Janek Himilsbach nie miał swojego mieszkania i sypiał u różnych znajomych – wspomina scenarzysta i pisarz (a także były bokser warszawskiej Polonii) Leszek Płażewski.
– Przez pewien czas korzystał z kąta u mnie. Mojej babci, która miała osiemdziesiąt lat, podziękował kiedyś za gościnę, mówiąc: Jak ci zrobię grób, to będziesz miała w nim jak w niebie. Przy innej okazji Płażewski pochwalił mu się, że właśnie kupił materiał na garnitur i zamierza jeszcze sprawić sobie nową wspaniałą pidżamę. To słowo wywołało u Himilsbacha falę traumatycznych wspomnień. - Raz jeden miałem pidżamę – opowiadał.
Nie ma, k*a, dziadu, gorszej rzeczy niż pidżama. Normalnie jest tak. Popijesz sobie, padniesz i zapomnisz o wszystkim. Potem wstajesz rano i zaraz możesz iść dalej. Raz jeden w życiu napiłem się w pidżamie. Następnego dnia rano wyszedłem na ulicę ubrany tylko w pasiastą pidżamę.
*
– Kiedyś dwa tygodnie chodziłem z Himilsbachem i ciągle coś piliśmy – przywołuje odległe wydarzenie Janusz Kłosiński. – On znał niesamowitych ludzi ze wszystkich sfer: od największego dna do nieosiągalnej dla normalnego zjadacza chleba elity. Wśród jego znajomych byli obdarci żebracy, szaleni artyści i wytworni profesorowie. Okazało się, że jest coś, co ich wszystkich łączy. Każdy z nich po wódce mógł się bardzo źle zachowywać, tu panowała całkowita równość. Himilsbach zawierał w sobie coś z tych wszystkich ludzi, których znał – całe spektrum społeczeństwa z jego wielkością i upadkiem. Jak sobie popił, to mówił, że na świecie jest tylko dwóch pisarzy, którzy się liczą – Faulkner i Himilsbach. Krzyczał:
Jesteśmy jak łyse konie na wyścigach. Raz Faulkner pierwszy, raz Himilsbach pierwszy!.
*
Grupka młodzieży aktorskiej po udanych egzaminach semestralnych udała się do legendarnego Ścieku. Na miejscu zastali taki obrazek: siedzi smutny Zdzisław Maklakiewicz, a przed nim na krześle barowym stoi kieliszek wódki. Maklak tępym wzrokiem mu się przypatruje.
– Coś się stało, panie Zdzisławie? – pytają zatroskani studenci.
– Eee, szkoda gadać – odpowiada inżynier Mamoń.
– Możemy w czymś pomóc?
– Eeee…
Po chwili dodaje:
– Powiem wam coś w tajemnicy: Himilsbach mi się rozpił.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
*
Znajomość z Himilsbachem i Maklakiewiczem miała również tragiczne skutki. Jan Rzepliński napisał mi:
– Jak na smutno. Mój przyjaciel Włodek studiował filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Los sprawił, że poznał Jana i Zdzisława, którzy wciągnęli go we wspólne imprezowanie. Studiów nie skończył, wrócił do naszego miasteczka, pił nadal, zmarł z flaszką u boku. Wspaniały był ten mój przyjaciel. Można go było godzinami słuchać. Jego życiem były książki, później wóda. Tak straciłem przyjaciela.
(...)
Znajomy Himilsbacha zaprosił go razem z Maklakiem na weekend do swojego domu. Powiedział mamie, że przyjadą w odwiedziny sławni artyści, znani z kina i telewizji. Starsza pani była zachwycona. Zakładała, że muszą to być wspaniali, kulturalni i dystyngowani ludzie. Sobota rano. Świeci słońce. Babie lato. Okna szeroko pootwierane. Przy stole w kuchni siedzi przyjaciel Himilsbacha ze swoją mamą. Właśnie skończyli śniadanie i z niecierpliwością czekają na parę sławnych artystów. Nagle z ulicy zaczynają dobiegać czyjeś męskie ożywione głosy.
– Ja ci, k*a, mówię, że to jest tu!
– Ty mi tu nie pier*l, bo to nie jest tutaj!
– No co ty, k*a!
– O, nareszcie! Węgiel przywieźli! – odzywa się starsza pani.
– Nie, to nie węglarze. To przyjechali pan Himilsbach z panem Maklakiewiczem.
*
Publicysta i reporter Stanisław Stanuch: Janek Himilsbach, chociaż notorycznie biedny, nawet po wydaniu kilku książek i sukcesach aktorskich w filmach, miał swój honor i potrafił mieć gest. Pewnego dnia odwiedziłem go na statku zacumowanym przy nabrzeżu wiślanym w Krakowie, w okolicy Starowiślnej. Gdy rozmawialiśmy, sięgnąłem po jabłko z potężnego stosu wypełniającego luk statku. Widząc to, powiedział:
– Jesteś głodny? Nie jedz tego, to psiary… Zapraszam cię na obiad do restauracji…
Mimo moich protestów zaprowadził mnie do Warszawianki. Usiedliśmy przy stoliku zajętym przez panienki wiadomej profesji, z którymi Janek z miejsca od razu się dogadał. Nagle wstał, przeprosił mnie i odszedł na chwilę do stolika zajętego przez Stefana Otwinowskiego siedzącego w towarzystwie bardzo wytwornych pań. Przez chwilę rozmawiali na boku, Otwinowski wyciągnął portfel z kieszeni, wręczył coś Himilsbachowi i pożegnali się jak starzy znajomi.
Gdy wrócił, zapytałem:
– Czego od niego chciałeś?
– Powiedziałem mu – wyjaśnił – że jeżeli nie pożyczy półtorej stówy, przysiądziemy się do stolika z naszymi panienkami. – Zatarł ręce, wezwał kelnera i powiedział: – Teraz możemy bankietować.
*
Bardzo znana opowieść. Czy prawdziwa? Do dziś żyje, nawet sporządza się memy ze zdjęciem aktora i tymi kwestiami.
Oto Jan stoi koło budki i pije piwo. Obok przechodzi kobieta.
– Wziąłby się pan za robotę, a nie piwo!
– W tym kraju nie ma pracy w moim zawodzie.
– Tak? A jaki ma pan zawód?
– Torreador.
"Himilsbach. Ja to chętnie napiłbym się... kawy" ukaże się 19 października 2022 roku nakładem wydawnictwa Mando.
Himilsbach. Ja to chętnie napiłbym się... kawy - okładka mat. prasowe
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina