Mija dwanaście lat od kiedy rodzeństwo Ania i Marcin Piotrowscy stracili rodziców. Brutalne morderstwo rozegrało się nocą, w ich własnym domu, a dzieci trafiły do prowadzonego przez zakonnice domu dziecka. Policji nigdy nie udało się ustalić sprawcy bestialskiego czynu. Ania i Marcin po latach szukają więc sprawiedliwości tam, gdzie inni jej dla nich nie znaleźli. Jednak rodzinne tajemnice są bardziej niebezpieczne niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
"By uwolnić się od pętających nas wspomnień i wejść w dorosłe życie, trzeba najpierw zrozumieć i zaakceptować swoją przeszłość. Tylko tak możemy wyzwolić się od traum i odnaleźć spokój. Zapraszam w zakamarki tej mrocznej opowieści, która była moja, gdy ją pisałem – a teraz należy już wyłącznie do Was" - powiedział Igor Brejdygant.
Wnuki? – Mężczyzna chyba się uśmiechnął, ale jego wąs był na tyle obfity, że ciężko było to stwierdzić z całą pewnością.
Miał dobrze po osiemdziesiątce, więc pytał zapewne, czy są wnukami jego nieco może starszej, choć niekoniecznie, koleżanki, a ich babci, Zofii. Żadne z nich nie miało okazji jej poznać, bo odeszła kilka lat przed urodzeniem się Ani. Pokiwali głowami.
– Zofia to była wspaniała kobieta – zagaił sołtys. – Samo dobro. Teraz nie ma już takich ludzi.
Ania i Marcin popatrzyli na siebie. Może trochę racji w tym było, ale nawet jeśli, to chyba nie wypadało tak mówić do dwójki młodych, reprezentujących właśnie owo teraz.
– Może pan przesadza. – Marcin spojrzał na sołtysa odważnie, bo zawsze na wszystkich patrzył bez lęku. – Proszę dać nam szansę.
– Racja, trochę przeszarżowałem, na pewno jesteście wspaniałe dzieciaki. Ale ona… ona naprawdę była szczególna. To co, otworzę wam? – Popatrzył na klucz, który ściskał w dłoni tak mocno, że aż zbielały mu kłykcie.
Więcej ciekawych fragmentów książek znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl >>
Kiedy podniósł wzrok, dostrzegli, że oczy lekko mu się zeszkliły. Jakaś tajemnica, ale chyba lokalna i zamierzchła – pomyślała Ania. Może babcia była dla niego kimś więcej niż tylko sąsiadką? Otworzył drzwi, wszedł pierwszy, rozejrzał się, jakby sprawdzał, czy nie ma tu czegoś, co mogłoby im zagrozić, ale zachowywał się przy tym tak, jakby zagrozić im miało raczej coś ze świata nadprzyrodzonego niż rzeczywistego.
– No dobra, zostawiam was, obejrzyjcie sobie, skąd jesteście, a potem klucze odnieście. Dawno nikt tu nie zaglądał. Mieszkam trzy domy wyżej, taki murowany, tabliczka jest, z napisem "sołtys", czerwona. – Mężczyzna przez moment stał jeszcze przed nimi, wahając się, komu powierzyć klucze, do których miał tak szczególny stosunek. Czy dać je mężczyźnie, który w jego świecie wciąż prawdopodobnie odgrywał bardziej znaczącą rolę, czy osobie z tej dwójki starszej, w końcu starszeństwo też cieszyło się tu poważaniem. W końcu odłożył klucze na zakurzonej szafce przy drzwiach i wyszedł, nie mówiąc już ani słowa.
– Dziwny – stwierdził Marcin i ruszył w głąb domu.
– Taki świat, inny, oni tu wierzą w przesądy i chodzą do kościoła, żeby je od siebie odpędzić – skomentowała Ania.
– A ty nie wierzysz? – zapytał z lekko ironicznym uśmiechem, rozglądając się równocześnie po głównej, połączonej z kuchnią, izbie – Jedyna różnica, że nie chodzisz ich odganiać. Swoją drogą mogłabyś pójść do spowiedzi na przykład.
– Do siostry Józefiny? – zapytała, odpowiadając sarkazmem na ironię.
– Zakonnice nie spowiadają, to akurat powinnaś wiedzieć po dziesięciu latach w zakonnym sierocińcu.
– Mnie próbowały i to nawet nie raz – weszła z nim w polemikę.
– Rozgrzeszenia nie dostałaś – odpowiedział, rozglądając się po wnętrzu. – A wtedy jeszcze mogłaś bez trudu.
Izba była cała pokryta grubą i w miarę równą warstwą kurzu. Inny to był kurz od tego miejskiego, bardziej rodzaj pyłu, może nazbierany w czasie żniw albo kiedy wkoło było latem sucho i jeżdżące po nieodległej gruntówce traktory i samochody wzbijały tumany. Kurz czy pył, nieważne, w każdym razie był jasny i bardzo brudził, więc już po chwili oboje wyglądali jakby mieszkali tu od dawna.
– Czego szukamy? – zapytał Marcin.
– Pamiątek, zdjęć, notesów, nie przyjechaliśmy tu na dochodzenie, tylko po wspomnienia – odpowiedziała, z trudem otwierając szufladę w zeschniętym sosnowym kredensie.
– Po wspomnienia? – zdziwił się trochę.
– A co, nie potrzebujesz? – zapytała zaczepnie.
– Potrzebuję, ale po rodzicach, a nie po dziadkach, których nie znałem – odpowiedział, przeglądając stos starych gazet. Z tego, że leżały przy piecu, można było wywnioskować, że miały iść na podpałkę, a nie do czytania.
– Dziadka znałeś, przyjeżdżał do nas – oburzyła się Ania, ale po chwili się zreflektowała i dodała: – Może byłeś za mały, żeby pamiętać.
Ona została w izbie kuchennej, on poszedł dalej, do sypialni. Tutaj nad wciąż zasłanym, choć teraz nie bardzo było już nawet wiadomo czym, bo wszystko pokrywał kurz, łóżkiem wisiał obraz. Na tle zieleni Matka Boska tuliła do siebie małego, półnagiego i lekko niebieskawego chłopca z okrągłą aureolą wokół głowy, z tyłu za nimi stał mężczyzna z siwą brodą. Zresztą nie tylko chłopiec miał kółko wokół głowy, oni też. W końcu cała rodzina była święta. Naprzeciwko łóżka stała masywna szafa z ciemnego drewna. Marcin otworzył drzwi szafy, z wnętrza wionęło silnym zapachem naftaliny. Znał go doskonale i nie miał zbyt dobrych skojarzeń – często tak pachniały habity sióstr, szczególnie tych starszych, czyli gorszych. Na drążku wisiały jakieś płaszcze, kilka sukienek, na dole była szuflada. Marcin pociągnął za uchwyt, ale coś się w niej najwyraźniej rozeschło na tyle, że nie dało się jej wysunąć. Chłopak wrócił do kuchni i rozejrzał się, sam nie do końca wiedząc za czym. W końcu dostrzegł pogrzebacz i wrócił z nim do sypialni. Podważył szufladę, pociągnął; wyskoczyła tak gwałtownie, że omal nie spadła mu na nogi. W środku były jakieś papiery, album ze zdjęciami…
– Marcin!!!
– No?
– Chodź tu! – W głosie Ani było coś niepokojącego. Marcin zostawił otwartą szufladę i poszedł do kuchni.
– Co jest, pali się?! – zażartował.
– Tak jakby, czujesz? – Ania pociągnęła znacząco nosem.
Faktycznie poczuł dym, rozejrzał się wokoło, wyjrzał przez okno, ale nigdzie nie zobaczył nic niepokojącego. W izbie oprócz drzwi do sypialni były jeszcze jedne, prowadzące do pomieszczenia, którego do tej pory nie sprawdzili. Marcin podszedł do nich, pociągnął za klamkę. Były zamknięte.
– Na framudze – powiedziała Ania. Marcin zerknął; rzeczywiście, na framudze, na gwoździu wisiał spory metalowy klucz. Chłopak zdjął go i włożył do dziurki. Już robiąc to, zauważył, że z dziurki wydobywa się dym. Przekręcił klucz, pociągnął za klamkę i stanął przed płomieniami.
– Kurwa – zdążył powiedzieć i zatrzasnął drzwi. Kiedy się obrócił do Ani, zauważył, że ogień był też już za oknem izby.
– Spadamy! – krzyknął.
Dopadli do drzwi. Marcin szarpnął za klamkę, ale były zamknięte. Rozejrzał się wkoło, ogień sięgał już do połowy wysokości okien w izbie. Złapał Anię za rękę i pociągnął do sypialni. Tam nie było jeszcze widać ognia, choć wszystko zasnuwał już dym. Marcin odchylił skobel i popchnął okno ramieniem, na tyle silnie, że zamiast się otworzyć, wypadło na trawę po drugiej stronie. Podsadził Anię, dziewczyna wyskoczyła. Tymczasem w sypialni też już pojawił się dym. Marcin stał chwilę przy oknie, po czym odwrócił się i dał nura w kłęby gryzącego dymu.
– Co ty odwalasz?! Wyłaź stamtąd natychmiast! – krzyknęła Ania. Jej głos wpadł w szary mrok i nie wrócił.
Ania wpatrywała się w nieprzeniknioną ścianę dymu, która chwilami przybierała kolor bardziej szary, a chwilami zupełnie czarny. Po kilkunastu sekundach Marcin stanął z powrotem w oknie. W rękach trzymał nadpalony album rodzinny. Podał go Ani i wyskoczył przed budynek. Odbiegli kawałek, a kiedy się odwrócili, dom przeistoczył się już w kulę ognia.
Z daleka przyglądał się temu ktoś jeszcze.
<<Reklama>> Ebook "Sieroty" Igora Brejdyganta jest dostępny Publio.pl >>
Okładka książki Igora Brejdyganta 'Sieroty' Wydawnictwo W.A.B.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.