Na placu Ruth słyszy dudnienie, bum, bum, brzmi jak bęben, ale nigdzie go nie widać. Gdzieś tam, hen daleko, na skraju drzew. Idzie w tamtą stronę ścieżką okalającą szeroką połać ziele-ni, bęben dudni coraz głośniej. Wciąż dziwnie mieć na sobie ubrania, przypominają jej o ciele, które kryje się pod spodem. Niedługo spotka się z Lisą. Trudno będzie ukryć przed przyjaciółką, że coś jest nie w porządku, nie, to niemożliwe. Ale ile i co może jej powiedzieć? W parku jest więcej ludzi niż zwykle, Ruth nie czuje się jeszcze gotowa na kolejny krok, przysiada na ławce. Tylko na chwilę. Na południu rozstawiają namioty, zbieranina turkusu i zieleni. Może deszcz będzie dla nich łaskawy i nie spadnie. Kilka wbitych w ziemię transparentów wywołuje na jej twarzy uśmiech, jak ten: "A CO2 Z KLIMATEM?".
W kwietniu, zanim zaczęło się krwawienie, przydarzyła jej się… jak to nazwać? Przypadkowa zdrada, aż nazbyt. Grupa robocza na rzecz zdrowia psychicznego skończyła obrady wcześniej, a delegatki i delegaci z UE chcieli jak najlepiej wykorzystać popołudnie. "Odkryj Dublin", powtarzali slogan, zastanawiając się, czy gdzieś w okolicy można wyskoczyć na piwo. Ruth jako miejscowa w naturalny sposób została ich przewodniczką. Poprowadziła ich do The Swan, sądząc, że o tej porze będzie tam pusto, poza tym chciała im pokazać park. Goście podążyli za nią ochoczo, chwaląc wszystko po drodze. Bar uznali za "czarujący", zwłaszcza gdy im opowiedziała, że nazwa wzięła się od podziemnej rzeki. Cieszyła się ich zadowoleniem, sama też zobaczyła to drewniane wnętrze i duże okna w nowym świetle, wczuła się w odświętną atmosferę niespodziewanie wolnego popołudnia w środku tygodnia.
Z Lucasem rozmawiała rano, potem nie było jakoś okazji, aż do chwili, gdy stanęli obok siebie przy barze. Prawie się nie odzywał, ale było jasne, że ją obserwuje i słucha tego, co ma do powiedzenia – spodobało jej się, że ktoś zwraca na nią uwagę. Po kilku piwach część grupy chciała posłuchać tradycyjnej muzyki, a gdy Ruth wzruszyła ramionami, zaczęli wstukiwać coś w telefony, aż znaleźli Slattery’s w Rathmines, akcentując niewłaściwą sylabę w nazwie dzielnicy. Ruth wysłała Aidanowi wiadomość: WRÓCĘ PÓŹNIEJ, na co odpowiedział: BAW SIĘ DOBRZE.
Otrząsa się z zamyślenia, podąża ścieżką pod drzewami, ze światła do cienia. Więcej ławek, plac zabaw, kilkoro dzieci i rodziców. Nadal słychać bum, bum, drzewa nieco tłumią dźwięk.
Zjedli frytki w Burdock’s, po czym przenieśli się do zatłoczonego baru; panował taki harmider, że ledwie dało się usłyszeć skrzypce. Rozmawiał z dwiema innymi kobietami, może z Włoch, które patrzyły na niego tak, jakby za chwilę z jego czoła miało wyłonić się słońce, ale on cały czas zerkał na nią i kilka razy złapał jej spojrzenie. Dwie osoby zwolniły miejsca koło Ruth, a wtedy Lucas podszedł.
– Chcesz iść do zacisza? – zapytała. Był z Danii, musiała mu wytłumaczyć, że to taka ustronna salka.
– Intrygujące – powiedział, gdy zamknęły się za nimi dzielone drzwi i umościli się na ławce. – Skąd ten pomysł? Czy to dlatego, że w czasach wiktoriańskich kobiety nie chciały pić na widoku? Dobrze zrozumiałem?
Ruth miała właśnie powiedzieć, że znalazłoby się więcej powodów, by chcieć prywatności, kiedy w drzwiach pojawiła się głowa jednego z kolegów.
– Mogę wejść?
Oczywiście, że tak. Czego tak naprawdę chciała, jakiego biegu zdarzeń? Starała się ciągnąć rozmowę, wrócić do zwyczajów panujących w irlandzkich barach, lecz nagle piwo przestało jej smakować. To znak, pomyślała, pora się stąd zawijać. Przeprosiła i wyjaśniła, że musi iść do toalety, po czym zgarnęła swoje rzeczy, pomachała na do widzenia kilku osobom, które jeszcze zostały, i wyszła. Nonszalancko, jakby żegnała się z przyjaciółmi, jakby co rusz wpadali na siebie w zatłoczonych dublińskich pubach.
Na rogu, stojąc przed barem, wyciągnęła rękę, by przywołać taksówkę, złote światła już się zbliżały, a samochód zwalniał. Nagle on też się tam znalazł.
– Chciałaś wyjść bez pożegnania?
Wtedy coś poczuła, a gdy się nachylił, by ją objąć, odwróciła usta w jego stronę. Pocałowali się jak para nastolatków. Ruth pomyślała: och, ktoś mnie całuje, opowiadała to sobie, jakby nic nie działo się naprawdę. Odsunął się na moment, tylko po to, by dotknąć wargami jej policzka, ucha i szyi, zupełnie się tego nie spodziewała, takich wyrazów czułości. Przez ramię dostrzegła taksówkę, czekającą na jałowym biegu, by zabrać ją do domu.
Dotarła na drugi koniec placu, do pomnika wojennego przy bramie. Czy chodzi o jakąś konkretną wojnę? Nie, teraz widzi tablicę, upamiętniającą wszystkich poległych w obronie kraju. Niewidoczny podmuch porusza płomieniem. Ruth czuje się oszołomiona, bębny biją teraz w rytm jej kroków, a może to ona idzie w ich rytmie? Przystaje w bramie, widzi Gardaí w jaskrawych kurtkach i słyszy przeszywający wizg gwizdka. Ludzie się przemieszczają, ale bez ładu i składu, coś się musiało skończyć, myśli Ruth, czytając transparenty i hasła, z którymi ją mijają. "Zróbcie coś, zanim będzie za późno!" W pracy cały czas to powtarza, w takiej czy innej formie, i już przywykła, że nikt nie słucha.
Wróciła do domu. Było późno, Aidan już spał.
– Udany wieczór? – wymruczał, gdy wsuwała się obok niego do łóżka.
– Tak – odrzekła szeptem.
Dalej jednak leżała na boku, plecami do Aidana, rozpalona tym uczuciem. Ktoś mnie pragnął.
Znów robi jej się słabo, próbuje głęboko oddychać, jest o krok od wejścia do galerii. "Coś jeszcze?", zapytała lekarka i może to była właśnie ta chwila – otwarcie, Ruth mogła to powiedzieć, przyznać, poprosić o to, czego potrzebowała. Taka drobna sprawa i taka wielka. Proszę mnie naprawić. Bo sama nie potrafi się uzdrowić. Naprawcie mnie. Naprawcie. Naprawcie. Głosy z ulicy znów się podnoszą, wołają o sprawiedliwość, ale Ruth się odwraca.
"Ruth i Pen" w przekładzie Olgi Dziedzic ukaże się nakładem wydawnictwa Cyranka 15 lutego 2023
Ruth i Pen - okładka Cyranka