Morderca dziecka proponował matce alkohol podczas "poszukiwań" [FRAGMENT]

Gdy zaginął sześcioletni Jeremy Guillory, cała okolica zaangażowała się w poszukiwania. Dziećmi mieszkańców opiekował się w tym czasie jeden z sąsiadów, Ricky Langley. Nikt jeszcze nie wiedział, że trzy dni później policjanci znajdą w jego szafie zwłoki chłopca. Langley wyznał w czasie procesu, że sześcioletni Jeremy był jego prawdziwą miłością. Publikujemy fragment książki "Pamięć ciała. Przemoc seksualna, morderstwo i kara" napisaną przez Alex Marzano-Lesnevich. Książka pochodzi z serii "amerykańskiej" Wydawnictwa Czarne.

Kilka lat później Marzano-Lesnevich zaczyna staż w kancelarii prawniczej, która broniła Ricky’ego. Odnajdzie i przeczyta niemal trzydzieści tysięcy stron akt sądowych, by starannie zrekonstruować jego przeszłość oraz trzykrotny proces w sprawie zabójstwa. Próbuje zrozumieć Langleya, jego krewnych, prawników, wreszcie – matkę Jeremy’ego, która zeznawała na korzyść zabójcy syna. Wszystko po to, by uporać się z własną traumą. "Pamięć ciała" to przejmująca historia rodzinna, a zarazem wciągający reportaż sądowy. Marzano-Lesnevich pisze o krzywdach, które przez lata nosimy w sobie, i o przeszłości, od której nie sposób się uwolnić. To także książka o tym, że choć historię człowieka można opowiedzieć jednoznacznie, sam człowiek zawsze się tej jednoznaczności wymyka.

Więcej ciekawych fragmentów książek znajdziesz na stronie Gazeta.pl >>

Zobacz wideo Popkultura odc. 126

Alex Marzano-Lesnevich, "Pamięć ciała. Przemoc seksualna, morderstwo i kara", tłum. Mariusz Gądek, Wydawnictwo Czarne - fragment książki:

Chłopiec nosi spodnie dresowe barwy luizjańskiego jeziora. W raporcie policyjnym zostaną później opisane jako niebieskie, chociaż jego matka za każdym razem będzie określać ich kolor jako morski albo cyrankowy. Na stopach ma ubłocone buty turystyczne, jakie w tej części stanu nosi każdy chłopak, idealne do włóczenia się po lasach. W małej pięści ściska wiatrówkę mierzącą połowę jego wzrostu. Wiatrówka marki Daisy ma długą, brązową, plastikową lufę, którą chłopiec czyści na błysk, jakby była wykonana z prawdziwego metalu. Jeremy Guillory, jedyne dziecko samotnej matki, jest przyzwyczajony do częstych przeprowadzek i nocowania u obcych ludzi. Wszyscy znajomi jego matki wynajmują domy przy tej samej ślepej uliczce, którą właściciel tych budynków, gdy tylko chce podnieść czynsz, nazywa Watson Road, chociaż ulica tak naprawdę nie ma nazwy i nawet miejscowa policja musi pytać o drogę, żeby tam trafić. Osadnicy z Iowa nazwali miasto na cześć swojego rodzinnego stanu, ale ponieważ chcieli zacząć wszystko od nowa, wymawiali jego nazwę "Io-way", zachowując jednak pierwotną pisownię. Miasteczko od zawsze przyciągało ludzi, którzy chcieli zacząć wszystko od nowa, lecz nigdy tak naprawdę nie zdołali się tu odciąć od przeszłości. Chłopiec i matka w jednym miesiącu pomieszkują u tego, kogo stać na opłacenie rachunku za prąd, a w kolejnym u tego, komu nie odcięli jeszcze gazu. Wszędzie tam, dokąd trafiają, chłopiec zabiera ze sobą swoją wiatrówkę. To najcenniejsza rzecz, jaką posiada.

Jest pierwszy tydzień lutego. Drzewa okrywa bujne zielone listowie, ale nocami temperatura jeszcze mocno spada. Lorilei, matka Jeremy’ego, nie ma pracy. Wynajęła dom tylko dla nich dwojga – ich pierwszy wspólny dom – ale wyłączyli im prąd. Jej brat Richard mieszka w okazałym domu na wzgórzu, mimo to jednak Lorilei się do niego nie przeniosła. Na jakiś czas razem z Jeremym zatrzymała się u swojej przyjaciółki Melissy, która mieszka ze swoim chłopakiem Michaelem oraz ich dzieckiem. Maluch ma dwa lata i jest już na tyle duży, że chce bawić się z Jeremym, i wrzeszczy, ilekroć nie może postawić na swoim.

Tego dnia malec jest w płaczliwym nastroju. Po powrocie żółtym autobusem z przedszkola sześcioletni Jeremy zjada w pośpiechu poobiednią przekąskę i marzy o tym, żeby uciec od tego wrzasku, i wyobraża sobie, jaka zabawa czeka go w lesie.

Na końcu ulicy stoi zniszczony biały dom, a za nim znajduje się niewielki las: gęsty, liściasty, podmokły, gnijące liście mieszają się w nim z ziemią, która ustępuje delikatnie pod stopami chłopca. Chociaż las jest niewielki, z przebiegającym przezeń niczym blizna pojedynczym wąwozem, jako jedyny w okolicy teren do zabawy w wojnę, oddawania się marzeniom bądź ukrywania się stanowi ulubione miejsce Jeremy’ego.

Chłopiec prosi matkę o wiatrówkę. Kobieta zdejmuje broń z półki, na której chowają ją przed dwuletnim dzieckiem Melissy, i wręcza synowi. Jeremy wybiega na zewnątrz. W białym domu pod lasem mieszka dwoje jego rówieśników – chłopiec o imieniu Joey i dziewczynka June – i chociaż Jeremy lubi samotne eskapady, o wiele przyjemniej jest, gdy dołącza do niego Joey. Podchodzi więc do ich domu i puka do drzwi.

Otwiera mu mężczyzna w grubych okularach. Ma małą głowę i duże, odstające uszy. Przy sześćdziesięciu trzech kilogramach wagi dwudziestosześcioletni Ricky Langley jest dość drobny jak na dorosłego mężczyznę – lecz i tak o wiele większy od chłopca. On też dorastał w tym miasteczku. Teraz wynajmuje pokój u rodziców Joeya i June, których poznał, gdy zaczął pracować z matką dzieciaków, Pearl, na stacji benzynowej Fuel Stop przy autostradzie. Powinien płacić Pearl pięćdziesiąt dolarów tygodniowo, ale nigdy nie ma tyle gotówki. Dorabia więc, opiekując się dziećmi. Ledwie kilka dni temu opiekował się Joeyem i Jeremym. Kiedy się kąpali, przyniósł im mydło.

– Jest Joey? – pyta Jeremy.

– Nie – odpowiada Ricky. – Wybrali się na ryby.

To prawda. Przed dwudziestoma minutami ojciec Joeya spakował z synem wędki i obaj odjechali w kierunku jeziora. Nie będzie ich przez całe popołudnie.

– Niedługo wrócą – mówi mimo to Ricky. – Jeśli chcesz, możesz wejść i poczekać.

Nie ma tygodnia, żeby Jeremy nie bawił się w tym domu. Zna Ricky’ego. Ale i tak się waha.

– Może jednak wejdziesz? – proponuje ponownie Ricky.

Otwiera szerzej drzwi i odwraca się. Jeremy przechodzi przez próg, ostrożnie opiera wiatrówkę o ścianę tuż przy wejściu i wspina się po schodach do pokoju Joeya. Siada po turecku na podłodze i zaczyna się bawić.

Po chwili na górę wchodzi Ricky. Chce tylko popatrzeć, jak Jeremy się bawi – tak powie później, tak później będzie przysięgał. Ale gdy przygląda się chłopcu, zachodzi w nim jakaś zmiana i od tej chwili ma wrażenie, jakby przebywał w jakimś śnie. Podchodzi do Jeremy’ego od tyłu, oplata jego szyję przedramieniem i podrywa go do góry. Jeremy tak gwałtownie wierzga nogami, że spadają mu buty. Ricky wzmacnia uścisk.

Jeremy przestaje oddychać.

Być może teraz Ricky go dotyka; może teraz potrafi przyznać przed samym sobą, czego pragnął, odkąd zobaczył Jeremy’ego w kąpieli. A może nie. Pomimo wszystkiego, co nastąpi później – trzech procesów sądowych, trzech zeznań nagranych na taśmie wideo, a także testów DNA , badań serologicznych, analiz płynów ustrojowych, opinii psychiatrycznych oraz wszystkich składanych pod przysięgą zeznań – nikt poza Rickym nie będzie tego wiedział na pewno.

Ricky podnosi Jeremy’ego, tuli go, jakby chłopiec tylko spał, i zanosi do swojej sypialni. Kładzie go na materacu. Okrywa Jeremy’ego – nie, teraz to jest ciało – a więc okrywa ciało niebieskim kocem z wizerunkiem komiksowego detektywa Dicka Tracy’ego. Potem siada na brzegu łóżka i gładzi jasne włosy chłopca.

Na dole rozlega się pukanie do drzwi. Ricky schodzi, żeby otworzyć. Na zewnątrz stoi młoda kobieta. Jej włosy są brązowe, choć kiedy była dzieckiem, zapewne bardziej wpadały w blond.

– Widział pan mojego syna? – Kiedy Lorilei zadaje to pytanie, jest w trzecim miesiącu ciąży.

– Który to pani syn? – pyta Ricky.

– Jeremy – odpowiada kobieta, a Ricky uświadamia sobie, że przecież już to wie.

– Nie – mówi – nie widziałem go.

Kobieta wzdycha.

– Może poszedł do mojego brata.

– Może – przytakuje Ricky. – Wejdzie pani do środka? Może pani skorzystać z naszego telefonu. Może pani zadzwonić do brata.

– Dziękuję. – Lorilei wchodzi do domu.

Na prawo od niej, oparta o ścianę, stoi wiatrówka marki Daisy z długą, błyszczącą i gładką, brązową lufą.

Ale kobieta skręca w lewo. Nie zauważa broni. Ricky wskazuje jej telefon, a ona wykręca numer do brata, licząc, że znajdzie u niego swojego syna.

ZAPIS PRZESŁUCHANIA RICKY ’EGO JOSEPHA LANGLEYA , 1992

Pytanie: Wiesz, dlaczego zabiłeś Jeremy’ego?

Odpowiedź: Nie. Nie wiem, nigdy nawet nie sądziłem, że jestem do tego zdolny. Znaczy się to pierwszy raz.

P: A co cię do tego skłoniło?

O: Trudno mi powiedzieć. Wciąż się nad tym zastanawiam, próbuję to jakoś rozgryźć. Niby wiem, że to zrobiłem, ale mam poczucie, jakby to było coś, o czym się czyta w gazecie.

P: Jakby to był rodzaj snu, co, Ricky?

O: Tak jakby. Naprawdę nie potrafię… Nie wiem, jak powinienem się zachować.

P: Ale wiesz, że to zrobiłeś?

O: Tak.

P: W przeszłości miewałeś problemy z dziećmi.

O: Tak.

P: Chcesz mi o nich opowiedzieć?

O: Po prostu nie umiem tego wyjaśnić. Jakby taki los był mi pisany, taka jest prawda. (…)

Nagranie rozmowy z dyspozytorem numeru alarmowego wskazuje jednak, że pierwsze zgłoszenie odnotowano o 18.44. Osoba dzwoniąca przedstawia się jako Lorilei Guillory, chce zgłosić zaginięcie swojego syna. Dyspozytor przyjmuje zgłoszenie i obiecuje wysłać radiowóz do Iowa.

– Io-way – poprawia go Lorilei. – Proszę. Wiecie, gdzie to jest?

– Tak, proszę pani. Io-way – powtarza dyspozytor.

Drugie połączenie następuje o 18.57. Dzwoniącym jest młody mężczyzna, który mówi, że nikt się nie zjawił, i pyta, kiedy przyjedzie policja. Matka zaginionego chłopca właśnie dzwoniła od niego z domu, ale ludzie, którzy nie są stąd, często się gubią w tej okolicy.

– Mamy tu dwie ulice, jedną obok drugiej – tłumaczy. – Na tę tutaj mówią Watson Road, choć tak naprawdę nie ma nazwy. Właśnie tej szukacie. Mieszkam w białym jednopiętrowym domu. Rozpoznają go po stojącej na podwórku pralce oraz schodach z tyłu domu, które prowadzą do lasu.

– Dam wam numer do siebie, w razie gdybyście zabłądzili – dodaje.

– Proszę podać swoje nazwisko – mówi dyspozytor.

– Ricky Langley – pada odpowiedź.

Tej nocy Lorilei siedzi na ganku przed białym domem, a o tym, co się z nią wtedy dzieje, dowiadujemy się co najmniej z jednej relacji z poszukiwań jej syna. Ulica jest pogrążona w całkowitych ciemnościach – nie ma tu już latarni ulicznych – ale gdy pojawiają się kolejne radiowozy, stopniowo się rozjaśnia. Z oddali dobiegają nawoływania ludzi z ekipy poszukiwawczej, warkot silnika ciężarówki pracującego na jałowym biegu. Lorilei zdaje sobie sprawę z obecności ludzi w pobliżu, a jednak ich odgłosy są stłumione, jakby dochodziły do niej z daleka.

Wyobraża sobie, jak mokre, butwiejące liście w wąwozie, w którym Jeremy lubi się bawić, sprawiają, że ziemia staje się gąbczasta. Zwykle przychodzi cały od nich ubrudzony, ale dzisiaj Lorilei cieszy się, że są takie miękkie. Niemal widzi, jak Jeremy tam leży, na policzku ma ślady odciśnięte od małych gałązek niczym od poduszki, a włosy spadają mu na oczy, tak jak wówczas, kiedy jest zbyt śpiący, żeby je odgarnąć. Jeremy śpi na boku jak mały szczeniak, z rękami i nogami wyciągniętymi przed siebie. Różowe usta ma otwarte, unoszą się z nich drobne obłoczki pary. Kiedy był niemowlęciem, Lorilei przyglądała się, jak oddycha podczas snu. Wszystkie młode matki tak robią, jak sądzi, ale wciąż zakrawa dla niej na cud, że chłopiec tak po prostu oddycha.

Otrząsa się z tych myśli. Nad linią drzew widać gąszcz świateł reflektorów i latarek, które układają się co rusz w inne wzory. Richard mówi, że rano wezwą śmigłowce. Dlaczego nie sprowadzą ich teraz, kiedy jej syn błąka się sam, zmarznięty, w ciemnościach?

– Może łyka?

Lorilei podnosi wzrok na stojącego z boku ganku mężczyznę, którego spotkała dziś po południu. Rozpoznaje go dopiero po krótkiej chwili, ma wrażenie, że popołudnie było tak dawno temu. Zanim to wszystko się wydarzyło.

– Ricky, zgadza się? – pyta.

– Tak, proszę pani – odpowiada mężczyzna. W ręce trzyma butelkę i wyciąga ją do Lorilei zachęcającym gestem. Ciemny las za jego plecami jest nieprzenikniony niczym mgła. Wydaje się, jakby Ricky wyłonił się z nicości.

Lorilei nie pije. Od lat nie miała w ustach alkoholu. Dawniej lubiła ostro popić, o jej aresztowaniach donosiła nawet miejscowa gazeta, a jej nazwisko, "L. Guillory", zanotowano ścieśnionym pismem w policyjnej księdze zatrzymań. Ale kiedy urodził się Jeremy, wzięła się w garść. Chciała być przy nim w porządku. Teraz zaś musi myśleć o kolejnym dziecku, które od trzech miesięcy rośnie w jej ciele.

Bardzo się boi o Jeremy’ego, a butelka wygląda smakowicie, bursztynowy płyn mieni się w świetle. Tego dnia klasa Jeremy’ego była na wycieczce w muzeum nauki w Lake Charles. Lorilei w jego wieku była na takiej samej wycieczce i być może ciepły blask alkoholu przypomina jej kawałki bursztynów, które wtedy widziała. To dziwna noc – Jeremy zniknął, wszyscy sąsiedzi go szukają – noc poza czasem. Noc, która może trwać wiecznie, zastygła niczym owad w żywicy, Jeremy już zawsze będzie gdzieś tam w lesie, a ona w nieskończoność będzie siedzieć na tym ganku i na niego czekać. Wszystko, co musi zrobić, to jakoś przetrwać tę noc.

Bierze butelkę. Alkoholu jest na trzy palce.

– Dzięki – mówi.

Pierwszy łyk jest mocny i gładki jak szkło. Spływa jej do żołądka, rozchodzi się po brzuchu ciepłą falą. Drugi jest słodki. Potem trzeci.

Okładka książki 'Pamięć ciała. Przemoc seksualna, morderstwo i kara' autorstwa Alex Marzano-LesnevichOkładka książki 'Pamięć ciała. Przemoc seksualna, morderstwo i kara' autorstwa Alex Marzano-Lesnevich Wydawnictwo Czarne

<<Reklama>> Ebook "Pamięć ciała. Przemoc seksualna, morderstwo i kara." jest dostępny na Publio.pl >>

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.  

Więcej o: