przykład upijałem na trzeciej generalnej, po prostu się przewracałem. Koledzy mnie brali pod zimny prysznic w kostiumie i tak dalej. Oczywiście to wszystko było podyktowane rozpaczą.

Ale w końcu odszedłeś.

Dostałem propozycję gościnnego grania w Jaracza, znanym już wtedy teatrze, od Mikołaja Grabowskiego, który był moim kumplem ze studiów. Do trzech głównych ról. To był amok, moja kompletna porażka. On kazał mojej partnerce pokazywać mi gołe cycki, żeby mnie jakoś pobudzić. Ja nie byłem w stanie się wydobyć.

Z tego dołu?

Z ciemności. Nie byłem w stanie dotrzeć do podstawowych odruchów aktorskich, emocjonalnych. Wydawało mi się, że jestem totalnie wyniszczony, wypalony, jak stępiony ołówek, który próbuje coś narysować i nie może. Pamiętam ten stan. I kiedy on mi tę propozycję złożył, to zerwałem umowę z Dejmkiem.

Ale przez te cztery lata nie zagrałeś w teatrze nic? Przyjechałeś z Wrocławia, gdzie były fantastyczne główne role, nagrody; przywlokłeś mamę z maleńkimi dziećmi w nieznane i tylko na bębenku po przedszkolach?

Tak. I wtedy Dejmek mi powiedział: "Pan jest chuj". Na co ja się odwróciłem i powiedziałem tym samym tonem: "To pan jest chuj". I wyszedłem.

I co to spowodowało, ulgę?

Powiem ci, że nie pamiętam. To jest dziwne, Marysiu, ale jak wyście się urodzili, to też nie spowodowało to we mnie poczucia ojcostwa. Byłem waszym ojcem, ale jakby żadnej zmiany. Ja sobie często wtedy zadawałem pytanie, czy przy całej mojej emocjonalności, uwielbieniu ludzi – bo oni są potwierdzeniem tej krótkiej chwili... Bo jedno wiem na pewno, że jestem chwilę. To wyniosłem z domu, od dziadków. I to, że jestem na chwilę, zawsze mi przynosiło niezwykłą ulgę i usprawiedliwienie wszystkich niedomogów.

Więc jak on mi powiedział, że jestem chuj, ja się odwróciłem i powiedziałem, że on jest chuj, to nie wiem, czy poczułem ulgę. Ale też ta dygresja, że jestem tylko na chwilę, i to ojcostwo moje... Wiem, że was strasznie kocham, tak samo jak w bardzo szczególny sposób kocham, może podziwiam, nie wiem, no coraz inaczej oczywiście, Teresę. Ale jednocześnie często w życiu zadaję sobie pytanie: czy ja w ogóle jestem zdolny do miłości?

Naku*wiam zen - okładkaNaku*wiam zen - okładka mat. prasowe

<<Reklama>> Ebook "Nak*rwiam zen" Marii Peszek jest dostępny na Publio.pl >>

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina

Więcej o: