Studenci "stomy" zdobywają na studiach znacznie więcej umiejętności praktycznych niż ich koledzy z medycyny. Zbierają zęby, po godzinach "myją gary" u starszych kolegów, potrafią też ciągnąć zapałki, by wygrać "kanałówkę".
***
Magda Ewicz wspomina, jak na drugim roku jedna z wykładowczyń pokazywała im na prezentacji zdjęcia zaawansowanej próchnicy. – Zaczęliśmy się głośno zastanawiać, czy my coś takiego zobaczymy na żywo. A ona na to: Zobaczycie jeszcze gorsze rzeczy.
Dla wielu studentów to etap brutalnego zderzenia z rzeczywistością. – Jeśli wydaje wam się, że praca stomatologa to jest takie czyste i przyjemne zajęcie, to muszę wyprowadzić was z błędu, to często jest raczej odór i syf – mówi jeden z moich rozmówców. Pamięta koleżankę, która ledwo zdążyła podejść na zajęciach do pacjenta, gdy zzieleniała i wybiegła zwymiotować na korytarz.
Czasem pacjentowi tak wali z buzi zgnilizną, że nawet podwójna maseczka nie pomaga. Trafiło ci się wrzeszczące i gryzące dziecko? Deal with it. Nieraz będziesz miał takie dzieci na fotelu
Dla Mai Łaski prawdziwą szkołą życia były dyżury w szpitalu. – Zaczęłam na nie przychodzić na stażu. Najlepsze były te weekendowe z piątku na sobotę albo z soboty na niedzielę. Wtedy przywozili nam ofiary bójek z pobliskich dyskotek i wesel. Wybite zęby, złamane szczęki – to była norma. To wtedy nauczyłam się szyć i nastawiać – wspomina.
Irena Rojkiewicz pamięta, że pierwszy szok przeżyła, gdy razem z mężem w ramach zajęć robili ocenę stanu uzębienia młodzieży w jednym z liceów. Padło na renomowaną szkołę. – Liceum miało bardzo wysoki poziom, chodziły tam dzieci z raczej zamożnych domów: z rodzin tak zwanych "partyjniaków", z rodzin inteligenckich, ale też "wyłowione" z uboższych, robotniczych rodzin, ze względu na wybitne uzdolnienia. Takim dzieckiem był chłopiec, który usiadł na naszym fotelu. Kiedy otworzył buzię, okazało się, że nie ma na przodzie górnych jedynki i dwójki – zęby zostały zniszczone przez próchnicę, zostały tylko korzenie. Ten chłopiec, żeby ukryć zapadającą się wargę, wkładał sobie pod nią taką wkładkę z wosku. Bardzo się nim przejęliśmy, opowiedzieliśmy o tym naszym wykładowcom, trafił do nas na uczelnię i na tych korzeniach dorobiono mu korony.
Rodzice mojej rozmówczyni studia kończyli krótko po wojnie. – Wtedy były zupełnie inne realia. Mój ojciec jako student trzeciego roku jeździł zarabiać w gabinecie u starszego kolegi w Bolesławcu. Nikt o dyplom wtedy nie pytał. Zresztą z procedur wykonywało się głównie ekstrakcje – takie były czasy. Ten kolega przejął poniemiecki gabinet, a w pakiecie z nim "odziedziczył" pomoc dentystyczną, niejaką Gretę. Baba z piekła rodem, ale jako pomoc była rewelacyjna. Otóż rano Greta wychodziła przed gabinet, ustawiała pacjentów rządkiem i dzieliła na dwie grupy; tych na ekstrakcje górne i tych na dolne. Dlaczego? Znieczulenie do ekstrakcji dolnej trwa dłużej, trzeba odczekać, nim zadziała. Najpierw więc doktor znieczulał tych "dolnych", a czekając, aż się znieczulą, rwał zęby tym, co mieli zabieg na górze. Praca szkła sprawnie, niemal taśmowo, a wszystko to dzięki Grecie.
***
Stan uzębienia polskich dzieci jest fatalny. Czy to kwestia likwidacji gabinetów w szkołach, niefrasobliwości rodziców, diety bogatej w cukier? Jak przekonać dziecko do mycia zębów i regularnych wizyt u dentysty? Czy dentysta może być zaklinaczem dzieci? Czy ma na wyposażeniu magiczną różdżkę?
Jak wynika z raportu Polskiego Towarzystwa Stomatologicznego, próchnica diagnozowana jest w Polsce u ponad połowy dzieci w wieku trzech lat, tylko 20 procent pięciolatków nie ma tej choroby, a młodzież wkracza w dorosłość z próchnicą obejmującą średnio osiem zębów. Czy to kwestia likwidacji gabinetów w szkołach, niefrasobliwości rodziców, diety bogatej w cukier? – Po trochu wszystkiego – twierdzą moi rozmówcy.
Tomasz Kupryś przyznaje, że praca z dzieckiem przynosi satysfakcję, ale jest też bardzo wymagająca. – W jednej z klinik, w której pracowałem, zapisywano do mnie bardzo dużo małych pacjentów. Dzieci mnie lubiły. I ja je też. Ale po przyjęciu pięciorga małych pacjentów nieraz czułem się zmęczony, jakbym przyjął cztery razy tyle dorosłych.
Większość dentystów twierdzi, że praca z dziećmi bywa wyzwaniem, ale pamiętać należy, że to rodzice ponoszą odpowiedzialność za kontrolę nad czynnikami sprzyjającymi rozwojowi choroby próchnicowej – głównie dietą i higieną jamy ustnej dziecka.
– To nie dzieci są złymi pacjentami, to rodzice są… rodzicami – podsumowują.
Przyjrzymy się więc grzechom głównym polskich rodziców.
***
Owszem, dziecko można do wizyty przekonać, nawet lekko skorumpować. Naklejka "Dzielny pacjent"? Zapomnij, no, może na dwulatka to działa. Ale już trzylatek oczekuje konkretnej propozycji korupcyjnej. W przepastnych szufladach Matki Dentystki kryją się torebki ze spinnerami, koralikami, breloczkami.
Rodzice też potrafią wiele obiecać, byle uniknąć histerii dziecka: – Nowe pudło klocków LEGO czy lalka Barbie to w zasadzie standard – żartuje jedna z moich rozmówczyń, choć zdarzył jej się tatuś, który był zmuszony przekupić dziecko najnowszym modelem iPhone’a.
Młody, skubany, twardo negocjował. Ale ja się zastanawiałam, co tatuś zrobi przy kolejnej wizycie, bo dzieciak miał jeszcze ze trzy kolejne zęby do leczenia
Maja pamięta jednak przypadek, że rodzice przyszli do dentysty już z prezentem w torbie. – Dziecko nie otwarło ust, nie dało sobie wyleczyć zęba, a i tak zostało nagrodzone. Inny przypadek? Mama, notabene osoba z wykształceniem medycznym, po wizycie wyraziła swoje niezadowolenie, stwierdzając, iż jej dziecko dostało tylko… zwykłą naklejkę… Zasugerowała, że powinno dostać "lepszą" nagrodę na przykład – uwaga! – cukierka lub lizaka, bo przecież było grzeczne… Przez kolejne dziesięć minut usiłowałam wytłumaczyć jej, że słodycze absolutnie nie mogą być formą nagrody za wizytę u dentysty – przecież to one powodują, że dziecko w ogóle musiało znaleźć się na moim fotelu. Dodam dla porządku, że stan jamy ustnej tego małego pacjenta wskazywał, że nagrody tego typu były u niego często stosowane – miał już sporo wypełnień i próchnicę na kilku kolejnych zębach!
– I co gorsza, chętnie podzielą się z tobą tą wiedzą. Co tam, że studiowałeś pięć lat stomatologię, a praktykujesz w zawodzie kolejne dwadzieścia. Oni wiedzą lepiej. Choćby że mleczaków się nie leczy. Myć też nie warto, no bo przecież zaraz wypadną – wylicza jeden z moich rozmówców.
Z przywoływanego wcześniej raportu wynika, że 85 procent rodziców deklaruje, że mleczaki warto leczyć. Czy w praktyce również wygląda to tak dobrze? Jeśli spojrzymy na statystyki Ministerstwa Zdrowia czy doświadczenie moich rozmówców, okaże się, że wśród wielu rodziców nadal panuje przekonanie, że leczenie zębów mlecznych nie jest konieczne. Tymczasem nieleczone mleczaki mogą być przyczyną późniejszych wad zgryzu, a nawet problemów trawiennych.
Klara pamięta czterolatkę, która przyszła z babcią, jak się okazało: emerytowaną internistką. – Gdy zaproponowałam zaplombowanie czwórki, zaczęła się na mnie wydzierać: "Chce mnie pani naciągnąć, po co to leczyć, wyrwać trzeba". Tymczasem zbyt wczesne usunięcie zęba mlecznego nie jest wskazane. Może spowodować, że nim na jego miejsce wyrośnie ząb stały, pozostałe w szczęce zęby ułożą się nieprawidłowo. Do rodziców to nie dociera. Podobnie jak wiele innych rzeczy.
***
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
– Ściągasz sobie grę? – Syn podejrzliwie zagląda mi przez ramię. Ostatni raz wykazałam jakiekolwiek zainteresowanie grami kilka ładnych lat temu, podczas pisania tekstu o szale na Minecrafta, który ogarnął moje dzieci i ich rówieśników.
– Oglądam apki, które zachęcają do mycia zębów. O, taka najnowsza to "Pokemon Smile". – Pokazuję. Po uruchomieniu gry na komórce szczotkujący zyskuje nakrycie głowy w kształcie Pikachu, którego trzeba uratować przed bakteriami, szczotkując swoje zęby. Uratowanego stworka możemy złapać. – Fajne? – dopytuję.
– Eee, to dla maluchów – oświadcza z wyższością mój dziewięciolatek. – Starsze dzieciaki tego nie kupią. Jakieś levele jakby się robiło, dostawało gemy, nowe skiny, puchary – taki zębowy Brawl Stars! A, chwila, jak będziesz moje pomysły wykorzystywać w książce, to odpalasz mi procent z zysków!
Naprawdę, czasem mam wrażenie, że bocian się pomylił i zostawił nam syna, który miał trafić do domu jakiegoś rzutkiego biznesmena. Wieczorem czeka mnie niespodzianka. Młody przychodzi z teczką projektów. – Trochę rozkminiałem temat. – Okazuje się, że syn zaprojektował kilka nakładek na narzędzia stomatologiczne – na przykład wiertło, które przypomina górniczą maszynę z zestawu LEGO.
Badania potwierdzają, że dobrze zaprojektowana przestrzeń może pomóc dziecku oswoić się ze stomatologiem. Nawet więcej, może być dla dziecka niczym odwiedziny w parku rozrywki – jeśli zamiast obco wyglądającego unitu dentystycznego możemy wspiąć się na przykład na grzbiet małego dinozaura. Łeb, łapy i tułów Dinusia są seledynowe, a żółty grzbiet tworzy wygodny dentystyczny fotel. Ten stworzony z myślą o pierwszych dziecięcych wizytach fotel kilka lat temu był hitem targów stomatologicznych, a spotkać go można coraz częściej w gabinetach specjalizujących się w przyjmowaniu dzieci. Takie gabinety coraz częściej zamiast placówki medycznej przypominają salę zabaw: poczekalnie wyposażone są w kolorowe pufy, biblioteczki z książkami dla dzieci, a nawet konsole do gier (sic!)
Kanał. Co mówią dentyści... - okładka mat. prasowe
Książka "Kanał. Co mówią dentyści, kiedy nie trzymają języka za zębami" ukazała się 12 października 2022 roku nakładem wydawnictwa Relacja.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina