Tigre jest gwiazdą cyrku Paradiso. Jego popisowe skoki przez płonącą obręcz oklaskują co wieczór tłumy widzów. Gdy któregoś dnia tygrys się buntuje, dyrektor cyrku postanawia go sprzedać… Tak zaczyna się historia, której inspiracją były prawdziwe wydarzenia: zatrzymanie w 2019 roku nielegalnego transportu tygrysów na granicy polsko-białoruskiej. A także postać Ewy Zgrabczyńskiej, dyrektorki zoo w Poznaniu, która ruszyła zwierzętom na ratunek.
Czy ja umarłem? A co to w ogóle jest śmierć? Od odejścia moich rodziców ciągle zadawałem sobie to pytanie. O, właśnie, "odejście" – dobre słowo! Jestem teraz przekonany, że kiedy ostatecznie zamyka się oczy po jednej stronie świata, kiedy serce przestaje bić, kiedy myśli w głowie zastygają jak kropelki w kostce lodu – to nie jest przecież koniec. Absolutnie! To jest o d e j ś c i e na drugą, zupełnie inną stronę świata. To taka podróż, tylko bez przemieszczania się autem, albo na nogach, albo na tych waszych rowerach i deskorolkach czy czym tam. Dziwne uczucie. Jakby leciało się ku gwiazdom, choć przecież stoi się w miejscu i to raczej gwiazdy płyną ku nam z wielką prędkością. I nie ma już bólu ani cierpienia, ani głodu, ani duchoty. Nie potrafię do końca tego określić, ale wydaje mi się, że czas staje w miejscu. Niby wskazówki zegara poruszają się, ziarnka piasku przesypują, ale ma się wrażenie, że czas jest zamknięty w kropelce rosy i nic się nie zmienia, nie płynie, wskazówki zegara nie przesuwają się, mimo że się przesuwają, ziarnka piasku przesypują się, choć się nie przesypują. To bardzo piękne doznanie. Poczucie, że jest się całym światem, chociaż jest się tym, kim się jest. No, że ja jestem tygrysem, ale jednocześnie jestem strumykiem, który szemrząc, płynie przez gęsty las, ostrą skałą, łzą Giulietty, smutkiem pana Zampano, śmiechem dzieci podczas występu klauna Robertino i jego marzeniem o wielkiej roli na teatralnej scenie. Jesteśmy wszystkim, będąc sobą. Niby gdzieś daleko odeszliśmy, ale tak naprawdę czujemy się związani ze światem, w którym żyliśmy, bo trzyma nas miłość, przyjaźń, zobowiązanie wobec tych, których zostawiło się po tamtej stronie świata.
Dlatego po odejściu moich rodziców czułem ich obecność. Tak jak teraz byłem związany z ekipą, która została zamknięta w klatkach, wiecie, w tej dusznej i śmierdzącej ciężarówce. Zdałem sobie sprawę, że za wszelką cenę muszę mojej ekipie pomóc, że muszę uratować dziewięcioro pozostałych przy życiu tygrysów. Bo jeszcze nie przyszedł czas na ich odejście. Nadstawiłem moje niewidzialne uszy, naprężyłem mój niewidzialny ogon, skupiłem moje niewidzialne oczy. Śledziłem pilnie, co się dzieje. A działo się, że ho, ho!
Ciężarówka z tygrysami stanęła znów przed biało-czerwonym szlabanem. Wokół niej zgromadzili się ludzie w mundurach. Jakby żołnierze albo coś w tym rodzaju. Ci żołnierze, albo raczej strażnicy pilnujący granicy, otworzyli drzwi ciężarówki. Kiedy nas zobaczyli, mieli tak przerażone oczy jak… No, nie znajduję porównania. Patrzyli na moją umęczoną ekipę i nie mogli z siebie wydusić słowa.
Wiecie już, że nie mam, niestety, najlepszego zdania o ludziach, ale ci strażnicy mieli współczucie na twarzach. A w oczach niektórych widziałem nawet łzy, które pojawiły się na widok mojego martwego ciała. Jedna pani w mundurze natychmiast pobiegła do dużego szklanego budynku, żeby na osobności wytrzeć te łzy i zadzwonić do weterynarza. I już miała telefon przy uchu. A ja – niewidzialny – za nią pobiegłem, żeby się przysłuchać, co będzie mówić doktorowi od zwierząt. Jednocześnie zostałem przy mojej ekipie, w tej okropnej ciężarówce. Spytacie pewnie, jak to możliwe, że mogłem być w różnych miejscach naraz? No to wam odpowiem: możliwe. Jak się jest po mojej stronie świata, możliwe są takie cuda. To teraz wam mniej więcej streszczę, co się działo przy ciężarówce.
* * *
Jeden strażnik przejrzał dokumenty, które mu na żądanie wręczył kierowca. Obok stał jego pomocnik i miał przestraszoną minę. Strażnik wywarczał przez zaciśnięte zęby:
– Co to jest?!
Tu padło jedno bardzo soczyste słowo, ale nie będę go powtarzał, bo to brzydkie słowo. – No, dokumenty. Towar jest wieziony zgodnie…
O, tu jest zapisane, dokąd i w jakim celu – wybąkał kierowca i przejechał dłonią po niedogolonej buzi. Ręka mu się trzęsła ze strachu.
– "Towar", mówi pan? – odparował przez jeszcze bardziej zaciśnięte zęby strażnik w mundurze.
– No, towar – wymamrotał niedogolony kierowca.
– Mówi pan, że zwierzęta to "towar"?
– No, towar – powtórzył niczym głuche echo niedogolony kierowca, a jego dłoń już nie zrobiła żadnego bezczelnego gestu, bo oczy pana strażnika przewiercały go na wylot.
– A dokąd to pan wiezie ten „towar"?
Kierowcy na moment wróciła odwaga. Pojawiła się w jego głosie nutka bezczelności:
– Tu jest napisane, w dokumentach. Czytać pan nie umie? Do Rosji. Do ogrodu zoologicznego, co się Bajka nazywa.
– Mówi pan, że zoo Bajka się nazywa? – Pan strażnik zmarszczył brwi.
– Tak mówię. Zapisane w dokumentach.
– Ładna mi Bajka – mruknął strażnik. I wkładając dokumenty do skórzanej teczki, dodał: – Nigdzie pan z tym "towarem" nie pojedzie. I nie będzie żadnej Bajki. Będziesz pan miał śliczną bajeczkę. Ale w więzieniu. – Odwrócił się do pomocnika: – Ty też.
– Ojej. Dlaczego? – Oburzył się, a właściwie przestraszył nieogolony kierowca.
– Bo to nie "towar". Żywe zwierzęta nie są "towarem". – Zakończył dyskusję pan strażnik.
W tym samym czasie strażniczka, która (jak się zorientowałem) miała na imię Danka i do której pozostali zwracali się "młodsza chorąży", dodzwoniła się do weterynarza. Ten (jak się zorientowałem) miał na imię Marek i mówiło się do niego "panie doktorze". Ale ani pani młodsza chorąży, ani pan doktor nie tytułowali się oficjalnie, bo się znali jeszcze ze szkoły (jak się zorientowałem) i mówili do siebie po imieniu. Głos pani młodszej chorąży trząsł się, jakby był na sprężynce:
– Marek… To jest nie do opisania… Są wycieńczone, chore. A jeden z tygrysów chyba nie żyje. (To o mnie).
– Co ty, Danka, opowiadasz?! – wykrzyknął do swojego telefonu pan doktor.
– Nie widziałam jeszcze czegoś takiego, jak pracuję na granicy od dziesięciu lat! Koszmar, mówię ci.
Nachyliłem się nad uchem pani młodszej chorąży, czyli Danki, i podszepnąłem:
– Niech natychmiast przyjeżdża.
– Musisz tu natychmiast przyjechać! – krzyknęła.
Doktor Marek natychmiast wsiadł w swój samochód i ruszył z miasteczka w stronę granicy. Wszystko to widziałem dokładnie, bo jak się jest po tej stronie świata, to się wszystko widzi.
Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
* * *
Ładny mi ogród zoologiczny Bajka… Wiecie, czego się dowiedziałem? Ja i moi towarzysze niedoli mieliśmy być… Nie, nie, nawet nie chcę tego słowa wypowiedzieć. Niech to zrobi za mnie doktor Marek:
– …zabici.
Doktor Marek, jadąc samochodem, połączył się telefonicznie ze swoją koleżanką, która mieszkała daleko, daleko od granicy, czyli od miejsca, w którym stała ciężarówka z naszą wycieńczoną ekipą. Natychmiast stanąłem za plecami tej pani. Byłem naraz w obu miejscach, to znaczy moje niewidzialne ucho było przy telefonie doktora Marka i jednocześnie przy telefonie tej pani. A dokładnie lewe niewidzialne ucho było przy telefonie doktora Marka, a prawe niewidzialne ucho było przy uchu tej pani po drugiej stronie rozmowy telefonicznej. Niewidzialne dreszcze przeszły mi po niewidzialnym grzbiecie. Wymamrotałem do ucha tej pani:
– Co też on opowiada?
– Co ty mówisz, Marku? – powtórzyła za moimi niesłyszalnymi słowami ta pani.
– To prawda. To straszna prawda.
Przyjrzałem się tej pani. Była bardzo ładna. Ba, powiem więcej: była piękna. Miała długie kasztanowe włosy, zielone oczy i delikatnie wykrzywione usta, do których pasował nikły grymas przypominający jakąś słodką melodię. Ja jestem bardzo – jak by to ująć… – wrażliwy na piękno, nawet jak ktoś z ludzi mi się podoba, to mogę otwarcie o tym powiedzieć. Na brzydotę też jestem wrażliwy, bo na przykład wykrzywiona buzia dyrektora Torrero okropnie mi się nie podobała, a zarośnięta gęba tego kierowcy, który nas wiózł ciężarówką, to już w ogóle.
Z tym pięknem ludzi mam ciągle kłopot. Dużo brzydoty jest wśród ludzi i nie chodzi wcale o ich buzie. Zawsze kiedy myślę "człowiek", to niestety słowo "człowiek" kojarzy mi się z batem pana Zampano i oczywiście z klatką, w której całe życie byłem zamknięty.
Ale powiem wam szczerze, że kiedy spojrzałem w oczy tej pani rozmawiającej przez telefon z doktorem Markiem, to jakbym się w nich rozpłynął, tak fajne były jej oczy. Wtedy zobaczyłem przeszłość. Jak się jest po mojej stronie świata, można to zrobić. W tej przeszłości widziałem małą dziewczynkę otoczoną zwierzakami. Były tam i kaczka, i króliki, i psy, i koty. A potem czas się jeszcze bardziej cofnął. Tej małej dziewczynki jeszcze nie było na świecie, jeszcze się nie urodziła, ale był jej dziadek.
Dziadek był marynarzem i z każdego rejsu wracał z jakimś zwierzątkiem, więc w domu było dużo różnych zwierząt, nawet kolorowe ptaki. Ale najbardziej ulubionym zwierzątkiem dziadka marynarza był pies Ciapek. I ten Ciapek uratował życie dziadkowi marynarzowi. To było w czasie wojny (tak wyczytałem z oczu tej pani). Wojna to jest okropny moment, kiedy ludzie zaczynają do siebie strzelać, ponieważ chcą zapanować jedni nad drugimi. Ci słabsi muszą się jakoś bronić albo ukrywać się przed tymi, którzy ich napadają. No i dziadek marynarz znalazł się po stronie tych słabszych. Ale byli jeszcze słabsi ludzie, których ci silni postanowili pozabijać. Wszystkich. I dziadek marynarz ukrywał u siebie w domu kilkoro tych najsłabszych. Kiedy to się wydało, pojawił się oficer tych silnych i chciał za karę zabić dziadka marynarza. Bo nie wolno było w domu ukrywać tych najsłabszych. Wtedy Ciapek ugryzł w nogę oficera. Oficer zastrzelił Ciapka, ale jakoś nie zastrzelił dziadka marynarza. Czyli Ciapek uratował życie dziadkowi. Dziadek marynarz pochował Ciapka w lesie i postawił mu na grobie figurkę świętego Franciszka. Święty Franciszek to był taki pan, który rozmawiał ze zwierzętami, mówił, że to są jego bracia i siostry, a ptaki mu jadły z ręki. Jestem pewien, że jeśli spotkam w moim świecie świętego Franciszka, to też do niego powiem "bracie", a może nawet "stary".
Więc tak się ułożyło w rodzinie tej pani z kasztanowymi włosami. Można powiedzieć, że Ciapek i inne zwierzęta byli braćmi i siostrami. W końcu ta pani została dyrektorką ogrodu zoologicznego. Czy ja nie za bardzo się rozgadałem? Trochę zgubiłem wątek. Aha, od teraz będę nazywał tę panią „Pani od Zwierząt". Jej imię zachowam dla siebie. Tylko nie myślcie, że się w niej zakochałem. Jestem tygrysem (niewidzialnym), a poza tym kocham moją R???. Wróćmy do tej nieprzyjemnej rozmowy między doktorem Markiem a Panią od Zwierząt.
– To prawda. To straszna prawda – kontynuował ze smutkiem doktor Marek. – Wieźli tygrysy niby do tego ogrodu zoologicznego Bajka. Ale tak naprawdę chcieli je… – Głos ugrzązł w gardle doktora. – Chcieli je przerobić na lekarstwa.
– Co za bzdury?! Co za idioci?! Nie robi się lekarstw z tygrysów! – prawie zawyła ze złości Pani od Zwierząt. Ton jej głosu był trochę podobny do tygrysiego gniewu, co mi się bardzo spodobało, nie powiem.
Szepnąłem do ucha doktora Marka:
– Musicie ratować moją ekipę.
– Posłuchaj (tu padło imię Pani od Zwierząt), musimy uratować te tygrysy.
Szepnąłem do ucha Pani od Zwierząt:
– Nie może pani odmówić.
Pani od Zwierząt przerzuciła telefon z ręki do ręki, mocno przycisnęła go do ucha i wyjrzała przez okno swojego gabinetu. Na zewnątrz zgromadziły się słonie. Całe stado słoni, dalej żyrafy, a jeszcze dalej po prawej stronie zebry, z kolei po lewej były guźce. Ani słonie, ani żyrafy, ani zebry, ani guźce nie są jakimiś wielkimi przyjaciółmi tygrysów, bo my na to towarzystwo polujemy, ale w tym momencie miałem wrażenie, że wszystkie zwierzęta zgromadzone w zoo wpatrywały się w Panią od Zwierząt i w oczach miały znaki zapytania. Nad ogrodem zawisły chmury i wydawało mi się, że czekają na odpowiedź Pani od Zwierząt.
Wreszcie z jej ślicznych ust wysupłało się zapytanie:
– Marku, w jakim one są stanie?
Doktor Marek ścisnął telefon tak mocno, że gdyby ten był z drewna, toby się roztrzaskał w drzazgi. Ale na szczęście nie był z drewna, tylko z czegoś mocniejszego. Nie wiem dokładnie z czego, bo nie znam się na telefonach.
– W jakim są stanie? W tragicznym! Jeden tygrys nie żyje. – (To o mnie). – Wygłodzone, wyczerpane, śmiertelnie przestraszone.
Następnie padły jakieś określenia lekarskie, na których się nie znam. "Stres, depresja, zapalenie dróg moczowych, anemia, katarakta, stereotypia" i tym podobne.
– Niech pani natychmiast tam jedzie! – zawarczałem niesłyszalnym warknięciem do ucha Pani od Zwierząt.
A ona ciągle stała nieruchomo przy oknie, patrząc na słonie, żyrafy, zebry, guźce. Gdzieś w oddali zamajaczyły nawet małpie sylwetki. Kolorowe papugi zaczęły skrzeczeć.
Ponownie warknąłem:
– Jeśli pani natychmiast nie ruszy na pomoc, to nie wiem co… O, jeśli tylko natknę się w moim świecie na Ciapka, to się na panią poskarżę. Obwarczy panią we śnie! Ciekawe, co by pani dziadek marynarz powiedział, gdyby pani odmówiła.
– Marek?
Poskutkowało?
– Tak?
– Zbieram się. Jadę na pomoc.
Poskutkowało. Słonie, żyrafy, zebry, guźce, małpy i papugi odetchnęły z ulgą.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina
"Tygrys" Cezarego Harasimowicza z ilustracjami Marty Kurczewskiej ukazał się 10 października 2022 nakładem wydawnictwa Agora dla dzieci
<<Reklama>> Ebook "Tygrys" Cezarego Harasimowicza jest dostępny na Publio.pl >>
Tygrys Agora dla dzieci