Sprawdź, jak w naszym kraju czują się najmłodsi uchodźcy [FRAGMENT KSIĄŻKI]

Książka "Zadomowieni. O dzieciach uchodźczych, które zamieszkały w Polsce" to wzruszająca historia drogi, jaką musiała przebyć czwórka dzieci: Nadzieja z Białorusi, Taras z Ukrainy, Zala z Afganistanu i Manu z Kamerunu, aby dotrzeć do Polski. Codzienne życie bohaterów płynie zgodnie z dziecięcą naturą, gdy nagła konieczność opuszczenia kraju pozbywa ich wszystkiego, co do tej pory było dla nich najważniejsze i co kochały. Muszą uciekać z ojczyzny, przebyć długą i wyczerpującą drogę do Polski, nie wiedząc co je tam czeka. Publikujemy fragment książki "Zadomowieni. O dzieciach uchodźczych, które zamieszkały w Polsce" autorstwa Magdy Pytlakowskiej-Wasielewskiej.

Każda historia oparta jest na prawdziwych wydarzeniach. Przedstawia nieznany polskiemu czytelnikowi punkt widzenia dzieci, które musiały uciekać ze swoich domów, pozostawiając za sobą całe życie. Wyjątkowym atutem książki jest komentarz do lektury, który podpowiada dorosłym, jak rozmawiać z dziećmi na temat kryzysu uchodźczego. W prosty sposób tłumaczy kim jest uchodźca, jakie ma prawa i obowiązki, objaśnia kwestie prawne i organizacyjne. Książka wydana pod patronatem Stowarzyszenia Interwencji Prawnej oraz Międzynarodowego Stowarzyszenia im. Janusza Korczaka.

Więcej ciekawych fragmentów książek znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>

Zobacz wideo Bilety za 10 zł w kinach w całej Polsce. W multipleksach i kinach studyjnych prawdziwe Święto kina

Magda Pytlakowska-Wasielewska, "Zadomowieni. O dzieciach uchodźczych, które zamieszkały w Polsce", All Kids Publishing - fragment książki:

Nadzieja

Nadzieja wyszła na podwórko dopiero po kilku dniach, upewniwszy się wcześniej przez okno, że w tym momencie nie ma na nim innych dzieci. Samo podwórko wyglądało nawet dość podobnie do tego przed jej domem w Mińsku: duży trawnik, ławka, niezbyt ładnie pachnący śmietnik i rozłożyste drzewo, na które Nadzia spokojnie dałaby radę wejść, gdyby tylko zechciała. Tym razem nie miała jednak ochoty na wspinaczkę.

Na ławce siedziały dwie starsze panie. Rozmawiały o czymś i śmiały się głośno. Nadzieja próbowała zrozumieć, co je tak rozbawiło, ale udawało jej się przetłumaczyć tylko pojedyncze słowa. Dom, drzewo, ulica – brzmiały podobnie po polsku i białorusku. Ale szybko wypowiadane długie zdania dla dziewczynki mogłyby być równie dobrze po chińsku – nie rozumiała nic. Panie musiały chyba zauważyć, że Nadzia im się przygląda, bo w pewnym momencie jedna z nich odwróciła się w jej stronę i powiedziała z uśmiechem:

– Dzień dobry. Czyżbyśmy miały nową sąsiadkę?

Nadzieja postanowiła odpowiedzieć uśmiechem, zamiast słowami, których nie znała, ale jej buzia nijak nie chciała jej słuchać i zamiast w uśmiech, ułożyła się w odwróconą podkówkę. Pani, widząc reakcję dziewczynki, wyraźnie się zmartwiła.

– Ojej, dziecko, czy wszystko dobrze?

Nadzieja pokiwała głową. Wtedy pani przywołała ją do siebie ruchem dłoni. A kiedy Nadzia podeszła, starsza pani uśmiechnęła się i wsunęła jej do kieszeni cukierek w szeleszczącym papierku.

Manu

Manu bardzo chciał jak najszybciej wyprowadzić się z ośrodka. Przeszkadzał mu ścisk w nim panujący. Budynek nie był wcale mały, ale ludzi było w nim bardzo dużo. Manu nie mógł też zrozumieć, dlaczego nie wolno im wychodzić poza ogrodzenie. Przecież nawet nie zobaczył jeszcze, jak wygląda Polska. Nie był nigdzie poza lasem i terenem ośrodka. Nie poznał też żadnych polskich dzieci. W ośrodku było sporo dziewczynek i chłopców w podobnym wieku, ale pochodzili z Konga, Iraku czy Kuby, a nie z Polski.

Któregoś dnia ktoś przywiózł do ośrodka paczki dla dzieci. Każdy dostał swój karton. Manu też. Przejęty, zaczął rozpakowywać pudło. Rozerwał papier i po kolei wyciągał ze środka rzeczy. Ubrania, słodycze, mydło i pastę do zębów, pluszowego lwa, trzy małe autka, gumową piłkę, kredki i blok rysunkowy. Kiedy chłopcu wydawało się, że wyjął już wszystko, zobaczył na dnie czerwoną kopertę, ozdobioną naklejkami dinozaurów. W środku był list. Manu umiał już trochę czytać po francusku, ale po polsku wcale. Patrzył więc tylko na kolorowe litery (nadawca napisał każdy wyraz innym długopisem), rysunki (autor narysował też kilka aut i dinozaurów) i naklejki. Domyślił się, że to list od polskiego dziecka, które przygotowało dla niego tę paczkę. Kiedyś mu odpiszę – pomyślał Manu z przejęciem. A może nawet się z nim spotkam!

Zala

Pierwszy dzień w polskiej szkole był dla Zali ważny i trudny. Pamiętała, jak denerwowała się przed rozpoczęciem nauki w Afganistanie, ale teraz wydawało jej się to zupełnie bez sensu. Przecież wtedy znała język, niektóre dzieci, a nawet nauczycieli. Teraz to ma dopiero powody do strachu! Wielki budynek, w całkiem nowym miejscu, pełen nieznajomych dzieci, mówiących w niezrozumiałym języku. Dasz radę, dasz radę – dodawała sobie w myślach otuchy Zala, wchodząc do sali lekcyjnej, a jej żołądek znów czuł się tak, jak w samolocie. Na szczęście okazało się, że przynajmniej część problemów sama się rozwiązała. Zala nie była jedyną Afganką w szkole, więc dyrektor zatrudnił asystentkę, która tłumaczyła wszystko na język dari. Dla dzieci z Afganistanu były też dodatkowe lekcje polskiego. Na angielskim i matematyce Zala nie potrzebowała pomocy. Już na pierwszej lekcji okazało się, że z matmy jest najlepsza z całej klasy. Znowu!

Szkoła była daleko od ośrodka. Rano po dzieci przyjeżdżał bus, który zawoził je pod samą szkolną bramę. Po lekcjach wracali do ośrodka sami, bardzo długo, na piechotę. Wiele polskich dzieci przyjeżdżało do szkoły na rowerach. Przed budynkiem był nawet parking ze specjalnymi stojakami. Po lekcjach Zala przystanęła przy nich i oglądała dziewczyńskie rowery – różowe, srebrne, z koszykami i dzwonkami w kształcie pszczół i myszek. Myślała wtedy o tacie i o rowerze, który od niego dostała. Kiedy tak stała zamyślona, zaczepiła ją dziewczynka z innej klasy.

– Chcesz się przejechać? – zapytała, wskazując na swój miejski rower w kolorze miętowym, z siodełkiem w kwiaty. Zala nie była pewna, czy dobrze zrozumiała.

– Śmiało, wsiadaj! – zachęcała dziewczynka.

Zala położyła ręce na kierownicy. Poczuła, jak wali jej serce. Odepchnęła się nogą i ruszyła. Na szkolnym boisku bawiły się dzieci. Przejechała koło nich. A potem przyspieszyła, pedałując na stojaka. Jej włosy fruwały na wietrze. Zala potrafiła jeździć naprawdę szybko.

Taras

W domu, w którym zamieszkał Taras, było dwoje dzieci. Starszy od niego chłopiec Filip i młodsza dziewczynka Zuzia. Taras prawie od razu ich polubił. Po pierwsze, byli dla niego bardzo mili (Filip dał chłopcu do zabawy swoje zestawy Lego), a po drugie, wprost oszaleli na punkcie Loli, którą bez przerwy dokarmiali parówkami i szynką ze swoich kanapek. Aż Taras zaczął się martwić, że od tych smakołyków Lola niedługo zrobi się okrągła jak kuleczka i jak wrócą do domu, to tata wcale jej nie pozna, i pomyśli, że przywieźli z Polski innego psa.

Początkowo Taras nie rozumiał, co mówią do niego Filip i Zuzia, a oni kompletnie nie mogli pojąć, co próbuje im przekazać Taras. Wymyślali więc różne sposoby, by się porozumieć. Filip miał najłatwiej – był najstarszy i miał już swoją komórkę. Kiedy chciał coś powiedzieć, włączał specjalną aplikację i mówił do telefonu po polsku. I urządzenie samo przekładało słowa na ukraiński. Co prawda, nie zawsze poprawnie, więc czasem trzeba było powtarzać kilka razy. Zuzia i Taras mieli swoje, bardziej tradycyjne metody, do których należały: pokazywanie na migi (trochę jak kalambury) albo rysowanie tego, co chce się powiedzieć. Czasem było z tym dużo śmiechu. Na przykład kiedy Zuzia próbowała zapytać, czy Taras chce się pobawić w chowanego, a on uznał, że coś zgubiła i chce, by pomógł jej tego szukać... Z czasem jednak dzieci zaczęły komunikować się coraz sprawniej. Aż w końcu Taras zorientował się, że po prostu zaczął rozumieć, co Zuzia i Filip do niego mówią. 

Komentarz do lektury i rozmowy z dorosłym

Kiedy się przeprowadzamy, zmieniamy szkołę czy klasę, to taka zmiana zawsze wiąże się z nowymi wyzwaniami. A na ogół także ze stresem, lękiem czy obawami i to niezależnie od tego, czy sami zdecydowaliśmy o tej zmianie, czy ktoś nam ją narzucił. Ty też pewnie masz takie doświadczenia w swoim życiu. Czy pamiętasz, jakie uczucia i emocje Ci wtedy towarzyszyły?

Nowe sytuacje wymagają oswojenia. Dlatego ludzie, którzy przeprowadzają się do innego kraju, muszą przejść proces adaptacji, czyli przystosowania się do nowych warunków. Nie zawsze jest to łatwe. Czasem nauka języka czy zwyczajów panujących w danym kraju trwa długo, szczególnie, jeśli jest to kraj bardzo odległy kulturowo od tego, z którego dany człowiek przyjechał. Ważną rolę w tym procesie pełnią obywatele kraju przyjmującego. To od ich życzliwości, otwartości i chęci komunikacji zależy w dużej mierze, jak obcokrajowiec będzie się czuł i czy zintegruje się z jego społeczeństwem, czyli – czy będzie funkcjonował w tym kraju samodzielnie i na równi z jego obywatelami.

Jeśli zastanawiasz się, jak Ty możesz wesprzeć kogoś, kto przyjechał z innego kraju do Polski, to po prostu przypomnij sobie, jakie zachowania innych pomagają Tobie odnaleźć się w nowej sytuacji. Na pewno zawsze sprawdzą się: życzliwość, uśmiech, otwartość, szacunek, chęć wzajemnego zrozumienia i akceptacja różnic.

Okładka książki pt. 'Zadomowieni. O dzieciach uchodźczych, które zamieszkały w Polsce' autorstwa Magdy Pytlakowskiej-WasielewskiejOkładka książki pt. 'Zadomowieni. O dzieciach uchodźczych, które zamieszkały w Polsce' autorstwa Magdy Pytlakowskiej-Wasielewskiej All Kids Publishing

Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.  

Więcej o: