"Szkoła szpiegów". "Ciekawe, czy tym razem ktoś spróbuje zabić nas wszystkich". Tyle zdradzimy: na pewno

To jedna z najbardziej dynamicznie napisanych i ekscytujących serii książkowych dla dzieci, jakie czytałam. Na kolejne części czekam nie mniej niż mój syn. 23 listopada ukazała się czwarta część zatytułowana "Szkoła szpiegów na nartach". Przeczytajcie fragment i zobaczcie ilustracje, jakich nie ma żadne inne wydanie, stworzone przez Mariusza Andryszczyka, zachwycające nie tylko samego autora powieści.

W czwartej już części przygód Benjamina Ripleya i jego przyjaciół z Akademii Szpiegostwa CIA, autor postawił swoich bohaterów przed nie lada wyzwaniem. Nie tylko muszą rozpracować spisek tajemniczego chińskiego multimilionera i ponownie uratować świat, ale też nie stracić głowy (i przy okazji kilku innych części ciała). A podczas brawurowej akcji, mając pierwszy raz w życiu na nogach narty, i próbując zaprzyjaźnić się z córką podejrzanego.

Więcej ciekawych treści znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Stuart Gibbs "Szkoła szpiegów na nartach" - przeczytaj fragment:

Miasteczko Vail znajdowało się w Górach Skalistych. Konkretnie w dolinie – między zboczem ze stokami narciarskimi a autostradą międzystanową numer 70. Jego niewielkie centrum utrzymane było w stylu niemieckim prawdopodobnie, żeby wywoływać pozytywne skojarzenia z kurortami z Europy. Można tam było zobaczyć zadaszone mosty, budynki wyjęte żywcem z baśni braci Grimm oraz mnóstwo knajp, sklepów i hoteli z niepotrzebnymi umlautami w nazwach. Wokół centrum wyrosły luksusowe hotele z wyszukanymi spa i podgrzewanymi basenami. Armia usłużnych pracowników była gotowa spełniać każdą zachciankę gości.

Niestety, nie dane nam było nocować w żadnym z tych miejsc.

Zamiast tego zameldowaliśmy się w jedynym w całym Vail motelu, który nosił nazwę Ski Haüs i zajmował podupadły, jednopiętrowy baraczek. W środku wił się korytarz, od którego odchodziły pokoje z widokiem na parking. Motel stał po przeciwnej stronie autostrady niż stoki, a położony był tak blisko jezdni, że kiedy obok przejeżdżała ciężarówka, cały się trząsł. Wzniesiono go tuż po założeniu Vail, w 1969 roku, a właściciele od tamtej pory nie zainwestowali w niego najwyraźniej ani centa. Łóżka były krzywe, w rurach szumiało, w łazienkach unosił się dziwny zapaszek, a zimne powietrze wpadało przez nieszczelne okna, tak że atmosfera w środku przypominała chłodnię. A jednak i tak było tu milej niż w internacie szkoły szpiegów. (…)

– Jeszcze raz wielkie dzięki, że mnie zaprosiłeś – powiedział Jawa, z uwagą rozkładając ubrania na biurku. – Fantastycznie jest ruszyć na pierwszą misję, szczególnie gdy przy okazji można pozjeżdżać na nartach!

– No – przyznał Chip. – Nie uwierzysz, jak wszyscy mi w szkole zazdrościli, kiedy powiedziałem, że też jadę.

Rzuciłem mu spanikowane spojrzenie.

– Miałeś nikomu nie mówić! Misja jest ściśle tajna!

– Wyluzuj – powiedział Chip. – I tak już wiedzieli. To szkoła dla szpiegów. Wszystko prędzej czy później wychodzi na jaw.

Stoczył się z łóżka i rozpiął wypchaną torbę. Ubrania wystrzeliły z niej z taką siłą, że para bokserek przemknęła przez pokój i trafiła Warrena w twarz. Ten wrzasnął ze strachu, zatoczył się, potknął o własną walizkę i runął na podłogę.

– Przypominam, że nie jesteśmy na wakacjach – dodałem. – Erica mówi, że może nam grozić śmiertelne niebezpieczeństwo.

Chip parsknął i wzruszył ramionami.

– Ona zawsze uważa, że grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Pamiętacie, jak w zeszłym roku spięła się, że w szkole jest wrogi agent?

– Bo był – przypomniałem. – A nasze życie rzeczywiście znalazło się w niebezpieczeństwie. Sam omal nie zginąłem. Dwa razy!

Fakt – przyznał Chip. – Ciekawe, czy tym razem ktoś spróbuje zabić nas wszystkich.

– Oby! – oznajmił podekscytowany Jawa. – Byłoby niesamowicie!

– O ile atak nie będzie skuteczny – dodał Warren.

Chip trafił go w twarz kolejną parą bokserek.

– No raczej! Nikt nie chce skutecznego ataku na swoje życie, tępaku!

– Co, jeśli atak nastąpi na stoku? – spytał Jawa, coraz bardziej nakręcony. – I będziemy musieli ścigać się na nartach? Byłoby super!

– Fantastycznie – przyznał Chip. – Ej, Warrenie! Przestań się bawić moją bielizną, zboku. – Wyszarpnął bokserki, które Warren dopiero co ściągnął sobie z głowy, i wrzucił je do szuflady, gdzie znajdowała się już plątanina skarpetek i rękawiczek nie do pary.

– Potrafilibyście prześcignąć kogoś na nartach? – spytałem.

– Pewnie – odparł Jawa. – Jeżdżę od dziecka.

– Ja też – dodał Chip. – Niech no tylko Leo Shang spróbuje skosić mnie na stoku. Zostawię go daleko w tyle.

– Mnie też nieźle idzie na nartach – pochwalił się Warren.

Zobacz wideo Co nowego w popkulturze?

Westchnąłem. Nie po raz pierwszy czułem się zdeklasowany przez pozostałych uczniów. Większość z nich przez całe życie trenowała jujitsu czy strzelanie do celu, co wysoko cenili agenci CIA, kiedy musieli szukać nowych rekrutów. Ja tymczasem wcale nie dostałem się do szkoły szpiegów ze względu na umiejętności. Jasne, byłem dobry z matmy i niezły z języków obcych, ale – jeśli mówimy zupełnie szczerze – zwerbowano mnie, żebym był zwykłą przynętą. Miałem wywabić z ukrycia wrogiego agenta, który działał na terenie szkoły. Nikt nie spodziewał się, że przeżyję. Kiedy zarząd zrozumiał, że nie mogę wrócić do normalnego życia, bo poznałem zbyt wiele państwowych tajemnic, pozwolono mi zostać. Ale ? choć wykazałem się na kolejnych misjach ? wciąż nie byłem tak pewny

siebie jak Jawa czy Chip. Ich dziwaczny entuzjazm na myśl o niebezpieczeństwie można wyjaśnić tym, że po latach przygotowań byli absolutnie pewni, że sobie poradzą. Jak baseballiści amatorzy, którym nareszcie pozwolono grać w profesjonalnej drużynie. Nie mogli się doczekać pierwszego meczu.

Ja tymczasem czułem się jak ktoś, kto zaraz miał wejść na boisko, choć nie nauczono go nawet chwytać piłki. Wszystkich umiejętności nabywałem na bieżąco. Na przykład: nigdy w życiu nie jeździłem jeszcze na nartach. Chip i Jawa mieli udawać nowicjuszy, żeby nie odstawać od reszty uczestników kursu, ale ja naprawdę byłem początkujący.

– Jeśli ktoś spróbuje zabić na stoku właśnie mnie, ustrzeli mnie jak kaczkę – zauważyłem.

– Jak pardwę – rzucił Warren.

– Słucham?

– W górach nie ma kaczek. Tymczasem pardwy żyją na terenach o chłodnym klimacie, takich jak na przykład tundra. Ustrzelą cię nie jak kaczkę. Tylko jak pardwę.

– Zamknij się – zagroził Chip. – Albo następnym razem dostaniesz bokserkami, które od szesnastu godzin mam na sobie.

Warren drgnął ze strachu i znów potknął się o walizkę.

– Nikt nie spróbuje nas zabić – pocieszył mnie Jawa. – Niepotrzebnie robimy sobie nadzieje. Statystycznie rzecz biorąc, dziewięćdziesiąt osiem i pół procent misji CIA przebiega bezkonfliktowo.

– Nie w moim przypadku – przypomniałem. – Jak dotąd, gdy brałem udział w misji, ktoś próbował mnie zabić w stu procentach przypadków.

– Ekstra! – wykrzyknął Chip. – Statystyka mówi więc, że tym razem pójdzie gładko. Ale jeśli rzeczywiście zrobi się niebezpiecznie… – Urwał i rzucił Jawie podekscytowane spojrzenie. – Pamiętaj, nie musisz się martwić. Jesteśmy z tobą.

– Zgadza się – potwierdził Jawa. – Zabrałeś nas na tę misję, więc teraz zadbamy, żebyś zakończył ją cały i zdrowy.

– Dzięki – powiedziałem.

Bardzo chciałem mu wierzyć.

Warren rozpiął torbę, która stała na podłodze tuż obok mnie.

– Czy CIA podejrzewa, czym może być operacja „Złota pięść"?

– Nie ma zielonego pojęcia. – Postawiłem moją walizkę na łóżku, obok bagażu Jawy. – Choć Cyrus sądzi, że może mieć coś wspólnego z jednym z rządowych obiektów, które są położone w Górach Skalistych. Takich jak siedziba Dowództwa Obrony Przestrzeni Powietrznej, Dowództwa Broni Rakietowej…

– Albo baza wewnątrz góry Cheyenne – zasugerował Jawa.

– A co to?

– Arka Noego z czasów zimnej wojny. Zbudowano ją w latach pięćdziesiątych. Może wytrzymać atak nuklearny. Czterdzieści pięć kilometrów tuneli, przestrzeni mieszkalnych i pomieszczeń kontrolnych, a wszystko to ukryte głęboko pod górami. Pomysł był taki, że gdyby cały świat rzeczywiście odpalił

rakiety, prezydent i kilka tysięcy wybrańców mieliby się gdzie ukryć, żeby dać ludzkości szansę na przetrwanie.

– Czemu złoczyńcom miałoby zależeć na jakichś starych tunelach? – parsknął Warren.

– Bo kompleks wciąż jest w użyciu – odpowiedział Jawa. – Znajdują się tam kopie zapasowe systemów, które kontrolują wszystkie urządzenia w kraju, od placówek obrony narodowej po sieć energetyczną. Gdyby Shang się do nich dobrał, mógłby za jednym zamachem znokautować całe Stany. A Chiny stałyby się największym ekonomicznym i militarnym mocarstwem na świecie.

Krzywy uśmieszek spłynął z ust Warrena.

– Aha.

– Oczywiście tylko zgaduję – powiedział Jawa. – Być może Shang ma w zanadrzu jeszcze bardziej złowieszczy plan.

– Cokolwiek zamierza, Ben na pewno odkryje prawdę. – Chip walnął mnie pięścią w ramię. Niby po przyjacielsku, ale tak mocno, że poleciałem na ścianę. – Ups! – rzucił. – Przepraszam.

– Nie ma sprawy. – Udawałem, że nie boli, choć zabolało. Udawałem też, że misja nie robi na mnie wrażenia. W rzeczywistości przerażała mnie wizja diabolicznego planu Shanga. I wcale nie wierzyłem w siebie tak bardzo, jak najwyraźniej wierzył we mnie Chip. W pękniętym lustrze, które wisiało nad koślawą komodą, nagle mignęło mi moje odbicie. Nie dość, że czułem się jak nieudacznik, to jeszcze tak wyglądałem. Choć tu nie bez znaczenia był żałosny stan mojej garderoby.

Chip, Jawa i Warren nosili nowiutkie stroje narciarskie, ale ja musiałem skompletować zestaw z ubrań przekazywanych mi przez kuzynów. Moja kurtka miała dwadzieścia pięć lat, a szalik był dziurawy jak ser szwajcarski. Nawet rękawice miałem nie do pary.

Skoro o rękawicach mowa, zorientowałem się, że jednej mi brakuje. Pierwszą przypiąłem do suwaka kurtki, ale po drugiej ślad zaginął. Próbowałem przypomnieć sobie, kiedy widziałem ją po raz ostatni. W lobby motelowym. Miałem na sobie rękawice, kiedy wysiadałem z busa na parkingu, ale w lobby zdjąłem je, żeby ogrzać dłonie przy palenisku. Ogień okazał się sztuczny – ceramiczne drwa otoczone przez tanie, plastikowe płomienie – ale od tamtej pory nie widziałem już drugiej rękawiczki.

– Zaraz wrócę – powiedziałem.

– Dokąd idziesz? – spytał Chip. – Zobaczyć się z Ericą?

– Czemu miałbym się z nią zobaczyć?

– Bo jesteś w niej szaleńczo zakochany.

Kolejny ściśle tajny fakt, o którym wiedzieli wszyscy.

Choć Chip nie musiał być mistrzem szpiegostwa, żeby go odkryć. Bądź co bądź w Erice kochała się połowa szkoły.

– Nie idę do niej. Zgubiłem rękawicę.

– Aha! Stary numer! „Zgubiłem rękawicę, żeby pójść się spotkać z Ericą!" – zakpił Jawa. – Nas nie oszukasz.

– Zaraz wracam. – Otworzyłem cieniutkie drzwi i wyszedłem prosto na parking.

Miałem wrażenie, że na zewnątrz wcale nie jest zimniej niż w środku. Słońce chowało się już za górami, więc dolinę okrył cień, ale niebo wciąż było jasnobłękitne. Po drugiej stronie autostrady widziałem śnieżne stoki góry Vail: białe plamy w morzu drzew, pełne szusujących narciarzy.

Nagle coś trafiło mnie w głowę, tuż za prawym uchem. Przez chwilę byłem przerażony, że już teraz wpadłem w zasadzkę wroga, ale sekundę później poczułem zimną wilgoć i zrozumiałem, że po prostu oberwałem śnieżką.

Hank Schacter, siedemnastoletni brat Chipa, wyszedł zza rogu motelu z uśmieszkiem na ustach i dwiema kolejnymi śnieżkami w dłoni. Hank był durny i wredny. Absolutnie nie chciałem brać go ze sobą na misję, ale dołączył do nas, bo był opiekunem mojego roku w szkole szpiegów. Jakimś cudem udało mu się wywalczyć w naszym motelu pojedynczy pokój, choć tak mały, że ledwie mieściło się w nim łóżko.

– CIA zleciła nam prawdziwą misję, Ripley – skarcił mnie. – Musisz być czujny. Nie stać nas na durne błędy.

– Takie jak ogłaszanie wszem wobec, że CIA zleciła nam misję? – spytałem.

Hank chciał się odgryźć, ale nic nie przyszło mu do głowy, więc w końcu rzucił kolejną śnieżkę.

Próbowałem zrobić unik, ale byłem zbyt powolny. Oberwałem w klatkę piersiową.

– Refleks też masz do bani – parsknął. – Trzymaj kciuki, żeby nie zrobiło się gorąco, bo inaczej kiepsko skończysz!

Rozejrzałem się za jakimś schronieniem, ale parking był pusty. Jedyne samochody, które widziałem, stały za daleko. Wokół nie było nawet śniegu, który mógłbym wykorzystać, żeby się bronić – został rozjechany na szarą breję.

Trzecia śnieżka trafiła mnie prosto w twarz. Śnieg wpadł mi za kołnierz kurtki.

– Żałosny jesteś! – warknął Hank. – Jeśli chcesz przeżyć, musisz myśleć. Musisz non stop zachowywać czujność. Jeżeli rozproszysz się choćby na sekundę, wpadniesz w poważne tarapaty.

– Tak jak ty? – odezwał się nowy głos.

Hank odwrócił się na pięcie, zaskoczony i zobaczył Ericę, która stała pięć metrów od niego, obok ogromnej sterty śnieżek. Hank tymczasem dopiero co rzucił ostatnią i był bezbronny. Jego pewność siebie wyparowała, a ton stał się służalczy.

– Chwileczkę, Erico – jęknął Hank. – Po prostu chciałem udzielić Benowi ważnej lekcji…

– Więc teraz ja cię czegoś nauczę – powiedziała. – Oto dlaczego nie warto być draniem.

Zaczęła rzucać tak szybko, że wyglądało, jakby Hanka trafiła seria z karabinu na śnieżki. Chłopak odwrócił się i uciekł, ale Erica potrafiła przewidzieć każdy jego ruch, więc trafiała go raz za razem, aż wreszcie zdołał schronić się w motelowym lobby.

– Dobra robota, współlokatorko! – ćwierknęła Zoe, wychodząc z pokoju. Zoe była radosna z natury, ale teraz, kiedy trafiła na pierwszą misję (i to w ośrodku narciarskim!), ogarnęła ją prawdziwa euforia. Odkąd spotkaliśmy się tego ranka na lotnisku, ani na moment nie przestała się uśmiechać. – Dałaś mu popalić!

Erica uważnie przyjrzała się Zoe, zaskoczona tym nagłym wybuchem entuzjazmu.

– Owszem – przyznała wreszcie. – Dałam.

Zoe podeszła, żeby pomóc mi otrzepać śnieg z włosów.

– Jak twój pokój?

– Zatłoczony – przyznałem.

Zoe i Erica miały szczęście. Były jedynymi dziewczynami na tej wyprawie, więc miały dwuosobowy pokój tylko dla siebie.

– A wasz? – spytałem.

– Jest super! – rzuciła śpiewnie, po czym zniżyła głos, aż stał się cichszy niż szept. – Choć trochę dziwnie jest mieszkać z Ericą. Połowa jej bagażu to amunicja. Kto zabiera na ferie zestaw granatów?

– Słyszę cię – powiedziała Erica, chociaż nadal stała pięć metrów dalej.

Zoe skrzywiła usta, zaskoczona.

– To wcale nie są ferie – przypomniała Erica. – Tylko ściśle tajna misja CIA.

– Czemu wszyscy mówią o tym na głos? – spytałem.

– Bo w okolicy nie ma nikogo, kto nie wiedziałby o misji – wyjaśniła Erica. – Zdążyłam sprawdzić teren. Wszyscy pozostali mieszkańcy tej nory są na stoku, osoby sprzątające poszły już do domu, a recepcjonista puszcza świąteczne hity tak głośno, że nie słyszy nic poza dzwoneczkami Mikołaja. Otaczają nas zatem jedynie szpiedzy i udawani szpiedzy.

– Udawani? – spytałem.

– Hej wam! – zawołał Alexander, również wychodząc z pokoju.

– O wilku mowa. – Erica wskazała na ojca ręką.

Erica i Alexander byli najbardziej dysfunkcyjną rodziną, jaką kiedykolwiek widziałem (a zaznaczam, że moi kuzyni zdołali pokłócić się podczas ostatnich świąt na trzy różne tematy!). Erica szczerze nie znosiła swojego ojca. Nie bez powodu. Przez większość życia Alexander nie był modelowym rodzicem. Na przykład: pół roku wcześniej zgubił w publicznej toalecie dokumenty dotyczące bezpieczeństwa narodowego, po czym ? żeby chronić własną skórę ? zrzucił winę na Ericę, przez co dostała naganę z wpisem do akt. Alexander w końcu wyznał prawdę i od tamtej pory rozpaczliwie próbował udowodnić Erice, że stać go na więcej, ale konsekwentnie ignorowała jego wysiłki.

– Jak się mają moi mali agenci? – zapytał. Miał na sobie strój narciarski, który wydawał się szyty na miarę. Zoe i ja przypominaliśmy w naszych kurtkach pękate indyki, ale Alexander wyglądał tak stylowo, jak tylko się da. – Dobrze się bawicie?

– Niezbyt – powiedziała Erica, zanim zdołaliśmy otworzyć usta. – To straszna dziura.

Dobry nastrój Alexandra przygasł. Kiedy mężczyzna znów się uśmiechnął, zrobił przepraszającą minę.

– To fakt. W Agencji trzeba było ostatnio zacisnąć pasa. Musimy uważać, żeby nie przekroczyć budżetu. Kiedyś było inaczej. Pewnego razu, podczas misji w Gstaadzie, wynająłem apartament reprezentacyjny w hotelu Beauxville na całe sześć tygodni…

– A teraz zastanawia się, czemu CIA nie ma pieniędzy – mruknęła Erica.

– Ale nie jest tu aż tak źle – powiedział z entuzjazmem Alexander. – Przyznaję, że miejsca mogłoby być więcej, pościeli nie prano od kilku tygodni, a ciśnienie wody jest tak niskie, że prysznice ledwie działają i… – Zmarszczył brwi. – Co to ja mówiłem?

– Że nie jest aż tak źle – przypomniałem.

– Ach! Racja, Benjaminie! Rzecz w tym, że nic tak nie sprzyja budowaniu przyjaźni jak walka z przeciwnościami losu! Pamiętam pewną misję na Syberii, kiedy musiałem znosić największe znane ludzkości niewygody. Uciekałem właśnie przed Rosjanami razem z agentem Johnnym Cliffem. Byliśmy na najdzikszym pustkowiu, jakie można sobie wyobrazić! Wiele kilometrów od cywilizacji, bez jedzenia i schronienia, a po piętach deptała nam połowa KGB. Jednak, choć samo doświadczenie było absolutnie koszmarne, sprawiło, że Johnny’ego i mnie połączyła niezwykła więź. Byliśmy sobie bliscy jak bracia. Albo i bliżsi.

– Czy nie ogłosiłeś potem, że misja zakończyła się sukcesem wyłącznie dzięki tobie? – spytała Erica. – Co sprawiło, że Johnny przestał się do ciebie odzywać?

Alexander uśmiechnął się blado.

– Cóż… Braciom zdarza się posprzeczać.

Erica westchnęła zdegustowana i ruszyła w moją stronę.

– Jak zwykle wszystko nam pięknie wyjaśniłeś, tato, ale obawiam się, że Ben i ja mamy teraz coś do załatwienia.

– Zgubiłem rękawicę – powiedziałem.

– Nie, nie zgubiłeś. – Sięgnęła do kieszeni, wyciągnęła moją rękawicę i wepchnęła mi ją w dłoń. – Znalazłam ją w lobby.

– O, dzięki! – rzuciłem. – Ale skoro tak… to co jeszcze musimy zrobić?

– Przeprowadzić zwiad. – Złapała mnie za ramię i przeprowadziła przez parking w stronę przerzuconej nad autostradą kładki dla pieszych, a potem dalej, w stronę centrum Vail. – Mamy misję do wykonania, pamiętasz? Pora brać się do pracy.

<<Reklama>> Ebooki i audiobooki z serii "Szkoła szpiegów" są dostępne na Publio.pl >>

Szkoła szpiegów na nartach - okładkaSzkoła szpiegów na nartach - okładka Agora dla dzieci

"Szkoła Szpiegów na nartach" (4 część serii), tłum. Jarek Westermark, il. Mariusz Andryszczyk, Wydawnictwo Agora dla dzieci

Więcej o: